Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII |
Indeks stron |
Nataszka uspokoiła się nareszcie, nie odzyskując jednak dawnej wesołości. Unikała nawet najstaranniej wszelkiej rozrywki. Nie bywała ani na balach, ani w teatrze, lub na koncertach, a gdy się uśmiechała, to tak jakoś smętnie, że czuło się łzy po za tym bladym uśmiechem. Śpiewać nie mogła zupełnie! Dławiły ją łzy, skoro pierwsze tony z piersi wydobyła, łzy skruchy, łzy żalu, łzy spowodowane wspomnieniem tych chwil niepowrotnych, w których czuła się tak czystą i niewinną! Zdawało się jej, że śpiew i uśmiech każdy profanują niejako jej boleść głęboką! Co się tyczy zalotności, z tą wzięła rozbrat zupełny. Wszyscy mężczyźni byli jej teraz tak obojętni, jak stary trefniś rodziców, ochrzczony Anastazją Iwanówną. Tak utrzymywała i tak było rzeczywiście. Uczucie wewnętrzne wstrzymywało ją od wszelkich światowych rozrywek. Nie mogła już w sobie odszukać, owych tysiącznych zajęć i pragnień życia swobodnego, bezmyślnego, młodej dzieweczki. Cóż by nie była dała za to, żeby módz żyć aby dzień jeden, jedyny, tak wesoło i swobodnie, jak jej przeszła była cała jesień przeszłoroczna spędzona rozkosznie w towarzystwie brata Mikołaja w Otradnoe. Ku niemu, ku temu bratu ukochanemu, rwało się jej serce z tęsknotą niewypowiedzianą. Niestety! owa przeszłość świetlana, nie wróci się już dla niej nigdy! nigdy!... nie omyliło jej wtedy, dziwne, nieokreślone przeczucie. Skończyło się na zawsze, z jej dziecięcą swobodą, z jej pragnieniami czegoś wyższego, jakichsić rozkoszy nieznanych. A jednak trzeba było dalej wegietować.
Zamiast wmawiać w siebie, jak to dawniej czyniła, że jest lepszą od innych, znajdywała w tem właśnie zadowolenie, upokarzać samą siebie. Pytała się nieraz w duchu, co też przyszłość ponura i beznadziejna, może jej jeszcze przynieść? Starała się usilnie, aby nie być nikomu ciężarem. O swoich osobistych przyjemnościach nie myślała zupełnie. Trzymając się zdala od wszystkich swoich, czuła się jeszcze najswobodniejszą z młodszym bratem Pawełkiem. Ten swoją dziecinną pustotą potrafił ją nawet czasem rozśmieszyć i rozweselić. Prawie z domu nie wychodziła; z tej zaś garstki nielicznej, odwidzających ją, Piotr jedynie był jej pożądanym i wzbudzał w niej sympatją. Trudno bo było postępować z równą czułością, taktem i delikatnością w obec niej, niż to czynił hrabia Bestużew. Odczuwała to instynktowo, nie zdając sobie nawet sprawy dokładnej, czem to się dzieje? Ma się rozumieć, że to przyczyniało się wielce, do uprzyjemnienia jej każdej chwili z nim spędzonej. Nie była mu nawet wdzięczną za to. Była przekonaną, że dobroć trochę bezmyślna i mimowolna, jest wrodzoną u Piotra, nie dowodzi zatem żadnego czulszego do niej przywiązania. Spostrzegła w nim jednak kiedy niekiedy, niby lekki odcień zmieszania i zaniepokojenia, szczególniej, gdy rozmowa brała obrót mogący wzbudzić w sercu Nataszki bolesne wspomnienia. Wtedy przypisywała to jego dobremu sercu i nieśmiałości. Nie wspomniał jej więcej o uczuciach, których wyznanie wymknęło mu się prawie bezwiednie i mimowolnie, w chwili niezwykłego wzruszenia. Nie przywiązywała do nich większego znaczenia, biorąc po prostu owe słowa za chęć poczciwą i dobroduszną, uspokojenia jej skrupułów i wyrzutów sumienia, jak się uspokaja dziecko płaczące cukierkami. Ani jej przez myśl nie przeszło, żeby to mogło być miłością z jego strony, a nawet nie przypuszczała u niego czulszej i wyegzaltowanej po części przyjaźni, o jakiej słyszała nieraz, że może istnieć między mężczyzną a kobietą. Nie dla tego, że Piotr był żonaty, ale że między nim a nią, stawała moralna zapora w całej swojej mocy i surowości nieprzełamanej, której brakowało niestety, w jej stosunku nieszczęsnym z Anatolem...
