Witajcie chaty, witaj ziemio nasza,
Witaj nam ludu siermiężny, kochany.
Płyniem ku tobie jako rzesza ptasza,
Jak okręt wichrem i burzą targany, Idziem w dal pustą, — w niezmierzone dale Idziem, gdzie świat ten jest pusty, a dumny, Idziem rozdzierać śmiało mroku fale Przesądów, fałszu obalić kolumny. Idziem rozedrzeć ciężkie mroków szaty, W ugornych pustkach siać miłości kwiaty, Z kagańcem w ręku, z uśmiechem na twarzy, I z iskrą w sercu — idziem do nędzarzy Ulżyć boleści, nowe życie tworzyć, Głuche niebiosa idziemy otworzyć. Idziem policzyć krwawe łzy, ofiary, Po sprawiedliwość i gniew, albo kary.
Idziem przed trony wciąż milczących bogów,
U tęcz słonecznych, u niebieskich progów
Pokornie legniem i będziemy błagać
Lub z mieczem w dłoni poczniemy się zmagać.
Staniem naprzeciw jak dwa bogi święte,
Jak dwa upiory, jak widma zaklęte,
Jako posągi, lub jako dwie góry,
Albo się zetrzem jak dwie czarne chmury
I wtedy jeden z pośród nas upadnie,
Lecz kto? nikt tego dzisiaj nie odgadnie.
Błysną pioruny, ognisty deszcz spłynie,
A fala życia będzie naprzód gnała
I wnet na ziemi fałsz, obłuda, zginie,
Prawda jak słońce wciąż będzie jaśniała. — — — — — — —
Na skrzydłach naszych lśni barwa niezmienna.
Idziem na walkę z potworem ciemnoty.
Ze złotych myśli utkamy płaszcz złoty.
W pół gorejąca idzie brać... pół senna.