Złodziej okradziony/całość
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Złodziej okradziony |
Pochodzenie | (Tygodnik Przygód Sensacyjnych) Lord ListerNr 13 Tajemniczy Nieznajomy
|
Wydawca | Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o. |
Data wyd. | 3.2.1938 |
Druk | drukarnia własna, Łódź |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI |
Indeks stron |
KAŻDY ZESZYT STANOWI ODDZIELNĄ CAŁOŚĆ. Nr. 13. Cena 10 gr.
ZŁODZIEJ OKRADZIONY
Wydawca: Wydawnictwo „Republika“ Spółka z ogr. odp. Stefan Pietrzak. Redaktor odpowiedzialny: Stefan Pietrzak.
Odbito w drukarni własnej Łódź, Piotrkowska Nr. 49 i 64.
Konto PKO 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56
SPIS TREŚCI
6. 7.
|
Na jednym z peronów dworca w Amsterdamie dwóch podróżnych rozmawiało z konduktorem pociągu pośpiesznego, zdążającego do Berlina. Dzięki sutemu napiwkowi konduktor zarezerwował im osobny przedział.
— Widzisz, Edwardzie, — rzekł młodszy z nich — wolałbym mimo wszystko pozostać w Londynie. Ta podróż do Berlina nie podoba mi się wcale.
— Całkiem niesłusznie, Charley — odparł człowiek, do którego zwrócone były te słowa.
Był to mężczyzna wysoki, szczupły i muskularny. Wyraz jego twarzy zdradzał żywą inteligencję.
— Tak, mylisz się — powtórzył — policja berlińska nie jest bynajmniej sprytniejsza od londyńskiej lub paryskiej. I ona, zanim powiesi człowieka, musi go najpierw schwytać...
Przerwał. Z sąsiedniego przedziału dochodził do uszu jego odgłos rozmowy.
— Postaw przy mnie walizę z pieniędzmi — rzekł jakiś głos.
— All right, Stahl.
John C. Raffles, bowiem nim był szczupły młody człowiek, oparł się o poduszki wagonu i zapalił papierosa. Jego przyjaciel i sekretarz Charley Brand zabrał się do przerzucania angielskich gazet.
— Schlesischer Banhof — Wszyscy wysiadają — zawołał konduktor.
Pociąg z hałasem wtoczył się na berlińską stację. Tragarze biegali tam i z powrotem. Słychać było gwar i nawoływania. Podróżni tłoczyli się przy wyjściu.
— Wszyscy wysiadają! Proszę wysiąść — rzekł konduktor, zwracając się do podróżnego, siedzącego samotnie w przedziale pierwszej klasy.
Podróżny nie ruszył się.
Konduktor wszedł do przedziału i lekko potrząsnął śpiącym.
— Jest pan już w Berlinie.
Sztywny, jak gdyby wyciosany z drzewa, podróżny pozostał na swym miejscu. Gdy konduktor począł nim silnie potrząsać, podróżny stracił równowagę i o mało nie upadł na ziemię. Konduktor przeląkł się i zawołał swego kolegę.
— Hallo, Karl, chodźże szybko. Mam wrażenie, że tu ktoś umarł.
Wezwany funkcjonariusz przybiegł natychmiast. Przed przedziałem zebrała się mała grupka ciekawych. Konduktor wraz ze swym kolegą poczęli coraz mocniej potrząsać pasażerem. Nagle z tłumu wysunął się jakiś pan.
— Nie ruszajcie go — rzekł — jestem lekarzem. Proszę mi go zostawić.
Obydwaj funkcjonariusze oddalili się od ciała, przepuszczając lekarza. Mały, dość korpulentny człowiek o okrągłej i sympatycznej twarzy, uważnie obejrzał podróżnego. Człowiek ten nie zmarł, bowiem serce biło jeszcze i pierś podnosiła się miarowym oddechem. Nie był pijany, gdyż z ust jego nie czuło się zapachu alkoholu. Stanięto w obliczu zagadki.
Postawa nieznajomego była dziwna. Sztywny i skurczony, nie siedział a raczej oparty był o ławkę. Robił wrażenie wielkiej lalki, którą ktoś wrzucił de kąta.
Wszystkie usiłowania doktora Blaya — takie bowiem nazwisko nosił lekarz — spełzły na niczem. Kazał wobec tego znieść człowieka do poczekalni i położyć go na ławce. Przyłączył się do niego jakiś inny lekarz i obydwaj panowie poszli w ślad za tragarzami, którzy nieśli ciało. Pochód zamykała gromadka ciekawych.
Doktór Blay zdjął ubranie z pacjenta. Na ciele jego nie można było dostrzec żadnej rany, któraby świadczyła o napaści. Na szyi nie odkryto śladów; pochodzących z duszenia. Serce i płuca fnukcjonowały prawie normalnìe. Krótko mówiąc nie spostrzegało się nic niezwykłego. Obydwaj lekarze gubili się w przypuszczeniach.
Po szczegółowych oględzinach doktór Blay wzruszył ramionami. Doktór Weiler, jego kolegą wstrząsnął głową. Wypadek był naprawdę zastanawiający.
— Cóż pan o tym sądzi, drogi kolego? — rzekł doktór Blay. — Nie chcę jeszcze nic twierdzić, ale nabieram coraz silniejszego przekonania, że mamy tu do czynienia z wypadkiem hipnozy. Jakież inne wytłumaczenie możnaby znaleźć dla dziwnego stanu, w jakim znajduje się ten człowiek? Śmiertelna sztywność ciała mimo funkcjonowania organów potwierdza moją hipotezę. Niejednokrotnie w czasie mych doświadczeń hipnotycznych miałem możność zaobserwowania stanów, potwierdzających dzisiejszy wypadek.
Doktór Weiler uśmiechnął się krytycznie. Widocznie nie zgadzał się ze zdaniem swego kolegi.
— Muszę przyznać, — odparł — że nie zgadzam się z tą hipotezą, jakkolwiek posiada ona wszystkie pozory słuszności.
— Pozory, pozory... — mruknął doktór Blay niezadowolony. — Uważam mą diagnozę za stuprocentowo słuszną. Jakże inaczej wytłumaczy pan stan pacjenta?
Doktór Weiler uśmiechnął się powtórnie.
— Nie mam żadnego wytłumaczenia — rzekł. — Nie mogę jednak zgodzić się z pańską teorią. Jeśli ma pan rację i jeżeli istotnie stoimy przed wypadkiem katalepsji, pacjent musi się szybko obudzić, ponieważ hipnoza działa jedynie na czas określony.
W trakcie tej rozmowy pacjent leżał spokojnie wyciągnięty na ławce. Był to człowiek lat około trzydziestu, ubrany dobrze i należący najwidoczniej do najlepszej sfery społecznej. Był szczupły, średniego wzrostu, o bladej, wąskiej twarzy. Wyglądem swym przypominał trochę urzędnika bankowego.
Doktór Blay gotował się właśnie do ognistej obrony swej teorii podczas gdy nagle jakaś zmiana nastąpiła w pozycji pacjenta. Ciało i członki zaczęły powoli tracić swą sztywność. Jedno ramię zwisło z kanapy aż do podłogi.
— Niech pan uważa, żeby pan nie spadł — zwrócił mu uwagę jakiś urzędnik kolejowy.
Dał się słyszeć głośny śmiech, w którym jedynie obaj lekarze nie wzięli udziału, zajęci obserwowaniem zmian w chorym.
Pacjent stopniowo odzyskiwał przytomność. Otworzył oczy, podniósł się trochę... Znajdował się obecnie w stanie zbliżonym do półsnu. W kilka minut później wrócił całkiem do siebie. Odetchnął głęboko i obudził się. Zalęknionym wzrokiem obejrzał się dokoła i potarł dłonią czoło, jak gdyby chcąc pozbyć się przykrych myśli.
— Gdzie Hübner? — szepnął.
— Jest pan w Berlinie. Przyjechał pan tu pospiesznym pociągiem z Amsterdamu — wyjaśnił pacjentowi doktór Blay.
Nieznajomy wydawał się nie rozumieć co do niego mówią. Spojrzał ze zdziwieniem na lekarza.
— Gdzie jestem? — zapytał.
Ciekawi zaczęli się tłoczyć. Obydwaj lekarze z trudnością utrzymali się na swych miejscach. Doktór Blay ujął podróżnego pod ramię i wstrząsnął nim lekko.
— Wygląda, jakby pan jeszcze spał — rzekł. — Przed chwilą przyjechał pan do Berlina. Niech się pan obudzi.
— Czy sam? — zapytał cofając się.
Chwiał głową, powątpiewająco, jak gdyby dowiedział się nagle o całkiem nieprawdopodobnych nowinach.
— Sam — odparł doktór Blay.
— Panowie się mylą — jęknął mężczyzna. — To jest niemożliwe.
Chwycił się za głowę. Robił wrażenie człowieka zdruzgotanego.
— Czy jest pan pewien, że byłem zupełnie sam? — zapytał. — Czy nie było ze mną pewnej damy?
Doktór Blay odpowiedział przecząco.
— To okropne? Boże, Boże — jęknął. — Muszę złożyć zameldowanie w policji.
Natychmiast zawiadomię władze o tym co mi się zdarzyło.
Znów tłum gapiów przypuścił szturm do nieznajomego. Wszyscy chcieli się dowiedzieć szczegółów tej tajemniczej sprawy. Doktór Blay, zrozumiał, że stało się tu coś ważnego, że prawdopodobnie popełniono zbrodnię. Chwycił podróżnego za ramię i odciągnął na stronę.
— Chodźże pan prędzej — rzekł — Pojedziemy autem do Prefektury Policji. Tam będzie pan mógł złożyć zameldowanie. Drogi kolego — rzekł, zwracając się do doktora Weilera: — Jeśli ma pan czas, dobrzeby było, gdyby pojechał pan z nami.
Doktór Weiler zgodził się i nieznajomy, eskortowany przez obydwóch lekarzy oraz tłum ciekawych, zadowolonych z nowej sensacji, opuścił stację.
W Prefekturze Policji przyjął ich komisarz Hofman.
— O co idzie? — zapytał obrzuciwszy badawczym spojrzeniem trzech mężczyzn.
— Zostałem okradziony w trakcie podróży — oświadczył nieznajomy.
— Bez zbytniego pośpiechu, drogi panie — przerwał mu komisarz. — A więc to pan jest poszkodowany. Zechce pan podać swoje personalia.
— Jestem Stahl, Franz Stahl — odparł nieznajomy, który od samego początku wywarł na komisarzu jaknajlepsze wrażenie. Posiadał dość miłe obejście i mówił doskonale po niemiecku, jakkolwiek można było wyczuć, że pochodzi z innego kraju.
— Proszę mi udzielić o sobie jakichś bliższych informacyj.
— Jestem urzędnikiem Szlifierni Diamentów w Amsterdamie. Pracuję w firmie „Blidenstein i S-ka“.
— Ustne wyjaśnienia nie wystarczają — rzekł komisarz. — Nie wątpię, że mówi pan prawdę. Proszę jednak o okazanie paszportu.
Stahl sięgnął ręką do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjął z niej portfel, w którym przechowywał paszport. Napróżno jednak przetrząsał wszystkie papierki. Tego, czego szukał, nie znalazł.
— Skradziono mój paszport — rzekł zduszonym głosem. — Zabrano mi również wszystkie inne papiery. Między innymi — dyspozycję mego dyrektora, skierowaną do banku...
