Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom V/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom V
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom V
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

Książę Andrzej przybył do Petersburga przy końcu sierpnia roku 1809. Wtedy właśnie sława młodego Speranskiego, doszła była do szczytu. Podziwiano jego rozum stanu i energję niezrównaną, w przeprowadzaniu reform rozmaitych. W tym samym czasie, car był sobie wywichnął nogę, wyskakując z powozu. Zmuszony leżeć przez trzy tygodnie, pracował codziennie ze Sperańskim po kilka godzin. Wtedy to wydano owe dwa sławne ukazy, które spiorunowały przewracając niemal do góry nogami tak zwane „wyższe towarzystwo“. Pierwszy znosił dworskie rangi i tytuły; drugi zaś postanawiał egzamina niezbędne, który każdy musiał składać na przyszłość, jeżeli chciał być mianowanym asesorem w kolegjum, lub radcą stanu. Ten sam ukaz stwarzał całą konstytucję rządową, która miała zmienić radykalnie z gruntu system dotychczasowy, w gałęziach finansowych, administracyjnych, w sądownictwie i tym podobnie... od rady carskiej, od trybunału najwyższego, aż do rad obwodowych i sądów po małych miasteczkach. Marzenia nieokreślone, które zajmywały umysł cara, od chwili jego wstąpienia na tron, zaczynały się obecnie urzeczywistniać; przybierały kształty wyraźniejsze, przemieniały się w czyny, tchnące wolnomyślnością i chęcią szczerą uszczęśliwienia całej ludności bez wyjątku. Pomagali dzielnie w tem dziele carowi jego doradcy: Czartoryski, Nowosilcow, Koczubej i Strogonów. Car nazywał ich żartobliwie po francuzku. — „Le comité du Salut public“.
Obecnie Sperański zastępywał ich wszystkich, co do praw cywilnych, Arakczejew zaś w sprawach armji dotyczących. Książę Andrzej, jako carski szambelan, pojawił się był u dworu. Dwa razy stanął na samym przedzie, tam, którędy car miał przechodzić, Aleksander nie raczył jednak przemówić do niego. Uważał to już od dawna, że ani jego twarz, ani wzięcie całe, nie umiały wzbudzić w carze sympatji. Utwierdził go w tem przekonaniu wzrok cara suchy i zimny, którym obrzucił go w milczeniu, przechodząc mimo. Dowiedział się wkrótce, że car miał mu za złe, wystąpienie z wojska w roku 1805 i że tem ściągnął na siebie jego niełaskę.
— Nie można nikomu narzucić gwałtem sympatji lub antypatji — pomyślał Andrzej. — Dla tego też lepiej zrobię, nie oddając wprost carowi mojego memorjału o nowym kodeksie wojskowym. Wolę powierzyć memorjał komu innemu, aby sam sobie drogę utorował.
Oddał zatem swoją pracę, pewnemu staremu marszałkowi, który był serdecznym druhem jego ojca. Ten przyjął Andrzeja z całą życzliwością i obiecał polecić memorjał gorliwie najjaśniejszemu panu.
W dni kilka książę Andrzej został wezwany do ministra wojny, hrabiego Arakczejewa.
O dziewiątej rano w dniu naznaczonym, książę Andrzej wchodził do sali recepcjonalnej hrabiego. Nie znał osobiście ministra, w życiu go nie widział, a szczegóły, które pozbierał o nim tu i owdzie, nie wzbudzały co prawda ani jego sympatji, ani szacunku dla tego wysokiego dygnitarza.
— Jest ministrem wojny, posiada zaufanie monarchy, cóż mnie mają obchodzić jego przymioty osobiste! — powiedział sobie książę Andrzej. — Powierzono mu mój memorjał, on więc jedynie może mnie popchnąć naprzód.
W czasie w którym pełnił służbę adjutanta głównodowodzącego, był zawsze przytomny audjencjom udzielanym rozmaitym wysoko położonym osobistościom. Robił zatem studja rozmaite i zauważył, że każdy z wchodzących miał inną minę, według swego charakteru i usposobienia. Tu zaś uderzyło go na samym wstępie, że na wszystkich twarzach ludzi czekających, malowało się pewne zakłopotanie, rodzaj trwogi i wyraz uniżoności przymusowej. Ci, którzy stali najwyżej w hierarchji społecznej, przybierali minę lekceważącą, żartując i przedrwiwając samych siebie i pana ministra. Starali się okryć tym sposobem ogartujący ich niepokój. Jedni siedzieli chmurni i zadumani, drudzy śmieli się szepcąc pomiędzy sobą. Powtarzali sobie na ucho przezwisko żartobliwe „Siła Andrejewicz“, które nadano na kpiny ministrowi. Jakiś jenerał markotny widocznie i obrażony, że mu każą czekać tak długo, oglądał się w koło, z gniewnym marsem na czole, założywszy od niechcenia nogę na nogę i uśmiechając się pogardliwie.
