Z „Arlekina w szkółce miłości“

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pierre de Marivaux
Tytuł Z „Arlekina w szkółce miłości“
Pochodzenie Antologja literatury francuskiej / Marivaux
Wydawca Krakowska Spółka Wydawnicza
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa w Krakowie
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Tadeusz Boy-Żeleński
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Całość jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
„ARLEKIN W SZKÓŁCE MIŁOŚCI“[1].
Scena IX. Sylwja, Pasterka.
Scena zmienia się i przedstawia łąkę, na której w oddali pasą się baranki.

SYLWJA: Zatrzymaj się chwilę, siostrzyczko; pragnę ci opowiedzieć swoją przygodę, może udzielisz mi jakiej rady. O, tutaj byłam, kiedy się zjawił; ledwie go ujrzałam, serce szepnęło mi, że kocham; to cudowne! On podszedł bliżej, przemówił do mnie... Wiesz, co powiedział? Że także mnie kocha. Byłam bardziej rada, niż gdyby mi kto darował wszystkie owieczki z całego sioła. Doprawdy, nie dziwię się, że wszystkie pasterki tak są szczęśliwe że kochają; chciałabym to tylko robić całe życie, tak mi się wydaje rozkoszne! Ale to jeszcze nie wszystko; on ma wrócić niebawem; wycałował mnie już po rękach i przeczuwam, że znów będzie chciał całować. Poradź mi coś, ty któraś kochała już tyle razy, czy mam pozwolić?

PASTERKA: Niech cię Bóg broni, siostrzyczko, bądź bardzo surowa; to podsyca uczucia kochanka.

SYLWJA: Jakto! niema jakiego milszego sposobu, aby je podsycić?

PASTERKA: Nie. Nie trzeba mu też tak bardzo powtarzać, że go kochasz.

SYLWJA: I jak się wstrzymać? Jestem jeszcze zbyt młoda, aby panować nad sobą...

PASTERKA: Rób jak zdołasz; ktoś czeka na mnie, nie mogę zostać dłużej. Bądź zdrowa, siostrzyczko.
Scena X. Sylwia sama.

SYLWJA sama: Jakżem niespokojna! Wolałabym już raczej nie kochać, niż musieć się drożyć; cóż, kiedy ona powiada, że to podsyca miłość. To dziwne, doprawdy; należałoby odmienić ten sposób na jakiś łatwiejszy; ci, którzy go wymyślili, nie kochali widać tak bardzo jak ja.

Scena XI. Sylwja, Arlekin.

SYLWJA: Oto mój kochanek; jakże mi będzie ciężko się wstrzymać!

(Arlekin, spostrzegłszy Sylwję, podbiega żywo w radosnych podskokach, gładzi ją kapeluszem do którego przywiązał chusteczkę; kręci się dokoła Sylwji; to całuje chusteczkę, to znów pieści Sylwję).

ARLEKIN: Jesteś więc, moje śliczności?

SYLWJA: Tak, mój kochanku.

ARLEKIN: Rada jesteś mnie widzieć?

SYLWJA: Dosyć.

ARLEKIN: Dosyć? to nie dosyć.

SYLWJA: Och, owszem: nie trzeba więcej.

(Arlekin bierze ją za rękę. Sylwja zdaje się zakłopotana).

ARLEKIN: Ja nie chcę, żebyś tak mówiła.

SYLWJA, cofając rękę: O, proszę mnie nie całować.

ARLEKIN: I to jeszcze! Widzisz, jakaś ty niepoczciwa (płacze).

SYLWJA, czule, biorąc go pod brodę: Kochaneczku mój, tylko nie płacz.

ARLEKIN, ciągle szlochając: Przyrzekłaś mi swą przyjaźń.

SYLWJA: Masz ją przecież.

ARLEKIN: Nie; kiedy się kogoś lubi, nie zabrania mu się całować w rękę. (Podsuwa jej swoją). O, masz: przekonaj się, czybym ja zrobił tak jak ty.

SYLWJA, przypominając sobie rady pasterki, na stronie: O, niech kuzynka mówi co chce, nie wytrzymam. (Głośno). No, no, pociesz się już, kochaneczku mój, całuj, kiedy masz taką ochotę, całuj. Ale słuchaj, nie pytaj mnie tylko, ile ja cię kocham; zawsze powiedziałabym ci połowę mniej niż naprawdę. To jest... naprawdę, kocham cię ze wszystkich sił; ale nie powinieneś tego wiedzieć, bobyś ty mnie mniej kochał; tak mi powiedziano.

ARLEKIN, smutno: Ci, co to powiedzieli, oszukali cię; to jakieś ciemięgi, które nic się nie znają na naszych sprawach. Żebyś ty wiedziała, jak mi serce bije kiedy cię całuję w rękę i kiedy mówisz że mnie kochasz: to przecie znak, że to wszystko dobrze wpływa na moją miłość.

SYLWJA: Wierzę ci chętnie, bo i na moją też dobrze; ale to nic: skoro mówią, że tak trzeba, zróbmy, dla wszelkiej pewności, taki układ: za każdym razem, kiedy mnie spytasz czy cię bardzo lubię, powiem że nic a nic, a to nie będzie wcale prawda; i kiedy będziesz chciał mnie pocałować w rękę, ja nie będę chciała, a właściwie to będę miała ochotę.

ARLEKIN, śmiejąc się: Ha, ha, ha, to będzie paradne! owszem, doskonale; ale nim zawrzemy ten układ, pozwól mi się nacałować twych rączek do syta: to jeszcze nie należy do zabawy.

SYLWJA: Co słuszne, to słuszne. Całuj.

ARLEKIN obcałowuje jej ręce bez końca, następnie, zastanowiwszy się nad rozkoszą której doznał, powiada: Ale, najmilsza, może ten układ będzie nadto uciążliwy?

SYLWJA: Ech, kiedy nam dokuczy na dobre, czyż nie możemy go zerwać?

ARLEKIN: Masz słuszność, jedyna. Więc to postanowione?

SYLWJA: Tak.

ARLEKIN: To będzie strasznie zabawne; spróbujmy. (Pyta żartobliwie, dla zabawy). Bardzo mnie kochasz?

SYLWJA: Nie bardzo.

ARLEKIN serjo: Ale ty tak tylko dla zabawy? inaczej...

SYLWJA, śmiejąc się: Ależ tak, tak.

ARLEKIN, ciągle żartem, śmiejąc się: Hi, hi, hi! Daj mi rączkę, malusieńka.

SYLWJA: Nie chcę.

ARLEKIN uśmiecha się: A ja wiem, żebyś bardzo chciała.

SYLWJA: Więcej jeszcze niż ty, ale nie chcę się przyznać.

ARLEKIN uśmiecha się jeszcze, później, nagle, smutno. Muszę ją ucałować, albo się będę martwił.

SYLWJA: Żartujesz, kochanku mój?

ARLEKIN, ciągle smutno: Nie.

SYLWJA: Jakto! to serjo?

ARLEKIN: Serjo.

SYLWJA, podając rękę: Więc masz...






  1. Marivaux, Komedje, tomów 2, przełożył Boy, Kraków, J. Czernecki.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pierre de Marivaux i tłumacza: Tadeusz Boy-Żeleński.