Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXII.

W tej chwili pojawił się na progu hrabia Roztopczyn w mundurze jeneralskim, przepasany szeroką wstęgą. Tłum cofnął się, aby go przepuścić. Cechą wybitną jego fizjognomji były oczy na wskroś przenikające, niby ostrze stali i broda szpiczasta, mocno na przód wysunięta.
— Najjaśniejszy pan przybędzie niebawem — przemówił. — Sądzę że w obecnem położeniu, szkoda tracić czasu na czczych i bezowocnych dyskusjach. Monarcha raczył razem zwołać nas szlachtę i mieszczan. Tam — wskazał ręką na salę obok — popłyną miljony, na jedno cara skinienie... Co do nas, powinniśmy utworzyć milicją i nie oszczędzać siebie w niczem... To najmniej co możemy dla kraju uczynić.
Matadory siedzące przy stole, naradzały się głosem przyciszonym. Potworzyły się na nowo grupy oddzielne, a w końcu każdy wystąpił z tym samym zdaniem.
— Przystaję — ktoś bąknął.
— Przystajemy wszyscy — powtarzali jeden za drugim starcy głosem trzęsącym. Ten cichy szelest, następujący bezpośrednio po tak hałaśliwej i burzliwej dyskusji, wyglądał dziwnie ponuro i melancholijnie, niby modlitwa za umarłych.
Wydelegowano sekretarza, który miał spisać następujące oświadczenie.
„Szlachta w Moskwie zgromadzona, idąc za przykładem szlachty smoleńskiej, ofiaruje dziesięciu ludzi na tysiąc, z zupełnym rynsztunkiem i umundurowaniem tychże“.
Starcy, jakby im spadł ciężar z serca, powstali nagle, odsuwając krzesła z hałasem. Jaki taki wyciągał nogi zesztywniałe, a wziąwszy pod ramię pierwszego z brzegu znajomego, przechadzał się zwolna po sali.
— Car, car! — krzyk się rozległ, a tłum cały rzucił się do drzwi głównych. Monarcha przeszedł wzdłuż wielkiej sali, między dwoma rzędami ciekawych, którzy przed nim głowy schylali z czcią i niepokojem jednocześnie. Piotr usłyszał słowa wymowne cara, malujące dobitnie niebezpieczeństwo, które państwu grozi i nadzieję, jaką monarcha pokłada w szlachcie. Uwiadomiono go natychmiast, o oświadczeniu spisanem przez całe zgromadzenie.
— Panowie — car odpowiedział głosem drżącym z nadmiaru wzruszenia — nie wątpiliśmy nigdy w poświęcenie wasze, ale taka ofiarność, przechodzi wszelkie nasze oczekiwania. Dziękujemy wam w imieniu naszej wspólnej ojczyzny... Działajmy połączonemi siłami, panowie, bo... niema ani chwili do stracenia.
Car zamilkł, a wszyscy otoczyli go, z wykrzyknikami najwyższej czci i zapału.
— Tak, tak... to, to, to!... Nic droższego i prawdziwszego nad słowa monarchy — powtarzał, płacząc rzewnie ojciec Rostow, który nic nie słyszał, ale wierzył niemniej, że car musiał pięknie przemówić.
Car przeszedł do drugiej sali. Zabawił tam z dziesięć minut. Piotr zobaczył go gdy z tamtąd wychodził. Miał pełno łez w oczach. Dowiedziano się później, że wybuchnął gorżkim płaczem, i nie był w stanie mowy dokończyć. Szło za carem dwóch kupców. Piotr znał jednego z nich, bogatego fabrykanta spirytusu. Drugim był naczelnik gminy, suchy jak szczypa, z włosem i brodą rudawą. Obaj łkali, powtarzając głosem urywanym:
— Nasze życie, nasz majątek, bierz wszystko najjaśniejszy panie!
Piotr żałując szczerze, że się wyrwał był niepotrzebnie z mową o odcieniu wolnomyślnym, zapowiedział, aby dać o tem zapomnieć, że ofiaruje tysiąc ludzi, jego własnym kosztem wyekwipowanych i żywionych.
Rostow opowiadał, płacząc, żonie o tem wszystkiem, i sam zapisał Pawełka do pułku huzarów.
Nazajutrz car z Moskwy wyjechał. Szlachta zrzuciła mundury, i znowu wszystko szło dawnym trybem. Schodzono się do klubu, i jaki taki, ciężko wzdychając, nakazał rządcy, aby wybrał ludzi zdolnych do służby wojskowej, i pomyślał o ich umundurowaniu. Dziwili się sami sobie, skąd im się wzięła na raz tak wielka ofiarność?!






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.