Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XVII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII |
Indeks stron |
Rozchodziły się po Moskwie wieści coraz bardziej niepokojące umysły, na samym początku lipca. Opowiadano cichaczem, pod sekretem, o proklamacji cara do swoich ludów i jego bliskiem pojawieniu się w Moskwie osobiście. Utrzymywano, że dla tego porzuca armję, bo ta jest w największem niebezpieczeństwie i że Smoleńsk poddał się Francuzom bez wystrzału. Rozpowiadano cuda o niesłychanej potędze Napoleona, którego wojsko wynosiło okrągły miljon! Było powszechne mniemanie, że chyba cudem mogłaby być Rosja tym razem uratowaną od zagłady.
Manifest dostano 23 lipca. Ponieważ nie miano jeszcze czasu kazać go wydrukować, Piotr obiecał Rostowom przyjść do nich na objad nazajutrz, i przynieść do odczytania od hrabiego Roztopczyna manifest razem z proklamacją do tegoż dołączoną.
Nazajutrz była niedziela. Dzień był skwarny, prawdziwie lipcowy. Upał już o dziesiątej z rana był prawie nie do zniesienia. O tej godzinie udawali się zwykle Rostowy na mszę do pałacu Rasumowskich. Jaki taki czuł się znużonym, ospałym i prawie ubezwładnionym. Stan podobny wywołuje zwykle w wielkiem, dusznem mieście kanikuła. Te wrażenia odbijały się wszędzie: W jasnych ubraniach ludu, w przyciszonem wołaniu kupców usypiających mimowolnie nad straganami, w listkach okrytych szarym pyłem i smutno zwieszonych pod palącemi słońca promieniami, w odgłosie kopyt końskich po bruku, nawet w muzyce przygłuszonej i białych pantalonach bataljonu idącego na paradę, które raptem zpopielaciały od kurzu. Cała moskiewska arystokracja zbierała się w kaplicy pałacowej co niedziela. Było tego sporo, bo nikt prawie z wielkich rodów, miasta nie opuszczał, w oczekiwaniu na ważne, a nawet straszne wypadki w najbliższej przyszłości.
Hrabina Rostow wysiadła z powozu razem z córką. Przed niemi szedł lokaj wygalonowany, aby utorować im drogę przez tłum zbity przed drzwiami kaplicy. Nataszka idąc za matką, usłyszała jakiegoś młodego człowieka, zupełnie jej nieznanego, jak przemówił dość głodno do swego najbliższego sąsiada.
— Tak, to hrabianka Rostow... ona na pewno... Mocno zeszczuplała, ale prawie jeszcze piękniejsza!... — Domyśliła się, (co jej teraz zdawało się wiecznie), że szepce na ucho sąsiadowi, o całej awanturze z Anatolem i o zerwaniu z Bołkońskim. Czyż mógł teraz ktokolwiek patrząc na nią, nie wspomnieć o tamtych? Dotknięta do żywego, wzruszona do głębi szła jednak za matką najspokojniej, w swojej eleganckiej sukni koloru brzoskwiniowego, ze swobodą kobiety wielko-światowej, która ukazuje się tem weselszą, im bardziej ból serce jej rozrywa. Wiedziała że jest piękną, i nie myliła się; ta uroda nie sprawiała jej atoli tego zadowolenia, co dawniej. W tym dniu tak jasnym i promienistym, czuć się piękną, było dla niej prawie udręczeniem.
— Znowu tydzień minął — myślała. — I tak będzie zawsze! Wiecznie to samo wegietowanie smutne i bezbarwne!... Jestem młodą, piękną, wiem o tem... Byłam złą, zmieniłam się i stałam się dobrą, i o tem wiem... a jednak moje lata najpiękniejsze zmarnieją, bez pożytku dla nikogo!
Usiadła obok matki, obejmując wzrokiem przenikliwym osoby otaczające ją w koło, krytykując w duchu ich toalety, jak i ułożenie pełne przesady pretensjonalnej, nawet w sposobie kładzenia na piersiach znaku krzyża św.
— I one zapewne tak samo mnie krytykują i osądzają — powiedziała sobie w duchu na pociechę. Skoro jednak zabrzmiały pierwsze tony śpiewu cerkiewnego, drgnęła przerażona. Porównała mimowolnie te myśli błahe i grzeszne, z temi, któremi powinnaby ją była natchnąć Komunia przyjęta tak niedawno!... Czyż już nie zatarła wrażenia głębokiego i błogosławionego? Czyż nie zbrudziła duszy na nowo, która tylko co jaśniała czystością niepokalaną?