Komisarz Hoffman obrzucił Stahla niedowierzającym spojrzeniem. Poradził mu, aby przeszukał lepiej swe kieszenie. Mimo wszystko, dokumenty się nie odnalazły.
— Zechce pan kontynuować swe zeznania — rzekł komisarz. — Później sprawdzimy prawdziwość pańskich oświadczeń.
Stahl był stałym mieszkańcem Amsterdamu liczył lat 32 i od dwóch lat pracował w firmie, na zlecenie której przybył właśnie do Berlina.
— A teraz proszę opowiedzieć dokładnie, co się panu przytrafiło.
Stahl był uszczęśliwiony, że po niepotrzebnych zdaniem jego wstępach pozwolono mu wreszcie, przejść do tematu.
— Otrzymałem — rzekł — od mojej firmy polecenie przewiezienia do Berlina diamentów znacznej wartości. Firma moja uważała ten rodzaj transportu za najpewniejszy. Jaka szkoda, że się tego podjąłem!
Łzy zabłysły w jego oczach. Wydawał się przytłoczony nieszczęściem.
— Skradziono panu diamenty w czasie drogi?
Stahl skinął twierdząco głową.
— Dobrze — odparł komisarz, spoglądając Stahlowi prosto w oczy. — Oświadcza pan, że nie miał pan z kradzieżą tą nic wspólnego?
— O niczym absolutnie nie wiedziałem — oświadczył Stahl, dotknięty do żywego wyrażonym podejrzeniem.
— A teraz proszę nam opowiedzieć dokładnie o swej podróży. To jest: gdzie pan wsiadł do pociągu? Kto znajdował się z panem w przedziale? Na jakiej stacji wysiedli pańscy towarzysze podróży? Czy pan ich znał? Czy pan z nimi rozmawiał? Jakie tematy poruszył pan w ewentualnej rozmowie... Jednym słowem wszystko, co zdarzyło się na przestrzeni Amsterdam — Berlin.
— Wczoraj wieczorem o godzinie szóstej minut czterdzieści pięć wsiadłem do pociągu pośpiesznego, zdążającego do Berlina. W tym samym kilka chwil przed jego odejściem. Nie znałem jej. Początkowo nie rozmawialiśmy, później zaś, jak to się zwykle zdarza w czasie długiej podróży, rozpoczęliśmy rozmowę. Czas upływał nam bardzo przyjemnie. Mówiliśmy o rzeczach obojętnych, o podróżach i o Berlinie. Nie szepnąłem ani słowa o misji, którą mi powierzono.
— Czy powiedział pan tej damie swoje nazwisko? — zapytał komisarz. — A może wspomniał jej pan o rodzaju swego zajęcia? Albo zrobił pan aluzję do ważnej misji, którą panu powierzono? Czy jakimkolwiek słowem nie zdradził się pan, że wiezie pan przedmioty olbrzymiej wartości?
— Nie. Zalecono mi jaknajwiększą ostrożność. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, nie powiedziałem jednak mej towarzyszce, czym się zajmuję.
— Proszę mówić dalej.
— Minęliśmy Hannover, gdy uczułem nagle gwałtowny ból głowy. Dama zaofiarowała mi swoje sole trzeźwiące. Powąchałem je i poczułem się lepiej. Rozmawialiśmy w dalszym ciągu, byłem jednak coraz bardziej zmęczony. Z trudem powstrzymywałem się, aby nie zasnąć. Powieki ciążyły mi, jak gdyby były zupełnie sztywne.
Komisarz słuchał z natężoną uwagą słów mówiącego.
— Proszę mi wybaczyć — rzekł, kiwając głową. — Wydaje mi się dziwne, aby człowiek zupełnie zdrów mógł nagle stracić całkowitą władzę poruszania swą ręką.
— A jednak jest to zupełnie prawdziwe. Od tej chwili mózg mój przestał jasno pracować. Zdawałem sobie tylko sprawę, że zasypiam. Obudzono mnie dopiero na dworcu śląskim, gdzie ci obaj panowie nie szczędzili mi swej pomocy.
— Wszystko to jest tak dziwne — szepnął komisarz — że wydaje się wprost nieprawdopodobne.
Doktór Blay miał zamiar wtrącić się do rozmowy, lecz komisarz powstrzymał go.
— Cóż się zdaniem pańskim mogło stać? — zapytał Stahla.
— Ci dwaj panowie, którzy są lekarzami, sądzą, ze zostałem zahipnotyzowany.
— Proszę mi dać dokładny opis pańskiej towarzyszki podróży.
— Średniego wzrostu, szczupła i bardzo elegancka. Miała dość ciemną cerę i czarne włosy z niebieskawym odcieniem. Miała energiczny wyraz twarzy i bardzo piękne zęby. Oczy jej, o ile sobie przypominam, były jasno szare. Mogła mieć około dwudziestu pięciu lat.
— Czy przypomina pan sobie kolor jej kostiumu i kapelusza?
— Miała szary kostium, czarny kapelusz i bronzową torebkę.
— Gdzie miał pan diamenty.
— W żelaznej kasecie o dwuch zamkach, do których ja tylko miałem klucze. Kasetkę tę umieściłem w małej ręcznej walizce z czarnej skóry. Walizka ta znikła również.
— Gdzie miał pan klucze?
— W portmonetce, którą mi również zabrano. Miałem w niej zaledwie parę groszy drobnemi.
— Kiedy szef pański powierzył panu tę misję?
— Tydzień temu. Nie przypominam sobie teraz, czy zachowałem co do tego całkowite milczenie...
— Czy podejrzewa pan kogo? Czy wie pan kim była kobieta, która jechała razem z panem? Czy ma pan w Amsterdamie jakąś przyjaciółkę?
— Nie. Nie wiem absolutnie kim była moje towarzyszka podróży. Robiła na mnie wrażenie aktorki. Była mocno umalowana.
— Czy rozmawiał pan z nią po niemiecku, po holendersku?
— Po holendersku.
— Proszę mi powiedzieć dokładnie, na czym polegała pańska misja w Berlinie?
— Niejaki doktór Wendland, zamieszkały w Berlinie, powierzył nam do oszlifowania diamenty wartości przeszło dwuch miljonów marek. Oszlifowanie miało się odbyć dokładnie wedle jego wskazówek. Około miesiąca temu doktór Wendland zmarł. Do czasu likwidacji postępowania spadkowego kamienie miały być złożone w skarbcu Deutsche Bank w Berlinie. W tym celu właśnie je tu przywiozłem.
— Czy wie pan cośkolwiek o spadkobiercach? Czy zna pan kogoś z pośród nich?
— Nie wiem nawet, jak się nazywają.
— Czy pamiąta pan, kiedy i gdzie pan zasnął?
— Musiało to się stać pod koniec podróży. Pamiętam, że minęliśmy już Stendhal.
— Pomiędzy Stendhalem a Berlinem pociąg się nie zatrzymuje. Kobieta nie mogła więc wysiąść. Należy przypuszczać, że przybyła do Berlina. Wspomniał pan, że na dworcu śląskim znaleziono pana samego w przedziale. W jaki sposób jest to możliwe?
— Nie wiem. Być może, że towarzyszka moja wysiadła wcześniej. Pociąg zatrzymuje się na rozmaitych stacjach w Berlinie. Ja również zamierzałem początkowo wysiąść na stacji na Friedrichstrasse.
— Nie jest to wykluczone. Jaki jednak mamy dowód, że cała opowiedziana przez pana historia z diamentami oraz z sukcesorami doktora Wendlanda jest prawdziwa?
Stahl wzruszył ramionami.
— Mój Boże, cóż mogę na to poradzić? Zresztą Deutsche Bank był zawiadomiony o przesyłce diamentów. Może więc pan tam zasięgnąć informacji. Po za tym nie trudno będzie zatelefonować do firmy Blidenstein i S-ka w Amsterdamie. Nie omieszka ona, niestety, potwierdzić mych wyjaśnień. Wyczerpany, usiadł i oparł głowę na ręku. Komisarz zwrócił się wówczas do obu lekarzy, którzy, milcząc, przysłuchiwali się badaniu.
— W jakich warunkach panowie udzielili pomocy zeznającemu?
Doktór Blay i doktór Weiler podali swe nazwiska i stopień naukowy. Doktór Blay zabrał głos. Opowiedział w jakim stanie zastał pana Stahla i wyraził opinię, która przeobraziła się w niezłomne przekonanie, że Stahl w trakcie podróży został zahipnotyzowany i wprawiony w stan kataleptyczny. W tym właśnie czasie dokonano kradzieży.
Zeznanie Stahla, obserwacje poczynione wspólnie przez obu lekarzy oraz wymowa doktora Blaya, który okazał się znanym psychiatrą, wpłynęła na zmianę opinii doktora Weilera. I on również poparł gorąco teorię wysuniętą przez swego kolegę.
— Nie znam się wiele na hipnotyzmie — rzekł komisarz — może panowie zechcą wobec tego odpowiedzieć na kilka pytań. Czy można symulować sen hipnotyczny?
Doktór Weiler wskazał na swego kolegę.
— Doktór Blay — rzekł — odpowie na to pytanie lepiej ode mnie. Jest on specjalistą w tym zakresie.
— Nie chciałbym — rzekł doktór Blay — traktować zagadnienia w sposób ogólny, ponieważ hipnoza przybiera jak najróżniejsze formy. Pozwolę sobie zauważyć w naszym wypadku, że jakkolwiek możliwe jest symulowanie hipnozy, jest całkiem wykluczone symulowanie stanu zupełnej sztywności, w jakim znaleźliśmy pana Stahla. Czy nie jest pan tego samego zdania, mój drogi kolego? — dodał zwracając się do doktora Weilera.
Doktór Weiler skinął potakująco głową. Stahl rzucił pełne wdzięczności spojrzenie w stronę swych obrońców.
— O ile się orientuję — rzekł komisarz — można w czasie snu hipnotycznego sugerować ofierze rozmaite rzeczy. Można mu kazać mówić, poruszać się i działać. Czy mieliśmy z tym również do czynienia w wypadku pana Stahla?
Obydwaj lekarze oświadczyli, że taka ewentualność jest zupełnie możliwa.
— Dziękuję panu za informację — rzekł komisarz, podnosząc się z miejsca. — Możliwe, że zawezwiemy jeszcze panów dla uzupełnienia zeznań. Czy ma pan zamiar — rzekł, zwracając się do Stahla — zostać w Berlinie? Czy też wrócić do Amsterdamu? W każdym razie poproszę o zostawienie mi swego berlińskiego adresu. —
Po wyjściu Stahla oraz lekarzy komisarz policji padł na krzesło. Miał dziś wyjątkowo trudny dyżur i wyraz zmęczenia malował się na jego twarzy. Otrząsnął się jednak szybko. Musiał bezzwłocznie złożyć raport prokuratorowi i zaprząc agentów do roboty. Wypadek ten wydawał mu się niesłychanie ciekawy. Olbrzymia kradzież popełniona przy pomocy hipnozy odbiegała znacznie od codziennego szablonu. Nie ulegało wątpliwości że kradzieży dokonała towarzyszka podróży Stahla. Była ona prawdopodobnie jedynie siłą pomocniczą. Kto wpadł na ten pomysł i kto ostatecznie z niego korzystał?
