Wojna chocimska (Krasicki)/Pieśń IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzieła Krasickiego |
Podtytuł | Wojna chocimska |
Wydawca | U Barbezata |
Data wyd. | 1830 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Śpieszył na kraju swojego obronę
Władysław, w zacne już wprawiony dzieła.
Śpieszył: a sławą myśli rozżarzone
Pomoc ojczyzny gorliwiej ujęła:
Patrzył na pole męztwu otworzone,
Gdzie się zwycięzka korzyść rozpoczęła:
Przynaglał kroki, chcąc przed mężnym szykiem
Czynów chwalebnych zostać uczestnikiem.
Już tych przyjemnych okolic dochodził,
Gdzie bystrym biegiem Dniestr szumiący płynie,
A co swe nurty szeroko rozwodził,
Rwie twarde brzegi w skalistej cieśninie;
Tam, żeby swemu żądaniu dogodził,
Zsyła do wojska o tejże godzinie,
Wiernego podróż swoich towarzysza:
Z ochotą bierze poselstwo Zawisza.
O nędzny starcze! nie wiesz, coć los niesie,
Ojcze nieszczęsny! nie wiesz co cię czeka;
Próżno z widzenia syna raduje się,
Próżno na zwłokę wyjazdu narzeka.
Wyjeżdża; w blizkim odpoczywał lesie,
Blask niezwyczajny gdy postrzegł zdaleka,
Przy ciemnej nocy postrzega dowodnie
Gęstemi światły błyszczące pochodnie.
Wstręt go niezwykły natychmiast ogarnie,
Nie śmie, co znaczy ten widok, wybadać:
Przybliżały się światła i latarnie,
Patrzy na swoich, a nie może gadać;
Sili się z konia spuścić, ale marnie,
Porwali mdłego i pomogli zsiadać.
Trzykroć ku światłu silący się rzucił,
Trzykroć, jak mocą odparty, powrócił.
Wtem się ozwały żałobne śpiewania,
Krokiem leniwym światła się zbliżały;
Coraz płacz słychać, jęki, narzekania,
Coraz je smutne echa powtarzały.
Zdrętwieli wszyscy na te powtarzania,
Wtem się ozdobne mary okazały;
A gdy się zbliżył do ciała martwego,
Poznał nieszczęsny ojciec syna swego.
Stanął: i wszystkich zdrętwiały przelęknie,
Gdy w zwłoki syna suche wlepił oczy;
Cichym odgłosem niekiedy zajęknie,
Wokoło wzrokiem zmieszanym powłoczy;
Drżący natychmiast wzdychając uklęknie,
Porwie się, znagła do ciała przyskoczy;
O synu! — głosem płaczliwym zawołał,
Zemdlał, i więcej już mówić nie zdołał.
Cichość posępna zatem nastąpiła,
Na tak okropne patrząc widowiska;
Boleść niezmierna przytomnych dręczyła.
Kapłani płacząc przystąpili zbliska,
Chcąc starca odwieść: próżna praca była,
Niezwykłą mocą martwe zwłoki ściska.
Jęczy, a smutne wznosząc w niebo oczy,
Przytula syna, i łzy rzewne toczy.
Ten, który płacze strapionych osusza,
I wskróś skrytości serc ludzkich przenika;
Naówczas mocą niezwykłą porusza
Do wyjścia z domku swego pustelnika.
Idzie, gdzie dzielny instynkt iść przymusza,
Wtem, kiedy smutną gromadę potyka;
Dał mu Pan poznać, że na to się śpieszył,
Ażeby starca strapionego cieszył.
Więc się przybliżył: a łzami zalany
Pełen litości podnosił go z ziemi:
Ani go postrzegł starzec obłąkany,
A serca krajał jęki płaczliwemi.
Wtem rzekł pustelnik w Bogu zaufany:
«Wstań, co wykraczasz żalami zbytniemi!
«Niewiernych podział dręczyć się rozpaczą,
«Gdy ojciec karze, nie tak dzieci płaczą.»
Porwał się starzec spłakany i zbladły
Na głos, z bożego co słyszał natchnienia:
W skrytości serca te słowa się wkradły,
Czuje niezwykłe wewnątrz zasilenia.
Zda mu się, z oczu że zasłony spadły;
A rozrzewniony, pełen zadumienia,
Gdy go niezwykła dzielność wskróś przenika,
Tak do świętego mówił pustelnika:
«O ty! czyś człowiek, czy bozkiem zrządzeniem
«Anioł na moję pociechę zesłany;
«Ty, który dzielnem umysłu wzruszeniem
«Sprawiasz niezwykłe w mem sercu odmiany,
«Objaw się: niechaj powinnem uczczeniem
«Bóg, co cię zesłał, będzie uwielbiany.
«Czyś człowiek, jak ja? czy nieba osiadasz?
«Powiedz, czem jesteś, ty, co sercy władasz.»