Duchowny siwy jak gołąbek, odprawiał nabożeństwo z namaszczeniem, które mimowolnie udzielało się modlącym, napełniając ich serca skruchą. Zamknęły się tak nazwane w cerkwiach Carskie Drzwi, a za niemi głos łagodny duchownego odzywał się z cicha, dźwiękiem melodyjnym. Oczy Nataszki napełniły się łzami. Wzruszenie dziwnie słodkie, ale i denerwujące jednocześnie, przeniknęło ją do głębi.
— Boże! Panie mój! — modliła się gorąco — naucz mnie poddawać się bez szemrania Twoim wyrokom, naucz mnie szczególniej panować nad samą sobą i nie myśleć o niczem zdrożnem.
Djakon wyszedłszy bocznemi drzwiczkami z po za Ikonostasu, stanął wprost przed Carskiemi Drzwiami, wyciągnął długie włosy z pod dalmatyki, a przeżegnawszy się solennie trzy razy, rzekł z namaszczeniem: — Módlmy się w pokoju do Pana!... — Nataszka zaś w duchu dodała: — Módlmy się wszyscy, bez różnicy stanów, bez zazdrości i nienawiści, złączeni łańcuchem nierozerwalnym miłości braterskiej! — Módlmy się aby nam dał Pan pokój na ziemi, a zbawienie wieczne duszom naszym w niebie — recytował djakon dalej, a Nataszka odpowiadała z głębi serca: — Módlmy się, aby otrzymać pokój anielski, jakiego Bóg udziela li wybranym swoim.
Przy modlitwie za armją, wzywała miłosierdzia Bożego, aby oszczędzał w ogniu jej brata i Denissowa; przy wspomnieniu o podróżnych, błagała o szczęście dla Andrzeja, prosząc o przebaczenie Boskie dla samej siebie, za wszelkie zło, które mu była wyrządziła. Modląc się za swoimi najdroższymi, zrozumiała po raz pierwszy, jak ciężko była w obec nich zawiniła. Gdy miała westchnąć za nieprzyjaciół, pytała sama siebie, kto właściwie jest jej nieprzyjacielem? I nie znalazła nikogo, chyba ojca wierzycieli. Rzecz szczególna jednak, że w tej chwili wybiegło jej na usta drżące mimowolnie imię Anatola, choć właściwie był ją ukochał po swojemu. Modliła się gorąco o upamiętanie dla niego, jakby dla swego najgorszego wroga. Nie była w stanie myśleć bez wzburzenia o tych dwóch: o Anatolu i Andrzeju, chyba gdy duch jej wznosił się ku Bogu, na skrzydłach modlitwy. Wtedy bojaźń Boska brała górę nad ziemskiemi namiętnościami.
— Polecajmy się wszyscy razem i każdy z osobna łasce i miłosierdziu Jezusa Chrystusa! — djakon modlił się dalej. I Nataszka cała przejęta ekstazą religijną, powtarzała z uniesieniem: — Weź mnie Chryste do Twojej chwały! Weź mnie jak najprędzej!
Zdawać się mogło, patrząc na nią, tak rozmodloną, że czuje jakąś siłę nadprzyrodzoną w sobie, która ją w niebo unosi, uwalniając od wszelkich smutków, cierpień, wad, wyrzutów sumienia i ułud zwodniczych, co do ziemskich rozkoszy.
Hrabina patrząca z pod oka na córkę z oczami w górę wzniesionemi, zapominającą o całym świecie, prosiła Boga ze swojej strony, żeby raczył przyjść w pomoc jej dziecku najmilszemu.
