Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VII/XXXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wojna i pokój Tom VII |
Wydawca | J. Czaiński |
Data wyd. | 1894 |
Druk | J. Czaiński |
Miejsce wyd. | Gródek |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Война и мир |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom VII |
Indeks stron |
Boguczarewo nie było nigdy w łaskach u księcia zmarłego. Chłopi w tym majątku różnili się we wszystkiem i odznaczali od innych wieśniaków. Inaczej się ubierali, zupełnie inne mieli nawyczki i obyczaje, byli o wiele śmielsi i butniejsi. Sami siebie nazywali „Stepowcami“. Stary książę umiał oceniać sprawiedliwie ich pracowitość i spryt do wszystkiego. Sprowadzał ich nieraz do Łysych-Gór w czasie żniw, do kopania stawów lub rowów. Nie cierpiał ich jednak za ich dzikość i niesforność.
Pobyt księcia Andrzeja pomiędzy nimi, zmiany, które był pozaprowadzał, szkoły, szpitale przez niego pobudowane, ulgi w pańszczyźnie i dziesięcinie składanej panu ze wszystkiego, co tylko chłopi posiadali, nie tylko nie ułagodziło ich buty, ale wręcz przeciwnie zrobiło ich jeszcze dzikszymi i niesforniejszymi. Krążyły wiecznie pomiędzy nimi wieści najpotworniejsze, którym święcie wierzyli. To opowiadano sobie na ucho, pod pieczęcią tajemnicy, że cała ludność w Bugaczerewie, zostanie „posłaną“ i zapisaną, w „kozaki“. To znowu ktoś im podszepnął, że ich zmuszą do innego wyznania, do innej religji. To powołując się na przysięgę wykonaną jeszcze Pawłowi I, w roku 1797, przebąkiwano, że byłby ich wtedy car uwolnił zupełnie od poddaństwa i pańszczyzny, ale pany nie chcieli do tego dopuścić. Byli i tacy pomiędzy nimi, którzy czekali jeszcze ciągle na powrót Pawła III. Miał on według bajki obiegającej z ust do ust, powrócić na tron za lat siedm. Wtedy wszyscy zostaną wolnymi, wszystko będzie dozwolonem i tak uproszczonem, że wszelkie prawa staną się wprost zbytecznemi. Było to czemś niepewnem, niejasnem, zbliżonem do podania apokaliptycznego, o przyjściu na świat Antychrysta. To też wojna wydana w roku 1812 przez Bonapartego i wkroczenie Francuzów w głąb Rosji, wydało im się dalszym ciągiem przepowiedni, nurtujących im po głowach i podniecających ich wyobraźnią, o wolności nieograniczonej przed przyjściem Antychrysta i przed końcem świata.
W okolicy Boguczarewa było kilka wielkich kluczów, należących bądź do dóbr koronnych, lub też do możnych bojarów, którzy nigdy w tych majątkach nie mieszkali. Nie było też w owych wsiach „ludzi dworskich,“ trochę bardziej ucywilizowanych i oświeconych, umiejących nawet po trochę czytać i pisać. Z tego też powodu, nurtowały bezkarnie pomiędzy tym ludem ciemnym, zdziczałym i niesfornym, prądy całkiem odrębne, podania i legendy tajemnicze, oparte na odwiecznej tradycji narodowej. Było to czemś niezrozumiałem częstokroć dla współczesnych, którzy nie umieli wniknąć w te arkana niezgłębione ludu rosyjskiego. I tak naprzykład: na lat dwadzieścia przed wojną w roku 1812, chłopi boguczarewscy, pociągnięci i zachęceni przykładem wsi sąsiednich, wyemigrowali byli całym taborem. Był to rzeczywiście „ciąg“ ptaków wędrownych, w stronę wschodnio południową. Ktoś był im bowiem puścił bąka, że w tej stronie są rzeki z wodą zawsze ciepłą, a wszelkie zboże rośnie dziko bez uprawy i siewu. Setki rodzin spieniężywszy wszystko co posiadały, porzuciły swoje sadyby i puściły się w drogę całą karawaną. Jedni wieśniacy wykupili się od poddaństwa, inni uciekli potajemnie. Wielu z tych nieszczęśliwych, zostali surowo ukarani i wysłani na Sybir, inni wyginęli z głodu i zimna w drodze. Garstka rozbitków zawiedzionych najfatalniej w błogich nadziejach, wróciła do Boguczarewa i gorączka emigracyjna ustała nagle, tak samo jak była wybuchła. W tej chwili właśnie coś podobnego zaczynało fermentować pomiędzy chłopstwem. Ktokolwiek w owej epoce miał sposobność wniknąć głębiej w stan rzeczy, mógł się łatwo przekonać, że i w roku 1812 lud wiejski był pod wpływem prądów tajemniczych, a wielce zgubnych. Aby zamanifestować wszem w obec swój sposób widzenia, lud czekał jedynie na chwilę sposobną.
