Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom III/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom III
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Prócz Anatola, który chrapał doskonale, skoro tylko głowę przyłożył do poduszki, nikt tej nocy w zamku oka nie zmrużył, aż gdzieś nad ranem.
— Czyż na prawdę miałby mnie poślubić, ten młody człowiek, tak piękny, dystyngowany i tak dobry, tak szlachetny? — myślała Marja.
Ogarniał ją, strach, niezwykły, przeciwny jej naturze. Lękała się ruszyć, obrócić... Zdawało się jej, że ktoś stoi za jej plecami, w tym ciemnym kącie, za parawanem, a tym kimś był szatan, ten piękny mężczyzna, o czole białem i wyniosłem, z oczami czarnemi, palącemi, z długiemi czarnemi rzęsami a brwiami puszystemi jak aksamit, z ustami jak krew purpurowemi.
Przywołała swoją pokojowę, prosząc, żeby tę noc spała z nią razem.
Francuzka długo, bardzo długo, przechadzała się po ogrodzie zimowym. Czekała nadaremnie na „kogoś“, uśmiechała się w myśli do niego, rozczulając się z góry przy słowach: — „moja biedna matka!“ — która miała robić jej srogie wyrzuty, po upadku.
Mała księżna, złościła się i łajała swoją pokojowę. Łóżko było źle pościelone. Nie mogła leżeć na żaden bok. Wszędzie coś ją gniotło i coś jej dokuczało... Nie łóżko było temu winne, ale ciężar, który w łonie nosiła. Dziś czuła go boleśniej niż kiedykolwiek. Obecność Anatola, przeniosła ją w myśli w ową epokę, kiedy to, lekka jak piórko, fertyczna i zalotna, nie miała innych trosk, prócz obawy, czy suknią krawiec na bal wykończy? Wtedy niby motylek fruwała z balu na bal, z zabawy na zabawę... Mizerna, drżąca od dreszczy, która nią wstrząsała, usiadła na fotelu, w nocnym czepku i nocnym kaftaniku i kazała po raz trzeci łóżko prześcielać, pokojowej zaspanej i lecącej z nóg ze znużenia.
— Mówię ci, że same dziury a między niemi coś twardego, jakby kto do łóżka kamieni nasypał. Wolałabym była usnąć spokojnie, żeby ci się było chciało od razu łóżko przewrócić jak należy, próżniaku wierutny! A teraz dąsasz się jeszcze i milczysz jak mruk. Czy to moja wina, pytam się ciebie?... — wymyślała księżna, tonem płaczliwym dzieciaka rozpieszczonego.
I stary książę nie mógł jakoś usnąć tej nocy. Tykon drzemiący w przedpokoju, słyszał przez sen jednakże, chód niespokojny swojego pana i jego gniewne mruczenie. Zdawało się Bołkońskiemu, że został obrażony w swojej godności i to tem dotkliwiej, ile że ta obraza tyczyła się nie jego bezpośrednio, ale córki jedynej, którą kochał w końcu więcej niż siebie. Daremnie perswadował sam sobie, że powinienby zostawić jej czas dłuższy do namysłu, że bierze tę kwestją za gorąco, nie zastanawiając się dostatecznie, jak ma postąpić. Wszystkie te uwagi gniewały go i rozdrażniały coraz bardziej:
— Zapomniała o wszystkiem dla pierwszego lepszego wiercipięty, który jej się nawinął pod rękę... nawet o starym, zgrzybiałym ojcu!... Błaźnica! fryzuje się dla „niego“, koczkodani! zawraca oczami!... Jakby ją kto odmienił!... Uszczęśliwiona, że będzie mogła porzucić ojca i dom rodzicielski!... Mogła przecie spodziewać się, że nic z tego nie ujdzie mojemu wzrokowi... Prr... prr... prr!... O! ta bezdenna kobieca lekkomyślność... Czyż to ja nie widzę, że ten bydlak wymuskany, smali cholewki do Amelji i tymczasem nim ją gdzie złapie na boku sam na sam, nogę jej butem przyciska? Wypędzę na cztery wiatry francuzką lafiryndę. Żeby też w mojej córce, nie było ani krzty poczucia własnej godności. Czyż naprawdę tak ją oszołomił, że nic nie widzi ani słyszy? Jeżeli nie dla siebie, to dla ojca, powinnaby mieć bodaj trochę dumy i ambicji szlachetnej. Trzeba jej będzie oczy otworzyć i powiedzieć, że ten wisus myśli o Francuzce i tamtę zjada oczami, na nią zaś ani spojrzy... Ani cienia dumy, ambicji!... Powiem jej to! o powiem!
