<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiry |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Cały następny dzień Groński spędził na mieście, wieczorem zaś był u pani Otockiej, tak, że wrócił do domu dopiero koło północy. Ale Krzycki nie spał jeszcze, a ponieważ matka, z powodu zaburzeń na ulicach, nie mogła go tego dnia odwiedzić, więc z niecierpliwością czekał na powrót Grońskiego — i natychmiast począł go wypytywać, co słychać na mieście i u tych pań.
— Na mieście źle słychać — odpowiedział Groński. — Koło południa słyszałem ogień karabinowy w dzielnicach fabrycznych. Przed pójściem do pani Otockiej byłem też na zebraniu w Filharmonii, na którem zetknęli się przedstawiciele kilku wrogich stronnictw — i wiesz, jakie odniosłem wrażenie? Oto, że, niestety, Świdwicki pod pewnym względem miał słuszność i że doszliśmy do tego, iż tylko wojna domowa mogłaby oczyścić powietrze. Tem większa tragedya w tem, że byłaby ona jednocześnie ostateczną zagładą. Ale o tem potem. Mam tak zmęczoną głowę i nerwy tak potargane, że dziś nie mogę o tych rzeczach myśleć.
Tu zadzwonił na służącego i, poleciwszy mu przygotować, mimo spóźnionej godziny, herbatę, tak mówił dalej:
— Ale i od pani Otockiej przynoszę nowinę. Uszom nie uwierzysz, gdy ci powiem, co się stało. Oto dziś po południu, przed moim przyjazdem, był u tych pań Laskowicz.
Cygaro, które palił Krzycki, wypadło mu z ręki.
— Laskowicz? — zapytał.
— Tak jest.
— Ależ jego ściga policya!
— Ściga go na prowincyi, a nie ściga go w Warszawie. Policya, tak jak oni wszyscy, straciła obecnie głowę. Zresztą w dużem mieście łatwiej się ukryć. Oczywiście, gdyby im sam wlazł w ręce, to by go capnęli.
— Ale czego on chciał od pani Otockiej?
— Według moich przypuszczeń, chciał widzieć Marynię, a przyszedł niby o składkę na cele rewolucyjne. Oni zresztą teraz ciągle chodzą po składkach.
— I te panie dały?
— Nie. Powiedziały mu, że na rewolucyę nie dadzą, a na głodnych i pozbawionych pracy posłały już, ile mogły, do jednej z redakcyi. — Jakoż tak było. Pani Otocka ofiarowała znaczniejszą kwotę i panna Anney także. Laskowicz próbował im tłómaczyć, że odmowa naraża opornych na niebezpieczeństwo, i że dlatego sam się do nich wybrał, by je od tego uchronić. Ale to nie pomogło. Był bardzo nierad i zły, zwłaszcza, że widział tylko panią Zofię i pannę Anney, bo Marynia nie wyszła. Zapowiedział jednak, że jeszcze przyjdzie.
— Niech spróbuje! — zawołał Władysław, ściskając pięści.
Lecz następnie zapytał ze zdziwieniem:
— Jakże on się do nich dostał i dlaczego go przyjęły?
— Służba męska jest w całem mieście sterroryzowana i słowa: »z partyi« otwierają wszędzie drzwi, jak najlepszy wytrych. — Ale Laskowicz nie potrzebował używać i tego sposobu, gdyż zdarzyło się, że lokaj pani Otockiej poszedł do sklepu, a wpuściła go służąca panny Anney, która go znała z Jastrzębia, i myślała, że przychodzi jako dobry znajomy.
— W każdym razie spisała się jak głupia.
— Mój kochany, co ona może o nim wiedzieć? Nikt jej przecie nie opowiadał o tem, czem on jest, a widziała go między nami, widziała, że odjeżdżał razem ze mną do miasta, i że był nauczycielem twego młodszego rodzeństwa. To, że brał udział w zamachu na ciebie, nie mogło jej także przyjść do głowy, albowiem i z naszej strony jest to tylko przypuszczenie, z którem nie zwierzaliśmy się nawet naszym paniom, aby ich nie niepokoić — a cóż dopiero jej.
— A może sama jest socyalistką.
— Wątpię, gdyż po zamachu, dowiedziawszy się, żeś ranny, beczała podobno tak, że ją było w całym Jastrzębiu słychać, wzywała na twoich niedoszłych zabójców wszelkich kar piekielnych. Pannę Anney bardzo to dla niej ujęło. Pamiętam też, że potem, gdy się rozniosło, że to zrobili Rzęślewiacy, obiecywała podpalić Rzęślewo. Ach! ty masz zawsze szczęście...
— Ja sobie takiego szczęścia nie życzę... Ale co do Laskowicza, widziała przecie podczas rewizyi w Jastrzębiu, że go szukają.
— To i cóż? Alboż ciebie nie prześladowali za to, żeś założył szkołę. W tym kraju wszelkie sympatye są zawsze po stronie ściganych. Wyobraź sobie, gdy panna Anney zapowiedziała jej, by więcej nie wpuszczała Laskowicza, to dziewczyna jeszcze się oburzyła. — Widocznie zdawało jej się, że panna Anney robi to tylko ze strachu przed policyą.
— Panna Anney dała chyba dowód, że się niczego nie boi.
