Wykolejeniec (Urke Nachalnik)/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Wykolejeniec |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1939 |
Druk | Drukarnia Nakładowa |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Była już późna noc. Ulice dawno wymiecione z ludzi, tylko gdzieniegdzie snuł się handlarz uliczny, zachwalając swoje obwarzanki przed spóźnionym przechodniem. Roman szedł spiesznym krokiem. Dopiero teraz począł na nowo myśleć nad tym, co Felcia porabia. Jak go przywita, gdy wcześniej niż zwykle, zjawi się w domu? — Zapewne śpi już, — myślał — albo niespokojnie oczekuje go przed bramą, jak to nieraz czyniła. A może... Nie, nie! Ona mnie kocha. Najlepszym dowodem jest to, że nie uciekła jeszcze odemnie. — Wtem odbił mu się o uszy jej głos, który znał doskonale. Obejrzał się i doznał uczucia, jakby otrzymał znienacka cios obuchem w głowę. Felka szła przytulona do jakiegoś mężczyzny, prowadząc szeptem poufną rozmowę. Przetarł oczy i to, co teraz ujrzał, po prostu przeraziło go. Zatoczył się na nogach jak pijany. Przywarł do muru, a oni, Felka i Brytan przeszli mimo. Byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli go zupełnie.
Posuwał się, z sercem ściśnionym boleśnie, cicho za nimi, chcąc przychwycić, choć urywane słowa rozmowy.
— Zamorduję ich obu! — postanawiał w duchu, ściskając przytem rewolwer w kieszeni. Tak haniebnie dał się nabrać. Wierzył w jej miłość, a ona zdradza go z największym wrogiem! Nic już nie rozumiał! Poco potrzebowała udawać zakochaną?... Przeklinał w duchu całą płeć kobiecą. Do takiej podłości i przewrotności, nie wierzył, aby kobieta była w ogóle zdolna.
Zatrzymał się, widząc, jak się żegnali. Słyszał wyraźnie teraz rozmowę. Głos Felci:... „To już moja w tym głowa, że będziecie jeszcze najlepszymi przyjaciółmi. Co było, to już przeszło. Pójdziecie jeszcze razem na robotę.“
Przytulony do wnęki w bramie, Roman wstrzymał oddech, by dalej słyszeć. Rewolwer wpuścił głębiej do kieszeni, na swoje miejsce.
— Ty go kochasz i dlatego chcesz, byśmy się przeprosili! — zawołał Brytan głośno.
— Trudno! Jego tylko kocham! Zapomnij o tym, co było między nami. Chcę, abyśmy byli tylko przyjaciółmi. Nie trzeba lepszych spólników, jakimi wy obaj jesteście.
— Nie wierzę, aby on chciał ze mną pójść do miasta. On myśli, że jestem jego wrogiem. — Odparł Brytan.
— Głupstwo! To samo on mówił o tobie. Wiesz, kiedy ganiłam twoją brutalność, bronił cię jeszcze. Nie raz powtarzał mi: — „Gdyby nie ty, Felcia, do dziś dnia bylibyśmy najlepszymi przyjaciółmi“. — Tak, prawdę mówiąc między nami co on jest winien, kiedy ja go pokochałam, a nie ciebie.
— Nigdy mnie nie kochałaś? — usłyszał Roman pytanie Brytana, zadane głosem pełnym goryczy.
— Nigdy! To nie była miłość. Był to teror z waszej strony przeciw mnie. Mój ojciec jest winien, że stałam się twoją kochanką. Zresztą ty masz żonę i dzieci, a on jest wolny. Jest przy tem inteligentniejszy od ciebie.
— Ale więcej siedzi w więzieniu, niż jest na wolności. Po co ci taki kochanek, którego pech stałe przesiaduje. Ja, jak sama wiesz, urodziłem się pod szczęśliwą gwiazdą. Lubię patrzeć, jak drudzy wyglądają z poza krat, a nie ja!
— Nie bądź takim pewnym siebie i tobie mogą się nogi poślizgnąć. Cela więzienna i ciebie nie ominie.
— Ja nigdy nie będę siedział. Na „stój“ nie chodzę, a za kradzież nigdy nie wpadnę. Nigdy...
— Muszę już śpieszyć do domu. Pomówię z moim. Powiem mu, że ty chcesz przeprosić go i znowu razem chodzić do miasta. Pa!
Podała mu rękę na pożegnanie i kiedy chciał ją ucałować, wyrwała mu, mówiąc:
— Całować ma prawo tylko Romek, ten, którego kocham.
Odwróciła się i pobiegła prędkim krokiem w kierunku domu.
Brytan stał jeszcze chwilę, jakby się wahał, czy gonić za nią, czy też dać spokój, wreszcie machnął ręką i skręcił w ulicę Gęsią.