Wiedział, że skoro córka dowie się o miłostkach Anatola z Francuzką, rozwieje to najpewniej jej ułudy i dotknie do żywego jej miłość własną. Wtedy wygra sprawę, czyli mówiąc innemi słowy, zatrzyma Marję przy sobie, co było jego chęcią i pragnieniem tajemnem. Ta myśl uspokoiła go nareszcie. Zadzwonił na kamerdynera i kazał się rozebrać.
— Djabli nadali i mnie ich na kark sprowadzili, niepytanych i nieproszonych! — mruczał pod nosem, gdy Tykon wkładał nocną koszulę na to ciało suche i żółte jak pergamin, na piersiach obrosłe włosem siwym, gęstym i twardym jak szczecina.
— Czy to mnie już długo na tym świecie?... Po co oni tu zjechali?... Po co?... Żeby mi przewrócić cały porządek do góry nogami... Żeby ich djabli wynieśli jak najprędzej.
Tykon był przyzwyczajony i ostrzelany z gniewnym pomrukiem swego pana. Ani okiem też nie mrugnął, jakby nic nie słyszał i nie uważał.
— Czy poszli już spać? — książę dodał głośno. Tykon jako sługa doskonale wytresowany, umiał chwytać w lot myśli swego pana i odgadywać je instynktem.
— Położyli się oddawna i zgasili światło, wasza Ekscellencjo.
— Potrzebni tu byli! O! potrzebni jak dziura w moście! — zamruczał starzec w najgorszym humorze. Wsunął nogi w pantofle, podstawione przez Tykona, otulił się płaszczem żołnierskim, futrem podbitym i wyciągnął się na otomanie, która mu służyła za łóżko.
Chociaż kilka słów zaledwie zamienili z sobą, Anatol i panna Bourrienne, zrozumieli się doskonale co do pierwszej części romansu, mającego zakończyć się groźnem pojawieniem się — „mojej biednej matki.“ — Czuli oboje że mają bardzo wiele sobie do powiedzenia w cztery oczy, to też zaraz nazajutrz od rana szukali tylko sposobności żeby się zejść gdziekolwiek cichaczem. I tak spotkali się „niespodziewanie“ w ogrodzie zimowym, w chwili, kiedy Marja na pół umarła ze strachu, szła do ojca o zwykłej rannej godzinie na „dzieńdobry“. Zdawało się jej, że nie tylko każdy wie, jako jej los ma się dnia tego rozstrzygnąć, ale ona sama jest na to zupełnie przygotowaną. Wyczytała to w twarzy uśmiechniętej błogo starego Tykona i w oczach lokaja księcia Bazylego, który spotkawszy ją w sieniach, gdy niósł wodę gorącą do golenia swojemu panu, oddał jej ukłon głęboki.
Stary książę okazał się nadzwyczaj uprzejmym i pełnym łaskawości względem córki. Znała ona od dawna ów sposób postępowania. Nie przeszkadzało mu to bynajmniej, w minutę później, ściskać pięście z gniewu, skoro nie pojmowała w lot jakiegoś zawiłego zdania matematycznego i zrywać się gwałtownie z krzesła, aby biegać po pokoju w najwyższej irytacji. Dziś zaczął od razu mówić o tem, co mu na sercu ciężyło; ceremonialnie przez trzecią osobę.
— Zrobiono mi pewną propozycję, tyczącą się księżniczki — uśmiechnął się, a raczej usta wykrzywił szydersko. — Domyśliła się zapewne księżniczka, że książę Bazyli, nie przywiózł swojego wychowanka (tak upierał się nazywać Anatola, nie wiedzieć z jakiego powodu) dla moich pięknych oczu. Księżniczce znane moje zasady... Dla tego mówię z nią o tem w tej chwili.
— Jak mam to rozumieć mój ojcze? — Marja odpowiedziała mieniąc się na twarzy.
— Jak to rozumieć? — starzec powtórzył już w gniew wpadając i porzuciwszy ton ceremonialny. — To przecież jasne, jak dwa a dwa cztery!... książę Bazyli uznał cię za stosowną na synowę i prosi o twoją rękę dla swego wychowanka... Jak to rozumieć? Ja właśnie chciałbym dowiedzieć się o tem od ciebie.
— Nie wiem, mój ojcze... jak zapatrujesz się na tę sprawę? — szepnęła nieśmiało księżniczka.
