<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wiry |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1910 |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
Groński odłożył istotnie swój five o’clock, pani Krzycka odwiedzała jednak syna czasem dwa razy dziennie, twierdząc słusznie, że, jako starszej kobiecie, grozi jej mniejsze, niż komukolwiek niebezpieczeństwo. Władysław spędzał z nią długie godziny, rozmawiając o wszystkiem, a najwięcej o pannie Anney. Po ostrzeżeniu Grońskiego, nie wyznał wprawdzie matce swych uczuć dla młodej Angielki i nie wspominał ani słowem o swych zamiarach, ale już to samo, że jej imię nie schodziło mu prawie z ust, że przypisywał jej wyłącznie swe ocalenie i ciągle mówił o długu wdzięczności, jaki względem niej zaciągnął on sam i cała rodzina, dało pani Krzyckiej do myślenia. Poprzednie podejrzenie, które jej przebiegło przez głowę w wigilię wyjazdu z Jastrzębia, wróciło i utrwalało się coraz mocniej. Nie przypuszczała wprawdzie, by Władysław powziął już jakieś niezłomne postanowienie, ale doszła do wniosku, że się »podkochał«, i że ostatecznie ta jasnowłosa dziewczyna podobała mu się bardziej od kuzynki Otockiej. Przejęło to panią Krzycką smutkiem. W drodze i przez kilka dni pobytu w Warszawie polubiła pannę Anney za jej miłe obejście, prostotę i usłużność, ale »Zosia Otocka« była zawsze jej oczkiem w głowie. Od chwili spotkania jej w Krynicy, nie przestała marzyć o niej dla syna. Sądziła, że pod względem szlachetności i delikatności uczuć nikt się z nią nie może porównać. Uważała ją za duszę wybraną i wprost za wcielenie kobiecego anielstwa. Oczekiwała jej przybycia z biciem serca, nie przypuszczając ani na chwilę, by Władysław mógł się nie zachwycić jej postacią, jej słodką twarzą i tym jakimś urokiem dziewiczej nieśmiałości, który, mimo swego wdowieństwa, zachowała w całej pełni. I do ostatniej chwili pani Krzycka miała nadzieję, że się tak stanie, a dopiero, nie licząc przelotnego wrażenia w Jastrzębiu, w czasie drogi do Warszawy i w ciągu tych ostatnich kilku dni, miarkowała, że stało się inaczej, i że oczy Władysława zachwyciły się więcej innym kwiatem. Wolała jednak nie rozpytywać o to swego chłopaka, przypuszczając, że to może jeszcze przejdzie.
On tymczasem rwał się jak na uwięzi i byłby niezawodnie nie przetrzymał tych kilku dni, które zawarował doktor, gdyby nie to, że przyrzekł to matce wobec panny Anney i bał się uczynić sobie w jej oczach opinię człowieka, który nie szanuje swoich przyrzeczeń. Po radzie, jakiej przez pośrednictwo Grońskiego udzieliła mu pani Otocka, by pierwej rozmówił się z panną Anney, tembardziej nie mógł usiedzieć w domu. Od rana do wieczora łamał sobie głowę nad tem, coby to mogło być, i nie mógł do niczego dojść. Nazajutrz po rozmowie z Grońskim, postanowił zapytać o to listownie pani Otockiej i siadł z wielkim zapałem do pisania listu. Lecz po pierwszej stronicy ogarnęło go zwątpienie. Zdało mu się, że nie potrafi wypowiedzieć tego, co chciał. Rozumiał, że pod adresem pani Otockiej pisze list właściwie do panny Anney, więc pragnął zrobić go swego rodzaju arcydziełem, a tymczasem doszedł do przekonania, że to jest coś tak niedołężnego i niezgrabnego, że wysyłać tego niepodobna. Ostatecznie stracił całkiem zaufanie do swych zdolności stylistycznych i to popsuło mu humor tak dalece, iż znów począł zapytywać sam siebie w duszy, czy »taki osioł«, który trzech słów nie umie napisać, ma prawo sięgać po tak nadzwyczajną i pod każdym względem doskonałą istotę jak »Ona«. – Pocieszył go jednak Groński, tłómacząc mu, iż list dlatego się nie udał, że od początku był projektem chybionym, a w takim wypadku nikt nic nie potrafi. Potem zwrócił także jego uwagę na inną okoliczność, mianowicie, że ze słów pani Otockiej i z jej rady, by rozmowa z panną Anney poprzedziła rozmowę z matką, można wyciągnąć ten wniosek, iż tam wszystko jest już widocznie na wybuch przygotowane i wszelkie środki, zapobiegające pęknięciu serca — przedsięwzięte. Władysławowi wróciła natychmiast wesołość i począł się śmiać jak dziecko, a następnie posłał znów trzem paniom całe pęki najwspanialszych róż, na jakie mogła się zdobyć Warszawa.