Rzecze pustelnik : «Człek jestem mizerny,
«Człek, co się w nędzy rodzi i umiera;
«Słabe naczynie, w dobroci niezmierny,
«Na okazanie mocy, Pan obiera;
«A w swych obietnic dotrzymaniu wierny,
«Tych, którzy płaczą, łzy suszy, ociera;
«Temu cześć dawaj, co gdy chłostę spuszcza,
«Dotknie, zasmuci, ale nic opuszcza.»
Jak deszcz, na ziemię co spragnioną pada,
Tak dzielne były słowa pustelnika;
W sercu Zawiszy spokojność osiada,
I łaski bożej wzruszenie przenika:
Rozbrat wieczysty światu wypowiada,
I sam się w dzikiej pustyni zamyka.
A gdzie strumyczek mruczał wśród opoki,
Tam pogrzebł syna ulubione zwłoki.
Odtąd na boże usługi wylany,
Świętą modlitwą troski swoje słodził:
Spełzł mu świat w oczach, niegdyś zbyt kochany,
Świat, co goryczą pieszczoty nagrodził.
Został żal w sercu, lecz umiarkowany,
Codzień nad smutny grób syna przychodził:
Błagając niebo, pieniem, modlitwami,
Codzień rzewnemi oblewał go łzami.
Na czele wojska, co do boju stawa,
I do zwycięzkich laurów żniwa śpieszy,
Wesół Chodkiewicz witał Władysława,
Witało grono bohatyrskiej rzeszy;
Ochocza w półkach rozniosła się wrzawa,
Widok je miły zasila i cieszy,
Zatem Władysław objeżdżał szyk cały,
Wojska go krzykiem radośnym witały.
Srogiemi bitwy sławne Lisowczyki,
Za danem hasłem żwawo nacierali:
Wśpierał Tyszkiewicz mężne wojowniki,
Wstrzymali impet Spahowie zuchwali,
Drugim zawodem, kiedy wpadł w ich szyki,
Z nim Czartoryski, Spahy uciekali.
Hussejn z Janczarmi przypadłszy od puszcze.
Próżno zasłaniał potrwożone tłuszcze.
Gdzie z Władysławem Chodkiewicz był mężny,
Tam krwi niewiernej potoki pluszczały;
I ludo odpór dawał im potężny
Skinder, w zwycięztwach dawnych zaufały,
Poznał, że w sile swojej niedołężny;
Poznał, iż przyszedł koniec jego chwały:
Pełen rozpaczy, i na pomstę skory,
Rzucał się oślep zwyciężca Cecory.
Tak w dzikich stepach znagła obskoczony
Lew, co go zwycięztw ośmiela ochota,
Nieukojonem jadem rozjuszony,
Leci na bitwę, w oszczepy się miota:
Nie czuje razu, którym obrażony,
Drzewca pocisków łamie i druzgota.
A jeżąc grzywę wspaniały i w klęsce,
Okropnym rykiem przeraża zwyciężce.
W odmiennej zatem szczęścia alternacie,
Wsparł losy Skinder rozpaczą wspaniałą.
Już padł Zienkowicz, mąż zacny w senacie,
Już i chorągiew wodza okazałą
Posiadł niewierny. O takiej utracie
Słysząc wódz, zwrócił tam potęgę całą,
Gdzie dumny mocarz z Janczary i Spachy
Strwożonym półkom przymnażał postrachy.
Już się zoczyli, już zmierzone groty.
Postrzegł to Omar, a swemi czarami
Nagle sprowadza szumy i łoskoty:
Czarne obłoki snuły się pasmami,
Srogiemi trzaski przerażają grzmoty,
Strasznemi niebo śklni błyskawicami;
Wzmaga się burza, a zrażone oczy
Blask nagły ślepi, gruba ciemność mroczy.
Leciały piekieł mocarstwa i siły,
Na czarnoxięzkie zaklęcia straszliwe;
Okropnym jękiem ćmy nocne zawyły.
Zewsząd się wzniosły wrzaski przerazliwe,
Z gradem ulewy srogie nastąpiły,
Okropne grzmoty i wichry burzliwe:
Jaskrawym ogniem błyskały obłoki,
Z gór zapienione leciały potoki.
Stanęły wojska w okropnej ciemności,
Stanęły strachem przerażone srodze;
Ustał wzajemny spór zapalczywości,
Nie wiedzą, gdzie są żołnierze i wodze:
W równej zostają wszyscy troskliwości
Jak się ratować w tak gwałtownej trwodze;
Leci na domysł obłąkana tłuszcza,
I plac potyczki z obu stron opuszcza.
Bluźni rozpaczą ostatnią rozżarły
Skinder, przeklina guślarstwa i czary:
Łaje piekielnym mocom, co go wsparły.
Chodkiewicz słuszniej strapiony bez miary,
Gdy z rąk zwycięstwo losy mu wydarły;
Choć umartwiony z dotkliwej ofiary,
Widząc, że niebios taka była wola,
Korząc się Bogu, zwrócił wojska z pola.