Rozdział V Z Moskwy do Irkutska • Część II. Rozdział VI. • Juliusz Verne Rozdział VII
Rozdział V Z Moskwy do Irkutska
Część II. Rozdział VI.
Juliusz Verne
Rozdział VII

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Przyjaciel na gościńcu.


W pół godziny potem Michał i Nadia już byli za murami Tomska.

Tej nocy korzystając z ogólnej orgii i pijatyki oficerów, pewna liczba jeńców mniej bacznie strzeżonych zdołała umknąć z obozu tatarskiego. Nadi udało się być obecną egzekucyi Michała. Nie krzyknęła ani razu, nawet wtedy kiedy gorąca szabla paliła oczy Michała. Instynktownie czuła że ona to powinna być przewodnikiem syna Mady Strogoff. Chwilami serce w jej piersi zamierało, ale myśl jedna i ciągła dodawała jej energii:

– Ja będę psem niewidomego! – mówiła sobie.

Przed Iwanem Nadia ukryła się w cieniu. Czekała na oddalenie się tłumu. Michał jako nędzarz nieszkodliwy pozostał sam. Widziała jak wlókł się do matki, nachylił nad nią, pocałował w czoło, powstał i usiłował uciekać.

Po chwili oboje ręka w rękę schodzili z pochyłej doliny, nakoniec udało im się wymknąć wyłomem muru.

Jedyna tylko droga prowadziła do Irkutska, nie można się było omylić. Nadia pospiesznie prowadziła Michała. Prawdopodobnie po kilku godzinach orgii przednie straże tatarskie znów puszczą się w stepy i mogą im przeciąć ucieczkę. Ważnem więc było aby wyprzedzić ich w Krasnojarsku o pięćset wiorst oddalonym od Tomska, aby jak najpóźniej opuścić bity gościniec. Droga uboczna nieznana, była to dla nich śmierć niezawodna.

Jakim sposobem Nadia przetrwała trudy nocy z 16 na 17 Sierpnia? Jak jej sił wystarczyło na pochód tak długi? Jak pokrwawione stopy aż tam ją zaniosły? My tego pojąć nie możemy. Nie ulega jednakże wątpliwości, że w dwanaście godzin po opuszczeniu Tomska, Michał z swą towarzyszką wchodził do miasta Semilowskoje, przebywszy wiorst pięćdziesiąt.

Michał nie przemówił ani słowa. Nie Nadia jego lecz on Nadię prowadził za rękę, ale dzięki tej wskazówce postępował ze zwykłą swą pewnością.

Miasto było prawie puste. Mieszkańcy przed Tatarami schronili się do Jenisejska. Dwa lub najwyżej trzy domy były zaledwo zamieszkałe. Wszystko co miało jakąkolwiek wartość wywieziono z miasta.

Podróżni nasi musieli tutaj wypocząć kilka godzin. Potrzebowali posilić się i przespać.

Dziewczyna poprowadziła Michała na koniec miasta. Wprowadziła go do oprożnionego domu. Stara drewniana ławka stanowiła całe umeblowanie.

Nadia patrzyła na swego niewidomego towarzysza takim wzrokiem, jakim dotąd nie patrzyła nigdy. Nie wdzięczność, nie litość malowała się w jej oczach, więcej nad to oboje. Gdyby Michał nie był pozbawionym wzroku, byłby wyczytał poświęcenie i czułość bezgraniczną.

Powieki niewidomego zaczerwienione od gorącej szabli, do połowy zakrywały mu oczy zupełnie suche. Błona oczna była trochę ściągniętą, źrenica nadmiernie rozszerzona, barwa oka pociemniała, rzęsy i brwi zupełnie spalone; pozornie jednak przenikliwy wzrok młodzieńca z swojej siły nic nie utracił. Jeżeli nic nie widział, jeżeli był zupełnie ciemnym, to dla tego jedynie iż nerw optyczny gorącem szabli został ostatecznie zniszczonym.

W tej chwili Michał wyciągnął rękę.

– Nadia, czy ty jesteś tutaj? zapytał.

– Tak Michale jestem przy tobie i nie opuszczę cię nigdy.

