<<< Dane tekstu >>>
Autor James Oliver Curwood
Tytuł Złote sidła
Podtytuł Nagły i tajemniczy napad
Wydawca Wydawnictwo Książek Popularnych
Data wyd. 1925
Druk Drukarnia Diecezjalna w Opolu
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XII.
Nagły i tajemniczy napad.

Noc przeszła bez żadnych wydarzeń. Była to pierwsza noc, którą w spokojnym towarzystwie Cecylii przebył Filip w chacie Brama. Miała to być również ostatnia.
Nazajutrz, zanim młoda kobieta wyszła ze swego pokoju, Filip rozważył wszystkie wypadki, w których brał udział. A więc najpierw, czy Bram był istotnie obłąkany? A może tylko udawał? Jeśli człowiek-wilk nienawidził go, żądza zemsty mogła tlić w nim długo, zanim wybuchnie. Filip przypomniał sobie słowa, które wypowiedział pewnego dnia jeden z jego przyjaciół, słynny psychiatra: „Obłąkaniec nie zapomina nigdy!“ Ogarnięty raz jakąś myślą, wariat nie pozbywa się jej nigdy. Jest ona dla niego jakby nieustanną udręką. Tworzy nawet część jego ciała. W udręczonym jego umyśle nie umiera najmniejsze podejrzenie w stosunku do wroga. Ogień tli, aby kiedyś silniej wybuchnąć. Nienawiść obłąkańca jest wieczna.
Bram zamierzał go już zabić, aby zagarnąć całą żywność, aż do ostatniej kruszyny, którą przeznaczył dla młodej kobiety. Teraz odszedł, pozostawiając żywność i więźnia. Można było tylko stwierdzić z całą pewnością, że nie pałał do Cecylii żadną żądzą cielesną. Gdyby ją kochał miłością gwałtowną, zmysłową, nie pozostawiłby jej samej z swoim ewentualnym rywalem. A ów płomień, który rozbłyskał niekiedy w jego spojrzeniu, to było nabożne i milczące uwielbienie, pełne szacunku dla Cecylii.
Rezultatem tych rozważań była myśl, że mimo nieustannych protestów młodej kobiety, należało zabić Brama przy pierwszej sposobności. Zaniechał już zbyt wiele dogodnych chwil.
Kiedy tymczasem weszła Cecylia zdawało się Filipowi, że odgadła wszystkie tajemne jego myśli. Nie powiedział jednak nic, ale jął oglądać przed nią dokładnie mieszkanie Brama.
— Zapewne, Cecylio, oglądnęłaś sama przede mną całe mieszkanie. Ale moim obowiązkiem jest skontrolować twoje poszukiwania. Któż wie, może znajdę coś, czego nie zauważyłaś, a co może nas zaciekawić.
Przy pomocy młodej kobiety jął badać sumiennie chatę aż do najdrobniejszych zakątków. Przetrząsnął nawet podłogę, podnosząc rozrzucone deski. Po godzinie poszukiwania jego okazały się bezowocne, gdy nagle wydał okrzyk radości. Pod brudnym kocem znalazł służbowy rewolwer Colta. Ale rewolwer był pusty i nie było nigdzie nabojów.
Pozostawał tylko do przeszukania mały kącik, służący Bramowi za sypialnię. Znalazł w niej Filip tylko troje sideł, sporządzonych z włosów Cecylii.
— Nie ruszajmy ich, — rzekł, przypatrzywszy się im ze wzruszeniem i nakrywszy je z powrotem skórą niedźwiedzią. — Zwyczaj zakazuje wprowadzać nieład do łóżka innego...
Potem rzekł:
— Nie zostawił mi nawet noża, którego używa do krajania mięsa. Ciekaw jestem, czy jest równie ostrożny, gdy zostajesz tu sama. Ani broni ani nawet nic podobnego.
