Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXIV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom IX |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom IX |
Indeks stron |
Rzecz szczególna jednakże! Wszystkie te środki, nie różniące się w niczem od rozporządzeń wydawanych gdzie indziej, w takich samych okolicznościach, okazują się bezowocnie. Przypominają one znowu popsuty mechanizm zegarowy. Obracają się wprawdzie machinalnie wskazówki na tarczy zegarowej, nie oddziaływując i nie poruszając kółek wewnątrz umieszczonych.
Thiers wspominając o planie tak znakomitym Napoleona w Moskwie, nazywa go najgłębszym, najzręczniejszym i najcudowniej obmyślanym, w szczegółach najdrobniejszych. Dowodzi jak na dłoni, w swojej polemice z Fain’em, że został on napisany i wypracowany nie czwartego ale piętnastego października. Ów plan: — „tak znakomity!“ — nie był i nie mógł być przenigdy wykonanym, nie stosował się bowiem do chwilowych okoliczności. Fortyfikacja Kremlinu, (co wymagałoby było rozwalenia meczetu, jak Napoleon nazywał uparcie cerkiew św. Bazylego) spełzła na niczem. Miny założono zaś pod Kremlinem jedynie w tym celu, aby wysadzić go w powietrze, gdy Francuzi będą z Moskwy wychodzili. To tak zupełnie, jak kiedy dziecko bije podłogę, dla pociechy gdy potknie się i upadnie. Gonienie armji rosyjskiej, które przysparzało tyle trosk i sprawiało tak wiele kłopotu Napoleonowi, przedstawiało się jako objaw iście cudowny. Jenerałowie francuzcy stracili bowiem z oczu najzupełniej armję rosyjską, liczącą przeszło sześćdziesiąt tysięcy i nie mogli natrafić na jej ślady. Udało się to dopiero, (według twierdzenia Thiersa) takiemu talentowi, a nawet można śmiało powiedzieć gienjuszowi wojskowemu Murat’a, że potrafił odnaleść tę Główkę od szpilki.
W dziale dyplomatycznym użyte przez Napoleona argumenta, któremi chciał dowieść swojej szlachetności i wzniosłej sprawiedliwości, spaliły również na panewce. Nadaremnie rozprawiał w tym sensie szeroko i długo z Tutołminem i Jakowlewem. Aleksander nie przyjął wcale tych posłów nadzwyczajnych i nie dał im żadnej odpowiedzi. Co do środków sądowych, mimo mąk zadawanych i śmierci haniebnej domniemanych podpalaczów zgorzała większa połowa Moskwy. Tak samo okazały się bezowocnemi jego rozporządzenia administracyjne, i tym bowiem nie powiodło się szczęśliwiej. Ustanowienie straży municypalnej nie zapobiegło wcale łupiestwu. Posłużyła ona jedynie tym, którzy do niej należeli, ci bowiem, pod pozorem przywracania porządku, rabowali bezkarnie na własny rachunek. W sferze religijnej, odwidzanie cerkwi niewywołało wcale takiego wrażenia, jak niegdyś w Egipcie, gdy Napoleon ukazał się był w meczecie. Kilku popów próbowało uczynić zadość woli cesarskiej. Jeden z nich atoli został wypoliczkowany przez pewnego żołnierza francuzkiego, podczas odprawianego nabożeństwa, a o drugim z nich zdał taki raport urzędnik municypalny: — „Pop, którego udało mi się wyszukać, zachęcany przezemnie do odprawienia nabożeństwa, zaczął od wymiecenia z cerkwi rozmaitych nieczystości, poczem cerkiew zamknął. Tej samej nocy, połamano kłódki, drzwi od cerkwi wyważono, podarto w strzępki księgi liturgiczne, popełniając nowe zanieczyszczenie nawy kościelnej“. — Co do ożywienia handlu, proklamacja wydana do spokojnych i pracowitych rzemieślników, i poczciwych wieśniaków — została tak samo bez odpowiedzi, jak owi dwaj posłowie do cara wysłani, a to z tej przyczyny: że — „spokojni rzemieślnicy“ nie istnieli — „poczciwi zaś wieśniacy“ — polowali po prostu na emisarjuszów, roznoszących po kraju ową proklamację i zabijali bez miłosierdzia, jak psów! Nie udawały się i nie trafiały do celu widowiska wymyślane ku zabawieniu ludu i wojska. Pozamykano niebawem teatra w Kremlinie i w domu Poźniakowa, obdarto bowiem jednej pięknej nocy aktorów i aktorki prawie do koszuli.
Tak samo bezowocną okazała się dobroczynność Napoleona. Banknoty prawdziwe jak i fałszywe, rozrzucane przez cesarza całemi garściami nieszczęśliwym pogorzelcom, nie przedstawiały żadnej wartości. Pozbywano się nawet srebra, mieniając na złoto za połowę ceny; Francuzi bowiem, pożądali jedynie imperjałów. Dowodem najbardziej uderzającym jak te wszystkie rozporządzenia były niepraktyczne i bez celu, była ta najfatalniejsza okoliczność, że pomimo wszelkich wysiłków, Napoleon nie był w stanie wstrzymać własnych żołnierzów od łupiestwa i przywrócić karność w wojsku.
