<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ IV.

Przyszła zima. Romka ogarnęło przykre uczucie po dokonaniu wspólnie z Brytanem pierwszej „roboty“. Wstydził się samego siebie, że znów kroczy po tej drodze, która świadomie prowadzi go do zguby. Straszna jest dola człowieka, który zdaje sobie sprawę, że każdy krok spycha go w otchłań nieszczęścia. Były chwile kiedy sam chciał oddać się w ręce sprawiedliwości, aby położyć kres wszystkiemu. Jedyną pociechą w życiu, do którego czuł coraz silniejszy wstręt, były kobiety. Obawa przed karą nie była tak wielka, jak strach przed utratą towarzystwa kobiet. Nie tracąc też czasu, spędzał dnie i noce w ich towarzystwie. Wyglądał już teraz nie do poznania. Nie był to już ten sam człowiek, który nieśmiało pukał do drzwi meliny. Rzucał teraz pieniędzmi na lewo i prawo. Ubrany był tak, że w tym ich świecie nazywano to elegancją.
Pierwsza „robota“, wykonana wespół z Brytanem, udała się w całym tego słowa znaczeniu. Nabrał więc rozpędu i kroczył dalej po drodze występku.
Bawił się na całego, jakby chciał jak najwięcej wykorzystać tą wolność. Wiedział dobrze, zdawał sobie sprawę, że chwile przyjemnych zabaw są policzone. Rzucił się w wir zabaw, hulanek i występku, chcąc zapomnieć o jutrze. Przyjaciele i przyjaciółki nie opuszczali go. Ryzykował jak nigdy jeszcze w życiu. Robił to jakby naumyślnie, mówiąc sobie: Albo zbiorę dużo forsy i zbastuję, albo też dostanę się prędzej do „ula“. Pragnął odpocząć. Obojętne mu było gdyby nawet odpoczynek wypadł w więzieniu. Pragnął nawet nieraz tam wrócić, jak do kochanki, którą na jakiś czas opuścił.
Obrzydło mu życie w dusznych kawiarniach i melinach. Nie wychodził w dzień na ulicę, obawiając się „tajniaków“ i policji. Ten ciągły niepokój, te ciche godziny nocne w melinach, chytre uśmieszki wyrafinowanej córki Bryłki, diabelska chytrość Brytana, chciwość paserów dręczyły go niesłychanie. Nieraz lufę rewolweru, który stale nosił przy sobie, kierował do swojej zbolałej głowy. — Ach, jakie straszne jest to życie występne, — myślał. — Idziesz ulicą, zdaje ci się, że wszyscy ludzie są agentami policji. Pies prowadzony na smyczy przez elegancką damę jest zapewne niczym innym jak psem policyjnym. Gdy wiatr silniej zawieje, wydaje ci się, że cię już gonią. Wszyscy którzy cię otaczają są twymi wrogami, czyhają na twoją zgubę.
Wyrzuty sumienia także nie opuszczały go. Straszny, bardzo straszny jest los ludzi zepchniętych w otchłań wyrzutków społeczeństwa. Pragnął snu, a zasnąć jednak spokojnie nigdy nie mógł. Różne koszmary nie dawały mu wytchnienia. Gdy siedział w więzieniu śniło mu się, że korzysta z wolności. Teraz, gdy tylko zmęczone oczy przymknął, stanęły mu przed oczyma policja sąd i udręka więzienna. W takich chwilach zrywał się i biegł spędzić noc w towarzystwie kobiet. Szukał zapomnienia i ratunku tam, gdzie przyśpieszano jedynie jego zgubę.
Romek stał się też częstym gościem kawiarenki „Pechowca“. Gnały go tam piękne czarne oczy jego córeczki, które na każdym kroku prześladowały go. Doznając rozczarowania od córki Bryłki, skierował całą uwagę w stronę nie mniej czarującej córeczki „Pechowca“.
Bliższa rozmowa, którą nawiązał z nią miała ten skutek, że rozpłakała się, odwracając się do niego plecami.
