Wojna chocimska (Krasicki)/Pieśń VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dzieła Krasickiego |
Podtytuł | Wojna chocimska |
Wydawca | U Barbezata |
Data wyd. | 1830 |
Miejsce wyd. | Paryż |
Źródło | skany na Commons |
Indeks stron |
Im więcej w mocy nadziei położył,
Dumną potęgą Osman zaufany.
Tym się zjadliwiej zawziął i nasrożył,
W zuchwałych myślach swoich oszukany.
Nową natychmiast radę baszów złożył,
Jakby pognębić i znieść Chrześcijany.
Zeszli się wszyscy skupieni do razu,
Na straszny wyrok tyrana rozkazu.
Różne projekta były roztrząsane;
Wtem jeden z rady Osmanowi rzecze:
«Pewną mieć będziesz, Padyszo, wygranę,
«Żaden przed mieczem twoim nie uciecze;
«Niech stanie Omar, ten sprawi odmianę,
«Ten przyszłość dalszych powodzeń dociecze.
«A czarnoxięzkie gdy pocznie zaklęcia,
«Zmięsza niewiernych dumne przedsięwzięcia.
Stanął natychmiast Omar zawołany,
Stanął wśród rady za pana rozkazem,
Obiecał zgubić wszystkie Chrześcijany,
Zniszczyć do szczętu ogniem i żelazem.
«Poznasz, o panie! rzekł, szczęsne odmiany,
«Oddam w zwycięzkie ręce wszystkich razem,
«Żywych, czy martwych, w jakiej chcesz postawie,
«U stopni tronu twojego postawię.»
Tam, gdzie się ciągła rozległa dolina,
A przez nię strumień czyste wody toczy,
Las się zdaleka podnosić zaczyna,
Wybujałemi drzewy dziwi oczy:
Nazwisko jego dawne Bukowina,
Cienmi zarośli wieczystemi mroczy.
Dęby stuletnie, i buki i jodły,
Ledwo dojrzane wierzchołki wywiodły.
Sławna ta puszcza klęską niegdyś naszą,
Gdy za Olbrachta w niej rycerze legli;
Odtąd poczwary okropne tam straszą,
Co je strwożeni mieszkańcy postrzegli.
Pasterze trzody wiodący na paszą,
Nie raz ich, strachem przejęci, odbiegli.
Nie raz grom huczny i wrzask jakby tłuszczy,
Okropne ucha nosiły po puszczy.
Słychać tam wycia, ryki przeraźliwe,
Okropnym wrzaskiem co trwożą słyszących:
Nie raz, jak wojska krzyki zapalczywe,
Chrzęst zbrój, szczęk mieczów wydawały śklniących.
Znagła pożary wznoszą się straszliwe;
A wśród płomieni dębów pałających,
Zbyt okropnemi najeżone wzory,
Snują się sprośne larwy i potwory.
Wieczysto trwałem mchem zewsząd okryto
Gęste konary zasępiają drzewa:
Żadne tam nie jest w owoc, w kwiat obfite,
Liść je ponuro zwiędły przyodziewa.
Krzewią się w cieniach zielska jadowite,
W okrąg jezioro bagniste oblewa.
A wśród zgęstwiałych wód oparzeliska,
Głucho bełkocąc, zdrój mętny wytryska.
Zefir przyjemny tym miejscom nic sprzyja,
Ani go słońca promienie weselą;
Mgła zaraźliwa zwierzęta zabija,
Ptaki tam swoich gniazdeczek nie ścielą.
Z trwogą podróżny Bukowinę mija;
A jeśli którzy tam wnijść się ośmielą,
Gdy w głębią ciemną puścić się pokuszą,
Wpół obumarli uciekać z niej muszą.
Wszedł w nię bez trwogi niezbożnik zuchwały
Wszedł Omar w godne swych zbrodni siedlisko.
Srogim go rykiem poczwary witały,
Miłe zajadłym oczom widowisko.
Zewsząd się larwy okropne skupiały:
Lecz gdy zakazał przystępować blisko,
Pierzchnęły nagle, i zniknęły razem,
Za powtórzonym Omara rozkazem.
Przyszedł na miejsca, gdzie spadek pochyły
W najokropniejsze zarośle prowadził:
Gdzie zjadłe węże i żmije się kryły,
Tam czarnoxięzkie narzędzie osadził,
I kopiąc tarniem zarosłe mogiły,
Zbótwiałe kości na stosy gromadził.
A gdy już dzieło rozpoczynać myślił,
Cyrkuł fatalny na ziemi okryślił.
