Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VI/XIX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VI |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VI |
Indeks stron |
Według ułożonego programu, hrabia Rostow zostawiwszy na wsi chorą żonę, przybył do Moskwy ostatniego stycznia, w towarzystwie Nataszki i Soni. Oczekiwano z dnia na dzień powrotu Andrzeja. Trzeba zatem było pomyśleć na serjo o wyprawie dla Nataszki. Trzeba sprzedać pałac i korzystać z obecności w Moskwie starego księcia Bołkońskiego, aby mu przedstawić przyszłą synowę. Pałac Rostowów, nie opalano przez całą zimę, nie było więc możliwem zamieszkać tamże. Hrabia przyjął też z wdzięcznością, serdeczne zaprosiny Marji Dmytrówny Afrosimow, i zajechał wprost do niej, tem bardziej że on sam, miał tylko zabawić w Moskwie dni kilka.
Dnia pewnego zatem, o dość późnej godzinie pod wieczór, dwa powozy i dwa furgony, przywożące cały tabor z Otradnoe, zajechały na dziedziniec obszerny domu przy ulicy Staro-Stajennej. Dom ten zajmywała sama jedna Marja Dmytrówna, odkąd wydała była za mąż córkę jedyną, jej zaś czterej synowie służyli w wojsku.
Wiek nie potrafił pochylić ku ziemi jej wyniosłej postaci. Jak dawniej, tak i teraz ciskała każdemu prawdę w oczy, ostro, kończasto, nie owijając słów w bawełnę. Cała jej osoba, zdawała się być żyjącym protestem przeciw wszelkim słabostkom i niepowściągliwościom ludzkości, których ona nigdy nie zaznała. Wstawała do dnia zimą i latem. Wdziewała na siebie w lecie lekki kaftanik, w zimie kacabajkę futrem podbitą i odbywała przegląd całego gospodarstwa. Jeżeli to był dzień świąteczny, wyjeżdżała w karecie, sankami lub dorożką, według powietrza, na mszą i zwidzać więzienia o czem nigdy przed nikim, nie zdradziła się bodaj jednem słówkiem. W dniu powszednim, ukończywszy około dziesiątej rano, swoje sprawy domowe, ubrana już na cały dzień, przyjmowała bez różnicy stanu i urodzenia tych wszystkich, którzy udawali się do jej miłosierdzia. Po ukończeniu owych posłuchań zasiadała do objadu. Trzy lub cztery osoby, z pomiędzy jej najserdeczniejszych, dzieliły z nią objad smaczny, obfity, doskonale przyrządzony, poczem zabierano się niezmiennie do partji bostona. Pod wieczór robiła na drutach pończochy, podczas gdy jej odczytywano dzienniki i dzieła najnowsze. Nie przyjmywała obecnie żadnych zaprosin, i bywała wyłącznie raz, lub dwa w roku, u największych matador w Moskwie, z wizytą króciuteńką.
Jeszcze nie była się rozebrała, gdy Rostowy zajechali na dziedziniec, po otwarciu na oścież bramy, która piszczała niemiłosiernie na zardzewiałych zawiasach. Następnie weszli do obszernej sieni, napełniając mrozem i śniegiem. Na progu głównej sali, z okularami na czoło nasuniętemi z głową w tył odrzuconą, Marja Dmytrówna mierzyła wchodzących swoim wzrokiem surowym i na wskroś przenikającym. Możnaby było przypuścić po jej minie, że jest niesłychanie na nich zagniewaną. Rozkazy jednak służbie wydawane, w sprawie ugoszczenia i pomieszczenia podróżnych, dowodziły zupełnie czegoś innego:
— Czy to należy do samego hrabiego?... A więc zanieść natychmiast do jego pokoju — krzyczała w niebogłosy, nie witając się z razu z nikim tak była zajęta wyłącznie rozmieszczeniem stosownem ich mnogich pakunków. — Panien kufry, pudełka i pudełeczka... do pokoi na lewo! A wy czego się gapicie, z gębami rozdziawionemi?! — ofukła dwie pokojowe. — Paszow! nastawiać natychmiast samowar!... Oho! jakieś przytyła, zmężniała i wyładniała — pociągnęła ku sobie Nataszkę, której buzia zarumieniona od mrozu, wyzierała z pod białego baszłyka.
— Boże, co za sopel lodu — wykrzyknęła dotknąwszy się jej rąk sinych od zimna. — Rozbieraj się mała jak najprędzej — a zwracając się do hrabiego, który całował ją w rękę z galanterją. — I tyś zamarzł staruchu. Słowo honoru, wszystko to zmarznięte na kość. Prędzej, prędzej, dawajcie samowar i rumu butelkę... Soniuszka... bonjour!
Podkreśliła niejako, ten wyraz francuzki, witając Sonię odmiennie, trochę z pańska i z lekkim odcieniem lekceważenia, mimo że i ją bardzo lubiła.
Gdy wszyscy przybyli, uwolnieni z futer i wszelkich obsłon zimowych, zgromadzili się w sali przy stole herbacianym, rozgrzewając się czajem i ogniem suto płonącym na kominie, a Marja Dmytrówna wycałowała serdecznie, w oba policzki, każdego po kolei, przemówiła w te słowa:
— Cieszę się niewymownie, widząc was... Przyjeżdżacie w sam czas, bo — tu spojrzała na Nataszkę — stary już tu jest i czeka lada dzień na syna. Trzeba poznać starego, przedstawić mu się, trzeba koniecznie. No, o tem, potem... — Urwała w pół, patrząc z pod oka na Sonię, jakby chciała dać do zrozumienia, że przy niej nie wypada mówić o tej sprawie.