Roman nie zdążył dokładnie się zastanowić nad tym wszystkim, kiedy poczuł lekki zawrót głowy. Dziwne uczucie niepokoju ogarnęło go. Czyżby to było prawdą, co słyszał z jej ust. Ale jakim sposobem zetknęli się w tak późną nocną godzinę? Dlaczego, gdy ich zauważył, byli niemal przytuleni do siebie, a później jakby się odsunęli od siebie? Czyżby go zauważyli i odegrali przed nim zręcznie zaaranżowaną komedję? I może naumyślnie rozmawiali tak głośno, by mógł ich rozmowę słyszeć. Był rad usłyszeć z jej ust, że kocha go, a zarazem podejrzewał, że płata mu nowego figla. Nie ulegało wątpliwości, że to spotkanie nie było pierwsze ani przypadkowe.
Cóż miał robić? Narazie nie zdawał sobie sprawy z tego, jak postąpi, kiedy przyjdzie do domu. Minęło kilka minut i zrozumiał, że z przyczyny tej kobiety czeka go wielkie nieszczęście. Uczucie to opanowało go całkowicie w drodze do domu.
Przed domem natknął się na Felcię. Stała przytulona wewnątrz bramy, w pozycji wyczekującej. Gdy go ujrzała, wybiegła mu na spotkanie.
— Ach jesteś już nareszcie, mój kochany! A ja miałam dziś dziwne uczucie. Lękałam się, że jesteś znów „zasypany“. Stale myślę tylko o tobie. Ach, tak! — zawołała nagle — gotowam byłam zapomnieć. Zgadnij kogo spotkałam przed chwilą?
— Skąd mogę wiedzieć? — odparł Roman, dzwoniąc do bramy.
Dozorca otworzył furtkę, kłaniając się nad wyraz uprzejmie. Był bardzo zadowolony z tej pary, bo Płaciła mu regularnie tygodniówkę za to, by dawał zawsze znać, zanim otwiera wśród nocy furtkę dla policji. Roman nie był wyjątkiem w tej kamienicy. Niektórzy lokatorzy tego domu byli znani policji, która z tego powodu odwiedzała ich często w nocy. Chodząc po schodach, Felcia zaczęła mu opowiadać, jak ją Brytan zaatakował na ulicy, jak nie chciała z nim rozmawiać, jak błagał ją, aby go wysłuchała i t.d.
Po wysłuchaniu cierpliwie jej przydługiego i niby to szczerego wyznania, Roman odparł zirytowany:
— Poco ty mi o tem wszystkiem opowiadasz? Wolę iść spać, niż słuchać ciebie, jak zalewasz! Ja tobie i tak nie wierzę.
Felcia momentalnie zerwała się z miejsca.
— Ty mi nie wierzysz, a ja poświęcam się dla ciebie! Porzuciłam ojca, zerwałam z Brytanem, wszystko dla ciebie! A kto cię wyrwał z Pawiaka, jak nie ja? O ile ty myślisz, że dlatego, iż Lipek złożył za ciebie kaucję, zwolniono cię, to grubo się mylisz! Ach, żebyś ty wiedział, jaką ofiarę złożyłam, by ciebie zwolniono...
— Nic nie rozumiem! — zawołał, chwytając ją za ramiona i potrząsając nią silnie. — Gadaj, co było!
— Nic nie było. To już mój interes. Nic mi się nie stało! Puść mnie — wołała płaczliwym głosem.
— Nie puszczę, zanim mi nie powiesz, z kim mnie zdradziłaś! Ja dobrze cię, żmijo, poznałem. Zdradzasz mnie na każdym kroku, a tłumaczysz się, żeś to uczyniła dla mojej Wolności!
— Nie to, nie to, co ty myślisz! Nie na taką ofiarę dla ciebie się zdobyłam. Nie zdradziłam cię nigdy z innym. Uspokój się, ja ci wszystko opowiem!...
Puścił ją. Upadła na kanapę, zanosząc się od płaczu.
— Tak mi opowiadasz! — zawołał, chcąc już ją uspokoić.
Nic nie pomagało. Felcia płakała, albo udawała, że płacze. Trwało to tak długo, aż zasnął nie mogąc się doczekać jej wyznania.
Rano oświadczyła mu słabym głosem, że czuje się chorą i prosi go, aby wezwał doktora. Uczynił to natychmiast. Doktór oświadczył mu poufnie, że jej nic nie jest. Przepisał jakieś najzupełniej zbędne pigułki. Poprosiła go też, aby pozwolił jej udać się do ojca, którego długo, jak mówiła, nie widziała.
— Czuję się bardzo źle. — mówiła — Kto wie, co ze mną może być. Najgorszy ojciec zawsze jest jednakże ojcem.