Należało działać szybko. Natychmiast wysłano telegram do firmy Blidenstein i S-ka, drugi zaś do policji amsterdamskiej, celem zasiągnięcia wiadomości o Stahlu.
Następnie Hoffman zatelefonował do Deutsche Banku.
— Tu prefektura policji w Berlinie — rzekł — Chciałbym wiedzieć, czy Bank otrzymał zawiadomienie, że szlifiernia diamentów Blidenstein i S-ka w Amsterdamie miała mu przesłać transport drogich kamieni, należących do spadku po zmarłym doktorze Wendlandzie.. Jak..? Tak, Blidenstein i S-ka... Nazwisko doktora? Wendland. Mieszkał w Berlinie i zmarł miesiąc temu.
— Chwileczkę — odparł głos w telefonie — Po kilku chwilach ktoś inny ujął słuchawkę aparatu.
— Tu Deutsche Bank w Berlinie.
— Tu komisarz Hoffman z prefektury policji. Chciałbym od panów pewnych wyjaśnień w sprawie spadku po Wendlandzie. Byliście panowie w sprawie tej w kontakcie z firmą Blidenstein i S-ka która miała wam przesłać transport diamentów.
— Otrzymaliśmy zawiadomienie i diamenty powinny być u nas już od dwuch godzin. Miał je przywieźć zaufany urzędnik firmy.
— Czy znają panowie jego nazwisko?
— Niejaki Stahl. Czy wydarzyło mu się nieszczęście?
— Diamenty zostały skradzione po drodze.
Urzędnik chciał jeszcze o coś zapytać, lecz komisarz Hofman odłożył tubę.
Oświadczenia Stahla znajdowały potwierdzenie. Komisarz postanowił udać się osobiście na dworzec śląski, aby dokładnie poinformować się o przebiegu wypadków. Jak było do przewidzenia, wagon, którym przyjechał nieszczęsny urzędnik, został odczepiony i zamknięty. Hofman mógł go dokładnie zbadać i nawet sfotografować. Wizja na miejscu nie dała jednak żadnego rezultatu. Przedział był nietknięty i nie zdradzał żadnego śladu walki. Komisarz zwrócił się do jednego z funkcjonariuszy, który pierwszy spostrzegł Stahla w pociągu. Urzędnik opowiedział mu dokładnie, jak odbyło się budzenie biednego urzędnika, ilustrując swe opowiadanie wyrazistą mimiką.
— Czy jest pan pewien, że ten jegomość był sam w przedziale? — zapytał Hoffman.
— Absolutnie pewien. Siedział w ten sposób...
Kolejarz usiadł, naśladując pozycję, w jakiej zastał Stahla.
— Czy jest pan pewien, że podróżny był sam, kiedy pociąg wjechał na stację?
— Stałem na peronie, gdy pociąg nadjechał. Nie widziałem aby ktokolwiek wyszedł z tego przedziału.
Komisarz wrócił do prefektury policji w zdecydowanie złym humorze. Ostatnie jego posunięcie nie dało najmniejszego rezultatu.
W parę chwil po jego powrocie nadeszła depesza z firmy Blidenstein i S-ka
Do Prefektury Policji w Berlinie.
Zeznanie Stahla jest zgodne z prawdą.
Stahl zasługuje na całkowite zaufanie.
BLIDENSTEIN
Amsterdam.
Dochodzenie w sprawie kradzieży diamentów posuwało się naprzód ze zdwojoną szybkością. Za nieznajomą podróżującą damą rozesłano listy gończe. Przestrzeżono jubilerów i wszystkich handlarzy diamentami przed kupnem kamieni, które wyróżniały się zresztą niezwykłą wielkością. Prowadzenie śledztwa powierzono sędziemu Beckerowi, na Hoffmana zaś spadł obowiązek odszukania sprawców.
Hoffman udał się do Sądu w Moabicie, ażeby zawiadomić sędziego o negatywnych wynikach jego pierwszych poszukiwań. W chwili gdy zaanonsowano Hoffmana, sędzia zajęty był przeglądaniem akt sprawy.
— Dowiedziałem się, panie komisarzu — rzekł — że pan pierwszy otrzymał zameldowanie w tej sprawie. Prawdopodobnie ona sprowadza pana tutaj.
Hofman skinął głową.
— Czy wpadł pan na jakiś ślad? — zapytał Becker.
— Jeszcze nie odparł komisarz, zdając sprawozdanie ze swych dotychczasowych czynności.
— Już od tygodnia — odparł po namyśle sędzia — studiuję tę sprawę. Dość dużo o niej myślałem. Kogo podejrzewa pan o dokonanie przestępstwa? Hofman spojrzał na niego ze zdziwieniem.
— Wydaje mi się — rzekł — że tu nie ma wątpliwości. Klejnoty skradła towarzyszka podróży pana Stahla.
— Nie podzielam pańskiego przekonania. Wina tej kobiety nie wydaje mi się całkiem pewna.
— Należy przyjąć pod uwagę, panie sędzio, że kradzież wymaga pewnych przygotowań wstępnych. Mogła jej dokonać tylko osoba, znajdująca się od dłuższego czasu w towarzystwie ofiary.
— Możliwe, że ma pan rację, — odparł sędzia — Należałoby zasięgnąć w Amsterdamie informacji o znajomych kobietach Stahla oraz o jego sposobie życia.
— To już zostało dokonane...
Sędzia uśmiechnął się z uznaniem i zabrał się do studiowania papierów..
— Mam zamiar — odparł — przystąpić do przesłuchania obydwuch lekarzy oraz Stahla. Ten ostatni zwłaszcza budzi we mnie pewne podejrzenie, że nie odegrał w kradzieży biernej roli.
— Podejrzewałem go o to z początku — odparł komisarz, wzruszywszy ramionami. — Nic jednak nie potwierdziło mych podejrzeń.
Wstał i skierował się w stronę drzwi.
— Do widzenia i powodzenia w pracy — rzucił za nim sędzia.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, sędzia pogrążył się w rozmyślaniach. Zastanawiał się nad rozmaitymi możliwościami popełnienia przestępstwa i nad ewentualnym jego sprawcą.
Sędzia Becker wątpił, czy wypadki potoczyły się w ten sposób, jak to przedstawił policji Stahl oraz jak potwierdzili obydwaj lekarze. Postanowił więc przesłuchać osobiście doktorów Weilera i Blaya oraz niefortunnego pracownika firmy Blidenstein.
Właśnie w tej chwili obydwaj lekarze weszli do gabinetu sędziego.
— Czy to panowie byli obecni na dworcu śląskim w chwili wydobycia z wagonu nieprzytomnego Stahla?
— Tak jest — odparli.
— Wedle protokułu sporządzonego w policji skłonni są panowie przypuszczać, że Stahl w czasie swej podróży został zahipnotyzowany. Jest to wypadek dość rzadki i dlatego, nie podając opinii lekarskiej panów w wątpliwość, muszę się odnieść do niego sceptycznie. Czy jesteście panowie pewni, że Stahl został zahipnotyzowany?
— W podobnych wypadkach nie można nic twierdzić stanowczo — odparł doktór Blay — Jako specjalista w tej dziedzinie, mam pewnego rodzaju doświadczenie. Nie potrafię sobie inaczej wytłomaczyć stanu, w jakim znaleźliśmy Stahla. Kolega mój, doktór Weiler, zgodził się ze mną w tej sprawie.
— Hipnotyzm jednak budzi w każdym człowieku zrozumiałe wątpliwości. Chciałbym wiedzieć, czy można tak od pierwszego razu w pociągu zahipnotyzować człowieka?
— Zależy to od zręczności hipnotyzującego i od wrażliwości obiektu — odparł doktór Blay. — Z niektórymi osobami eksperyment ten udaje się dopiero po dwunastu doświadczeniach. Może jednak powieść się odrazu za pierwszym razem. Zwłaszcza jeśli ma się do czynienia z człowiekiem, który był już poprzednio hipnotyzowany. Ogromną rolę odgrywa tu wrodzona predyspozycja jednostki
Stahl niewątpliwie był podatnym materiałem.
Sędzia Becker zanotował coś ołówkiem, na marginesie.
— Miałem wrażenie — rzekł — że nikogo nie można zahipnotyzować wbrew jego woli.
— Jest to naogół słuszne — odparł Blay. — Znam jednak wyjątki od tej reguły. Są to wypadki niesłychanie rzadkie.
— I ten niesłychanie rzadki wypadek zdarzył się w naszej sprawie? Widzę więc, że mój sceptycyzm był uzasadniony.
— Proszę mi wybaczyć, panie sędzio — przerwał doktór Blay. — Mam wrażenie, że w tym wypadku wątpliwości są nieuzasadnione. Pan Stahl nie wiedział nic o zamiarach swej towarzyszki podróży. Wola jego nie wchodziła w grę. Uległ wpływowi swej towarzyszki, nie zdając sobie sprawy, że należy mu przeciwstawić swą wolę.
— Przyjmuję, że panowie macie rację — odparł sędzia. — Zechcijcie więc odpowiedzieć mi na następujące pytania: — Czy możliwe jest popełnienie na rozkaz magnetyzera czynu występnego, sprzecznego z naszą naturą?
— Oczywiście.
— Czy można nakazać osobie, pogrążonej w śnie magnetycznym, aby po przebudzeniu jeszcze mówiła lub czyniła pewne rzeczy?
— Najzupełniej.
— A więc oświadczenia i zeznania Stahla mogą być kłamliwe?
Obydwaj lekarze spojrzeli na siebie ze zdziwieniem. Nie spodziewali się takiego wniosku.
— Niestety. Medycyna nie jest w stanie ustalić, w jakim stopniu Stahl mówił prawdę, w jakim zaś znajdował się pod wpływem hipnozy.
— Jeszcze jedno pytanie: jak długo, sądząc na podstawie jego opowiadań, Stahl znajdował się w stanie hipnotycznym?
— Czas trwania snu hipnotycznego zmienia się zależnie od obiektu i innych okoliczności. Gdy ujrzałem Stahla, musiał być już pogrążony we śnie przynajmniej od pół godziny. Nie mógłbym tego jednak stwierdzić stanowczo. Być może, że jego hipnoza trwała już trzy kwadranse lub nawet więcej.
— Należy więc przyjąć, że trwało to około pół godziny. — rzekł sędzia. — Dziękuję panom. Być może, że będziecie mi jeszcze potrzebni.
Zadzwonił i wydał rozkaz wprowadzenia Stahla, który oczekiwał w przedpokoju.
— Nazwisko moje jest Stahl — rzekł młody człowiek z ukłonem — Otrzymałem wezwanie w sprawie kradzieży diamentów.
— Tak jest — odparł sędzia. — Wezwałem pana dla wyjaśnienia wszelkich towarzyszących temu okoliczności.
Utkwił w nim spojrzenie swych stalowych oczu.
— Oświadczył pan, — rzekł sędzia — że został pan zahipnotyzowany. — Proszę natężyć pamięć i przypomnieć sobie nazwę ostatniej stacji, którą pan jeszcze pamięta?
— Niestety... Stacja ta jednak musiała być w pobliżu Berlina, gdyż pociąg minął już Stendhal.
— Naprawdę? Doktór Blay utrzymuje, że musiał pan spać conajmniej pięć lub sześć godzin?
Holender przecząco potrząsnął głową.
— Nie wydaje mi się to możliwe.