Oto jakie było o tem zdanie władz wojskowych:
„Rabunek trwa dalej, pomimo zakazów najostrzejszych. Ani jeden kupiec nie przedaje niczego, bojąc się, że mu wydrą z rąk wszystko. Sprzedają jedynie markietanki, i to po większej części przedmioty kradzione.
„Część mojego obwodu jest ciągle wystawioną na łupiestwo bez miłosierdzia, trzeciego korpusu. Nie tylko żołnierze z tego oddziału wydzierają nieszczęśliwym pogorzelcom, mieszkającym w piwnicach, jak lisy w norze, resztki ich mienia, posuwają okrucieństwo do tego stopnia, że płazują, a nawet ranią pałaszami ludzi bezbronnych. Widziałem na własne oczy kilka podobnych przykładów.
„Nic nowego... żołnierze kradną i rabują, jak dawniej.
„Kradzież i łupiestwo idą swoim trybem. Utworzyła się cała banda rabusiów w naszym obwodzie, na którą chcąc zbrodniarzów wyłapać, trzebaby tęgiego oddziału wojska.
(11. października).
„Cesarz jest z tego wielce niezadowolony, że mimo tak ostrego zakazu, gwardja przyboczna zamiast siedzieć w Kremlinie i pilnować jego osoby, rozłazi się po całym mieście, i nawet na noc nie można jej pozbierać. Sprawia to niesłychaną przykrość Najjaśniejszemu Panu, że oddział wyborowy, któremu powierzył straż nad swoją dostojną osobą, daje pierwszy najgorszy przykład zupełnej bezkarności. Posuwają zuchwałość do tego stopnia, że wyłamują drzwi do piwnic i do magazynów przygotowanych z prowiantami dla armji. Byli i tacy, którzy wyłapani na złodziejstwie przez szyldwacha i oficerów w gwardji, nie tylko obsypali ich gradem obelg, ale nawet bili się z nimi.
„Wielki marszałek pałacowy narzeka niesłychanie, że pomimo rozkazów najostrzejszych i powtarzanych codziennie, żołnierze odbywają wszystkie swoje potrzeby w dziedzińcach, a co gorsza, pod samemi oknami cesarskich pokoi!“...
Armja francuzka podobna do trzody znarowionej, która rozbiegając się niesfornie na cztery wiatry, depce paszę racicami, mającą ratować ją od śmierci głodowej, rozpływała się zwolna i ginęła z rozpusty i wszelkich nadużyć najhaniebniejszych. Poruszyła ją dopiero budząc z apatji i przenikając trwogą śmiertelną, wieść hiobowa o zabraniu przez Rosjan transportu z żywnością, na drodze idącej do Smoleńska i o przegranej potyczce pod Tarutynem. Napoleon otrzymał ją w chwili gdy odbywał przegląd wojska. Thiers utrzymuje, że zapałał chęcią niepohamowaną ukarania Rosjan za tę zuchwałość. Nakazał też natychmiast wymarsz armji, czego zresztą wszyscy pragnęli od dawna. Uciekając z Moskwy żołnierze, wlekli za sobą co tylko zabrać się dało. Sam Napoleon wywoził wielkie bogactwa. Lękał się wprawdzie niezliczonej liczby furgonów, które utrudniały i tamowały pochód armii, a jednak mimo długoletniego doświadczenia w tylu kampanjach, nie kazał popalić owych furgonów, czego żądał i wymógł na jednym ze swoich marszałków, gdy zbliżali się do Moskwy. Mnóstwo karet, powozów, pełnych łupu, skradzionego przez żołnierzów, jak i przez najwyższych nawet oficerów, wszystko to znalazło przebaczenie w jego oczach, bo (jak utrzymywał) powozów można będzie użyć później dla chorych, rannych i do transportowania żywności dla armji.
Czyż wojsko francuzkie nie było teraz podobne najzupełniej do dzika śmiertelnie zranionego, który oszalały z trwogi i bólu, sam leci na strzelców? Genjalne obroty Napoleona i jego projekta wielkoduszne, od chwili wejścia do Moskwy, aż do ostatecznego zniszczenia jego wojska, czyż nie wyglądają na owe podskoki i rzuty konwulsyjne zwierza śmiertelnie zranionego? Przerażone hałasem zwierze rzuca się naprzód, pod sam strzał polującego nań. Wraca nazad oszołomione i tym sposobem przyspiesza swój zgon. Tak samo postąpił Napoleon, pod naciskiem całej armji. Przerażony wieścią o potyczce przegranej pod Tarutynem, leci naprzód na oślep, natrafia na strzelca, wraca się nazad, aby wybrać drogę najmniej korzystną, najeżoną niebezpieczeństwem, okolicami wyludnionemi i opustoszałemi.
Napoleon przedstawiając się potomności bezstronnej jako główny motor tego ruchu i obrotu armji francuskiej, (tak jak w oczach dzikiego Indjanina figura rznięta w drzewie na przedzie okrętu wyobraża moc tajemną, kierującą statkiem), był podobnym w owej epoce życia swojego do dziecka, które trzymając się z całej siły targańców w powozie, wyobraża sobie, że to jego dłonie prowadzą tę karetę.