Alpatycz zainstalowany w Boguczarewie na kilka dni przed śmiercią księcia starego, spostrzegł natychmiast, że coś święci się niedobrego pomiędzy chłopstwem. Postępowali oni całkiem inaczej, niż chłopi w Łysych-Górach, od których byli oddzieleni zaledwie sześćdziesięciu wiorstami. Gdy tamci porzucali wszystko, zostając cały dobytek na pastwę kozakom plądrującym po kraju, ci w Boguczarewie siedzieli na miejscu kamieniem, a nawet mieli pewne stosunki potajemne z Francuzami, których proklamacje krążyły pomiędzy nimi. Stary, wierny rządca, dowiedział się był przez jednego ze sług dworskich, że niejaki Karpiak, mający wielki wpływ na gminę, a który niedawno szedł na czele transportu żywości dla wojska, opowiadał potem swoim sąsiadom, że kozacy rabują tylko wsie porzucone przez mieszkańców, Francuzi zaś nie tkną się niczego, płacąc za wszystko potrójne ceny. Wiedział o tem, że pewien chłop przyniósł z pobliskiego miasteczka odezwę jenerała francuskiego, w której stało czarne na białem, że nikomu z mieszkańców okolicznych włos z głowy nie spadnie i za wszystko zapłaci się gotówką, byle się z miejsca nie ruszali. Na dowód, że wieść jest prawdziwa, pokazywał każdemu banknot na sto rubli, który mu dano w obozie francuzkim za siano dostawione. O tem tylko biedak nie wiedział, że banknot był fałszywy i bez żadnej wartości.
W końcu, dowiedział się Alpatycz o rzeczy najważniejszej, że tego dnia samego, kiedy nakazał wójtowi gminy, zgromadzić we wsi potrzebna ilość podwód pod rzeczy księżniczki Marji, chłopi zebrawszy się tłumnie na walną naradę, postanowili nieodwołalnie nie usłuchać rozkazu i nie dopuścić nikogo do opuszczania wsi. Tu zaś czas naglił, nie było ani chwili do stracenia. Marszałek szlachty przyjechał był znowu, nie ręcząc nawet za jutro! Pomimo, że był się obiecał solennie na pogrzeb zmarłego księcia, nie mógł być na nim w skutek nagłego posunięcia się naprzód Francuzów. Miał zaledwie tyle czasu, aby wywieść żonę i dzieci w miejsce bezpieczne, zabierając jednocześnie rzeczy i sprzęty najcenniejsze.
Wójt Hrehory Dron, którego książę nieboszczyk zwykł był Hryciem nazywać, pełnił ten urząd w Boguczarewie od lat trzydziestu dwóch. Był to istny Herkules, z rodzaju tych olbrzymów z siłą niespożytą, którzy dobiegają do lat siedmdziesięciu, bez jednego włoska siwego, ze wszystkiemi zębami, raźni i dziarscy, jakby liczyli dopiero połowę tego wieku sędziwego.
Po owej emigracji, do której i pan wójt należał, wrócił on jeden z pierwszych do Boguczarewa. Ponieważ nie było wówczas nikogo lepszego pod ręką, Hrehory wójtował dalej gromadzie, ku zadowoleniu ogólnemu tak dworu, jak i gminy całej. Chłopstwo bało go się jak ognia, a nieboszczyk książę, nazywał go czasem na żarty „ministrem“.
Nikt nigdy nie widział Drona chorym ani pijanym. Nie wyglądał nigdy znużonym, mimo że nieraz w polu ciężko pracował i po kilka nocy z rzędu nie spał, jadąc gdzieś z pańskim transportem. Nie umiał czytać, ani pisać, nigdy jednak nie dał się oszukać, nigdy nie omylił się w rachunku, znacząc na lasce kozikiem liczby pojedyncze sztrychem, a dziesiątki krzyżem, na drzewie wystruganym. A prowadził nieraz znaczne transporta zboża i odbierał najskrupulatniej dziesięciny od chłopów dla dziedzica. Temu tedy wójtowi, rozkazał był Alpatycz, żeby dostarczył luzem koni dwanaście do bryk, a prócz tago ośmnaście wozów, zaprzęgniętych po cztery konie w poręcz pod meble. Płacono wprawdzie dworowi po większej części czynsz gotówką, Alpatycz znał jednak na palcach całą gminę, wiedział że wieś liczy dwieście trzydzieści rodzin, po większej części bardzo zamożnych, spełnienie zatem rozkazu nie przedstawiało najmniejszej trudności. Wójt atoli spuścił oczy, ani pary z ust nie puściwszy. Alpatycz uznał za stosowne wyliczyć mu po nazwisku gospodarzów, którzy mają dostarczyć wozów i koni.
Odpowiedział mu na to skrobiąc się w głowę, że konie chłopów wymienionych są wszystkie w drodze. Rządca wymienił innych wieśniaków.