— Doktór Blay dodał — rzekł sędzia — że zeznania pańskie mogły być dalszym ciągiem obcej sugestii myślowej. Dlatego też należy im wierzyć jedynie w części.
Stahl wzruszył ramionami i odwrócił twarz, aby nie widzieć spojrzenia sędziego.
— Czy młoda kobieta, podróżująca razem z panem, znała Berlin? Czy rozmawiał pan z nią o naszej stolicy?
— Opowiadałem jej o tym mieście i dawałem wskazówki. Jechała do Berlina po raz pierwszy, jakkolwiek miała tu rodziców.
— Czy pamięta pan nazwisko tej kobiety?
— Nie, nie dosłyszałem go.
— Doktór Blay oświadcza, że proces zahipnotyzowania nie należy do łatwych i że rzadko udaje się zaraz za pierwszym razem. Zdarzają się wypadki, że obiekt zapada w sen dopiero za dwunastym razem. Czy mimo to podtrzymuje pan swe wyjaśnienia?
— Tak. Ulegałem hipnozie bardzo wiele razy. Zasypiam bez trudności. W zeszłym roku za pomocą hipnozy uleczono mnie z ciężkiej choroby.
Wskazał nazwisko i adres lekarza, które sędzia zapisał skrzętnie.
— Czy spostrzegł pan, że pana hipnotyzują?
— Nie, miałem tylko uczucie ogarniającej mnie niemocy.
— Panie Stahl — rzekł sędzia. — Nie mam zamiaru poddawać w wątpliwość pańskiej prawdomówności. Nie stawiając żadnych hipotez, stawiam panu pytanie: czy w kradzieży tej nie odgrywa pan jedynie roli ofiary?
— Co pan chce przez to powiedzieć, panie sędzio? — zawołał Stahl.
Spotkał się jednak z surowym, zimnym wzrokiem.
— Zachowuje się pan tak, jak gdyby był pan istotnie winien — oświadczył sędzia.
Stahl zadrżał. Na twarzy jego pojawił się wyraz osłupienia.
Sędzia pochylił się ku niemu i utkwił w jego oczach przenikliwe, twarde spojrzenie.
Wówczas zdarzył się wypadek niespodziewany.
Źrenice Stahla pokryły się mgłą. Ciałem jego wstrząsnął silny dreszcz. Nagle wyprostował się. Usta jego otwarły się, podniesiona ręka znieruchomiało.
Obydwaj lekarze rzucili się ku swemu pacjentowi.
Ciało Stahla było tak samu sztywne, jak w momencie znalezienia go w przedziale kolejowym.
— Na Boga, panowie, cóż się temu człowiekowi stało? — zapytał sędzia Becker, który nie spodziewał się, że jego słowa oraz wzrok wywrą tak wielkie wrażenie.
— Dowiódł że nie jest oszustem, — odparł doktór Blay z ironicznym uśmiechem. — Spojrzenie pańskie, panie sędzio, wprawiło go w stan hipnotyczny.
Komisarz Hofman nie ustawał w pracy, która jednak nie dała żadnych rezultatów. Rozesłane listy gończe miały ten skutek, że spowodowały zaaresztowanie około tuzina osób, nie mających nic wspólnego z całą sprawą. Dla uspokojenia własnego sumienia, komisarz Hofman wydał rozkaz, aby zawiadamiano go o każdym wypadku i o każdym podejrzanym fakcie na linii Amsterdam — Berlin. Sam jednak nie wierzył w celowość tej dyspozycji. Mózg jego pracował bez ustanku. Cóż się stało z kobietą? Być może, że wyskoczyła z pociągu w biegu? Niewykluczone było również, że dojechała spokojnie do Berlina i wysiadła na jednym z dworców berlińskich, przed dworcem śląskim. Nie trudno jest ukryć się w Berlinie, wśród tłumu cudzoziemców,
O młodym Holendrze nadszedł obszerny wywiad. Stahl pochodził z rodziny o nieskazitelnej opinii. On sam, dzięki swej łatwej do współżycia naturze, cieszył się dużą sympatią swych kolegów. Szef jego obdarzał go swym zaufaniem i powierzał mu często dość trudne misje. Jedynym jego błędem była lekkomyślność. Często znajdował się w trudnościach finansowych i raz nawet ojciec jego musiał płacić jego długi karciane. W pracy zachowywał się bez zarzutu. W ostatnich czasach trudności finansowe pogorszyły się.
Hofman z uwagą przeczytał wywiad. Nie zawierał nic szczególnego. Lekkomyślność pewna w życiu była niestety cechą wielu najuczciwszych nawet ludzi. Rozmyślania jego przerwało wejście posterunkowego. Komisarz niezadowolony podniósł wzrok. Policjant zaanonsował przybycie syna dróżnika na linii Stendhal — Spandau.
Do gabinetu wszedł młody chłopiec, trzymając paczkę w ręce.
— Przysłał mnie tutaj ojciec — rzekł. — Znaleźliśmy to właśnie.
— Kto pierwszy zauważył przedmiot?
— Ja...!
Hofman rozwiązał paczkę. Na twarzy jego pojawił się wyraz radosnego zdumienia.
— Cudownie. Czyś... Czy pan zauważył miejsce, gdzie to leżało?
Chłopak uśmiechnął się.
— Też pytanie! Położyłem na nim moją czapkę i przygniotłem ją kamieniem.
— Tylko, żeby jej nikt nie zabrał stamtąd — rzekł komisarz.
— Niech się pan nie obawia. Nie jest za piękna. Gdyby ją nawet ktoś stamtąd zabrał i tak z łatwością miejsce to odnajdę.
Hofman zdecydował się natychmiast udać się na miejsce odnalezienia przedmiotu, który wzbudził w nim niejakie nadzieje. Był to bowiem czarny filcowy kapelusz damski, zniszczony trochę przez deszcz.
Niebawem znaleźli się obaj za miastem. W pobliżu nie znaleziono żadnych śladów. Deszcz, który spadł w międzyczasie, zmył wszystko.
Kapelusz znajdował się w dość znacznej odległości od toru kolejowego. Trudno było ustalić, czy został wyrzucony z okien wagonu i następnie zaniesiony przez wiatr, czy też rzucił go ktoś, kto uciekał tamtędy.
Syn dróżnika z zapałem młodego psiaka przeszukiwał starannie pobliskie krzaki. Nagle zawołał radośnie.
— Panie komisarzu, panie komisarzu, proszę tylko spojrzeć, co znalazłem. Matka moja zrobi sobie z tego chyba suknię na niedzielę.
Tryumfalnie powiewał jakąś jasną płachtą.
Gdy komisarz zbliżył się do niego, okazało się, że trzymał w ręku damski angielski kostium podróżny, zrobiony z jasno-szarego materiału.
Hofman uważnie przyjrzał się kostiumowi. Należał niewątpliwie do kobiety szczupłej. Sądząc zaś z gatunku materiału i sposobu uszycia kostiumu, musiała to być kobieta elegancka.
— Brawo chłopcze! — zawołał Hofman.
Chłopak jednak leżał już gdzieś pod innym krzaczkiem.
— Oto jakaś zabawna kaseta z żelaza. Szkoda, że nadłamana.... — rzekł, wyciągając jakiś nowy przedmiot.
Była to kaseta, w której Stahl przewoził diamenty. Na tym odkrycia się zakończyły. Napróżno przetrząsali każdy krzak. Nic więcej już nie znaleźli.
Przesłuchiwania okolicznych mieszkańców nie dały prawie żadnych rezultatów. Jakiś chłop oświadczył, że owego dnia widział dwuch panów, najprawdopodobniej mieszkańców Berlina. Następnego zaś dnia miał ujrzeć jednego Berlińczyka. Panowie ci zajęci byli zbieraniem kwiatów przydrożnych.
Komisarz policji nie przywiązywał do tego zbyt wiele wagi. Cóż bowiem było niezwykłego, że dwaj wycieczkowicze zbierali sobie kwiatki?
Zagadnienie polegało na rozwiązaniu pytania, czy podróżna wyskoczyła, czy też nie wyskoczyła z pociągu?
— Nie trudno się o tym przekonać — rzekł dróżnik — trzeba tylko spenetrować całą okolicę i zobaczyć, czy nie leży gdzie ktoś ze złamanym kręgosłupem. Nie wyobrażam sobie, aby można było tańszym kosztem wykonać tego rodzaju wyczyn. Pociąg pędzi tu z szybkością stu kilometrów na godzinę.
Nic nie można było zarzucić temu rozumowaniu. Hofman upewniał się coraz bardziej, że kobieta nie mogła w tym miejscu opuścić pociągu.
Łamał sobie głowę, jakie wnioski należy wyciągnąć z ostatnich odkryć. Dlaczego kaseta była złamana, skoro Stahl posiadał klucze? Jeśliby sprawczynią kradzieży była towarzyszka podróży, czemu więc w takim razie wyłamywała zamki.
Pogrążony w myślach wrócił do komisariatu policji i udał się do swego gabinetu.
Zapadała już noc. Na ulicach paliły się światła elektryczne. Hofman zmarznięty i zmęczony całodziennymi poszukiwaniami chodził tam i z powrotem po swym nieoświetlonym gabinecie. Jego energia i zdolności rozbijały się o przeszkody nie do przezwyciężenia.
— Jakież znaczenie mają dla mnie znaleziona kaseta — i suknia? — szepnął między zębami. — Dziwne... Im więcej posuwam się naprzód, tym mniej orientuję się w tej sprawie.
Zapalił światło.
Zielony abażur rzucał na pokój miły półcień. Hofman umieścił kasetkę od diamentów w kręgu światła, padającego na biurko. Kaseta otwarta była w sposób stosowany zazwyczaj przez włamywaczy...
W tej chwili zapukano do drzwi. Wszedł Lehner, agent policji tajnej.
— Ach, to wy, Lehner — rzekł komisarz. — Cieszę się, że was widzę. Czy ma pan coś nowego?
— Nic — odparł Lehner — Stahl nie zgłosił jeszcze w komisariacie policji swego zamieszkania. W domu nikt nie potrafił mi wskazać daty jego wyprowadzki. Do pani Schmidt nie chciałem wchodzić.
— Dobrze. Jeszcze dziś wieczorem sam się tym zajmę. Dochodzi dopiero godzina szósta.
Agent zbliżył się do znalezionych przedmiotów.
— Co to takiego — zapytał.
— To dziwna historia. Czemu złodziejka miała się tego pozbyć? Czy po to, aby strój jej przestał odpowiadać podanemu opisowi
Agent od szeregu lat pracujący razem z Hofmanem utkwił w swym szefie pytające spojrzenie.
— Nie rozumiem — odparł Hofman — pocóżby miała rozpruwać kasetę, mając klucze?
Zamilkli oboje.
— Ja również, się nad tym zastanawiam, panie komisarzu. Wszystkie nasze domysły okazały się fałszywe. Być może, że sprawcą jest ktoś trzeci, jakiś międzynarodowy złodziej, o którym chwilowo nie myślimy. Oczywista, że to jest tylko hipoteza, nie mająca żadnych podstaw... Pamięta pan zeszłego roku sprawę Wernera i spólników? Kto był sprawcą przestępstwa? Sławny John C. Raffles, którego policja całego świata nie jest w stanie przy chwycić.
Podczas gdy Lehner mówił te słowa, komisarz policji oglądał starannie kostium.