— A w czemże to mnie się ma tyczyć?... Mnie zostaw zupełnie na boku... To nie ja przecież mam wyjść za mąż... Czego ty chcesz i coś pod tym względem postanowiła?... o tem radbym się dowiedzieć od ciebie.
Księżniczka odgadła, że ojcu nie podoba się wcale to małżeństwo. Powiedziała sobie jednak w duchu, że ta chwila decyduje może o losie jej życia całego. Spuściła oczy, aby nie widzieć tego wzroku w siebie wlepionego, przed którym drżała z trwogi i który odbierał jej prawie przytomność, a przynajmniej czynił niezdolną do jakiejkolwiek opozycji.
— Pragnę jedynie mój ojcze działać we wszystkiem podług twojej woli... Gdyby mi jednak wolno było wyrazić moje życzenie...
— Doskonale! — książę przerwał jej szydersko. — Weźmie cię dla posagu, a dla swojej przyjemności, przyczepi do ciebie Amelję. Ona będzie właściwie jego żoną, ty zaś...
Zatrzymał się, widząc że wrażenie piorunujące wywarły jego słowa na księżniczkę. Spuściła głowę blada i drżąca. Gotowa była płaczem wybuchnąć.
— No! no! nie alteruj że się znowu tak bardzo! Żartowałem tylko... Pamiętaj o tem jednem księżniczko: Moje zasady przyznają w zupełności prawo młodej dziewczynie, wybierać męża podług własnego widzimisię. Jesteś zatem wolną co do tego. Nie zapominaj jednak, że od trafnego wyboru zależy cała twoja przyszłość i szczęście domowe... o mnie tu nie idzie wcale, i mnie wypuść z rachuby...
— Nie wiem rzeczywiście...
— O nim nie ma mowy. Ożeni się z kim zechcą, byle miał za co hulać dalej. Ty jednak masz rozum i własną wolę. Pójdź do siebie, namyśl się, zastanów, rozważ wszystko dobrze. Za godzinę poszlę po ciebie, abyś odpowiedziała stanowczo, „tak“ lub „nie“. Odpowiedź musisz dać wprost księciu Bazylemu. Wiem z góry, że zaczniesz się modlić! Nie przeszkadzam ci i nie zabraniam tego bynajmniej... Lepiej byś może zrobiła gdybyś zastanowiła się sama i nie wzywała niczyjej pomocy... Zrobisz zresztą jak zechcesz... Tylko po godzinie żądam kategorycznego „tak“ albo „nie“... „Tak“ lub „nie!“ — powtórzył głośno kilka razy, gdy córka oddalała się krokiem omdlewającym, zaledwie wlokąc nogi za sobą. Czuła, że los jej ma się rozstrzygnąć za godzinę, na dolę lub niedolę życia całego!
Ojca aluzja co do Amelji spiorunowała ją rzeczywiście. Nie mogła przypuścić, żeby Francuzka dopuściła się takiej zdrady haniebnej i była tak fałszywą w obec niej, Marji, obsypującej sierotę bez dachu, bez przytułku, tysiącznemi dobrodziejstwami. Nie była w stanie myśleć o tem z krwią zimną. Wzburzona, nieprzytomna, zamiast pójść prosto do siebie, zboczyła do ogrodu zimowego, aby tam przejść się cokolwiek i odzyskać równowagę. Uderzył ją naraz głos tak znany, Amelji. Stanęła jak wryta. Oczy podniósłszy, zobaczyła o dwa kroki przed sobą, Anatola trzymającego w objęciu Francuzkę i szepcącego jej coś do ucha. Na twarzy Anatola malowały się żądze namiętne, które nim miotały. Zwrócił się ku księżniczce jak nieprzytomny, z wzrokiem błędnym i zamglonym, z ustami gniewnie zaciśniętemi, zapominając nawet wypuścić z ramion Francuzkę. Zdawał się mówić:
— Któż tam znowu? I czemu mi wlazł w drogę?
Marja skamieniała na razie, nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca. Patrzyła na nich, nie umiejąc sobie zdać sprawy z tego co widziała. Amelja krzyknąwszy przeraźliwie, wyśliznęła się z objęć przyciskających ją, i uciekła jak sarna spłoszona. Jeden Anatol nie stracił rezonu. Ten oprzytomniawszy, ukłonił się księżniczce z miną fanfarona i pewny siebie jak zawsze, uśmiechnął się wzruszając miłosiernie ramionami, poczem z krwią najzimniejszą, krokiem wolnym, odszedł do swego pokoju.
