<<< Dane tekstu >>>
Autor Urke Nachalnik
Tytuł Wykolejeniec
Wydawca nakładem autora
Data wyd. 1939
Druk Drukarnia Nakładowa
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ROZDZIAŁ XIV.

Następnego dnia wstał bardzo ponury poranek. Niebo było tak pochmurne, że w sklepach musiano zapalić światła. W taki dzień ludzie mało wychodzą na ulicę w obawie przed katarem. Mimowoli w taki dzień duszę każdego człowieka tłoczy jakby ciężki ołów.
Po nocy spędzonej z rozpaczy w knajpie, Roman czuł się bardzo źle. Pogoda jeszcze bardziej przyczyniała się do tego przygnębienia. Wódka przyniosła jedynie to, że uczyniło mu się lżej w kieszeni, lecz nie na duszy. Głowa go bolała, oczy kleiły się do snu. Obawiał się iść do domu, przeczuwając że znów czeka go niespodzianka. Pogodził się z myślą, że Felcia jest dla niego nazawsze stracona. Nie chciał stanąć oko w oko z nią i powiedzieć jej wszystko, co wie. Wstydził się za nią, że jest taką... Mógłby jeszcze usprawiedliwić jej stosunki z Brytanem, który, bądź co bądź, zbudził w niej kobietę. Takich mężczyzn kobiety prędko nie zapominają. Ale nie mógł przebaczyć jej życia ulicznicy, które, jak wywnioskował, przypadło jej do smaku.
Lipek nie odstępował go ani na krok. Należał on do tych ludzi, którzy dążą z uporem do celu. Chciał do końca wytrwać na posterunku przy zerwaniu z przewrotną Felicią.
— Czego chodzisz za mną jak strażnik! — zawołał Roman z irytacją w głosie. — Ja sam trafię do domu. Idź już do djabła!
— Nie trzeba gorszego djabła, niż ty jesteś, brachu! — rzekł, śmiejąc się jak pijak. — Idę z tobą, położymy się spać, a wieczorem, wiesz, walimy na tę robotę, którą już przeszło tydzień odkładamy z dnia na dzień. Zdaje mi się, że „Kluska“ może nas uprzedzić. Widziałem, jak się szwendał koło tego interesu z Czarnym Józkiem.
— Nie chcę więcej kraść! Odknaj się odemnie! — wybuchnął rozłoszczony. — Zostaw mnie w spokoju!
— To już jest co innego. Nie chcę cię przymuszać do tego. Ale...
— Bez żadnych „ale“! — odparł Romek wygrażając mu pięścią.
— No, zważaj na skręty, brachu! Wiesz, jestem trochę pod gazem, jak i ty, i możemy się paskudnie pobić.
Stanęli naprzeciw siebie, gotowi do walki.
Silne uderzenie pięścią zwaliło Romana z nóg. Jednakże zerwał się prędko i stanął w pozycji obronnej.
Ludzie otoczyli ich patrząc z zachwytem, jak „ładnie“ biją się. Cicho, zręcznie, jakby to była walka na pokaz, a nie zmagania na serio. Wtem jakaś kobieta krzyknęła: — Panowie, policja idzie! — Momentalnie zwolnili się z uścisku i wbiegli do najbliższej bramy.
— Tu do mnie! — wołał Lipek. — Prędzej! Tu jest „przechodniak“!
Pomógł Romanowi wdrapać się na parkan, ocierając rękawem krew, która waliła mu z nosa.
— Niech cię szlak trafi! Walisz ręką, jak młotem — rzekł do Romana, śmiejąc się. — Ale to nic, wolę od przyjaciela dostać w nos, niż pocałunek od policjanta!
— Patrz, jaki ślip mi podbiłeś! — odparł Romek. — Daj grabę, brachu!
— Wiesz, to ci nawet do twarzy — odrzekł Lipek, podając mu rękę. — Co teraz lżej ci, powiedz prawdę?
— Lżej, brachu, daj buzi! Jesteś dobrym przyjacielem. Ale trochę za „rzytelnie“ biliśmy się. Frajerzy mieli śliczne widowisko.
— Ale gdzie ten „skieł“ się podział. Musimy uważać, abyśmy nie wpadli wprost jemu w objęcia! — przestrzegał Lipek.
— Poczekamy tu, w korytarzu z dziesięć minut i walimy do domu! — zawołał Roman. — Radzę ci tę spluwę moją gdzieś tu zamelinować, a wieczorem ją zabierzemy. Czasami djabeł nie śpi i policjant może nas odnaleźć.
— Masz rację! — odparł Lipek i nie namyślając się długo, otworzył wytrychem drzwi, prowadzące do piwnicy, i za chwilę wrócił.
— Teraz, gdy wszystko jest w porządku, możemy już iść. Ale powiedz mi, brachu, co będzie, jak Felcię zastaniemy w domu?...
— Ach, Felcię... Ona już dla mnie nie istnieje.
— Pewny jesteś tego?
— Zupełnie pewny. Umiem być mężczyzną, jak trzeba.
— Przysięgnij!
— Powiedziałem i basta! Ale i ty daj mi złodziejskie słowo honoru! Nie powiesz nikomu z naszych, gdzie Felcię zastaliśmy. Wstyd mi poprostu, że dałem się tak sfrajerować, uwierzywszy w jej miłość.
— Zrobiono! Masz grabę i przysięgam na swoją matkę, że o ile zerwiesz z nią, to nie pisnę nikomu nawet słowa. Ale, zdaje mi się, że jednak dużo chłopaków wie już o tym.
— Niech wiedzą! Ale ty nic nie grepsuj. Zrozumiano!!
— W porządku! Mnie nie potrzebujesz kilka razy powtarzać. Walimy do domu. „Kimać“ mi się chce i nochal mnie boli tak silnie, że nie mogę wytrzymać!
Była godzina poranna. Ulicami przewalało się mnóstwo ludzi. Dwaj przyjaciele unieśli kołnierze palt, aby nie spostrzeżono śladów ich „przyjacielskiego uścisku“. Krew przymarzła Lipkowi do twarzy tak, że nie było sposobu jej usunąć przed przybyciem do domu.
Gdy Romek odemknął drzwi od swego mieszkania, stanął jak wryty. Pokój wyglądał, jakby go opuściło przed chwilą kilku kolegów „po fachu“, po przeprowadzeniu intensywnej „czystki“. Lipek wkroczył pierwszy, patrząc ze współczuciem na kolegę. Roman rzucił się na tapczan, wyczerpany i złamany psychicznie i na ciele. Domyślili się odrazu, co się stało. Felcia, w czasie nieobecności kochanka, sama się wyniosła, zabierając nie tylko swoją garderobę, ale także i rzeczy Romana. Te wszystkie wypadki podziałały na Romana niezwykle deprymująco. Zmęczony ciągłym myśleniem, padł na swe posłanie i z miejsca zasnął.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Icek Boruch Farbarowicz.