Wilki czyniły na dworze, w ogrodzeniu, nieustanny hałas. Dwa biły się zażarcie. Filip zbliżył się do okna, aby się im przypatrzeć. Byli to groźni strażnicy, których Bram pozostawił dla pilnowania ich. I Filip zastanawiał się, co uczynić z tymi bestiami, jeśli nawet uda mu się zabić Brama lub uwięzić go. Jeśli Bram wejdzie do środka ze strzelbą, wszystko będzie dobrze. Wystrzela wilki, jednego po drugim. Ale czyż Bram nie wchodzi nigdy ze strzelbą?
Dwa wilki biły się nadal. Inne tworzyły dokoła nich koło, z wyjątkiem jednego, olbrzymiego, który skorzystawszy z walki, chwycił kość i usiadłszy w kącie ogryzał ją z resztek mięsa. Słychać było potężne zgrzytanie jego paszczy.
— Wiem! — zawołał Filip. — Wilki, podobnie jak ludzie, muszą jeść, aby żyć. Kiedy pokonam Brama, wygłodzę wilki na śmierć! Potrwa to tydzień, może trochę dłużej. Jest to kwestia cierpliwości. Ale my przetrwamy! Cecylia musi to zrozumieć. Trzeba koniecznie poświęcić najpierw Brama.
Właśnie Cecylia przywołała go do siebie. Zbliżył się do niej. Przyniosła z swojego pokoju małe kawałki papieru, rozłożyła je na stole i wydawała się bardzo wzruszona. Filip zrozumiał z łatwością, że owych ośm czy dziesięć papierków, z których każdy posiadał rysunek, miało, w pojęciu Cecylii zastąpić między nimi słowa i wyjaśnić to, czego nie mogła wypowiedzieć inaczej.
Wymówiła znów jego imię: „Filip!“ jakby szeptem swoich czułych ust, kołysząc swoje smukłe ciało, jak to uczyniła po raz pierwszy, wtedy, gdy ukazała się Filipowi w promieniu słońca. Wydawało mu się to niewypowiedzenie dziwne, że go tak wołała, jak gdyby znali się już bardzo długo.
Nachyliwszy się nad papierami Filip zauważył, że były pobrukane i zniszczone, jak gdyby oddawna już miała je w rękach. Opowiadały one osobistą historię młodej kobiety.
— Wiem, narysowałaś je własnoręcznie do użytku Brama, — rzekł. — Okręty, psy, ludzie, walki, dużo walk... Przypatrzmy się temu bliżej...
Cecylia drżała zadyszana, sądząc, że jest zrozumiana.
Filip, którego serce biło nie mniej silnie, ciągnął dalej:
— Tutaj, to „ty“, w środku tego pierwszego rysunku. To ty, z twoimi rozburzonymi włosami, walcząca z grupą ludzi, którzy chcą jakby zabić cię razami batów. Ależ, na Boga, co to oznacza? A tutaj, w górze, w rogu, okręt. Z tego okrętu wysiadłaś ty, nieprawdaż? Z okrętu, z okrętu, z okrętu...
— Skunnert! — zawołała, dotykając okrętu palcem. — Skunnert... Siberien!...
Szkuner...[1] Syberia! — przełożył Filip. — To się tak nazywa, moja Cecylio. Spójrz tutaj.
Wyjął swój atlasik kieszonkowy i otworzył go.
— Zacznijmy nasze studia i rozważajmy.
Jak poprzedniego dnia dwa ciała przytulały się drżące do siebie, w namiętnym szukaniu po atlasie. Pod zgięte ramię Filipa Cecylia wetknęła głowę i usta młodego człowieka dotykały niemal jej jedwabnych włosów. Serca obojga biły głośno wśród dookolnej ciszy. Naraz Cecylia odsunęła się nieco i wskazała mapę...