— Ci tam wcale już koni nie mają. Zabrali im na podwody dla wojska carskiego — bąknął wójt oczów nie podnosząc. — Reszta zaś spracowana... same zdechlaki!... drągami je podnoszą. W żaden sposób nie znajdziemy podwód, ani nawet koni luzem do bryk...
Alpatycz spojrzał na wójta osłupiały. Jeżeli Hrehory był dobrym wójtem, Alpatycz był niemniej rządcą wzorowym. Zrozumiał w lot, że te odpowiedzi nie szły gładko Hrehoremu, że nie wypowiadał ich z własnego popędu, tylko pod wpływem i naciskiem zdania gremjalnego, chłopów zbuntowanych. I to było mu wiadomem, że chłopi w głębi serca wójta nienawidzili, za jego bogactwa, on zaś siedział wiecznie na dwóch stołkach, świecąc (jak mówi proste przysłowie) Panu Bogu świeczkę, a djabłowi dwie! Radby był zapewne dogodzić dziedzicowi, byle przytem nie narazić sobie chroń Boże! gromady. Krzyknął w końcu gniewnie na swego podwładnego:
— Słuchaj no Dron, przestańże raz pleść głupstw!... Jego ekscellencja, książę Andrzej Mikołajewicz, nakazał mi przenieść was wszystkich gdzie indziej, abyście nie mieli konszachtów z nieprzyjacielem. Car wydał nawet ukaz, co do tego: „Ktokolwiek nie ucieka przed wrogiem, nie mając siły aby go pobić, będzie za zdrajcę poczytany“. — Słyszysz?
— Słyszę — wójt oczy miał dalej w ziemię wlepione.
Alpatycz nie zadowolnił się tą odpowiedzią:
— Dron! Dron! wierzaj mi, to się źle skończy! — potrząsł głową. — Radzę ci nie trwać w uporze... Czytam w twojej duszy, niby w księdze otwartej... Wiesz przecie, że widzę na trzy arszyny głęboko, co się dzieje pod twemi stopami! — wyciągnął rękę z po za kamizeli, wskazując podłogę ruchem tragicznym. Dron spojrzał na niego z boku z pewnem wzruszeniem, zaraz jednak spuścił wzrok na nowo ku ziemi. — Porzuć te duraczestwa! Nakaż im, żeby zbierali czemprędzej manatki i wieźli wszystko co mogą, ku Moskwie... Wozy i konie dla jaśnie oświeconej księżniczki, mają być również jutro do dnia gotowe.... Tobie zaś zakazuję najostrzej iść do karczmy na wspólną naradę... rozumiesz?
Wójt upadł na kolana:
— Na miły Bóg, Jakubie Iwanowiczu, uwolnijcie mnie od tego urzędu nieszczęsnego! — zawołał błagalnie.
— Nakazuję ci posłuszeństwo! Z wójtostwa cię nie zwalniam, a konie jutro mieć muszę!...
Doszło było i to do wiadomości Alpatycza, że chłopi poczytują go za czarownika, za jego umiejętność w prowadzeniu pasieki, w hodowli bydła i w uprawie roli. Teraz więc w interesie księżniczki postanowił wyzyskać pogłoskę o nim obiegającą.
Dron wstał z klęczek, chcąc jeszcze przemówić. Alpatycz jednak w tem go uprzedził:
— Słuchaj no! cóż wam znowu nowego strzeliło do głowy? Co sobie wyobrażacie?
— A co ja poradzę z gromadą?... Gromada panie rządco, to wielki człowiek! Jak nie chcą słuchać, to co im zrobisz? Mówiłem... tłumaczyłem... oni nie! i nie!...
— Czy piją? — podchwycił Alpatycz.
— Jeszcze jak! Wytoczyli i odbili dno w drugiej kufie wódki.
— Słuchaj że... ja jadę po sprawnika, ty zaś powiedz żeby nie myśleli o podobnych głupstwach, bo im to na złe wyjdzie, tylko żeby na jutro mieli konie i wozy gotowe do drogi.
— Rozumiem — wójt skłonił głowę.
Alpatycz dłużej nie nalegał. Nadto długo rządził chłopstwem, aby o tem nie wiedzieć, że jeszcze najlepszy sposób na nich, nie wierzyć wcale i nie przypuszczać z ich strony nieposłuszeństwa. Udał zatem, że jest zadowolony z pozornej uległości Drona, postanowiwszy jednak cichaczem, nie mówiąc o tem nikomu postarać się czemprędzej o siłę zbrojną, przeciw buntownikom.
Na wieczór ani jeden wóz nie pokazał się na dworskim dziedzińcu! Hałaśliwe zebranie przed karczmą uchwaliło nie dać koni, ani wozów i wyprawić wszystkie podwody do lasu skoro świt! Alpatycz wydał rozkaz służbie dworskiej rozpakować graty, które przywiózł był z sobą z Łysych-Gór, a wozy wraz z końmi mieć w pogotowiu dla księżniczki Marji. Sam pojechał do najbliższego miasta, zarekwirować siłę zbrojną.