— Jak ty śmiesz do mnie tak mówić. Nie jestem Felcią. Jestem porządną dziewczyną.
Na te słowa Romek zdębiał. Czyż to możliwe, aby córka Pechowca była doprawdy taką naiwną za jaką chce uchodzić. Postanowił zmienić postępowanie. Począł się zaklinać na swą wolność, że od pierwszej chwili kiedy ją ujrzał, — pokochał. Chwalił się, że Felcia nie daje mu spokoju, a on jedynie ją, Irkę, kocha. Dlatego też, o ile nie ulegnie jego prośbom, to on z żalu uda się do Felci.
Jak przewidywał, tak się też stało. Skoczyła doń, zarzucając mu ręce wokoło szyi. Darzyła go płomiennymi pocałunkami.
Całowała fachowo i namiętnie. Wtem nagle odskoczyła przerażona. Przed nimi stał jej ojciec siny ze złości, z oczyma utkwionymi w Romana.
— Draniu! Złodzieja córkę zgwałciłeś. Ja cię zabiję jak psa.
Skoczył z zaciśniętymi pięściami. Odepchnął go z łatwością, a córeczka stała ze spuszczoną głową, tak, jakby doprawdy ich stosunek był się już za daleko posunął.
Stary rzucał się w paroksyźmie złości, wygrażał się zaciśniętą pięścią, tupał nogami, a wreszcie śmiech go ogarnął na widok łez, które jego córka przed nim roniła. Lecz już po chwili głaskał ją po głowie, uspakajając ją łagodnymi słowy.
— Ożenić się musi z tobą teraz. Jeśli nie, to jeszcze dziś wytoczę mu „dintojrę“. Wiesz co ci grozi za zgwałcenie córki złodzieja — zwrócił się do Romka — wybieraj, albo moją córkę za żonę, albo kulę w łeb.
— Naturalnie, że wolę córkę pana — odparł ironicznie. Zawsze lepiej być zięciem starego „Pechowca“, niż „kitę“ odwalić. Zgoda, stary.
Wyciągnął rękę w jego kierunku. Stary objął oboje i uroczyście zawołał:
— Życzę wam szczęścia. Pragnę gorąco, aby was wciąż widzieć szczęśliwymi. Mam trochę uciułanej forsy, oddam wam wszystko. Kawiarenkę też wam przepiszę. Ale powiedz no ty łobuzie, czy naprawdę ją kochasz. Moja Irka do flirtu się nie nadaje. Będziesz miał złotą, uczciwą żonę. Pilnowałem jej jak oka w głowie. Ona jedna jest u mnie. Matka jej nieboszczka, niech spoczywa w spokoju, też była złota baba. Zdradziła mnie tylko jedyny raz z niskim oficerem, Przebaczyłem jej to. Stale wałęsałem się po więzieniach a ona była młodą kobietą. Sama mi się przyznała do tego. Może i więcej razy zdradziła mnie, ale co oczy nie widzą serce nie boli. Córka moja nigdy nie zdradzi cię. Ty ze swojej strony staraj się abyś nie wpadł do więzienia i zawsze był przy żonie. Kobieta nie zdradzi, gdy ma zawsze męża przy sobie.
Stary był już pewny, że ubił interes. Zadowolony szczypał ich w policzki. Rozgadał się na dobre. Pozbyli się go dopiero wtedy, kiedy kelnerka zawołała go w jakiejś ważnej sprawie.
Nie zdążył wyjść, gdy Irka wybuchła śmiechem. Ha-ha-ha, — wołała. — Odrazu „tropnęłeś“ się w czym rzecz. Teraz jako narzeczeni będziemy mogli się „pobawić“. Ale doprawdy, czyż nie jestem warta być twoją żoną?
— Widzisz, moja droga, nie mam wcale zamiaru żenić się. Nie mam egzystencji. Kradzieże nie są egzystencją. Dziś uda się coś skraść, a jutro już gnijesz w więzieniu. Poco mam unieszczęśliwiać drugą niewinną zupełnie osobę. Słuchaj Irciu, powiedz mi szczerą prawdę. Miałaś już do czynienia z mężczyznami, czy nie?