Rod koniec Petrywki (postu przed św. Piotrem), który w Rosji obchodzą tak samo ściśle, jak Post Wielki, przybyła do Moskwy bliska sąsiadka Rostowów. Jej majątek graniczył z Otradnoe. Nazywała się Below, i przyjechała pokłonić się świętym męczennikom, i odbyć spowiedź, z całą skruchą i należytem przygotowaniem. Zaproponowała Nataszce, żeby odbywała razem z nią owe rekolekcje. Nataszka zgodziła się na to z najwyższą radością, pomimo zdania lekarzy, którzy zakazywali jej najsurowiej, przechadzek wczesnym rankiem i późnym wieczorem. Zapowiedziała z góry, że nie zadowolili się jedną Mszą na dzień, jak to było w zwyczaju u jej całej rodziny. Pragnęła towarzyszyć pani Below przez dzień cały; zacząwszy od jutrzni, odprawianej do dnia, a kończąc na nieszporach wieczornych.
Jej gorliwość w nabożeństwie zachwycała matkę. Hrabina pokładała jedyną nadzieję w szczerej i gorącej modlitwie. Wiedziała, że jedynie zwrot do Boga, może uzdrowić moralnie jej biedną córkę. Pozwoliła zatem Nataszce na wszystko, wbrew zakazom lekarskim. Poczciwa sąsiadka przychodziła po Nataszkę przed czwartą zrana, i zastawała ją już na nogach, tak się bała, żeby nie przyjść za późno na nabożeństwo.
Brała na siebie najskromniejszą sukienkę, najstarszy płaszczyk, i drżąc z niewyspania, przejęta chłodem poranku, szła razem z panią Below do cerkwi wsławionej, przez złotoustą wymowę mnichów, pełniących w niej nabożeństwo.
Tam, szczególniej o tak wczesnej godzinie, było prawie pusto. Nataszka ze swoją towarzyszką, siadały naprzeciw obrazu Matki Zbawiciela, modląc się w ducha skupieniu, i z oczami wlepionemi w ten obraz cudami słynący, który otaczały wiecznie świece płonące. W duszy Nataszki budziło się uczucie pokory dotąd jej nieznane, w obecności czegoś wielkiego, a nieokreślonego i nieuchwytnego! Jeżeli rozumiała słowa popa odprawiającego nabożeństwo, łączyła swoją modlitwę z prośbami ogółu. Jeżeli tamtych słów nie mogła dosłyszeć, myślała ze skruchą, i poddaniem się pokornem, że żądza badania wszystkiego, pochodzi z nadmiaru pychy, że powinno się wierzyć na ślepo i ufać łasce Boskiej. Czuła jednocześnie, że ta łaska, ten pokój, którego świat dać nie może, zaczyna panować wszechwładnie w jej duszy.
To odrodzenie się niejako, postępywało coraz raźniej, przez ów tydzień poświęcony wyłącznie modlitwie i pobożnym rozmyślaniom. Złączyć się z Nim! z jej Zbawcą i Odkupicielem, przez Komunią, zdawało się jej tak wielkiem szczęściem, że lękała się, czy doczeka tej chwili, i czy wprzód nie umrze?
Nadeszła wreszcie owa niedziela błogosławiona, oczekiwana tak niecierpliwie. Nataszka wróciła po Komunji, w białej, muślinowej sukience, i uczuła się po raz pierwszy od bardzo długiego czasu w zgodzie z samą sobą i z całym światem, w którym musiała żyć i obracać się nadal.
Lekarz znalazł ją o wiele silniejszą, gdy ją badał dnia tego o zwykłej godzinie. Był najmocniej przekonany, że to polepszenie nastąpiło w skutek jego proszków zbawiennych, które Nataszka zręcznie eskamotowała, i zamiast połknąć, przez okno stale wyrzucała:
— Proszę tylko dalej trzymać się ściśle moich przepisów, i proszki zażywać, a wszystko dobrze pójdzie — rzekł z uśmiechem słodziutkim, spuszczając nieznacznie do kieszeni sztukę złota, którą mu hrabina w rękę wtykała. — Niech pani hrabina raczy uspokoić się najzupełniej. Hrabianeczka zacznie wkrótce tańczyć i śpiewać, daję na to najświętsze słowo honoru! To moje ostatnie lekarstwo, iście cudowne! Wygląda po niem doskonale i zaczyna w oczach ciała nabierać!
Hrabina splunęła, spojrzawszy na paznogcie, (według odwiecznego zabobonu w Rosji, aby tym środkiem odpędzić od chorej uroki) i wróciła do córki uszczęśliwiona.