— Oo! — wykrzyknął — Dzięki Bogu, nareszcie jakiś ślad! Mam teraz nadzieję, że zdołamy odnaleźć właścicielkę kostiumu. Oto firma amsterdamska, gdzie kostium ten kupiono. Gdybyśmy tylko zdołali ją odcyfrować!
Nazwa firmy wyryta została malutkimi literami na zatrzasku przyszytym do sukni.
— Tego rodzaju elegancki kostium nie mógł być prawdopodobnie kupiony gotowy. Należy przypuszczać, że robiono go na miarę. Lehner — rzekł komisarz — zatelegrafujcie natychmiast do Amsterdamu i, opisawszy kostium, zapytajcie o nazwisko klientki.
Odpowiedź z magazynu Amsterdamskiego nadeszła już nazajutrz. Niestety nie sposób było ustalić w firmie nazwiska klientki tylko na zasadzie lakonicznego opisu zamówionego kostiumu. Firma prosiła Hofmana, aby wskazał, o ileby to było możliwe, czas, kiedy suknię tę nabyto.
Proszono również o przesłanie kostiumu do Amsterdamu. Komisarz przyszedł do wniosku, że żądania firmy są słuszne. Uprzednio jednak trzeba było zapytać się Stahla, czy kostium ten istotnie należał do jego towarzyszki podróży.
Dźwigając znalezione przedmioty, Hofman udał się do sądu w Moabicie.
— Wreszcie pierwszy rezultat — rzekł z uśmiechem sędzia, na widok dowodów rzeczowych.
W tej chwili oznajmiono przybycie Stahla. Został wprowadzony natychmiast do gabinetu, gdzie okazano mu kasetę, suknię i kapelusz.
— Czy poznaje pan te przedmioty? — zapytał sędzia śledczy.
Stahl wydał okrzyk zdziwienia
— Oczywiście. Jest to kapelusz i suknia mej towarzyszki podróży
— A kaseta?
— Wydaje mi się, że...
Obejrzał uważnie kasetę i rzekł pewnym tonem:
— Jest to kaseta w której wiozłem diamenty. Czy schwytaliście złodziejkę?
— Niestety nie — odparł Hofman.
— Jesteście jednak panowie na śladzie... Czy to wyście wyłamali zamki?
— Nie — odparł sędzia — Znaleźliśmy już ją w tym stanie. Powiedział pan niedawno, że skradziono panu również klucze. Czy jest pan pewien, że to ta sama kaseta?
— Oczywiście, świadczy o tym kolor, rozmiary, dwa zamki — wszystko to zgadza się dokładnie. Skradziono mi również portmonetkę, w której miałem obydwa klucze.
— Nie rozumiem, dlaczego złodziejka nie użyła kluczy, a zabrała się do trudnej roboty wyłamywania zamków. Niewątpliwie musiała mieć przy sobie przyrządy do włamania. Czy nic pan nie zauważył, panie Stahl?
— Nie.
— Jak wyglądały jej bagaże?
— Jedna waliza i pudło z kapeluszami. W trakcie podróży kilkakrotnie otwierała walizę, tak, że mogłem rzucić okiem do jej wnętrza. Nie spostrzegłem w niej jednak nic niezwykłego.
Trzej ludzie napróżno głowili się nad rozwiązaniem tej zagadki. Doszli do wniosku, że dama zdjęła z siebie kostium, wyrzuciła go przez okno i pozostała w sukni, którą niewątpliwie miała pod spodem. W tej sukni, której Stahl nie znał, wysiadła spokojnie na dworcu berlińskim. Jak jednak wytłumaczyć należało włamanie do kasety?
Sędzia Becker oparł głowę na dłoni.
Słowa, wypowiedziane przez agenta Lehnera, zabrzmiały znów uparcie w mózgu komisarza policji „może jesteśmy na fałszywym tropie... może sprawcą kradzieży jest ktoś inny, o kim nie myślimy zupełnie. Może jest nim sam John C. Raffles...“
Milczenie przerwał sędzia.
— Widocznie złodziej chciał zmylić naszą czujność i naprowadzić nas na fałszywy ślad — rzekł.
— Nie sądzę — odparł komisarz policji. — Moim zdaniem złodziejka nie potrafiłaby nawet otworzyć kasety.
— Ale posiadała ona klucze. Mimo to wszystko rozbija się o jeden argument: złodziej mający klucze nie bawi się w odrywanie zamków.
Po wyjściu Stahla i Hofmana, Becker zapalił papierosa i w zamyśleniu począł śledzić unoszące się w powietrzu dymy.
Jeśli złodziej nie mógłby oderwać zamków od kasetki, to należało dojść do przekonania, że to nie nasza pasażerka dokonała kradzieży. Przypuszczenia sędziego poczęły nabierać cech prawdopodobieństwa. Samo zagadnienie przedstawiało się jeszcze bardziej tajemniczo. Należało wszystko rozpocząć od początku.
∗
∗ ∗ |
Komisarz Hofman postanowił wyjaśnić wszystkie okoliczności związane ze spadkiem po Wendlandzie. W tym celu udał się do adwokata zmarłego. „Doktór Leuthold Adwokat“. — przeczytał na metalowym szyldziku umieszczonym na drzwiach eleganckiego mieszkania na Kurfürstenstrasse. Hofman wszedł na wyłożone puszystym dywanem schody i zadzwonił.
Doktór Leuthold okazał się człowiekiem nader miłym i uprzejmym. Był przyjacielem i zarazem administratorem majątku doktora Wendlanda i nikt nie był bardziej od niego powołany do dostarczenia właściwych informacyj.
— Mój przyjaciel nie zostawił niestety testamentu — odparł adwokat.
Majątek jego nie znalazłby się wówczas w godniejszych rękach. Wielokrotnie przed śmiercią mówiliśmy z nim o zapisie na cele publiczne, ale sprawa ta pozostała w stadium projektów. Wendland był filantropem i idealistą. Przedwczesna śmierć nie pozwoliła mu dokończyć rozpoczętego dzieła.
— Bardzo przepraszam za niedyskretne pytanie — rzekł Hofman. — Czemu doktór Wendland nie chciał, aby majątek po nim odziedziczyła jego rodzina?
— Bliskich krewnych, to jest sióstr i braci, nie miał. Był kawalerem. Majątek przypadnie dalszym krewnym, jeśli oczywista diamenty się odnajdą.
Hofman pożegnał się.
W zamyśleniu przeszedł Kurfürstenstrasse, Linden Alee i skręcił w Kant-strasse.
Zapadał wieczór. Wielkie lampy rzucały jaskrawe światło na chodniki i trotuary. Wystawy sklepów oświetlone były rzęsiście. Komisarz policji doszedł do dwudziestego numeru i obejrzał się dokoła. Po drugiej stronie ulicy stał przed wystawą krawca wysoki i barczysty człowiek, pochłonięty podziwianiem jakiejś stronicy z żurnalu mód. Wyglądał na przyzwoitego kupca z prowincji. Był to Lehner.
— Co nowego? — zagadnął go Hofman.
— Nic, panie komisarzu. Stahl jeszcze nie wyszedł z domu.
Komisarz obejrzał w lustrze, znajdującym się na wystawie, dom położony naprzeciwko. Na drugim piętrze w narożnym dwuokiennym pokoju paliło się światło. Był to pokój Stahla. Ponieważ niezręcznie było mu stać przed wystawą, Hofman wszedł do pobliskiej cukierni. Z okna tej cukierni mógł obserwować swobodnie dom, w którym zamieszkiwał Stahl. Po dwuch godzinach światło w pokoju Holendra zgasło. Hofman zapłacił rachunek. W parę minut później drzwi domu się otwarły i ukazał się w nich Stahl.
Hofman ruszył w ślad za nim. Przed komisarzem szedł jakiś wysoki elegancko ubrany mężczyzna. Kroczył spokojnie nie zwracając uwagi na to, co się działo na ulicy. Jego szczupła twarz miała wyraz energiczny, czarne wąsy dodawały jej pewnej surowości.
Mężczyzna zatrzymał się na przystanku tramwajowym. Niedaleko od niego stanął Stahl. Holender i nieznajomy wsiedli do tramwaju idącego w kierunku śródmieścia. Lehner, aby nie stracić ich z oczu, skoczył na przednią platformę. Hofman wsiadł do taksówki.
Na Friedrich - Strasse, gdzie koncentruje się życie nocne stolicy, Stahl wysiadł i zmieszał się z tłumem. Można tam było spotkać o tej porze najróżnorodniejsze typy. Poczynając od cudzoziemców i przyjezdnych z prowincji, łaknących zabawy, do jaskrawo umalowanych kobiet, podejrzanych młodzieńców, złodzieji kieszonkowych i sprzedawców zapałek włącznie. Wszystko to się spieszyło, potrącało, przewalało przez kawiarnie, bary i dancingi.
Stahl wydawał się błądzić bez celu. Co pewien czas wracał do miejsc, które już minął, nagle wszedł do kawiarni, znajdującej się na ulicy Unten den Linden, skąd dochodziły dźwięki wiedeńskiego walca. Obydwaj policjanci weszli za nim i zajęli stolik, z za którego mogli obserwować całą salę. Nie zauważyli jednak w zachowaniu się Stahla nic podejrzanego. Holender wyszedł z kawiarni sam, tak jak do niej był przyszedł. Znów począł błądzić po Friedrich Strasse. Doszedłszy do miejsca, gdzie ruch był mniejszy, skręcił w boczną uliczkę i wszedł do piwiarni o mało zachęcającym wyglądzie.
— Panie komisarzu — rzekł Lehner — obawiam się, że mnie poznają, gdy tam wejdę. Zauważyłby mnie może i miałby się na baczności...
— Zostańcie więc na ulicy i pilnujcie wyjścia. Wejdziecie dopiero wówczas, gdy was zawołam. Mnie bywalcy tego lokalu na szczęście nie znają i dlatego mogę się tam pokazać bez obawy wzbudzenia szczególnego zainteresowania. Ciekaw jestem, czy Stahl pozostał w Berlinie tylko dla zwiedzania miasta, czy też dla „interesu”.
Bar nosił nazwę „Pod piękną Emmą”. Mdlący zapach jadła, piwa i tytoniu uderzył go od progu. Trzeba było dobrych paru chwil, aby przyzwyczaić się do otoczenia. Dym z kiepskich cygar i taniego tytoniu gęstymi obłokami unosił się w powietrzu.