— Poco to pytanie. Czyż to możliwe, aby ja, córka Pechowca, mogłam nie zaznać życia. Mój ojciec chorobliwie strzeże mnie, abym broń Boże cnoty, której dawno już nie mam, nie straciła. Stara się dla mnie męża zdobyć. Dawno już mi mówił, że ciebie uważa za porządnego chłopca.
Teraz dopiero zrozumiał co stary miał na myśli.
— Dlaczego przede mną udałaś cnotliwą i na moją zaczepkę rozpłakałaś się.
— Płakałam dlatego, by wywołać większe zainteresowanie. Mężczyźni, przekonałem się, lubią opór.
Ładna narzeczona, pomyślał sobie. Ale polubił ją za to, że sama powiedziała prawdę. Była za piękna i za młoda, aby się nią nie interesować. Po chwili widząc już teraz wyraźnie, kogo ma przed sobą, zawołał prosto z mostu:
— Powiedz gdzie możemy się spotkać dzisiaj, moja najdroższa narzeczono, — śmiał się.
— Wybieraj gdzie ci będzie wygodniej.
— Najwygodniej, myślę, będzie w hotelu. Tam niema ojców, ani innych diabłów, aby nam przeszkadzali.
— To jest niemożliwe. Ojciec nie daje mi się na noc oddalić z domu. Najwygodniej będzie w moim panieńskim łóżeczku. Dostać się do mnie nie będzie ci trudno wcale. Nieraz próbowałam tego. Możesz polegać na mnie. Okropnie lubię jak mężczyzna zakrada się do mnie. Drzwi zostawię odemknięte. Przyjdziesz po pierwszej w nocy. Stary po całodziennej pracy śpi w trzecim pokoju jak zabity. Zresztą on trochę nie dosłyszy, my zaś zabawimy się do rana.
— Obawiam się, aby ktoś mnie nie wyprzedził, moja kochana.
Irka roześmiała się trzymając się za boki.
— Bywają i takie wypadki, mój drogi. Ale tym razem tylko na ciebie czekam.
Pocałowała go tak gorąco na pożegnanie, że żal mu było wypuścić ją z ramion i czekać na oznaczoną porę. Wyrwała się kocim ruchem z jego ramion i dorzuciła na odchodnem:
— Czekam kochany, ale bądź punktualny, po czym zniknęła.
W domu przemyślał na zimno to wszystko, co usłyszał z ust Irki. Zresztą dużo podobnych opowiadań słyszał już od różnych kobiet.
Spojrzał na zegar, który już wybił dwunastą i wstał zabierając się do wyjścia z mieszkania Bryłki. Felcia nie spała. Siedziała przy piecu i haftowała. Oczy ich nagle spotkały się.
— Dokąd idziesz, żeś się tak wyelegantował?
— Na randkę moja piękna pani — zawołał szyderczo.
— Ciekawa jestem kogo chcesz uszczęśliwić tak późno w nocy — zachichotała cynicznie.
— To już moja rzecz, odparł i skierował się ku drzwiom.
Felcia nagle zastąpiła mu drogę.
— Nie pójdziesz na żadną randkę. Mam ci coś do powiedzenia.
— Proszę Brytanowi o tym powiedzieć. Mnie nic nie interesuje.
— Pożałujesz tego, pamiętaj.
Wyczuł groźbę w jej słowach. Dobrze już znał bezczelność tej kobiety i mimowoli zatrzymał się przykuty do miejsca jej wzrokiem.
— Siadaj tu przy mnie, zawołała rozkazująco i słuchaj o co chodzi.
Usiadł zaciekawiony już jej tajemniczą miną.
Felcia założyła nóżkę na nóżkę wiedząc, że w tej pozie ma wygląd najbardziej prowokujący.
— Ty myślisz, że nie wiem dokąd wybrałeś się teraz. Wszystko wiem. Irka czeka tam na ciebie, — śmiała się na cały głos.