A dalszy ciąg dnia był jeszcze pomyślniejszy, gdyż nadeszły dowody wdzięczności. Przyniosła je po wyjściu Grońskiego panna Polcia w formie małego i wonnego listu, w którym były wypisane ręką jasnowłosego bóstwa następne słowa: »Dziękujemy za śliczne róże i do prędkiego zobaczenia«. Dalej szły podpisy: Agnieszka Anney, Zofia Otocka i Marynia Zbyłtowska. Krzycki uznał list za arcydzieło prostoty i wymowy. Byłby też niechybnie ucałował każdą literę osobno, gdyby nie to, że stała przed nim panna Polcia z chmurną twarzą, wpatrzonemi w niego jak w tęczę oczyma — niespokojna i pełna już podejrzliwej zazdrości, choć widocznie nie wiedząca jeszcze, ku której z trzech pań ją zwrócić. Krzycki, nie ukrywając radości, jaką mu sprawił list, zwrócił się ku niej i zapytał:
— Co tam słychać panienko? Panie zdrowe?
— Tak, pani kazała mi się też dowiedzieć o pańskie zdrowie.
— Proszę bardzo podziękować. Doskonałe — i jeśli mnie drugi raz nie postrzelą, to z tego pierwszego postrzelenia nie umrę.
A ona, nie spuszczając z niego swych przepaścistych oczu, odrzekła:
— To chwała Bogu.
— Ale, że to panienka nie bała się wyjść w taki czas niespokojny.
— Lokaj się bał, ale ja się niczego nie boję i chciałam sama zobaczyć, jak się pan ma.
— O, to mi zuch! Bardzo panience jestem wdzięczny. Skoro jednak ten głupi strajk dorożek dziś się skończył, to lepiej wrócić dorożką. Niechże panna Polcia przyjmie... na...
To rzekłszy, począł szukać w portmonetce i, wydobywszy pięć rubli w złocie, chciał jej je ofiarować, mając jednak zarazem poczucie, że robi coś niestosownego, a nawet okrutnego. Było to dla niego samego przykre, tak, że zmieszał się i zaczerwienił, ale zdawało mu się, że wszelkie inne podziękowanie będzie pokarmem dla tego uczucia, które w niej widział, a które chciał przeciąć, z powodu jakiejś dziwnej obawy, spotęgowanej jeszcze przez to, że dziewczyna była służącą panny Anney.
Więc począł powtarzać z przymuszonym i trochę głupowatym uśmiechem:
— Proszę, panno Polciu... proszę...
Lecz ona cofnęła rękę i twarz jej pociemniała w jednej chwili.
— Dziękuję — rzekła — nie po to przyszłam.
I zwróciła się ku drzwiom. Do niezadowolenia, jakie Krzycki odczuwał z siebie samego, przyłączyła się litość dla niej, więc poszedł za nią kilka kroków.
— Niech się panienka nie obraża — rzekł — tu przecież nie chodziło o nic innego, tylko o bezpieczeństwo panienki. Tylko o to chodziło... Może służący zawołać dorożki...
Lecz ona nie odpowiedziała już nic i odeszła. Krzycki, podszedłszy do okna, spoglądał przez chwilę na jej zgrabną postać, oddalającą się w głąb ulicy — i nagle zjawiła mu się znowu przed oczyma wizja białego posągu w błękitnych kroplach wody. Było jednak w tej dziewczynie coś drażniącego i mimowoli krewkiemu paniczowi przyszło na myśl, że gdyby ona nie była służącą panny Anney i gdyby poznał ją był dawniej, to, jak dwa a dwa cztery, byłby uległ pokusie.
Lecz obecnie i łakome jego zmysły i serce porwała inna, większa siła. Po chwili wrócił do listu i począł go odczytywać na nowo: »Dziękujemy za śliczne róże i do prędkiego zobaczenia«. A więc go tam chcą widzieć. Pojutrze już nie będzie tu siedział uwiązany na łańcuchu własnego słowa, ale pójdzie tam i spojrzy w te cudne oczy, patrzące niebieską smugą, i przywrze ustami do ukochanej dłoni tak, że w jednym pocałunku wypowie wszystko, co ma w sercu. Słowa będą później tylko echem. I wyobraźnia poniosła go jak rozhukany koń. Przecież Groński mówi, że tam już wszystko gotowe! Więc może ta uwielbiona dziewczyna pochyli mu się od razu w ramiona, może przymkną się te cudne oczy, a wysuną się ku niemu usta. Krzyckiego na tę myśl dreszcz przeszedł od stóp do głów — i zdało mu się, że wszelka miłość, wszelkie porywy i wszelkie żądze, jakie istniały i istnieją na świecie skupiają się obecnie w nim jednym.