Komisarz z trudem rozróżniał kontury przedmiotów. Z głębi dochodziły dźwięki rozstrojonego pianina. Jakiś zachrypły głos śpiewał ordynarną piosenkę. Za bufetem stała piękna Emma, gruba baba o muskularnych rękach i tłustej twarzy, na której malowały się jej grzechy i złe skłonności. Nie spuszczała wzroku ze swych klientów, którzy przeważnie znali się dobrze między sobą. Pod gradem ciekawych spojrzeń Stahl skierował się do jakiegoś niezajętego stołu i usiadł. Zamówił coś do jedzenia, zapalił papierosa i rozejrzał się dokoła, jak gdyby kogoś szukał. Wejście komisarza Hofmana wzbudziło niemałą sensację. Niektórzy z gości wyczuli w nim agenta policji i obrzucili go nieufnym spojrzeniem. Komisarz spostrzegł wśród siedzących wiele twarzy znanych mu dobrze z albumów przestępców. Jakaś młoda kobieta z grubą warstwą szminki na twarzy po chwili wahania przysiadła się do stolika Stahla. Z zawodową swobodą poprosiła Holendra, aby jej zaofiarował kufel piwa. Zgodził się. Komisarz Hofman nie mógł posłyszeć ich rozmowy, ponieważ przeszkodził mu w tym gwar głosów. Holender nie zwracał najmniejszej uwagi na swą towarzyszkę i nie odpowiadał na wszelkie jej wysiłki nawiązania z nim rozmowy. Kobieta znalazła sobie wkrótce towarzysza w osobie młodzieńca lat około dwudziestu ośmiu, który wszedł do knajpy, powiódł dokoła chytrym wzrokiem i usiadł śmiało koło dziewczyny. Wyglądał na jej amanta. Prowokującym spojrzeniem obrzucił Stahla. Holender udał, że tego nie spostrzega. Stahl był o wiele silniejszy od przybysza i wyglądał od niego o wiele bardziej elegancko. Młody człowiek był widocznie zazdrosny, przypuszczając, że jego przyjaciółka darzy względami Holendra. Doszło między nimi do nieuniknionego starcia. Wybuchła sprzeczka, która przybierała coraz to gorętszy obrót. Wypadki potoczyły się po sobie tak szybko, że nawet komisarz nie potrafił zdać z nich sobie sprawy.
Dziewczyna odmówiła widocznie jakiemuś żądaniu swego amanta, co wprawiło go w ogromne zdenerwowanie.
Począł znieważać swą towarzyszkę i, ponieważ ona nie pozostawała mu dłużna w odpowiedzi, uderzył ją silnie pięścią w twarz. Kobieta krzyknęła przeraźliwie. Mężczyzna rzucił się na nią, gdy nagle jak gdyby z pod ziemi wyrósł przed nim jakiś nieznajomy. Chwycił go za rękę, lecz awanturnik drugą swą wolną ręką wyciągnął z kieszeni nóż i zamierzył się na swego przeciwnika. Wzniesione ramię pozostało w powietrzu. Hofman rzucił się, aby rozdzielić walczących. Interwencja jego jednak była zbyteczna. Nieznajomy trzymał w mocnym uścisku rękę swego przeciwnika. Ani jeden muskuł jego twarzy nie drgnął. Czarne głęboko osadzone oczy wlepiły się uparcie w oczy młodego człowieka. Pod tym spojrzeniem młody człowiek począł słabnąć. Spoglądał na nieznajomego, który trzymał go pod władzą swego spojrzenia.
Był to widok zaiste dziwny.
Obok mężczyzn stała dziewczyna, nie mówiąc ani słowa.
Małżonek pięknej Emmy zbliżył się do awanturników, chcąc położyć kres zajściu.
Nagle nieznajomy zdjął swój kapelusz z wieszaka, rzucił monetę na kontuar i wyszedł. Z nim razem opuścił lokal Stahl.
Nieznajomy miał tak stanowczy wyraz twarzy, że nikt nie odważył się zagrodzić mu przejścia. Hofman szybko uregulował rachunek i skierował się do drzwi. Gdy przechodził koło mężczyzny, napastującego dziewczynę, na twarzy jego pojawił się uśmiech tryumfu. Młody człowiek pozostał w tej samej pozycji, w jakiej znalazł się w chwili wyjścia nieznajomego. Oczy jego były zamglone, ciało sztywne. Był zahipnotyzowany.
Komisarz policji pędem wybiegł na ulicę, obawiając się stracić kontakt ze Stahlem. Spostrzegł, że Stahl kroczy spokojnie kilka kroków przed nim. Lehner szedł za Holendrem po przeciwległym chodniku. Hofman skinął nań.
— Wracaj pan czemprędzej do pięknej Emmy — rzekł komisarz. — Poinformuj się dokładnie o przebiegu zajścia i dowiedz się od klientów, kim jest człowiek, z którym wyszedł Stahl. Stahlem zajmę się sam. Jutro przed udaniem się na posterunek zda mi pan sprawozdanie.
Lehner zawrócił, Hofman zaś podążył za Stahlem. Ostatnie wypadki musiały widocznie zmęczyć Holendra, gdyż zawołał taksówkę i kazał się wieźć do domu. Hofman wskoczył do auta i jechał jego śladem. Po drodze przyszedł do wniosku, że tego wieczora nie wykryje już prawdopodobnie nic nowego i kazał się odwieźć do domu.
Spokój panował o tej porze na ulicach Berlina. Gęsta mgła okryła miasto. Od czasu do czasu słychać było sygnał, przejeżdżających aut. Hofman odtwarzał sobie w pamięci wypadki dnia. Przypominał sobie scenę, która rozegrała się w spelunce. Widział wzniesione ramię młodego człowieka, śpiżową twarz nieznajomego i dziwne obezwładnienie napastnika. Wydawało mu się, że już kiedyś widział hypnotyzera. Ale gdzie i kiedy? Nagle drgnął. Czyżby cudzoziemiec ów był Tajemniczym Nieznajomym słynnym Rafflesem? Byłże więc w Berlinie? Czego szukał w spelunce, którą wydawał się znać oddawna?
Nazajutrz rano, gdy komisarz pogrążony był w studiowaniu akt sprawy, wszedł Lehner.
— I cóż? — zapytał Hofman
— Nic takiego, coby mogło nas poprowadzić naprzód, panie komisarzu. Nikt u pięknej Emmy nie zna cudzoziemca. Przyszedł tam pierwszy raz. Nie domyślano się nawet, czego mógł tam szukać i co zamierzał robić.
— Można dostać obłędu — zawołał Hofman rozczarowany. — Czyż nigdy nie natrafimy na właściwy ślad? Kto wszczął wczorajszą bójkę?
— Młody człowiek, którego przesłuchałem — odparł Lehner — Był zazdrosny o cudzoziemca. Gdy wszedłem do piwiarni, był on jeszcze uśpiony i z trudem udało mi się go dobudzić. Po obudzeniu był zupełnie zbity.
— Co waszym zdaniem wprawiło go w ten dziwny stan?
— Nie wiem. Mam jednak wrażenie, że został on zahipnotyzowany tak jak Stahl..
— Jestem również tego samego zdania, — oświadczył Hofman. — Czy nie sądzisz przypadkiem, że ten człowiek i Stahl mają z sobą coś wspólnego?
Hofman wyłożył powody, które przemawiały za tym przypuszczeniem.
— To niemożliwe — odparł Lehner. — Do czegóż Stahlowi mógł być potrzebny wspólnik? Popełniłby dużą nieostrożność, wtajemniczając trzecią osobę w swój sekret. Byłoby o wiele łatwiej, aby dokonał tego sam.
Potrzebował być może pasera...
Obaj policjanci zamilkli.
— Można znaleźć tyle wytłumaczeń tej kradzieży, że nie wiem którą z nich wybrać — rzekł Hofman. — Wspólniczką Stahla mogła być również jego towarzyszka podróży. Cóż my o tym możemy wiedzieć? Mimo to musimy dojść do jakichś rezultatów. Gdybyśmy mieli absolutną pewność, że Stahl brał udział w kradzieży, moglibyśmy go zatrzymać. Obawiam się jednak, że działając zbyt pochopnie nie dowiemy się niczego. Należy roztoczyć baczną obserwację nad osobami, które w ciągu tych kilku dni odwiedzą Stahla. Postarajcie się nawet o sfotografowanie ich przy wyjściu.
Po wyjściu Lehnera komisarz policji został sam ze swymi myślami. Niepewność zadręczała go. Miał nadzieję, że firma Blidenstein dostarczy mu ciekawych szczegółów o osobie Stahla. Dotychczas jednak nic nie nadeszło. Na wszelki wypadek postanowił zatelefonować powtórnie do Amsterdamu. Gdy schodził ze schodów spotkał Stahla, idącego właśnie do jego biura.
— Ach to pan! — rzekł Hofman, — Chciał się pan prawdopodobnie poinformować o rezultatach naszych poszukiwań? Zgłosił się pan przedwcześnie.
— Nic nowego?
— Nic? To za dużo i za mało. Natrafiliśmy na ślad, który mam nadzieję doprowadzi nas do celu. W chwili obecnej nie mogę zdradzić panu najmniejszego szczegółu.
— W trudnej sytuacji, w jakiej znajduję się obecnie, wiadomość ta cieszy mnie niezmiernie.
— Czy ma pan zamiar przedłużyć swój pobyt w Berlinie? — zapytał znienacka komisarz.
— Przyszedłem tu dla wskazania mego nowego adresu. Wynająłem pokój, ponieważ mam zamiar zostać w Berlinie tak długo, dopóki winny nie zostanie zatrzymany. Firma udzieliła mi urlopu. Ponadto wypadek tak wstrząsnął memi nerwami, że muszę poddać się kuracji.
Komisarz wyjął notes i zanotował podany mu adres.
— Jeszcze jedno pytanie, panie Stahl, — rzekł komisarz na pożegnanie.
— Czy nie zna pan przypadkiem niejakiego lorda Listera?
— Lorda Listera? — powtórzył Stahl.
— Tak — lorda Edwarda Listera. Rzucił to zapytanie mimochodem.
— Proszę poczekać... — powtórzył Stahl — Nazwisko to znam, nie pamiętam jednak, w jakich okolicznościach je słyszałem.
— Niech pan nie łamie sobie głowy. Nie przywiązuję do tego większego znaczenia — odparł Hofman.
— Przypominam sobie — rzekł Stahl. — Nie znam go osobiście, lecz jestem pewien, że niedawno ktoś mi o nim wspominał.
— Nareszcie łańcuch dowodów zaczyna się zamykać — szepnął do siebie komisarz Hofman. — Sprawa się przejaśnia... Nie mamy coprawda jeszcze dostatecznego materiału, ale natrafiliśmy na poważne ślady.
Nad głową Stahla poczęły się gromadzić groźne chmury. Jasne było dla Hofmana, że Stahl oraz jego towarzyszka podróży byli wspólnikami. Kobieta była niewątpliwie kochanką Holendra, i zainscenizowawszy scenę zahipnotyzowania uciekła z łupem. Należało za wszelką cenę dowiedzieć się — dokąd?
— Liczę na pańską pomoc, panie Stahl — mruknął komisarz.
Należało przyznać, że złodziej działał nader sprytnie. Hofman miał jednak nadzieję, że zdoła wyśledzić go w Berlinie. Wziął z biurka list, nadesłany z Amsterdamu przez damskiego krawca
W odpowiedzi na list Pański z dn. 17 marca odpowiadamy uprzejmie, że przesłany nam przez pana kostium nie został uszyty w naszym magazynie a został zakupiony przez nas w Paryżu, jako model. Nie wiemy niestety kto był nabywcą, ponieważ został sprzedany w naszym sklepie a nie odesłany klientce. Jedna z naszych sprzedawczyń przypomina sobie, że kupił go jakiś pan. Miał to być brunet, szczupły, średniego wzrostu, noszący czarne wąsy. Zakupiony kostium kazał odnieść do auta i zabrać go z sobą. Nie możemy wziąć niestety żadnej odpowiedzialności za ścisłość naszych wskazówek.
Ponieważ osoba owej sprzedawczyni zasługuje na pełne zaufanie, uważamy za nasz obowiązek zeznanie to podać do wiadomości panów. Dodajemy że kupno miało miejsce miesiąc temu, przeto wyjaśnienia sprzedawczyni mogą być niezupełnie zgodne z istotnym stanem rzeczy.