Usłyszawszy po raz pierwszy swoje imię z ust Nadi Michał zadrżał. Domyślił się że towarzyszka jego wszystko wiedziała, kim był i jaki węzeł łączył go z Marfą.

– Nadia, ciągnął dalej, trzeba nam się rozłączyć!

– Rozłączyć? I dla czegóż to Michale?

– Nie chcę być przeszkodą twojej podróży. Twój ojciec czeka cię w Irkutsku! Powinnaś połączyć się z ojcem!

– Mój ojciec przekląłby mię gdybym cię opuściła po tem coś dla mnie uczynił!

– Nadia! Nadia! wołał Michał przyciskając jej rękę do serca, ty o twoim ojcu tylko myśleć powinnaś!

– Michale! tobie jam więcej aniżeli ojcu memu potrzebna! Czy wyrzekasz się swojej podróży do Irkutska?

– Nigdy! wykrzyknął Michał głosem przekonywającym, iż dawna energia nie opuściła go wcale.

– A jednak niemasz już tego listu!…

– Listu ukradzionego mi przez Iwana… A więc obejdę się bez niego! Obeszli się ze mną jak ze szpiegiem, jak szpieg będę teraz działał. Pójdę do Irkutska, opowiem wszystko co widziałem i słyszałem, a przy sięgam na Boga że kiedyś wróg mój twarz w twarz spotka mnie na drodze swojej. Ale muszę go wyprzedzić w Irkutsku, muszę wpierw od niego tam się dostać!

– I ty mówisz aby się rozłączyć Michale?

– Ci nędznicy wszystko mi zabrali!

– Ja posiadam kilka rubli i oczy zdrowe! Mogę patrzeć za ciebie Michale i zaprowadzić tam gdzie sam zajść nie możesz!

– A jak pójdziemy?

– Piechotą.

– A z czego będziemy żyć?

– Z jałmużny.

– Pójdźmy Nadia!

– Pójdźmy!

Młodzi ludzie nie nazywali się już siostrą i bratem. Wspólna nędza zbliżyła ich jeszcze do siebie. Po godzinie wypoczynku opuścili dom. Nadia użebrała w mieście kilka kawałków czarnego chleba. Uczyniła to bez wstydu i upokorzenia bo żebrała dla zaspokojenia głodu i pragnienia wspólnego. Większą część posiłku Nadia oddała Michałowi. Spożywał chleb podawany mu przez nią kawałkami, pił z czarki którą ona do ust mu poniosła.

– A ty czy jesz Nadia? zapytał.

– Jem Michale, odpowiadała dziewica ograniczając się tem co Michał pozostawiał.

Podróżni nasi puścili się w dalszą drogę do Irkutska. Dziewczyna wszelkiemi siłami zwyciężała utrudzenie. Gdyby Michał mógł ją widzieć, może zbrakłoby mu odwagi iść dalej. Ale Nadia nie żaliła się, nie westchnęła nawet ani razu, a Michał szedł ciągle prędko. I dlaczego? Czyż miał nadzieję wyprzedzić Tatarów? Był ciemny, pozbawiony pieniędzy, a gdyby mu zabrakło Nadi, pozostawałaby mu śmierć niehybna! Ale jeżeli zdołają przybyć do Krasnojarska, może nie wszystko jeszcze stracone, bo rząd uwiadomiony kim był w istocie, Michał nie omieszka przyjść mu z pomocą.

Tak więc Michał szedł ciągle, prawie nic nie mówiąc, nieustannie zajęty rozmyślaniem. Trzymał rękę Nadi. Od czasu do czasu zapytywał:

– Dla czego nic nie mówisz Nadia?

– Po co nam rozmowa Michale? rozmyślajmy razem! odpowiedziała dziewczyna, usiłując głosowi swemu odjąć wszelką cechę znużenia.

Ale chwilami czuła iż serce bić ustaje, nogi chwieją się pod nią, krok zwalnia; pozostawała w tyle. Wtedy Michał zatrzymywał się i patrzył w nią bacznie, jak gdyby wieczna noc wzroku jego nie mroczyła. Pierś jego podnosiła się, przyciskał silniej rękę towarzyszki i szedł dalej.

A jednak Opatrzność tego dnia po tylu udręczeniach, miała im zesłać chociaż chwilowy wypoczynek.

