Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom III/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom III |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom III |
Indeks stron |
Rodzina Rostowów nie miała od dawna wiadomości o Mikołaju. Jakoś pod zimę, hrabia doczekał się nareszcie listu, na którego adresie poznał natychmiast pismo syna. Uciekł czemprędzej do swojego gabinetu, idąc na palcach cichuteńko, aby nikt go nie usłyszał, i tam zamknął się, chcąc list drogocenny w spokoju odczytać. W chwilę później wśliznęła się niepostrzeżenie i zapukała do drzwi Anna Michałówna, która musiała wiedzieć o wszystkiem co się w domu działo, a więc i o tem, że hrabia list jakiś odebrał. Gdy jej drzwi otworzył, śmiał się i płakał jednocześnie biedny ojciec, z nadmiaru radości.
— Mój drogi przyjacielu?! — spytała zawracając oczami melancholijnie, gotowa podzielić z nim tak radość, jak i smutek. Mimo hojności Piotra i znacznych ofiar uczynionych tak dla niej, jak i dla Borysa, mieszkała dalej u Rostowów, bo jej tam było najwygodniej.
— List od naszego Mikołuszki... Był rannym... wyobraź sobie moja droga!... raniono to nasze dziecię najukochańsze!... jak to powiemy naszej małej hrabinie?!... zrobiono go oficerem, dzięki Bogu!... tak, tak, moja droga!... ale jak to jej powiedzieć?...
Anna Michałówna usiadła obok hrabiego na otomanie, odebrała mu z rąk list, a otarłszy go z łez, któremi był gęsto przez ojca skropiony, zaczęła czytać z uwagą. I ona oczy tarła, potem zaś oświadczyła, że bierze na siebie przygotowanie matki, na tę wielką nowinę. Rzeczywiście, dla osób tak nerwowych, jaką była pani Rostow, zbytnia radość działa częstokroć piorunująco. Zacznie napomykać zdaleka, ogródkami podczas objadu, a przed wieczorem, będzie już można z listem wystąpić.
Dotrzymała obietnicy. Przy objedzie nie przestawała obrabiać tematu wojennego, zbliżając się zwolna do celu. Po kilka razy pytała, czy nikt z obecnych nie miał listu od Mikołaja? Rzuciła od niechcenia że nadejdzie z pewnością lada moment ów list pożądany, bo mnóstwo osób dostało temi dniami wiadomości z teatru wojny. Ile razy wpadała na ten temat, wlepiała w nią hrabina wzrok badawczy, hrabia zaś spuszczał oczy, i mienił się na twarzy, jak winowajca, który lęka się, żeby go nie schwytano na gorącym uczynku. Wtedy Anna Michałówna, ze zręcznością, którejby jej mógł pozazdrościć nie jeden wytrawny dyplomata, zwracała rozmowę na inne tory. Jedna Nataszka, która była najbystrzejszą z całej rodziny i umiała chwytać w lot, najlżejszy odcień w mowie każdego i każdą zmianę w jego fizjognomji, słuch wytężyła, odgadując, że coś wisi w powietrzu, a to „coś“, odnosi się do jej brata. Domyśliła się również, że ową tajemnicę posiadają wspólnie ojciec i księżna Trubeckoj i że ta ostatnia ma sobie polecone, przygotować matkę na tę wielką nowinę. Mimo całej swojej śmiałości i rezolutności, tym razem przez wzgląd na matki miłość dla Mikołaja, posuniętą do granic ostatecznych, Nataszka nie zadała podczas objadu ani jednego pytania. Kręciła się tylko na krześle, to w tę, to w ową stronę, ku wielkiemu niezadowoleniu siedzącej obok niej nauczycielki. Prawie nic nie jadła, taki miotał nią niepokój. Skoro wstano od stołu, dopadła księżnę, pociągnęła w kąt najciemniejszy, a uwiesiwszy się jej na szyi i ściskając do uduszenia, zaczęła błagać:
— Ciociu! cioteczko najdroższa. Co to się święci?...
— Ależ nic zupełnie, moja mała!...
— Ciociu! duszyczko moja. Ty z tatkiem o czemś wiecie. Nie puszczę cię, póki mi nie powiesz.
Anna Michałówna głową potrząsła:
— Sprytna z ciebie dzieweczka, nie ma co mówić.