Okręt wypłynął z ujścia rzeki „Lena“ na Syberii i popłynął wzdłuż brzegu aż do błękitnego miejsca, oznaczającego Ocean, naprzeciw Alaski. Tutaj mały paluszek zatrzymał się i z wyrazem rozpaczy Cecylia dała Filipowi do zrozumienia, że nie zna dalszej drogi. W pewnym miejscu na tej błękitnej przestrzeni, okręt zawadził o wybrzeże amerykańskie.
Przeszedł do innych papierów, przedstawiających liczne walki, których właściwego znaczenia nie mógł Filip zrozumieć. Wtedy młoda kobieta pokazała mu ostatni rysunek z olbrzymem, otoczonym sforą zwierząt. Był to portret Brama i jego wilków. I dopiero teraz Filip zrozumiał, dlaczego nie chciała, aby Bramowi spadł choćby włos z głowy. Bram wyratował ją z nieszczęśliwego położenia, które przedstawiały inne małe rysunki. On to ochronił ją i zabrał aż do tej kryjówki, gdzie więził ją dla powodu, którego rysunki nie mogły wytłumaczyć.
Wiele jeszcze tajemniczych szczegółów zawierała historia Cecylii. Dlaczego poszła na Syberię? Kto skierował jej okręt ku niegościnnym wybrzeżom Alaski? Któż to byli ci nieznani nieprzyjaciele, od których uratował ją Bram?
Filip wziął do ręki jeden z rysunków, który Cecylia zmięła. Przedstawiał on dwie osoby. Jedną z nich była ona sama; drugą był mężczyzna. Młoda kobieta narysowała siebie w długotrwałym uścisku owego mężczyzny. Filip spojrzał na Cecylię. Oczy jej napełniły się łzami.

Filip uczuł, że zimno mrozi mu serce. Od chwili gdy znalazł ją w chacie Brama Johnsona, gdy losy ich obojga złączyły się w tragicznej przygodzie, która przykuwała ich do tego smutnego miejsca, do tej samotni, wiążąc ich i jednocząc ze sobą, wyobraźnia jego obudziła
Był to rodzaj lancy, która przeszyła wilka na wylot!
się. Palący płomień ogarnął jego piersi. Ale oto cała jego nadzieja rozpadała się w gruzy. Kochała bezwątpienia innego...

Filip odwrócił głowę. Udręczona jego dusza zasmuciła się. Groza obecnej chwili ujawniła się w całej swej nagości. Jakież to nowe czeka ich nieszczęście?
Zbliżył się powoli do okna, aby ukryć swój lęk i wyglądnął na dwór. Prawie w tej chwili usłyszała Cecylia jego straszny krzyk. Przybiegła do niego. Filip wypuścił z rąk papierek, który przyniósł ze sobą i ręce jego wpiły się kurczowo w ramy okna. Patrzał jak ogłupiały.
— Patrz! — rzekł. — Och, mój Boże! Patrz!
Chociaż nie usłyszeli żadnego dźwięku wśród tej niezmierzonej ciszy, zobaczyli na zbrukanym śniegu wielkiego wilka, który przed chwilą gryzł kość, rozciągniętego w całej swej okazałości na ziemi i martwego. Nie poruszał się żaden muskuł jego ciała. Ściągnięte jego wargi odsłaniały potężne kły, a pod głową czerniała plama krwi.
Ale bardziej jeszcze, niż nagła śmierć zwierzęcia, zaniepokoiła Filipa broń, od której zginęło. Był to rodzaj lancy, która przeszyła wilka na wylot!
Filip poznał natychmiast, że była to harpuna, cienka i wydłużona, straszny dziryt, którym posługuje się tylko jedyny lud na Northlandzie: morderczy szczep, o czarnej twarzy, Kogmollokowie, żyjący nad brzegami zatoki i ziemi Wollastona.
— Nie patrz się, Cecylio! — zawołał.
I odciągnął ją daleko od okna.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: James Oliver Curwood i tłumacza: Kazimierz Bukowski.
  1. Dwumasztowy, lekko spławny statek.