Po dwugodzinnej wędrówce Michał zatrzymał się.

– Czy droga zupełnie pusta? zapytał.

– Zupełnie.

– Czy nie słyszysz za nami turkotu?

– W istocie coś słyszę.

– Jeżeli to Tatarzy musiemy się ukryć, przypatrz się.

– Poczekaj Michale! odpowiedziała Nadia, cofając się na zakręt drogi.

Michał pozostawszy sam słuchał.

Wkrótce powróciła Nadia.

– To wózek powiedziała. Jakiś młody człowiek powozi.

– Sam jeden?

– Sam jeden!

Zawahał się. Czy należało się ukryć? Czy też przeciwnie prosić właściciela o miejsce na wózku, jeżeli już nie dla siebie to przynajmniej dla niej? On oprze się tylko o wóz, będzie go popychał w razie potrzeby bo miał siłę jeszcze, ale czuł doskonale jak siły Nadi już brakowało. Od ośmiu dni na nogach, siły jej wyczerpać się musiały.

Czekał więc.

Wkrótce pokazał się wózek.

Była to ciasna kibitka, mogąca w ostateczności pomieścić trzy osoby.

Zwyczajnie do kibitki zakładają trzy konie, lecz ta zaprzężoną była tylko w jednego.

Przy młodzieńcu leżał pies.

Nadia w człowieku poznała Rossyanina o twarzy powolnej, łagodnej, budzącej zaufanie. Jechał powoli nie zmuszając konia do szybszego biegu, jak gdyby droga była zupełnie spokojna, a on nie lękał się spotkania Tatarów.

Nadia i Michał usunęli się na bok.

Kibitka stanęła, młodzieniec uśmiechnięty patrzył na dziewczynę.

– A dokąd to? zapytał zdziwiony.

Dźwięk tego głosu nie był obcym Michałowi. Przypomnienie to musiało być uspokajającem, bo twarz jego rozjaśniła się.

– No dokądże idziecie? powtórzył młodzieniec zwracając się do Michała.

– Idziemy do Irkutska, odpowiedział tenże.

– Oh! ojczulku chyba nie wiecie ile wiorst do Irkutska?

– Wiemy.

– I idziecie piechotą?

– Piechotą.

– No przypuszczam jeszcze ty, ale panienka?

– To moja siostra.

– Tak twoja siostra ojczulku. Czy sądzisz że ona zajdzie do Irkutska?

– Przyjacielu, odpowiedział Michał podchodząc, Tatarzy nas obdarli, nie posiadam ani jednej kopiejki nie mogę cię wynagrodzić, lecz jeżeli zabierzesz moją siostrę, ja piechotą pójdę za wózkiem, będę biegł jeżeli potrzeba, nie opóźnisz się przezemnie ani o godzinę.

– Bracie!… ja nie chcę!… ja nie chcę! Panie brat mój jest niewidomy!

– Niewidomy! odpowiedział wzruszony młodzieniec.

– Tatarzy wypalili mu oczy.

– Wypalili oczy? Oh! biedny ojczulku! Ja jadę do Krasnojarska. Wsiadajcie oboje, wszyscy się zmieścimy. Wreszcie pies mój może pójść piechotą. Tylko ja jadę powoli, szanuję mego konia.

– Jak się nazywasz przyjacielu?

– Nazywam się Mikołaj P*.

– Nie zapomnę tego nazwiska.

– Siadaj więc biedaku, Twoja siostra przy tobie w głębi wózka, ja na przodzie będę powoził. Jest dużo słomy, będzie wam jak w gniazdeczku. No, Serko zrób nam miejsce!

Pies nie dał się prosić. Byłto zwierz rassy syberyjskiej, popielaty, zdający się przywiązanym bardzo do swego pana.

Po chwili już Nadia i Michał siedzieli w kibitce. Michał wyciągnął rękę szukając ręki Mikołaja.

– To moich rąk szukasz zapewne. Masz je obiedwie ojczulku. Uściśnij je jeżeli ci to może sprawić przyjemność!

