Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom VIII/XLV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom VIII
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom VIII
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XLV.

Piotr był sobie postanowił, ukrywać wszystko, póki nie wykona zamiaru zgładzenia ze świata Bonapartego. Chciał nawet schować się przed Francuzami. Zwyciężyła jednak ciekawość, i zamiast uciec, stał jak wryty w jednem miejscu.
Weszło dwóch: wyższy oficer, postawy imponującej, z miną junacką, mężczyzna piękny w całem tego słowa znaczeniu i jego luzak, chudy, wynędzniały, z policzkami zapadniętemi i z twarzą okropnie od słońca spaloną, ale z wyrazem sprytnym i pełnym inteligencji. Oficer, który utykał cokolwiek na prawą nogę, opierając się na lasce, zbliżył się oglądając pokój badawczo. Podobał mu się widocznie, bo zwrócił się do trzech kawalerzystów, których zostawił był na korytarzu i kazał im konie rozsiodłać i wprowadzić do stajni. Potem podkręcił wąsa junacko, a podnosząc z lekka rękę do daszka czapki wojskowej, wykrzyknął wesoło:
— Dzień dobry, całemu towarzystwu.
Nikt mu na to nie odpowiedział.
— Czyś ty tu gospodarzem? — zwrócił się do Gerassima, który mierzył Francuza wzrokiem ponurym i niespokojnym.
Quatir!... quatir!... logement! — powtórzył oficer uśmiechając się dobrodusznie i klepiąc Gierassima przyjacielsko po ramieniu.
— Francuzi, poczciwi z kościami... łagodni jak baranki, do stu djabłów. No, nie gniewajmy się mój staruszku... Ejże! czy tu w tej budzie nikt nie rozumie po francuzku? — dodał patrząc przenikliwie w oczy Piotrowi.
Ten cofnął się o krok. Oficer zwrócił się więc znowu do Gierassima, żądając żeby mu pokazał resztę ubikacji w domu.
— Pan mój umarł... ja nie rozumiem — Gierassim machał rękami, chcąc się rozmówić na migi.
Francuz uśmiechał się dalej, z giestem komicznej rozpaczy i znowu spojrzał na Piotra. Ten chciał wyjść z pokoju, gdy w tej samej chwili ujrzał na progu szaleńca biednego, z pistoletem wymierzonym wprost na oficera, z chytrością i przebiegłością, którą zachowują częstokroć warjaci.
— Do ataku! Huzia na niego... — wrzasnął pijak spuszczając kurek.
Na ten krzyk Francuz obrócił się szybko ku drzwiom, Piotr zaś rzucił się na szaleńca aby mu broń odebrać. Tym ruchem ocalił życie oficerowi, warjat zachwiał się i kula utkwiła w murze, zamiast strzaskać czaszkę francuzowi. Wystrzał napełnił hukiem i dymem pokój cały. Oficer pobladł i w tył się zatoczył. Piotr zapomniał w tym przestrachu, że miał się wcale nie wydawać z posiadania języka francuzkiego i spytał z całą uprzejmością po francuzku:
— Czyś pan nie raniony przypadkiem?
— Zdaje mi się że nie, ale tym razem, wymknąłem się gracko... o włos, a byłoby po mnie. — Obmacał się, wskazując kawałki muru leżące na podłodze. — Co to za człowiek? — dodał surowo, zwracając się do Piotra z zapytaniem.
— Ah, jestem rzeczywiście w rozpaczy, że coś podobnego stać się mogło w tym domu — odezwał się Piotr wychodząc zupełnie ze swojej roli. — Jest to szaleniec, niepoczytalny, nie wiedzący co czyni...
Oficer schwycił pijaka za kołnierz. Starzec wodził w koło wzrokiem błędnym, z wargą dolną obwisłą, przestępując ciężko z nogi na nogę, oparty o mur plecami.
— Łotrze, zbóju, zapłacisz mi za to! — huknął Francuz. — Jesteśmy wspaniałomyślni dla pokonanych, ale zdrajcom nie przebaczamy — dodał z giestem energicznym.
Piotr mówiąc dalej wyszukaną francuzczyzną, zaczął go błagać, żeby się nie mścił nad biednym szaleńcem. Oficer słuchał go zrazu mocno nasrożony. Udobruchał się w końcu, uśmiechnął i wpatrzywszy się raz jeszcze w Piotra badawczo, podał mu w końcu rękę z życzliwością i serdecznością wielce nienaturalną i przesadzoną.
— Uratowałeś mi pan życie. Jesteś Francuzem! — wykrzyknął.
Było to powiedziane iście po francuzku. Przecież Francuz jedynie był zdolnym do czynu wielkodusznego i szlachetnego. A był to niezaprzeczenie jeden z takich czynów i to największy i najchwalebniejszy, uratować drogocenne życie panu Ramballe, rotmistrzowi w trzynastym pułku dragonów. Pomimo strony nader pochlebnej, mieszczącej się w tem mniemaniu, Piotr pospieszył sprostować omyłkę.
— Jestem Rosjaninem — odrzucił.
— Nie mnie starego wróbla łapać na plewę — rotmistrz potrząsł głową niedowierzająco. — Opowiesz mi to pan później... Uszczęśliwiony ze spotkania przypadkowego tak miłego ziomka... Cóż zrobimy z tym tam? — mówił dalej zwracając się do Piotra niby do towarzysza broni. Skoro uznał go raz godnym być francuzem, nie warto było zastanawiać się nad tem dłużej.
Piotr wytłumaczył mu raz jeszcze, kim jest starzec. Opowiedział, jak udało mu się porwać niepostrzeżenie pistolet ze stołu. Ponowił proźbę, żeby nie karano biednego szaleńca.
— Uratowałeś mi pan życie — powtórzył Francuz z giestem majestatycznym. — Jesteś mi ziomkiem, błagasz dla niego o życie, uczynię zadość twojej proźbie... Wyprowadzić tego człowieka — dodał, a wziąwszy Piotra pod ramię, wszedł z nim nazad do pokoju.
Żołnierze, którzy byli się zbiegli na huk strzału, okazywali chęć niekłamaną rozprawić się natychmiast z winowajcą. Rotmistrz atoli wstrzymał ich zapęd tonem surowym.
— Zawoła się was w razie potrzeby... A teraz marsz do stajni.
Odeszli jak nie pyszni. Luzak tymczasem pokręcił się był po kuchni i zbliżył się szepcąc na ucho swojemu przełożonemu.
— Mają przedziwną zupę ziemniaczaną i pieczeń baranią. Czy pan rotmistrz każe sobie podać?
— Naturalnie! A nie zapomnij o winie.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.