— Ale, ale... komuż dasz znać najprzód żeś przyjechał, Stefanie Andrzejewiczu? Szynszynowi, ma się rozmieć, następnie tej wiecznej płaksie, Annie Michajłównie, nieprawdaż?... Jej syn jest tutaj... upolował wreszcie bogatą pannę i żeni się, nie tyle z nią, co z jej szkatułą... Któż jeszcze? Bestużew znajduje się tu również wraz z żoną... znowu był uciekł od niej, ale dogoniła go niebawem... W tę środę był u mnie na obiedzie. Co się tyczy tych dwóch — wskazała na dziewczęta Nataszkę i Sonię. — Pojadę z niemi najprzód, żeby pokłoniły się, Matce Iwerskajej, a z tamtąd zawiozę je do modystki Aubert Chalmé, bo ręczę, że nie mają co włożyć na siebie. Co do mnie, chybabym nie mogła im służyć za model mody najświeższej, ha, ha, ha!... Bo też ta przeklęta moda zmienia się z dnia na dzień, że aż człowieka lęk bierze. Niedawno mogłam się o tem przekonać naocznie, widząc jedną z tutejszych elegantek, z rękawami, nieprzymierzając jak spore beczułki... Cóż ciebie tu sprowadza, mój stary? — spytała hrabiego przybierając znowu minę nader surową.
— Ot, to i owo — machnął ręką. — Trzeba obstalować rozmaite gałganki dla Nataszki na wyprawę... radbym sprzedać nasz pałac w Moskwie... Jest nam tylko ciężarem, kulą u nogi uwiązaną... Mam również na myśli zbyć jeden majątek, stąd niedaleko... nic prawie nie czyni... Czy raczysz pozwolić Marjo Dmytrówno, żebym ci oddał tymczasem pod opiekę, tę parkę turkaweczek?... Muszę wybrać się tam na kilka dni...
— Dobrze, dobrze! U mnie pewno nie stanie im się nic złego. Będę na nie chuchała, dmuchała. Pokażę światu, nakarmię, napoję, no, czasem i pogderam, jak będzie za co. — Tu dotknęła się lekko dłonią szeroką policzka Nataszki, która była jak wiemy jej chrzestną córką i największą faworytką.
Nazajutrz wykonano ściśle program z góry ułożony. Pokłoniwszy się Matce Boskiej Iwerskajej, zajechano na walną naradę, do sławnej paryskiej modystki pani Aubert Chalmé. Marja Dmytrówna tak imponowała Francuzicy i takim strachem napełniała, że byle zbyć się jej prędzej z karku, odstępywała największe swoje elegancje, częstokroć ze stratą. Obstalowawszy u niej znaczną część wyprawy, wrócono do domu. Marja Dmytrówna, wypchnęła z pokoju Sonię bez ceremonii i tak przemówiła do Nataszki:
— Teraz pogadajmy w cztery oczy... Winszuję ci całem sercem, żeś potrafiła zahaczyć tak zachwycającego narzeczonego. Jestem z tego uradowana dla ciebie. Co do niego, znany mi od kołyski... — Nataszka zarumieniła się, z dumy i zadowolenia. — Kocham go, jak i resztę jego rodziny... Posłuchaj mnie teraz uważnie. Stary książę, dziwak niesłychany, jest przeciwny temu związkowi. Andrzej jednak nie jest dzieciakiem i może bardzo łatwo obejść się bez ojca przyzwolenia. Jest to atoli zawsze przykrą ostatecznością, wchodzić w rodzinę, gdzie nas sobie nie życzą... Byłoby stokroć lepiej starać się o względy ojca. Skoro zechcesz szczerze, uda ci się to niezawodnie. Masz spryt i rozumek wcale nie głupi. Ręczę, że postępując z taktem i łagodnością, potrafisz ich sobie zjednać... a wtedy pójdzie wszystko, jak po maśle.
Nataszka milczała, nie przez zbytnią nieśmiałość, jak sądziła może Marja Dmytrówna, ale że było jej zawsze czemś bardzo niemiłem, gdy ktoś trzeci mieszał się w jej sprawy sercowe. Jej miłość dla Andrzeja, była czemś tak odrębnem, tak niezwykłem, że według niej, nikt na świecie nie mógł tego zrozumieć. Kochała go i znała li jego jednego, który kochał ją, tak samo i miał przybyć lada godzina... Cóż ją zresztą inni obchodzili?
— Marja, twoja przyszła bratowa, jest anielsko dobra, mimo naszego brzydkiego przysłowia: — „Od męża bratowa, zawsze do kłótni gotowa“. — Ta nawet nędznej musze nie zrobiłaby przykrości. Prosiła mnie, czyby nie mogła poznać ciebie. Pojedziesz tam zatem jutro z twoim ojcem... Staraj się jej podobać. Tyś znacznie młodsza. Tyle będzie zyskanego, jeżeli poznacie się zanim on się zjawi. Ojciec i siostra może przywiążą się tymczasem do ciebie. Nieprawdaż, że tak będzie lepiej?
— Zapewne — bąknęła Nataszka niechętnie.