Z prawdziwym szacunkiem
Bracia Dullborg.
P. S.
Hofman z uwagą przeczytał list.
— Nowa komplikacja — rzekł z niezadowoleniem. — Miałem wrażenie, że jestem na właściwym tropie, a teraz znów błądzę po omacku.
Jeszcze raz przeczytał list od początku do końca.
— Może wyjaśnienia sprzedawczyni są nieścisłe — pomyślał. — Rzadko się zdarza, aby sam mężczyzna kupował damski kostium.
Nie mając jednak dowodu, że sprawa przedstawiała się inaczej, należało przyjąć wyjaśnienia sprzedawczyni za prawdziwe. Jakie można było wyciągnąć z tego wnioski Co skłoniło mężczyznę do nabycia kostiumu bez osoby, dla której był przeznaczony, i bez wzięcia miary? Być może że kobieta nie chciała być przez nikogo widziana. Prawdopodobnie miała poważne motywy dla zachowania swego incognita. Albo...
Pewna myśl nasunęła się Hofmanowi. Myśl ta bardziej jeszcze komplikowała zagadnienie. Może mężczyzna kupował kostium nie dla żadnej damy, a dla samego siebie? Albo też może kupił go dla innego mężczyzny? Im więcej Hofman zastanawiał się nad tą myślą, tym mniej znajdował w niej nieprawdopodobieństwa. Jeśliby tajemnicza podróżna okazała się mężczyzną, wynikłaby stąd całkiem nowa sytuacja. Możnaby było w tym świetle zrozumieć bardzo dużo dziwnych okoliczności.
Rozmyślania te przerwało mu wejście kolegi, komisarza Wernera.
— Co porabiasz? — zapytał. Może zjemy wspólnie śniadanie? Jestem wściekle głodny.
— Chętnie — odparł Hofman — I ja czuję wilczy apetyt. Nie straciłem czasu: wpadłem na pewną myśl.
— Prawdopodobnie na fałszywą. Pociesz się, zdarza mi się to prawie co dzień.
— Ja nie żartuję. Wpadłem na pewną myśl w sprawie kradzieży diamentów — rzekł Hofman — Czy orientujesz się w tym?
— Tak, jak gdybym sam je ukradł.
— Nie żartuj. Jak ci wiadomo w przedziale znajdowała się kobieta, której nazwiska nie znamy. Doszedłem do wniosku, że dama ta nie była bynajmniej kobietą.
— Czyżby? W jaki sposób doszedłeś do tego wniosku? Czy masz dowody? A może sądzisz, że zahipnotyzowany... Jakże on się tam nazywa?
— Stahl.
— Że Stahl nie potrafił odróżnić kobiety od mężczyzny?
— Nie — odparł Hofman — Nie idę tak daleko. Moje przypuszczenia oparte są na dowodach, które ci przedstawię.
Ciągle rozmawiając opuścili biuro i skierowali się do pobliskiej restauracji. Przy stole w dalszym ciągu podjęli pasjonujący ich temat.
— Miałeś mi opowiedzieć, jakie masz dowody — rzekł Werner.
— Słusznie.
Hofman przeczytał koledze swemu list otrzymany z Amsterdamu.
— Dość ciekawe — rzekł Werner. — Treść jego nie wystarcza dla usprawiedliwienia twej hipotezy...
— To nie wszystko. Stahl oświadczył, że dama wyglądała na aktorkę. Po czym to poznał? Czy po tym, że była umalowana? W dzisiejszych czasach nie dowodzi to niczego. Prawie wszystkie kobiety są umalowane. Gruba warstwa szminki może służyć raczej do przykrycia świeżo ogolonego policzka męskiego.
— Budujesz teorie — odparł Werner — Sprawa i tak jest dość skomplikowana.
— Przepraszam. Trzymam się ściśle w granicach prawdopodobieństwa. — Czy nie zdarza się, aby mężczyzna przebierał się za kobietę i odwrotnie?
— Przyznaję, ze tak. Abstrahując od wszystkiego, rola Stahla jest silnie podejrzana. Gdybym był na twoim miejscu, postarałbym się przede wszystkim o zatrzymanie tego ptaszka. Jeśli go nie zaaresztujesz w porę, może ci się wyślizgnąć z rąk.
Hofman wychylił kieliszek. Rada nie była zła.
— Nie wymknie mi się łatwo, — odparł — kazałem go pilnować. Czekam tylko na uzupełnienie mego dochodzenia, aby położyć na nim rękę. W tych dniach postawię wniosek sędziemu o wydanie nakazu aresztowania i o powtórne przesłuchanie go. A jak twoje sprawy?
— Nie wyobrażaj sobie, stary, że ty tylko wpadasz na wspaniałe pomysły — odparł Werner. — Mam teraz do czynienia z pewnym włamaniem, którego sprawca nie został ujawniony. U bankiera Kronsteina popełniono kradzież na sumę stu tysięcy marek w złocie. Złodziej żyje teraz prawdopodobnie jak rentier.
— Życzę ci powodzenia. Czy włamywaczem nie jest przypadkiem Raffles?
— On? Ten człowiek zatrzymałby mnie samego zanimbym zdążył nałożyć mu kajdanki — zaśmiał się Werner.
Stahl otrzymał powtórne wezwanie do sędziego śledczego. Ponieważ Hofman miał być przy badaniu tym obecny, wyszedł z biura, aby udać się do Moabitu. Po drodze rozmyślał o sprawie. Był prawie pewien swojej hipotezy. Czy Stahl był sprawcą, czy też tylko od niego wyszła inicjatywa kradzieży to już było obojętne. Dowiedział się, że Stahl zamierza za dwa dni opuścić miasto. Należało więc działać szybko. Postanowił zatrzymać Holendra natychmiast po otrzymaniu ze sądu nakazu aresztowania. Najefektowniej byłoby to uczynić, w momencie wsiadania do pociągu. Na samą myśl o tym Hofman uśmiechnął się. Polecił Lehnerowi, by nie spuszczał oka ze Stahla. Do pomocy dodał mu jeszcze jednego agenta. Pogrążony w myślach nie zauważył nawet kiedy znalazł się w sądzie. W gabinecie sędziego śledczego zastał już Stahla.
— Pragnąłbym otrzymać od pana kilka dodatkowych informacji, dotyczących pańskiej towarzyszki podróży — rzekł sędzia do Holendra. — W toku dochodzenia nasunęły nam się pewne wątpliwości co do płci tej damy. Czy jest pan pewien, panie Stahl, że towarzyszka pańska była kobietą?.
Stahl, nie oczekując tego pytania, otworzył szeroko oczy.
— Co pan sędzia powiedział?
— Powiedziałem, że mogło pana zmylić zręczne przebranie i charakteryzacja. Wypadki takie zdarzają się dość często.
— Nie wyobrażam sobie jednak... — odparł Stahl, szukając w myśli szczegółu, który mógłby potwierdzić to przypuszczenie. Nie wyobrażam sobie, aby pańskie przypuszczenie było prawdopodobne.
— Nie tak nieprawdopodobne, jak pan sądzi — odparł Stahl — Czy wpływ hipnotyczny jaki towarzyszka pańska na panu wywierała nie utrudnił panu obserwacji?
— Ale przecież ja zostałem zahipnotyzowany dopiero pod koniec podróży?...
— Wiem. Oprócz hipnotyzmu istnieje jeszcze druga forma magnetyzmu: sugestia. Osoba zasugestionowana ulega całkowicie woli osoby sugestionującej i jest powolnym narzędziem w jej rękach. Niech pan się namyśli: czy pańska towarzyszka nie uczyniła w czasie podróży żadnego gestu, właściwego mężczyznom?
— Nie mogę sobie nic takiego przypomnieć. Nie rozumiem w jaki sposób tego rodzaju myśl przyszła panom do głowy?
— Niech pan sobie jeszcze raz przypomni dokładnie cały przebieg podróży z Amsterdamu do Berlina. Czasem nieważne szczegóły mogą mieć dla nas zasadnicze znaczenie. Pomogę panu: czy dama owa miała duże, czy małe ręce i nogi?.
— Nie zwróciłem na to szczególnej uwagi. Na twarzy jej malował się wyraz energii, rzadko spotykany u kobiet.
— Nie jest to bez znaczenia. Powiedział pan, że była ona mocno umalowana. Czy nie miała przypadkiem ogolonej twarzy?
Stahl uśmiechnął się.
— Nie sądzę — odparł.
— Czy włosy jej robiły wrażenie prawdziwych, czy też peruki? Jak na mężczyznę zbyt mało interesuje się pan zewnętrznym wyglądem kobiety.
— Wydały mi się prawdziwe. Bywają jednak peruki tak zręcznie zrobione...
— Jaki miała głos?
Wspominając głos, Stahl musiał przyznać, że mógł on należeć zarówno do kobiety jak i do mężczyzny.
— Głos ten uderzył mnie. Miał on niezwykłą dźwięczność. Głos ten posiadał w sobie coś męskiego.
— Widzi pan, posuwamy się naprzód. Czy ruchy jej były miękkie, czy ostre?
— Mój Boże! Ani jedno ani drugie. Poza głosem nie było w niej nic, coby mogło nasunąć przypuszczenie, że nie jest kobietą.
— Dziękuję panu, panie Stahl. Mam nadzieję, że w świetle tych zeznań szybko dojdziemy do pożądanego rezultatu.
Przesłuchanie było już skończone. Wyczerpało ono Stahla do tego stopnia, że zrobił on na Beckerze i na komisarzu Hofmanie wrażenie człowieka ogromnie zdenerwowanego.
Komisarz pożegnał szybko sędziego i powrócił do siebie do domu. Tej nocy miał niespokojne sny. Śniło mu się, że gonił Stahla i że wszczął z nim walkę. W pewnej chwili Stahl zniknął w sposób tajemniczy. Komisarz obudził się i przetarł oczy. Wyskoczył z łóżka i ubrał się pośpiesznie. Postanowił sprawdzić, czy Lehner jest na swym posterunku i czy Stahl nie czmychnął z Berlina. Ranek był mglisty i słotny. Miasto budziło się z nocnego snu. Dzieci spieszyły do szkoły. Robotnicy zdążali do swego zajęcia. Gdy komisarz przybył na Kant - strasse, słońce było już wysoko. Przed domem zamieszkałym przez Holendra chodził tam i z powrotem policjant Lehner. Na znak komisarza zbliżył się do niego i stanął w takim miejscu, że mieszkańcy strzeżonego domu nie mogli ich dostrzec.
— Co nowego? — zapytał Hofman.
Agent złożył krótki raport. Stahla po wyjściu z domu śledził inny policjant, który nie zauważył nic podejrzanego. Stahl udał się do muzeum, po czym w rozmaitych sklepach poczynił zakupy i sam przyniósł je do domu. Od tego momentu dalsze obserwacje prowadził sam Lehner. Wieczorem Stahl udał się do kawiarni, gdzie przesiedział aż do północy. Po powrocie do domu czuwał aż do godziny drugiej, czego dowodem było zapalone w jego pokoju światło. Następny dzień spędził sam w swoim pokoju. Prawdopodobnie spał, gdyż rolety w oknie były zasłonięte. Hofman postanowił sam objąć wartę. Był to ostatni dzień pobytu Stahla w Berlinie. Komisarz przechadzał się przez czas pewien przed domem. Rolety w pokoju Stahla pozostawały uparcie zasunięte. Mieszkaniec tego pokoju musiał należeć do kategorii zapamiętałych śpiochów. Wreszcie o godzinie wpół do dziesiątej odsunięto roletę. Komisarz odetchnął z ulgą.