Pozwolił, postanawiając sobie w duchu, że będzie ją śledził, dokąd właściwie się uda. Nie wątpił już wcale, że kobieta ta potrzebuje „zmiany dekoracji“. Doszedł do przekonania, że czeka go z jej strony jakieś, bliżej nieznane jeszcze, nieszczęście.
Ubrała się w najlepszy strój. Przy lustrze stała dłużej, niż zwykle, tłumacząc Romkowi, że strasznie źle wygląda. — Wstyd pokazać się przed ojcem mówiła — z taką chorobliwą twarzą, — na co Roman wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
— Widzisz, kim ty jesteś? — mówiła z wyrzutem. — Śmiejesz się z mojej choroby. Zobaczysz, że lada dzień umrę!
— Zrób to jak najprędzej, moja kochana! Jak nie, to cię i tak zabiję. Pamiętaj, o ile się przekonam, że jesteś fałszywa dla mnie, zamorduję! Pójdę do więzienia, ty zaś do grobu!! Pamiętaj!!
Felcia spojrzała na niego takimi oczyma, jakby go po raz pierwszy ujrzała. Usiadła obok i powiedziała żałośnie:
— Ty mógłbyś mnie zabić?! Nie wierzę wcale, byś był zdolny do zbrodni.
— A dlaczegóż to? Czy ty mnie uważasz za takiego tchórza?
— Nie wiem, ale myślę, że na tyle nie jesteś zepsuty, abyś mógł zamordować człowieka.
Powiedziała to tak kokieteryjnie, a zarazem z wyrzutem w głosie, że mimowoli porwał ją w objęcia.
— Już zdrowa jestem zupełnie! zawołała, śmiejąc się. — Wcale nie chcę iść do ojca. Zresztą czort go wie, czy on naprawdę jest moim ojcem! Zgadnij, dokąd chciałam pójść?
— Do Brytana, nieprawdaż? — Spojrzał przytem jej prosto w oczy.
— Zgadłeś, — odparła bez namysłu, — ale nie po to, aby cię zdradzić! Chciałam go tu sprowadzić, by cię przeprosił.
— Powiedz ty mi, — zawołał Romek już poważnie — dlaczego ci tak zależy, aby nastąpiła między nami zgoda? Przyznaj się, ciągnie cię z powrotem do Brytana?
— Co znowu? Skąd te domysły? Chcę was pojednać jedynie dlatego, byś dobrze zarabiał. Ten twój Lipek — to marny złodziej! On nie jest dobranym spólnikiem dla ciebie. Chcę tylko twego dobra. Ty i Brytan, to dobrana spółka.
— A nie będziesz romansowała z nim?
— Daję ci słowo honoru, że nigdy! Ale i ty daj mi słowo, że nie będziesz mnie nigdy podejrzewał. Będę tylko grzeczną dla niego. On nie jest przecież winien, że mnie kocha. Musisz to wziąć pod uwagę, że łączyły nas kiedyś bliskie stosunki. Nie jesteśmy frajerami, aby z tego powodu czuć żal jeden do drugiego.
— Jak koniecznie chcesz, mogę to uczynić. Ale przeczuwam, że nic dobrego z tego nie wyniknie.
— A ja ci zaręczam, że wszystko będzie dobrze. Brytan mi mówił, że ma pewną robotę, przy której można się zbogacić.
— Znam tę robotę, — odparł obojętnie.
— Przestałbyś chodzić raz na zawsze z twoim Lipkiem, ja go nie znoszę!! — powiedziała w uniesieniu.
— Nie lubisz go, co? Ha... ha... ha... Lipek poznał się na tobie odrazu.
— Dosyć tych żartów. On mnie wcale nie interesuje! Twoją wolność masz do zawdzięczenia nie Lipkowi, lecz Brytanowi. Kiedy dowiedziałam się, co zaszło, nie zważając na to, że Brytana nienawidzę, pobiegłam zaraz do niego. Brytan postawił mi warunek.
— Jaki to był wanunek, jestem bardzo ciekaw?!
— Że musisz, po twoim zwolnieniu, być jego spólnikiem.
— I to wszystko? Nic więcej?
— Tak! — odparła, spuszczając oczy.
— Mniejsza o to! — zawołał Roman, tłumiąc w sobie gniew. — Ale pamiętaj, nie myśl czasem, że jestem takim głupcem, jak tobie się wydaje. Chcę się przekonać, jak daleko sięga twoja bezczelność i podłość. Marsz! Do Brytana! — zawołał, wskazując ręką drzwi.
Felka stała chwilę niezdecydowana, poczem zawołała:
— Jak nie chcesz, to nie. Mnie tam wszystko jedno, tylko nie gniewaj się na mnie.
— Marsz po Brytana! Wiele razy mam ci to powtórzyć! — krzyczał już, okropnie wzburzony. Dyszał ciężko, zgrzytając przy tem zębami. Felcia przestraszona, wybiegła za drzwi.