Słysząc to, zerwał się z miejsca, ona jednak chwyciła go za rękę i drżącym głosem zawołała:
— Zostań tu. Dziś oddam ci się lepiej niż Irka to uczyni. Ojciec mój nie będzie nocował w domu, a my możemy się zabawić.
Własnym uszom wierzyć nie chciał. Pożądał już oddawna jej ciała, ale nie mógł pojąć skąd się ta nagła uległość wzięła. Zapewne chce na nowo jakiegoś figla wypłatać. Znana była z przemyślności i dowcipu.
— Skąd tak od razu? Daj mi spokój. Nie idę do żadnej Irki, tylko na „robotę“: umówiłem się z kolegami.
— Kłamiesz. Dziś po północy umówiłeś się z Irką.
— Nieprawda — próbował zaprzeczyć.
— Mniejsza o to. Ty dzisiaj nigdzie nie pójdziesz. Chcę dzisiaj być twoją. Dlaczego to robię, to się później dowiesz. Wykorzystaj okazję póki ja mam chęć.
Zrzuciła ze siebie zgrabnym ruchem pidżamę, pociągnęła go za sobą do sypialnego pokoju.
Opamiętywał się jednak i postanowił nie ulegać jej pokusom. Musiał zebrać siłę woli, by się wyrwać z jej słodkich ramion, którymi go objęła. Nie dowierzał jej miłości, z którą oświadczyła mu się teraz. Podejrzewał raczej, że robi to z wyrachowaniem dla swoich celów. Pchnął ją od siebie i prędkim susem znalazł się na ulicy.
Gdy stanął przy drzwiach gdzie mieszkała Irka nasłuchiwał chwilę i odemknął drzwi. Irka chwyta go w objęcia...
Romek musiał jej przypominać, żeby się zachowywała ciszej, by nie przebudzić ojca. W odpowiedzi na te słowa, zachowywała się jeszcze głośniej. Nic już nie rozumiał. Jego zdziwienie było jeszcze większe, kiedy ktoś zapukał nagle trzykrotnie do drzwi. Pukanie to było ciche i równomierne, jak to zwykle praktykuje się w umówionych znakach. Irka na to pukanie zerwała się nagle z łóżka, odemknęła drzwi i szepnęła cicho do kogoś kilka słów.
Jeszcze więcej się zdziwił, gdy poznał głos Brytana. Irka zapewniła go, że ojciec nie śpi i dlatego nie może go przyjąć. On znów upierał się, że musi przekonać się naocznie czy kto inny nie urzęduje na jego miejscu. Romek nie wytrzymał i zaśmiał się głośno. Brytan wdarł się do pokoju, świecąc lampką elektryczną.
— Moje uszanowanie — zawołał Roman.
— Moje dwa — odparł Brytan, gasząc światło.
Irka błagała go, aby ciszej się zachowywał. On pchnął ją, Romek stał gotowy do obrony. Brytan krzyczał na głos, grożąc, że ją zabije. Pechowiec, przebudzony ze snu, wpadł do pokoju, zapalając światło elektryczne.
Stary wybałuszył oczy, jakby chciały z orbit wyskoczyć. Stał nieruchomy z otwartą gębą, jednak słowa nie mógł wydobyć z gardła. Córka jego z tego wszystkiego roześmiała się na głos. Śmiała się, jak człowiek, nie mający nic do stracenia, a któremu pozostaje do wyboru śmiech lub płacz. Brytan patrzał na Pechowca, a wzgardliwy uśmiech wykrzywił jego zmysłowe usta. Romek znalazł się w bardzo komicznej sytuacji. Śmiech go także porwał, widząc jak Irka śmieje się spazmatycznym śmiechem.
Pierwsza odzyskała równowagę i opanowanie Irka. Ujęła ojca za rękę. Ten drgnął, jakby przebudzony z letargu. Mienił się na twarzy, blednąc i rumieniąc się, zarazem odchrząknął kilkakrotnie, po czym ledwie dosłyszalnym głosem wybełkotał:
— I... Ir... Irka! Co tu zaszło?... gadaj mi prędzej!