Wszedł weń; natychmiast zaklęcia straszliwe
Okropnym głosem potrzykroć gdy czyni,
Wyzionął bluźnierstw szkarady zelżywe;
A gdy je coraz mnoży i przyczyni,
Szum głuchy powstał, jęki przeraźliwe
Dały się słyszeć z poblizkiej jaskini.
Dopiero z trzaskiem, jakoby po gromie,
Duchy piekielne stanęły widomie.
W niezbożnej zatem swych guślarstw osnowie
Zniewolił czarty barbarzyniec wściekły,
I tyle wymógł w tajemnej rozmowie,
Że mu swą pomoc ochotnie przyrzekły.
Więc zaufany w tem, co dały, słowie,
Wypuścił z zaklęć: natychmiast uciekły.
On zaś, by myśli strapione pocieszył,
Z dobrą otuchą do Osmana śpieszył.
Zastał go z swemi zamkniętego w radzie;
Baszów go pierwszych otaczało grono.
Dał znać, iż tryumf przynosi w zakładzie,
Zaraz go w namiot cesarski wpuszczono.
Więc rzecz przełożył poważnej gromadzie.
I gdy kunszt dzielny powszechnie chwalono.
Powstał z swojego miejsca Skinder śmiały,
I przerwał zbytnie guślarza pochwały.
«Odpuść, Cesarzu, rzekł, niezwyciężony!
«Niegodne ciebie, że przerywam mowy:
«Nie temi kunszty wzmacniają się trony,
«Dziełmi się państwa wznoszą, a nie słowy;
«Gardzi podłemi męztwo zabobony,
«Masz w nas, o panie, posiłek gotowy.
«Jeżeli dzielność klęsk przeszłych nie zmaże,
«Wspaniała rozpacz wszystkiego dokaże.»
Toż mówił Hussejn, niedawno przybyły,
Hussejn wielkiego namiestnik Bagdatu:
Tam się ogromne hufce gromadziły,
Od Perskich granic, i od Eufratu;
Rzekł: «Złe sposoby takie, coby ćmiły
«Blask niezmazany twego majestatu.
«Niech trwożni czynią guślarskie ofiary,
«Sława i honor, te są mężnych czary.»
Nim odszedł Osman z górnego dywanu,
Pochwalił swoich ochotę wspaniałą:
A zaś każdemu, według jego stanu,
Zlecił, co czynić napotem przystało.
Nizkim pokłonem oddali cześć panu:
A kiedy się już ku zmierzchu zbierało,
Wprzód go obfitym obdarzywszy darem,
Sam na ustroniu zamknął się z Omarem.
Chodkiewicz równie przezorny i czuły,
Obchodził obóz, szańce i namioty,
Skrzętnie poprawiał, gdzie się twierdze psuły,
Dociekał, jakie przeciwnych obroty.
Różne mu w myśli projekta się snuły.
A pełen zawdy walecznej ochoty,
Na nowy zastęp, i zwycięzkie boje.
Natężał pilnie wszystkie myśli swoje.
Tak żeglarz czuły, gdy do portu zmierza
Po ciężkiej burzy, którą już wytrzymał,
Chociaż szturm srogi coraz się uśmierza,
Choć wiatr ustaje, co mu żagle wzdymał;
Przecież on zdradnej ciszy nie dowierza.
A spracowany gdy sternik zadrzymał,
Sam żagle wznosi, a steru krawędzi
Jąwszy się, czuwa, gdzie wiatr okręt pędzi.
Jak Zefir miły, gdy srogie upały
Zbyt rozżarzone szle słońce promieniem;
Tak wieści wdzięczne wszystkich zasilały,
Władysławowem ciesząc przybliżeniem:
Coraz się hardziej w obozie wzmagały,
I coraz żywszem żądane pragnieniem:
Nasycił wkrótce dowód oczywisty,
Gdy pożądane wódz odebrał listy.
Z tych się naówczas jeszcze dowiedzieli,
Za Władysławem, iż sam Zygmunt śpieszy:
Monarchę swego iż będą widzieli,
Wszystkich nadzieja pożądana cieszy,
I czego ledwo spodziewać się śmieli,
Z nim ciągnął wybor narodowej rzeszy.
Za wszystkich bowiem stanów zezwoleniem,
Król z pospolitem nadchodził ruszeniem.
Ta jest ostatnia nadzieja ojczyzny,
Gdy los fatalny pogrozi ruiną:
Kupią się wszyscy na chwalebne blizny,
Obrony kraju wzbudzeni przyczyną.
Sam król na czele z wyborem starszyzny,
Bronią walecznie, lub chwalebnie giną.
A gdy ochotne roty w pole wiodą,
Sława i wolność jest dla nich nagrodą.