Podczas mszy, i przeciw przyjętym zwyczajom, zakrystjan postawił przed Carskiemi Drzwiami stoliczek, na którym składano zwykle księgę świętą, w sobotę przed Zielonemi Świętami, z której odprawiający w tym dniu nabożeństwo, czyta głośno modlitwy klęcząc. Ów staruszek siwowłosy, roztworzył drzwi Ikonostasu, wyszedł na środek cerkwi i ukląkł z mozołą na podłożonej poduszce. Wszyscy zgromadzeni poszli za jego przykładem zdziwieni niesłychanie. Miał odczytać modlitwę ułożoną przez synod, w której błagano Pana zastępów, o zmiłowanie nad ludem prawosławnym i o uwolnienie świętej Rosji od obcych najeźdźców. — „O Panie wszechmocny, Panie Zbawco nasz — czytał starzec bez napuszonej przesady, głosem trochę drżącym, ale czystym i melodyjnym, trafiającym prosto do serc słuchaczów. — Udajemy się w najgłębszej pokorze do Twojego nieskończonego miłosierdzia, ufamy Twojej miłości. Wysłuchaj nas i przybądź nam na pomoc! Wróg wznieca niepokój pomiędzy dziećmi Twojemi, i chce świat zamienić w głuchą, bezludną pustynię. Powstań o Panie przeciw niemu! Ci zbrodniarze zebrali się, aby zniszczyć Twoje dobro, aby obrócić w nicość Twoją wierną Jerozolimę, Twoją Rosję ukochaną. Chcą zbezcześcić Twoje świątynie, obalić Twoje ołtarze i sprofanować nasze świętości. Dokądże o Panie, grzesznicy będą tryumfowali? Dokądże wolno im będzie przekraczać prawa Twoje? Panie wysłuchaj tych, którzy Cię błagają. Niech Twoje ramię potężne podpiera naszego bardzo bogobojnego samowładcę cara Aleksandra Pawłowicza! Niech jego prawość, jego dobroć i łagodność, znajdzie łaskę w oczach Twoich! Wynagrodź mu jego cnoty, które są przedmurzem dla Twego wiernego Izraela! Natchnij go dobrą myślą i błogosław jego zamysłom. Wzmacniaj tron jego, Twoją prawicą niezwyciężoną, i dozwól mu rozgromić najeźdźców. Dopomóż mu, jak dopomogłeś Mojżeszowi pobić Amaleka, Gedeonowi zwyciężyć Madjana, a Dawidowi odnieść tryumf nad olbrzymim Goljatem! Miej w Twojej pieczy nasze wojsko, które idzie w bój śmiertelny w Imię Twoje, i spuść na nie Twoją siłę! Niech Twoja dłoń karząca rozgromi tych, którzy zapragnęli naszego zniszczenia! Niech tak się stanie z podłymi najeźdźcami, w obec Twoich wojsk wiernych, jak z tumanem kurzu, który wiatr roznosi po polu! Ześlij nam Twoich aniołów z mieczami ognistemi! Niech ich złe zamiary obrócą się przeciw nim samym i to w dzień biały! Dozwól aby sami wplątali się w sieć, z którejby nie mogli się więcej wydostać! Niech upadną w prochu przed Twoimi niewolnikami, którzy za wolą Twoją o Panie! podepczą ich nogami! Panie Ty jedynie możesz wybawić słabych i uciśnionych, boś Ty Bogiem, a człowiek nędzny nie może nic uczynić bez woli Twojej! Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Św. jaka była na początku, i zawsze, i na wieki wieków! Amen!“
Wrażliwa i wzruszona niesłychanie w tej chwili, Nataszka była przejęta do głębi tą modlitwą. Słuchała nabożnie i w ducha skupieniu ustępów, gdzie była mowa o zwycięstwach Mojżesza, Gedyona i Dawida, jak i o zniszczeniu Jerozolimy. Modliła się gorąco, z sercem skruszonem, choć właściwie nie umiała sobie zdać sprawy, o co Go błaga? Gdy szło o wzmocnienie w dobrych zamiarach, jej własnego serca i umysłu, o wzmocnienie w wierze, o przywrócenie nadziei na przyszłość i natchnienie jej miłością braterską dla bliźnich bez wyjątku, taką modlitwę wypowiadała z głębi duszy! Czyż mogła jednak błagać Boga, aby jej dopuścił deptać po nieprzyjaciołach, kiedy przed chwilą pragnęła mieć ich jak najwięcej, aby ich ukochać i modlić się za nich? Mogłaż z drugiej strony wątpić w skuteczność modlitwy i w prawdę tejże, skoro ją synod kazał czytać i słuchać na kolanach? Opanowała ją groza straszliwa, na myśl o karach i gromach spadających na grzeszników. Zaczęła się modlić na nowo, z najwyższem przejęciem, aby uprosić przebaczenie, tak dla nich, jak i dla siebie samej. Zdawało się jej, że Bóg wysłucha tę prośbę, obdarzając ją w przyszłości szczęściem i spokojem.