— Mikołko pisał, nieprawdaż? — wykrzyknęła Nataszka, czytając w oczach ciotki odpowiedź potwierdzającą.
— Pst! pst! bądź ostrożną... Wiesz jak twoja matka jest rozdrażnioną...
— Ależ będę, będę tak roztropną, jak sam król Salamon. Tylko powiedz już raz cioteczko. Nie chcesz mi powiedzieć, co? No, to biegnę prosto z tem do mamy. Ona potrafi z ciebie wyciągnąć tajemnicę.
Zagrożona w ten sposób, Anna Michałówna opowiedziała jej wszystko w krótkich słowach, raz jeszcze przykazując milczenie i sekret najściślejszy.
— Na Krzyż zaklinam się cioci, że nikomu o tem ani pisnę! — to mówiąc roztrzepanica pocałowała palce w krzyż złożone.
To jej nie przeszkodziło za chwilę później, krzyknąć zdaleka Soni, skoro ją zoczyła, z nadmiaru radości:
— Mikołko ranny!... jest list od niego!...
Sonia pobladła śmiertelnie.
— Mikołaj — szepnęła głosem omdlewającym.
Dopiero teraz Nataszka zrozumiała, jak piorunujące wrażenie wywarły i wywrzeć musiały jej słowa nierozważne na biedną Sonię. Pochwyciła ją w ramiona, zalana łzami:
— Rana była nader lekką... a za to zrobiono go oficerem... Zresztą już musiał wyzdrowieć, skoro sam o tem pisze do tatka!
— Że też wy kobiety, musicie beczeć i mazgaić się byle czego — wtrącił się do rozmowy brat najmłodszy, Pawełek, chodząc po pokoju, o tyle szerokiemi krokami, o ile mu na to pozwalały nóżki króciutkie. Miał przy tem minkę wielce junacką. — Co do mnie, jestem zadowolony, zadowolony niesłychanie, że Mikołaj tak się dzielnie spisał. Z was płaksy nieznośne, które zresztą nic a nic nie znają się na tem.
Nataszka wybuchła śmiechem, mimo że łzy nie oschły jeszcze w jej oczach.
— Czyś list czytała? — szepnęła Sonia.
— Nie czytałam, ale powiedziała mi Anna Michałówna, że wszystko złe przeminęło, a Mikołuszka mianowany oficerem.
— Dzięki Bogu! — Sonia przeżegnała się pobożnie. — Może cię jednak oszukała? Pójdźmy do mamy...
Pawełek chodził dalej po pokoju w milczeniu, z rękami na piersiach skrzyżowanemi.
— Gdybym był na miejscu Mikołki — bąknął od niechcenia — byłbym ich natłukł jeszcze więcej, tych Francuzów, psubratów. Byłbym z ich trupów zrobił cały stos! Tak! tak!... To niegodziwcy i już!
— Siedziałbyś lepiej cicho, ty mały głuptasku!
— Ja nie jestem nim wcale! ale wy jesteście głupie gąski na prawdę, żeby płakać nie wiedzieć czego, zalewać się łzami dla takiej drobnostki!
— Pamiętasz Mikołkę? — spytała Sonię Nataszka po chwili milczenia.
— Czy ja go pamiętam?! — Sonia uśmiechnęła się wzruszając litościwie ramionami.
— Śmiejesz się ze mnie i z mego pytania... widzisz bo Soniu kochana... czy jak przymkniesz oczy widzisz go przed sobą?... Tak całkiem wyraźnie, jak gdyby stał przed tobą?... — tłumaczyła Nataszka wymachując rękami, niby dla lepszego wyjaśnienia. — Ja pamiętam brata... doskonale. Borysa natomiast, nie mogę sobie przypomnieć... ale to całkiem... zupełnie go zapomniałam!
— Jakto? Nie możesz sobie przypomnieć Borysa? — wykrzyknęła Sonia zdziwiona w najwyższym stopniu.
— No! poznać, poznałabym go zapewne, gdyby pojawił się nagle... Wiem przecie jak wygląda... Gdy jednak zamknę oczy widzę brata, ale Borysa...
Przymknęła oczy:
— Nie widzę go... Znikł... rozwiał się gdzieś w powietrzu jego obraz...
— Ah! Nataszko! — Sonia przemówiła w najwyższem uniesieniu, patrząc na nią poważnie, i jakby z politowaniem, że spraw podobnych wcale pojąć nie może. — Kocham twego brata nadewszystko, nad życie i szczęście własne... I cokolwiek by zaszło ze mną, czy z nim, kochać go nie przestanę!