— Nic!... nic, papo! Daremnie zląkłeś się. Tu nic specjalnego nie zaszło. Po prostu mój narzeczony, — tu wskazała na milczącego Romana, — przed chwilą został zatrzymany na ulicy przez „tajniaka“, który go chciał aresztować. Ledwie udało mu się zbiec. Nie miał innego wyjścia, jak ukryć się w najbliższym domu, aby ujść pościgu. Powiedz sam, papo, gdzie miał się „zamelinować“, jak nie u nas. Obawiałam się, aby nie szukano go po mieszkaniach, kazałam mu się prędko rozebrać i położyć się do mego łóżka.
— Ale, co tu Brytan robi? — zawołał, odzyskując zupełnie przytomność umysłu.
— Ja, proszę pana, ukłonił się Brytan, przyszedłem tu przekonać się, czy mojemu koledze nie grozi żadne niebezpieczeństwo. Teraz, gdy widzę, że narzeczona zaopiekowała się nim, jestem już zupełnie spokojny. Dobranoc państwu, — dorzucił i wyniósł się za drzwi, zamieniając poprzednio porozumiewawcze spojrzenie z Irką.
Irka odzyskała zupełną pewność siebie, przepraszając ojca, że go przebudzono. Tłumaczyła mu, że kiedy Brytan zapukał do drzwi, myślała, że to już policja. Romek chciał oknem wyskoczyć a ona błagała, aby tego nie czynił. Z tego też powodu gdy Brytan wszedł, powstał harmider.
Stary na wpół zaspanymi oczyma, zaprosił Romana do swego łóżka. Tłumaczył: — nie wypada, aby narzeczony był z narzeczoną w jednym pokoju, wśród nocy, sami. Niech dziecko się wyśpi; — dodał. Pogłaskał ją uspakajająco po czole, a Romka zabrał ze sobą.
Romkowi nie smakowała ta eksmisja. Wolał asystować młodej córce. Nie chcąc jednak wywoływać podejrzenia u starego, który ślepo wierzył swej córce, skorzystał z jego propozycji. Myślał w duchu, aby jak najprędzej już dniało, by opuścić to Madejowe łoże, którym było teraz dla niego gościnne łóżko starego.
— Mądra i cwana bestia — myślał. Nie mógł się powstrzymać, od głośnego roześmiania się. Stary chrapał już, jakby tu nigdy nic nie zaszło. Romek miał chęć wykraść się do Irki. Jednakże, kiedy próbował to uczynić, stary począł się nerwowo poruszać. Bojąc się więc, aby go nie zbudzić, Romek dał spokój.
Myślał teraz na czym ta awantura się skończy. Brytan zapewnie będzie go prześladował, mimo to, że pomógł wytłumaczyć się przed starym.
Niepokoiła go też ta świadomość, że stary jest przekonany o ich miłości. Co prawda, Irka zasmakowała mu, jako rozkoszna samiczka, jednak w fantazji, inaczej sobie swą przyszłą żonę wyobrażał.
Rano przy śniadaniu, na którym musiał pozostać, na zaproszenie starego, Irka śmiała się do rozpuku, „zalewając“ ojcu o wypadku z Brytanem.
— Leżę sobie w łóżku, — mówiła — wtem ktoś dobija się do drzwi. Przelękłam się, co prawda, myśląc, że obława idzie. Nie wiedziałam, co wpierw czynić. Budzić ojca, aby pochował niepewne rzeczy, albo też drzwi otworzyć. Połapałam się jednak że policja nie dobijałaby się tak delikatnie. Pytam się więc: Kto tam? — i odrazu poznałam jego głos. Myślę sobie: — zaprędko się narzeczony wali wśród nocy, do mnie. — Obraziłam się za śmiałość. Jednakże, gdy wytłumaczył, o co mu chodzi, wpuściłam go. Za jakieś kilka minut, ktoś znów puka do drzwi. Przelękłam się teraz na dobre. Zapewne już policja wpadła na twój trop i tu przyszli. Kazałam prędko się rozebrać i wleźć do łóżka. Otwieram drzwi, a tu patrzę: — Brytan stoi. — Naturalnie, wpuściłam go, śmiejąc się z tej całej historii. Brytan, widząc go w łóżku, śmiał się tak głośno, że cię przebudził, ojcze. Prawda, że nie gniewasz się na mnie, papo, za tę całą śmieszną awanturę. — Przytuliła się, jak kotka, do ojca.