— Ja też ją o bojaźń nie posądzam, ani jej, ani pani Otockiej. Ale natomiast przyznaję, że sam się o nie boję. Ten narwaniec, jeśli nawet osobiście więcej się nie pokaże, to się będzie koło nich kręcił, a co więcej pisywał listy, wszystkie zaś listy wędrują obecnie niewątpliwie do czarnych gabinetów. Gdybym wiedział, gdzie go szukać, tobym mu zapowiedział, żeby przedewszystkiem nie ważył się pisywać.
— Ja mu zapowiem i to i co innego, niech go tylko spotkam.
— Skoro był u tych pań, to może przyjść i do mnie. Mieliśmy, jadąc razem z Jastrzębia, rozmowę, której pewno mi nie zapomniał.
— Jeśli tu przyjdzie, czy pan mi daje carte blanche?
— Ani myślę. Poprzednio już zadałem ci pytanie, czy, gdyby wskutek awantury z tobą, aresztowano Laskowicza, mógłbyś wziąć na swoje sumienie jego zgubę — i odpowiedziałeś mi, że nie. Teraz zapytam cię inaczej: gdyby Laskowicz, tropiony i ścigany, jak dziki zwierz, schronił się do twego domu, czy nie starałbyś się go ukryć, lub pomódz mu do ucieczki?
Na to Krzycki odpowiedział ze złością, ale bez wahania:
— Pomógłbym mu... psiakrew...
— A widzisz! — zauważył Groński. — Klniesz, a przyznajesz. Ja, jeśli do mnie przyjdą po składkę — wszystko jedno, czy z Laskowiczem czy bez Laskowicza, powiem im, że na ludzi pozbawionych chleba dam, a na bomby, dynamit i propagandę strajków nie dam. I powiem im więcej: że, zbierając składki na rewolucyę od ludzi, którzy jej nie chcą i którzy dają tylko ze strachu, upadlają własnych obywateli.
— A może im na tem zależy? Im wyższe warstwy będą tchórzliwsze, tem im będzie łatwiej.
— Być może, ale w takim razie są rodzonymi braćmi tych wszystkich, którzy upadlają to społeczeństwo od dawna i umyślnie.
Krzycki zamyślił się i rzekł:
— U nas się często takie rzeczy robi — z góry i z dołu.
Groński spojrzał na niego z pewnem zdziwieniem, jakby się nie spodziewał z ust jego takiej uwagi.
— Masz słuszność — ozwał się — z góry przez ciągłe redukowanie wielkiego ideału, z dołu, dlatego, że obecnie wprost się go depce.
— Ba! ale zostaje jeszcze tęga chmara sukman.
— Znów masz słuszność — odpowiedział Groński. — Dawniej marsz Dąbrowskiego był hasłem dla stu tysięcy ludzi, dziś jest niem dla dziesięciu milionów. Błogosławiony folklor!
Umilkli. Groński chodził czas jakiś po pokoju, zdejmując, wedle zwyczaju, binokle z nosa i nakładając je napowrót — poczem ozwał się:
— Wiesz, co mnie dziwi? To, że w takich czasach i w takich warunkach ludzie mogą myśleć o swem prywatnem szczęściu i swoich prywatnych sprawach. A jednak takie jest prawo życia, którego żadna siła nie może potłumić.
— Czy pan ma na myśli mnie?
— Stwierdzam w teoryi fakt, który w praktyce stwierdzasz i ty. Bo oto w tej chwili jest jakby trzęsienie ziemi, walą się budynki, giną ludzie, buchają ognie podziemne, a wy się wzajem kochacie w najlepsze z panną Anney i myślicie o założeniu nowego gniazda.
— Jak pan powiedział? — pytał z rozpromienioną twarzą Krzycki — »wy się wzajem kochacie?«
— Powiedziałem: »wy się wzajem kochacie«, albowiem tak jest. Ty zresztą zakochany jesteś bardziej niż ona.
— Z pewnością — odpowiedział Władysław — i w tem niema nic dziwnego, ale z czego pan to wnosi?
— Z tego, żeś się dotąd ani wprost, ani ubocznie nie zapytał i nawet nie starał się dowiedzieć, ile ci może wnieść panna Anney. W obywatelu wiejskim jest to dowód, że termometr wskazuje najwyższą temperaturę miłości.
— Daję panu słowo, że wziąłbym ją w jednej sukni — odrzekł Krzycki.
— Ale wolałbyś, żeby coś miała?
— Odpowiem szczerze, że wolałbym. Jest wielu »somsiadów« bardziej gołych odemnie i kawałka chleba nam nie zabraknie. Ale na Jastrząb jest nas troje, a licząc z matką — czworo. Ja jestem w jednej czwartej dziedzicem, a w trzech czwartych bezpłatnym rządcą mojego rodzeństwa i matki. Chciałbym zaś, żeby Jastrząb był tylko mój i mojej żony, a następnie moich dzieci, jeśli je mieć będziemy.
— Co do tego, to jestem pewien, ale i co do posagu, nie dręczą mnie zbytnie obawy — rzekł Groński. — Panna Anney żyje, podróżuje, ubiera się i mieszka dostatnio, a nie jest to wcale osoba, któraby komukolwiek chciała zasypywać piaskiem oczy. Przypuszczam, że milionów nie posiada, ale majątek jej, zwłaszcza jak na nasze stosunki, może się okazać nawet znaczniejszy, niż myślimy.
— A niech go ma, albo nie ma — zawołał Krzycki — byle mi siebie oddała. Kto posiądzie taki klejnot, ten się może nim ukoronować jak król.
— Przewiduję wkrótce koronacyę — odrzekł, śmiejąc się, Groński.