— Stahl wyjdzie chyba wkrótce z domu — pomyślał komisarz, którego nie zachwycała bynajmniej perspektywa spędzenia całego dnia przed jego domem. O godzinie wpół do jedenastej w bramie ukazał się Holender, rozejrzał się dokoła i ruszył w kierunku ogrodu zoologicznego. Komisarz policji idąc po drugiej stronie ulicy nie spuszczał zeń wzroku. Nagle Stahl odwrócił się gwałtownie, przeszedł przez jezdnię i minął komisarza tak blisko, że prawie otarł się o niego. Hofmanowi zdawało się, że w oczach jego pochwycił ironiczne błyski. Stahl skierował się w stronę postoju taksówek wsiadł w jedną z nich. Komisarz wskoczył do innej i rzucił szoferowi rozkaz nie spuszczania oka z auta w które wsiadł Stahl. Przed ogrodem zoologicznym Holender wysiadł i wszedł do środka. Hofman uczynił to samo. Musiał jednak zachować daleko idącą ostrożność, ponieważ Stahl spostrzegł prawdopodobnie, że był ścigany.
Urzędnik firmy Blidenstein zatrzymywał się kolejno przed klatkami i z zainteresowaniem obserwował zwierzęta. Zachowywał się spokojnie, wobec czego Hofman nabrał przeświadczenia że go nie spostrzegł.
Po wyjściu z ogrodu zoologicznego Stahl wstąpił do kilku sklepów, wreszcie wszedł do kawiarni Bauera, gdzie pozostał około pół godziny. Przejrzał gazety i wypił filiżankę kawy. Komisarz policji, który usiadł w drugim kącie sali, zapłacił z góry za swą konsumpcję, aby móc w każdej chwili wyjść z kawiarni. Gdy tylko Holender opuścił Caffè Bauer Hoffman rozpoczął swą dalszą za nim wędrówkę. Na Friedrich-strasse, Stahl wsiadł znów do taksówki. Hofman stał zbyt daleko, aby posłyszeć rzucony szoferowi adres. Taksówka Hofmana zręcznie lawirowała między szeregami wozów, na natłoczonej Friedrich-strasse. Komisarz polecił szoferowi jechać za taksówką, w której siedział Stahl. Przy skrzyżowaniu Friedrich-strasse z Leipziger-strasse wytworzył się zator. Hofman spostrzegł, że taksówka Stahla skręciła w Leipziger - strasse, poczem raz jeszcze z całą szybkością zawróciła w kierunku Potsdamer-Platz, gdzie ruch o tej porze był szalony. Nagle szofer taksówki ściganej zahamował. Spojrzał w tył: Klient jego zniknął. W parę chwil po tym taksówka Hofmana zrównała się ze stojącym autem. Komisarz Hofman wyskoczył na ulicę. Na widok zniknięcia Holendra Hofman chwycił się za głowę.
— Czy nie woził pan przed chwilą jednego pana z czarną brodą, w długim ciemnym palcie? — zapytał szofera taksówki Stahla.
— Tak — odparł szofer.
— Ścigam go od początku jazdy — rzekł komisarz, okazując swą legitymację. Gdzie on wysiadł?
— Nie mam pojęcia.
— Niemożliwe. Nie traćmy czasu. Jeszcze raz pytam: gdzie wysiadł ten pan?
— Ależ ja nie wiem, panie komisarzu. Musiał wyskoczyć podczas przymusowego postoju na Potsdamer Platz. Kiedym się odwrócił, byłem zdziwiony nie widząc nikogo...
— Jaki adres dał klient?
— Kiedy wsiadł, dał mi dziesięć marek i kazał jechać jaknajszybciej na Potsdamer - Platz. Gdyśmy tam przybyli, wskazał na auto stojące przed nami i kazał jechać za nim. Wóz skręcił w Bellevue strasse. Pojechałem za nim. Gdym się odwrócił w środku nie było już nikogo.
Opowiadanie szofera brzmiało zupełnie wiarogodnie. Cóż było robić? Hofman zapłacił swemu szoferowi i przesiadł się do taksówki Stahla. Kazał się wieźć z powrotem na Potsdamer Platz. Napróżno jednak przeszedł wszystkie pobliskie kawiarnie, rozpytując kelnerów. Nikt nie widział jegomościa odpowiadającego podanemu przez komisarza rysopisowi.
Zadzwonił do Prefektury Policji i kazał natychmiast udać się Lehnerowi na dworzec Potsdamski. Sam również udał się na ten dworzec, w nadziei przychwycenia Holendra. Po kilku minutach zjawił się tam Lehner. Hofman odesłał go z kolei na dworzec Anhalcki, polecając przeszukać dokładnie wszystkie zakamarki.
Stahl jednak zniknął bez śladu.
— Słuchajcie, Lehner — rzekł Hofman — a może Stahl powrócił najspokojniej do swego mieszkania? Musiał tam pozostawić swoje bagaże. Biegnij na Kant strasse. Ja tam przyjdę za parę minut.
Lehner podążył na Kant strasse, podczas gdy Hofman wrócił do Prefektury Policji. Oczekiwała go przykra niespodzianka: na biurku swym zastał nakaz aresztowania Holendra.
Hofman za pomocą telegrafu zawiadomił wszystkie stacje berlińskie oraz miasta pograniczne o rozesłanych listach gończych i podał do wiadomości rysopis Stahla. Zakończywszy związane z tym czynności wsiadł do tramwaju idącego w kierunku Kant-Strasse.
— W jakiż sposób u licha udało mu się czmychnąć z taksówki?
Było to conajmniej dziwne. Hofman nie spuszczał oczu z automobilu a mimo to nie zauważył nic szczególnego. To samo było z szoferem jego taksówki. Najciekawsze jednak, że i szofer taksówki Stahla nie uchwycił momentu wysiadania, choć Holender musiał otworzyć i zamknąć drzwiczki.
Jedna rzecz jednak była pewna: fakt, że Stahl był winny. Czemóżby inaczej uciekał? Niezawodnie musiał spostrzec, że jest strzeżony.
Komisarz Hofman wyskoczył z tramwaju i udał się do domu w którym zamieszkiwał Holender.
Lehner stał na swym posterunku.
— Nie wydaje mi się, aby Stahl wrócił — rzekł.
W oknie jego pokoju od czasu do czasu pojawia się głowa jego gospodyni.
— Dobrze. Wejdę do niej — odparł Hofman. — U licha, nie mógł przecież ulotnić się! Musimy go gdzieś w pobliżu znaleźć.
Wchodząc po schodach komisarz policji wyobrażał sobie zdziwienie dobrej kobiety, gdy wyjaśni jej cel swej wizyty. Zadzwonił i przybrał surową minę. Ktoś drobnymi kroczkami zbliżył się do drzwi. Na progu ukazała się kobieta o pełnych kształtach i siwiejących włosach.
— Chciałbym pomówić z panią Schmidt?
— To ja, proszę pana. Czym mogę panu służyć? Hofman wymienił swe nazwisko i wyjaśnił co go tu sprowadza. Pani Schmidt zadrżała.
— Przychodzę w sprawie jednego z pani lokatorów. Jest on poszukiwany przez policję.
— Czyż to możliwe? — zawołała pani Schmidt — Wyglądał tak dystyngowanie. I pomyśleć, że jest się zmuszoną nocować pod jednym dachem z przestępcą. Być może ze zbrodniarzem!...
Zemdlona osunęła się na kozetkę.
— Jeszcze mi tylko tego brakowało! — rzekł Hofman.
Usiadł obok pani Schmidt, próbując ją cucić. Szybko przyszła do siebie i spojrzała na komisarza przerażonym wzrokiem.
— Proszę się uspokoić — rzekł Hofman — Czy może mi pani teraz odpowiedzieć na pewne pytania?
Pani Schmidt skinęła głową.
— Gdzie jest pan Stahl?
Pani Schmidt spuściła oczy i odparła cicho:
— Nie ma go. Wyjechał dziś rano.
— Tak nagle? Sądziłem, że miał wyjechać jutro.
— Z początku istotnie miał ten zamiar. Dziś rano jednak otrzymał ważne listy wzywające go do natychmiastowego powrotu. Tłumaczył się ważnymi sprawami.
— Czy istotnie listy te przyszły? — zapytał komisarz.
— Tak, panie komisarzu.
— Czy mówił, którym pociągiem pojedzie?
— Nie. Tego nie mówił.
— Czy zapakował swoje rzeczy.?
— Były już oddawna zapakowane.
— Czy pani zapłacił dziś rano?
Pani Schmidt skinęła głową.
— Gdzie są jego rzeczy? — zapytał komisarz.
— Powiedział, że ma do załatwienia w mieście kilka sprawunków. Miał przysłać posłańca.
— Czy posłaniec odebrał rzeczy?
— Tak, w samo południe.
— Czy pytała pani na jaki dworzec miał je zanieść?
— Pytałam, lecz nie otrzymałam odpowiedzi.
— Czy nie zanotowała pani numeru posłańca?
— Nie, o tym nie pomyślałam.
Przez kilka chwil Hofman zastanawiał się w jaki sposób mógłby jeszcze odnaleźć Stahla. Żadna myśl jednak nie przychodziła mu do głowy. Schodząc ze schodów miał wygląd człowieka ostatecznie zgnębionego.
— Otóż i koniec — pomyślał Stahl i tajemnicza podróżna zniknęli raz na zawsze!
∗
∗ ∗ |
W tej samej chwili gdy w Berlinie rozgrywała się powyższa scena, John C. Raffles powróciwszy do Londynu rozmawiał w swym gabinecie ze swym sekretarzem Charley Brandem.
— Szkoda, że nie mogę w tej chwili zobaczyć miny berlińskiego komisarza policji. Jeśli my mu nie pomożemy, nigdy w życiu nie rozwiąże zagadki kradzieży diamentów.
— A sprawa ta przedstawia się przecież tak prosto — odparł Charley Brand. — Spłataliśmy niezgorszego figla rzekomej ofierze hipnotyzmu! Spryciarz: gdy pociąg minął Stendhal, wyrzucił przez okno zawiniętą w kobiecy kostium kasetę z diamentami. Miał nadzieję odnaleźć ją w tym samym miejscu.
Kto go zna?
——————
— oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.
|
Kto go widział?
————————
— oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
| ||
LORD LISTER
——————————
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom,
zagrażając ich podstępnie zebranym majątkom. Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciś- nionych i krzywdzonych, niewinnych i biednych. Dotychczas ukazały się
w sprzedaży następujące numery: | |||
1. POSTRACH LONDYNU
2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
3. SOBOWTÓR BANKIERA
4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
6. DIAMENTY KSIĘCIA
|
7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
9. FATALNA POMYŁKA
10. W RUINACH MESSYNY
11. UWIĘZIONA
12. PODRÓŻ POŚLUBNA
| ||
Czytajcie emocjonujące i sensacyjne Czytajcie
PRZYGODY LORDA LISTERA
Co tydzień ukazuje się jeden ze-
Cena 10 gr. szyt stanowiący oddzielną całość Cena 10 gr.
|