Nataszka wpatrywała się w nią przenikliwie i z ciekawością. Czuła prawdę bijącą ze słów Soni. Zrozumiała, że to była miłość jakiej ona dotąd nie doświadczyła i może nigdy nie doświadczy. A jednak istnieje taka miłość, skoro Sonia tak kochać potrafi.
— Czy napiszesz do niego?
Sonia zamyśliła się głęboko, zanim zebrała się na odpowiedź. Kwestja ta oddawna snuła się jej po głowie i spać jej nie dawała. W jaki sposób pisać do niego? Wogóle... czy wypada, żeby ona do niego pisała? Skoro został oficerem, a w dodatku bohaterem chwili, rannym w bitwie, możeby powinna przypomnieć mu się razem z danem jej przyrzeczeniem?...
— Nie wiem jeszcze.... — odrzuciła wymijająco cała zapłoniona. — Jeżeli do mnie napisze... to mu odpowiem...
— I to nie sprawi ci pewnego zakłopotania?
— Bynajmniej...
— Otóż ja przeciwnie... wstydziłabym się Borysa i ani myślę pisać do niego.
— Czegóż miałabyś się wstydzić?
— Sama nie wiem... dość że czuję, iż wstydziłabym się...
— Ja zaś wiem, czegobyś się wstydziła! — wykrzyknął Pawełek energicznie, rad pomścić na siostrze zniewagę, za nazwanie go głuptaskiem. — Najprzód rozkochała się w tym grubym niedźwiedziu, z okularami niebieskiemi, (tak zawsze nazywał Bestużewa, który jakoś nie był w łaskach u niego). Teraz przyszła kolej na tego tam, dławidudę! — ten przymiotnik pogardliwy tyczył się znowu Włocha, który Nataszkę uczył śpiewać. — I z tego powodu wstydzi się Borysa.
— A to z ciebie głupi dzieciak! — Nataszka wzruszyła ramionami.
— Może mędrszy w każdym razie, niż moja panna siostra — malec zaperzył się, rypostując ostro, niby junak dojrzały.
Hrabina tymczasem czuła się dziwnie wzruszoną Anny Michałówny nadpomykaniem o Mikołaju, mimo że ta czyniła to nader ostrożnie i z daleka... Skoro wróciła do siebie, usiadła przed biurkiem, na którem stała syna miniatura, a wpatrzywszy się w nią, zalała się łzami. Anna w tej chwili stanęła na progu, trzymając list w ręce:
— Teraz niech nikt nie wchodzi — skinęła na hrabiego, zamykając mu bez ceremonji drzwi przed nosem.
Hrabia przykładał do dziurki od klucza to oko, to ucho. Z razu nic nie usłyszał, prócz zwykłej, obojętnej rozmowy. Anna zaczęła następnie jakąś długą perorę... Naraz dał się słyszeć krzyk na pół stłumiony, poczem zaległa w pokoju hrabiny głucha cisza... W chwilę później, Anna drzwi otworzyła pozwalając wejść hrabiemu. Twarz jej wyrażała zadowolenie pełne dumy, biegłego chirurga, gdy uda mu się jaka niebezpieczna amputacja i on radby podzielić się swoim tryumfem z jak najszerszem kołem widzów, aby go podziwiali, oceniając należycie jego zręczność, której złożył tak świetne dowody.
— Udała się sztuka — szepnęła hrabiemu. Zastał żonę, trzymającą w jednej ręce miniaturę syna, w drugiej jego list. Z kolei to list, to portret do ust namiętnie przyciskała. Wyciągnęła do męża ramiona, całując go w łysą głowę. Nie przestała jednak wpatrywać się tymczasem z zachwytem w miniaturę Mikołaja. Następnie odsunęła z lekka męża, aby na nowo ponieść do ust list i portret syna najdroższego. Teraz weszła cała rodzina. Odczytano im list Mikołaja, w którym opisywał w krótkości przebieg dwóch bitew, gdzie był czynnym i zdobył sobie szlify oficerskie. Kończył zaś temi słowy:
„Całuję rączki mamusi i twoje tatku kochany. Błagam o wasze błogosławieństwo. Ściskam także najserdeczniej Wierę, Nataszkę i Pawełka“.
