Wolne żarty
Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Wolne żarty | |
Pochodzenie | „Tygodnik Powszechny“, 1889, nr 5 | |
Redaktor | Wiktor Gomulicki | |
Wydawca | Wiktor Czajewski | |
Data wyd. | 1889 | |
Druk | Emilian Konstanty Skiwski | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
Jeżeli Lucca miewa katar,
I nikt jej nie śmie spytać: — Czemu?
To cóż się dziwić Fantazemu,
Że nań jakowyś „nieżyt“ natarł;
Nie-żyd (bez brody i bez krymki),
Syn mgły jesiennej, wnuk zadymki...
Oto przyczyna, dla której zaproponowano mi, abym w zastępstwie złożonego niemocą, napisał dzisiejsze „Wolne żarty.“
Wolne żarty! doprawdy! ale przewidziała podobne wypadki pewna urodziwa i cokolwiek w lata zapędzona dziewoja z XVIII wieku, która, jakby ożywiona duchem proroczym, rzekła: iż „w braku jegomości dobry jest i podstarości...“ — a więc...
Z czego tu żartować, kiedy cała Warszawa myśli teraz o grobach i wspomnieniami jest zajęta. Pierwsze zostawmy w spokoju; przeludnione Powązki, i zaludniające się z godnym podziwu pośpiechem „Szwedzkie góry“ najmniej się do wolnych żartów nadają, gdyż same żartują z nas milczeniem swojem i nicością. Żartują z naszych zabiegów, starań, kłopotów, z zapoznanych talentów, nieudanych geszeftów, niedowcipnych feljetonów...
Jedna zapadnięta mogiła nędzarza szydzi z karety bogacza, ostrzej niż Juvenalis, wymowniej niż Dickens.
Dajmy im pokój — a natomiast do wspomnień przejdźmy.
Jedno z nich (wspomnienie, ma się rozumieć) przyjechało do nas pociągiem kurjerskim, w wagonie pierwszej klasy, podobno nawet w oddzielnym przedziale... Tak wspomnienia jeżdzą... Przyjechało z bagażami, z barytonem, i poparte także przez „wspomnienie“ (istnieje u nas taka ajencja) ukazało się w wielkiej sali ratusza.
Pomiędzy recenzentami muzycznymi, narodem dziwnie wesołym i odznaczającym się przyjemną zgodnością zdań, toczył się namiętny spór o bagaże sławnej „divy“. Jedni twierdzili, że przywiozła tylko tłomok z metodą, inni przysięgali się na wszystkie świętości, że widzieli w ekspedycji bagaży na dworcu wspaniały kufer angielski z monogramem P. L. i z napisem „Głos“.
Pokazało się, że druga partja miała słuszność, a trzeba i to jeszcze dodać, że pierwszą hypotezę popierali młodzi, drugą zaś wytrawni weterani, stara gwardja krytyki. Ja im się nie dziwię. Znając dzieje opery warszawskiej, prawie „ab urbe condita“ i śledząc własnemi oczami jej niesłychany rozwój i bogactwo, nie mogłem nie przyjść do wniosku, że głos śpiewaczek należy do grupy najtrwalszych materjałów na świecie — i da się konserwować przez lat kilkadziesiąt.
Faktem jest, że jeden z uczonych laryngologów tutejszych, w liście poufnym do sir Morela Mackenzie napisał, między wieloma innemi, te pamiętne słowa: „Chórzystki, które po wysłużeniu całkowitej emerytury, (XXXV lat), śpiewają jeszcze na scenie, przedstawiają ciekawy materjał do studjów. Niech szanowny sir raczy przyjechać i obejrzeć te gardła, w których struny głosowe mają trwałość blachy cynkowej, używanej w tym kraju przeważnie do krycia dachów“.
Bystrość poglądów starszej generacji muzyków i w danym wypadku dowodnie stwierdzona została. Diva śpiewa jak słowik urodzony w r. 1835, a ponieważ słowiki i przed tą datą ślicznie śpiewały, a ona śpiewa jak słowik, więc śpiewa ślicznie.
Jeden z wpływowych melomanów wyraził zdanie, że wartoby zaangażować „divę“ do Warszawy na stałe i zawrzeć z nią kontrakt na lat 29, to jest mniej więcej do czasu, w którym publiczność mniej licznie uczęszczać będzie na występy pani Zimajerowej, i będzie już umiała na pamięć „Duet koci“.
Prawdopodobnie myśl ta znajdzie poparcie, gdyż słyszeliśmy jak drugi meloman powtarzał kilkakrotnie:
— Angażować, angażować, angażować...
Taki ma zwyczaj.
Nie wiem jaki zły duch, z uporem godnym lepszej sprawy, (niestety, wszystkie lepsze sprawy, robią się zwykle bez uporu), pcha mi upornie pod pióro wystawę starożytności. Chcę wrócić do sztuki, którą kocham jak rodzone dziecko, do tej sztuki, za którą przepadają moje córki, biorące lekcje forsowania gardła, po rs. 3, wyraźnie rubli srebrem trzy za godzinę, do tej sztuki, dla której miłości, dwa razy na miesiąc mam przyjemność widzieć pulchne oblicze stroiciela fortepianów, chcę kąpać was w falach artyzmu, topić w powodzi tonów, a tu szatan ów gwałtem podsuwa mi ...tryptyk, stary tryptyk gotycki.
I co za szczególny tryptyk!
Główna część przedstawia znakomitą śpiewaczkę, boczna prawa znakomitą śpiewaczkę, boczna lewa znakomitą śpiewaczkę. Zamykam skrzydła tryptyka... i widzę jedną znakomitą śpiewaczkę... pannę Czosnowską.
Mówcie co chcecie, ale myśl ludzka, w tem jest do armaty kubek w kubek podobna, że nie może wystrzelić czem innem, tylko tem czem ją nabito... Prochem, który nabija kartaczownicę mego mózgu, są gazety, cóż więc dziwnego, że tylko o aktorkach i śpiewaczkach mówić mogę? Dobrzy ludzie! urwijcie mi głowę przy samych ramionach, włącznie z szyją, jeżeli wiem jaki kierunek filozoficzny mam uznać za najlepszy, jaką lekcję ekonomiczną za najpraktyczniejszą! upiłujcie mi obie ręce drewnianą piłą, jeżeli wiem, jak mam pokierować dzieci, ażeby ich nie pożarto w walce o byt! utnijcie mi nogi, jeżeli wiem, jaką drogą mam iść do kształcenia umysłu i serca!
To prawda... ale natomiast dowiaduję się codzień o zdrowiu śpiewaczek i artystów, wiem który lub która ma dostać urlop, kiedy wyjedzie, kiedy uszczęśliwi rodzinne miasto powrotem, ile otrzymuje feu i ile na feu, wszystko to czytam codzień, umiem na pamięć, po kolei i na wyrywki, lepiej niż moja córka słówka francuzkie.
Wiedzą o tem w Strasburgu, że za pomocą odpowiedniego tuczenia, można w gęsiach wytworzyć chorobliwie wielką wątrobę — nas tuczą w ten sposób, że wytwarzają u nas chorobliwie wielką manię śpiewaczo teatralną.
Nie umiemy porządnie zrobić nie jednej najprostszej rzeczy, ale potrafimy świstać wyjątki z oper.
Prześwistaliśmy też już dość...
Lecz oto koniec karty —
Więc, chory panie Fantazy,
Daj morał ten bez urazy,
W zamian za „Wolne żarty“.