W godzinę później, Tykon wszedł do księżniczki, zapowiedzieć, że ojciec czeka na nią w swoim gabinecie. Zastał Marję w jej pracowni, na sofce. U jej kolan klęczała Francuzka rozszlochana. Księżniczka głaskała ją pieszczotliwie po włosach i twarzy łzami zlanej. Słodkie oczy Marji, odnalazły w tej chwili swój blask łagodny, i swoją piękność nadziemską.
— Nie, nie księżniczko!... jestem na wieki zgubiona! Musisz mną pogardzać i mnie nienawidzieć...
— Dla czego? Kocham cię przeciwnie, więcej niż kiedykolwiek Amelko, i uczynię dla ciebie co tylko będzie w mojej mocy... Uspokójże się kochanko!... Idę teraz do mego ojca...
Książę Bazyli siedział w wielkim karle, z nogami skrzyżowanemi, z tabakierką złotą w ręce, udając niesłychane rozczulenie. Zobaczywszy na progu Marję, zażył czemprędzej szczyptę tabaki i zerwawszy się na równe nogi, pochwycił ją za obie ręce:
— Ah! moja droga, moja anielska księżniczko! los mego syna w twoich dłoniach spoczywa! Moja słodka Maryniu! kochałem cię zawsze jakby własna córkę! — Odwrócił się, aby obetrzeć łzy nieznacznie, które rzeczywiście potrafił sztucznie z ócz wycisnąć.
— Prr!... prr!... — Bołkoński machnął ręką niecierpliwie — po co tu tyle słów niepotrzebnych!... Książę Bazyli pyta się po prostu mówiąc — czy chcesz, lub nie chcesz zostać małżonką księcia Anatola Kurakina? „Tak“ — lub „nie!“ — krzyknął na cały głos. — Potem ja sobie zastrzegam prawo wypowiedzenia otwarcie, co myślę o tym związku... objawię li moje zdanie... nic więcej... — bąknął lodowato, w odpowiedzi na wzrok błagalny księcia Bazylego. — No, i cóż?... „Tak“... czy „nie“?!...
— Mojem życzeniem najgorętszem jest ojcze nie opuszczać cię nigdy, i nie rozłączać się z tobą. Nie chcę w ogóle iść za mąż — odpowiedziała Marja siląc się do uśmiechu, wlepiwszy śmiało swoje piękne oczy w ojca i księcia Bazylego.
— Głupstwa! błazeństwa! głupstwa wierutne! — wykrzyknął Bołkoński, pociągając córkę ku sobie. Ścisnął ją tak silnie za rękę, że aż z bólu krzyknęła.
Bazyli upadł znękany na sofę.
— Maryniu droga! tej strasznej chwili, nie zapomnę przez resztę życia. Może mogłabyś przecie zostawić nam bodaj słaby promyczek nadziei? Czyż mój biedny syn nie zdoła nigdy i niczem wzruszyć twego serduszka, tak czułego, tak szlachetnego? Błagam cię o to jedno słówko: „może“...
— Odpowiedziałam księciu, co mi serce podyktowało. Dziękuję za zaszczyt, który raczyłeś mi uczynić, nie będę atoli nigdy żoną jego syna...
— Sprawa skończona, mój drogi. Bardzom ci rad, rad nieskończenie, że cię widzę w moim domu. Niech księżniczka wróci do siebie... Uszczęśliwiony, że cię widzę, kochany książę! — powtarzał Bołkoński ściskając raz po raz Bazylego.
— Bóg widocznie powołuje mnie do innego szczęścia — myślała Marja znalazłszy się z powrotem u siebie. — Znajdę szczęście i zadowolenie wewnętrzne, przyczyniając się do uszczęśliwienia innych. Choćby mnie to nie wiem ile miało kosztować, nie opuszczę biednej Amelki. Kocha go do szaleństwa, a tak tego żałuje gorzko! tak się wstydzi! Zrobię co będę mogła, aby jej ułatwić związek z nim. Jeżeli on majątku nie posiada, wyposażę Amelkę z mojej strony. Poproszę o to ojca i Andrzeja, i oni mi tego nie zabronią!... Cieszyłabym się szczerze, gdybym mogła skojarzyć to małżeństwo; tak jest smutną, samotną, opuszczoną!... Jak ona musi go kochać, skoro mogła zapomnieć się do tego stopnia? Kto wie, czy i ja w podobnym wypadku, nie byłabym tak samo postąpiła?!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.