— Za co mam się gniewać, córeczko? — odparł stary, głaskając ją pieszczotliwie. To nie twoja wina, kochana. Zresztą, gdyby to nawet nie był twój narzeczony, ale obcy „swój chłopak“, który szuka ukrycia, przed tajniakami, tak samo nie miałbym ci to za złe. Jest to obowiązek każdego z „naszych“ przemelinować każdego przed policją. Bardzo ładnie postąpiłaś — pochwalił stary. — Córka Pechowca inaczej postąpić nie mogła. Co ty na to, Romciu. Porządna koza, co? Będziesz z niej miał żonę, daj Boże każdemu z nas takie szczęście.
— Niech mnie Bóg broni; — dopowiedział sobie Romek w duchu, i po chwili odparł:
— No tak! To wszystko zależy od wychowania. Irka wzorowo jest wychowana przez ojca i dla tego umie sobie poradzić w każdej trudnej sytuacji. Od razu orientuje się, jak ma w krytycznych chwilach postąpić. Dumny jestem doprawdy z takiej mądrej i poradnej narzeczonej.
Irka uszczypnęła go tak silnie w kolano, że aż podskoczył. Zrozumiała, widać, ironię powyższych słów.
Stary, rad z Romana, zaprosił go na „kieliszek“, wieczorem. No, dowidzenia synu, — mówił, szykując się do wyjścia. — Możesz tu jeszcze pozostać trochę i pogawędzić sobie. Musicie lepiej się zapoznać ze sobą. Oho! Ja gruntownie znałem swoją żonę, zanim pobraliśmy się — mrugnął do Romka porozumiewawczo.
— Dobrze, dobrze, ojczulku kochany! Jak pozwalasz, to możemy tu pozostać razem. Ale mam dzisiaj tyle pracy! Muszę pójść do krawcowej jeszcze i do koleżanki.
— Radzę ci, córeczko, zerwać z twoją koleżanką. Córka Bryłki nie jest dla ciebie odpowiednią koleżanką. Słyszałem, że ona żyje z Brytanem, nie patrząc na to, że ma żonę i dzieci.
— Ludzie wiele mogą wymyśleć. To nieprawda! Ty, ojczulku, jesteś zbyt łatwowierny. Myślę, że gdyby ktoś przyszedł do ciebie i nagadał na mnie strasznych rzeczy, tak samo uwierzyłbyś.
— Co do ciebie, dziecko, jestem pewny! Zabiłbym jak psa każdego, kto by się odważył na ciebie coś podobnego powiedzieć.
Stary machnął w powietrzu ręką, jakby się zamierzał uderzyć kogoś, i skierował się ku drzwiom.
Nie zdążył drzwi zamknąć za sobą, gdy Irka schwyciła Romka za rękę, pociągając go za sobą.
— Teraz jesteśmy już nareszcie sami. Czekaj! — zawołała zrywając się nagle. — Muszę drzwi zamknąć na klucz!
Zabawa trwała długo. Romek, pomimo wszelkich starań, musiał uznać siebie za zwyciężonego: Irka okazała się wytrzymalszą na polu bitwy...
Gdy po południu opuścił jej dom, zataczał się na nogach jak pijany. Przysięgał sobie, już po raz setny:
— Więcej z kobietami nie obcuję już!...
Po zjedzeniu obiadu, poczuł się trochę pewniejszy siebie, udając się na swoją melinę. Ciekaw był, co tu zaszło, podczas jego nieobecności. Domyślał się, że coś nowego zajść musiało.