Pozdrawiał przyjaźnie profesora niemca i starą bonę francuzkę panią Chose. Prosił matkę najczulej, żeby pocałowała od niego specjalnie „drogą i najmilszą mu Sonię, którą kocha zawsze i myśli o niej codziennie“. Usłyszawszy to Sonia zrazu pobladła, potem stanęła cała w płomieniach i płaczem wybuchnęła. Nie mogąc znieść spojrzeń obecnych, którzy zwrócili na nią oczy jakby na komendę, uciekła do salonu. Tu obiegła go najprzód w koło galopem, potem zaczęła się kręcić w kółko na jednem miejscu, póki nie zawróciła się jej głowa. Wtedy przysiadła na posadzce, a sukienka wydęła się na niej jak balon. Hrabina zalewała się łzami tymczasem.
— Nie ma powodu płakać mamo — wtrąciła Wiera. — Trzeba raczej cieszyć się, że Mikołaja tak odznaczono.
Uwaga była słuszną, a jednak ojciec, matka, Nataszka, wszyscy obecni, spojrzeli na nią z wyrzutem, zdziwieni i zgorszeni:
— W kogo ona się wdała? — bąknęła matka pół głosem.
List syna najukochańszego odczytywano setki razy. Ktokolwiek pragnął jego treść usłyszeć, musiał udać się z tem do samej hrabiny, ona bowiem nie rozłączała się z listem ani na chwilę. Odkrywała w nim coraz nowe powody do podziwu i najwyższej radości, ile razy odczytywała list, czy to komu z domowników, czy któremu z przyjaciół najserdeczniejszych. Wynajdywała mnóstwo przymiotów w swoim drogim Mikołku. Było to dla niej rzeczywiście czemś nadzwyczajnem, powiedzieć sobie, że ten syn, którego nosiła w łonie przed dwudziestu laty, i który był nieraz powodem jej sprzeczek z mężem, wyrzucającym matce, że chłopca nadto rozpieszcza, że to dziecię, które słyszała tak niedawno szepleniące „ma-ma... tia-tia“... jest teraz w obcym kraju, tak od niej daleko, że postępuje tam jak prawy żołnierz i spełnia sam ze siebie, bez żadnego mentora, czyny bohaterskie. Dla niej nie istniało owe doświadczenie, które nabieramy zwolna, patrząc z dnia na dzień, na rozwój stopniowy naszych dziatek, od kolebki, do wieku dojrzałego. Każdy krok jej syna, stawiany z pewnością i energją mężczyzny, wydawał się jej cudem niemal, jakby nigdy w życiu nie widziała niczego podobnego.
— Co to za styl. Jakie opisy interesujące. A jaka wzniosła dusza. O nim nic prawie... ledwie wzmianka króciutka... Rozpisuje się szeroko i długo, o jakimś Denissowie, jestem atoli przekonaną, że okazał więcej odwagi, niż oni wszyscy razem. Co za serce. Zawsze to utrzymywałam, gdy był jeszcze malutkim, zawsze... i nie omyliło mnie przeczucie macierzyńskie.
Przez cały tydzień, nie zajmowano się w domu niczem innem, jak tylko pisaniem kopij i przepisywaniem tychże, aby listy wyprawić do Mikołaja. Pod nadzorem hrabiny i hrabiego, pakowano rzeczy rozmaite, dla pana oficera. Ojciec posyłał mu w dodatku sześć tysięcy rubli na wyekwipowanie. Anna Michałówna, jako praktyczna kobieta, potrafiła zapewnić synowi plecy i wszelką w armji protekcję. Aby ułatwić z synem korespondencją, wyrobiła sobie pozwolenie, posyłania listów wprost do kancelarji wielkiego księcia Konstantego, dworskim kurjerem. Rostow swoją drogą utrzymywał zawzięcie, że w Rosji taki panuje ład i porządek, iż choćby zaadresować po prostu. — „Do armji rosyjskiej za granicą“ — posyłka dojdzie najniezawodniej. Kobiety postawiły jednak na swojem i wyprawiono wszystko przez kurjera wielkiego księcia, wprost do Borysa, z poleceniem, aby oddał pakiet do rąk własnych Mikołaja. Pisali wszyscy w domu. Rodzice, rodzeństwo, Sonia, nauczyciele i nauczycielki, nawet i rządca tak przez hrabiego ulubiony.