Skoro jednak drzwi otworzono, wszyscy umilkli, a ich twarze pobladły od strachu mimowolnego. Książę Andrzej zażądał od oficera będącego dnia tego na służbie, żeby go zapowiedział panu ministrowi. Ten bąknął ironicznie „że uczyni to wtedy dopiero, gdy przyjdzie kolej na niego“. — Pewien wojskowy, którego mina przerażona i nieszczęśliwa, uderzyła na samym wstępie Andrzeja, wszedł do gabinetu ministra, gdy już kilku innych zostało wpuszczonych i wyprowadzonych następnie aż do drzwi przez adjutanta. Ten bawił bardzo długo u ministra. Usłyszano głos grzmiący, gniewny i nader niemiły. Wyszedł nareszcie biedny oficerek, trupio blady, z ustami drgającemi, i przebiegł poczekalnią pędem prawie, trzymając się oburącz za głowę.
Teraz przyszła kolej na księcia Andrzeja.
— Na prawo, pod oknem — ktoś mu podszepnął.
Wszedł do gabinetu umeblowanego porządnie, ale bez najmniejszego zbytku, i ujrzał przed sobą mężczyznę czterdziestoletniego, którego biust za długi, w porównaniu z resztą ciała, niósł na sobie tak samo nieproporcjonalnie długą szyję i głowę. Włosy nosił obcięte po żołniersku przy samej głowie. Czoło przecinały dwie bruzdy głębokie, a i twarz, mimo wieku zaledwie średniego, miała już sporo zmarszczek. Brwi gęste, krzaczyste, zrastały się prawie nad oczami małemi, zielonkowatemi, a świecącemi jak u żbika. Nos był potężny, mocno zaczerwieniony i zakrzywiony w dół, ku wąskim ustom. Ta niemiła postać, zwróciła się do wchodzącego, wcale na niego nie patrząc.
— Czego pan sobie życzy?
— Niczego wasza ekscellencjo — Andrzej odrzucił najspokojniej tonem lodowato-obojętnym.
Teraz dopiero spojrzał na niego pan minister:
— Proszę usiąść... zapewne książę Bołkoński?
— Jego carska mość, raczyła oddać mój memorjał w ręce waszej ekscellencji i...
— Powiem otwarcie książę kochany, że czytałem twój memorjał — przerwał mu minister dość niegrzecznie, wpadając w ton ucinkowy, gniewny i prawie pogardliwy. — Proponujesz nam nowy regulamin wojskowy, nieprawdaż? Tyle mamy już na papierze rozmaitych praw i przepisów, których nikt się nie trzyma i nie wykonywuje... Dziś nastała mania pisania. To o wiele łatwiejsze, niż cokolwiek w czyn wprowadzić.
— Stosuję się w tem do woli najjaśniejszego pana, pytając waszą ekscellencję, co myśli zrobić z moim memorjałem?
— Odesłałem go wojskowemu komitetowi, dodając moje o nim zdanie... Nie podoba mi się wcale — dodał powstając z fotelu, a wziąwszy papier leżący na stole, podał go księciu Andrzejowi.
Na wskos pół arkusza stało napisane ołówkiem, najfatalniejszą ortografią, i bez żadnych znaków pisarskich:
— „Nie ma logicznej podstawy... skopiowane z francuzkiego kodeksu wojskowego... różni się całkiem niepotrzebnie i odstrycha, od przyjętego u nas regulaminu!“
— Który komitet ma zbadać mój memorjał?
— Komitet mający zadanie ulepszyć i uzupełnić nasze przepisy wojskowe. Przedstawiłem waszą miłość, na członka tegoż komitetu, ale bez żadnej pensji.
Książę Andrzej uśmiechnął się ironicznie:
— Inaczej nie byłbym wcale przyjął tej godności.
— Członek honorowy... bezpłatny, wszak zrozumiałeś mnie mości książę?... Hej! czy jest tam jeszcze kto? — zawołał, żegnając się z Bołkońskim.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.