Bryłka przyjął go bardzo surowo. Od progu, zły, zawołał:
— Łapserdaku jeden! tak mi się wywdzięczasz za moją litość nad tobą. Przygarnąłem cię do porządnego domu, a ty, draniu, tak postępujesz. Jeszcze dziś wynoś mi się stąd. Zapłacisz mi za wszystko, czekaj! Na „dyntojrę“ cię wezwę. Krew z żył ci wytoczę, ważny złodzieju! Gdyby nie ja, pod mostem melinowałbyś. Teraz, gdy ja i Brytan zrobili z ciebie człowieka, całego pana grasz!... Ja cię nauczę rozumni! groził pięściami w jego stronę.
— Czego się tak żołądkujesz, królu kochany?! — odparł Roman szyderczo. — Zamknij „jadaczkę“, to lepiej zrobisz.
Romek wiedział z doświadczenia, że w tym świecie na różne napady słowne należy z miejsca zareagować, starając się używać dobitniejszych zwrotów i słów, któreby trafiły do przekonania. Przez co też, nie wiedząc nawet, o co idzie, starał się przybrać minę pewnego siebie. Po chwili, kiedy zauważył, że Bryłka zmięszany jego odpowiedzią, zmiękł trochę, zaatakował go.
— Słuchaj no, stary „Leser“. Jedno cię poproszę, licz się ze słowami. Jesteś, co prawda, starym złodziejem. Ale nie jestem głupszy od ciebie. Starsi złodzieje są tylko silni w gębie, a młodsi pięścią. Czy zrozumiałeś mnie teraz?
Bryłka wybałuszył oczy, jakby się pytał: — Skąd takim cwaniakiem od razu? — po czym plunął na ścianę, zbliżając się do Romka.
— He, ty! do kogo tak mówisz?
— Do ciebie, stary kombinatorze!
— Do mnie? Jeszcze raz powtórz, a zrobię cię o głowę krótszym. Brytan! Brytan! — krzyknął na głos. Słyszysz, jak pięknie śpiewa ten frajer!
Brytan wysunął się z drugiego pokoju, a za nim, szyderczo śmiejąca się, Felcia. Trzymali się za ręce, jak zakochani i patrzyli wyzywająco na Romka.
— Moje uszanowanie, panie radco! — zawołała Felcia. Jak tam nocna przygoda? Myślałeś, że odgadłeś adres. Nie jestem Irką, co kto chce może ją mieć!... Tu zwróciła się do Brytana. Mówię ci, że tak gwałtownie mnie zaatakował, że ledwie wyrwałam się z jego rąk. Nigdy bym nie uwierzyła, że się ośmieli uczynić coś podobnego. Widząc, że nic z tego nie będzie, wyniósł się prędko za drzwi.
Wszystkiego się spodziewał usłyszeć, ale nie to. Nie namyślając się długo, odparł:
— Znałem i znam dużo kokot, ale taką wyrafinowaną jak ty, jeszcze nigdy nie miałem „zaszczytu“ spotkać. Tylko Bryłka może mieć taką córeczkę...
Stary rzucił się na Romka pięściami. Odepchnął go. Wtem nagle poczuł, jakby go pszczoła ugryzła. To Felcia scyzorykiem żgnęła go w plecy. Chwycił ją za rękę, a Brytan uderzył go pięścią między oczy. Nie stracił jednak przytomności umysłu. Bronił się przed napastniczą rodzinką, jak tylko mógł. Rezultat był ten, że Romek miał podbite lewe oko i kilkanaście ran od scyzoryka w plecach, Brytan zaś także dostał jedno „trafne“, tak, że leżał pod stołem, a krew waliła mu się nosem i gardłem. Felcię jednak oszczędzał. Nawet w bójce Romek starał się być dżentelmenem wobec kobiet. Stary, za pierwszym odepchnięciem, nie zdolen był już brać czynnego udziału w całej awanturze, tylko przeklinał Romka, na czym świat stoi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.