Kibitka ruszyła. Koń nie zachęcany wcale szedł powoli. Lecz jeżeli Michał nic nie zyskiwał na czasie, przynajmniej Nadia mogła wypocząć cokolwiek. Siły dziewczyny były tak wyczerpane, że wkrótce snem kamiennym zasnęła. Towarzysze ułożyli ją jak mogli najwygodniej. Michała wzruszała dobroć towarzysza, a jeżeli ani jednej łzy nie uronił to jedynie dla tego, że rozpalona szabla wypaliła ostatnią.

– Ładna dziewczyna, powiedział Mikołaj.

– Ładna.

– I to chce być silnem, na odwadze jej nie zbywa, ale w gruncie rzeczy to słabe biedactwo? Czy zdaleka idziecie?

– Z bardzo daleka.

– Biedni ludzie? Bardzo bolało zapewne jak ci oczy wypalano!

– Okrutnie powiedział Strogoff odwracając się do Mikołaja, jak gdyby pragnął go zobaczyć.

– Nie płakałeś?

– Płakałem.

– I ja płakałbym także. To straszne nie módz widzieć tych których kochamy! Ale oni cię widzą. To zawsze pociecha!

– Tak, może! Powiedz mi przyjacielu czy nigdy mnie nie widziałeś?

– Ciebie ojczulku? Nie, nigdy.

– Bo dźwięk twego głosu nie jest mi obcy.

– Ah! odparł Mikołaj z uśmiechem. Mój głos znany ci! Może dla tego pytasz aby się dowiedzieć zkąd jadę. Powiem ci zaraz. Jadę z Koływania.

– Z Koływania? Więc ja cię widziałem. Byłeś na stacyi telegraficznej.

– Może być. Mieszkałem tam. Byłem urzędnikiem przy telegrafie.

– I pełniłeś swój urząd aż do ostatniej chwili?

– To było właśnie moim obowiązkiem.

– Było to w dniu kiedy Francuz i Anglik z rublami w ręku dobijali się o miejsce przy kratce. Anglik dyktował ci pierwsze wyrazy z biblii.

– Być może ojczulku, ale nie pamiętam.

– Jakto! nie pamiętasz tego?

– Nigdy nie czytuję przesyłanych depeszy. Moim obowiązkiem zapominać je, daleko mniej ambarasu nie wiedzieć.

Ta odpowiedź charakterystyczna najlepiej odmalowała Mikołaja P*.

Jednak kibitka posuwała się tak powoli, że Michał byłby pragnął koniecznie jej bieg przyspieszyć. Koń szedł trzy godziny, potem godzinę odpoczywał. Tak musiało być nieodmiennie. W czasie przystanku koń pasł się, podróżni posilali się w towarzystwie wiernego Serko. Prowizye kibitki byłyby wystarczyły dla osób dwudziestu przynajmniej.

Po jednodniowym wypoczynku Nadia trochę sił odzyskała. Mikołaj pamiętał o jej wygodzie. Podróż odbywała się w warunkach znośnych, zwolna ale nieustannie. Czasami w nocy Mikołaj zasypiał, wtedy Michał brał za lejce i przyspieszał biegu z wielkiem zadziwieniem Serka. Z przebudzeniem Mikołaja wszystko wracało do porządku, niemniej jednak zyskano kilka wiorst dalej.

W taki to sposób przebyto rzekę Iszymsk, miasto Szimskoe, Berikylskoe, Kiuskoe, Marińsk, miasto tegoż nazwiska, Bogostowskoje i nakoniec Tchulę mały strumień dzielący Syberyę wschodnią od zachodniej. Droga prowadziła raz przez obszerne płaszczyzny, to znów przez gęste nieskończone lasy.

Wszędzie było pusto. Miasta wyludnione. Wieśniacy schronili się za Jenisej sądząc iż szeroka ta rzeka zasłoni ich przed Tatarami.

Dnia 22 Sierpnia kibitka przybyła do Aczyńska, to jest oddaliła się od Tomska trzysta ośmdziesiąt wiorst. Sto dwadzieścia wiorst dzieliło ją jeszcze od Krasnojarska. Między podróżnymi nie zaszła żadna zmiana; Mikołaj był zawsze jednakowo powolny, Nadia i Michał jednako niespokojni, myśląc o chwili rozstania się ze swoim towarzyszem.

Michał kraj przebywany widział oczyma Nadi i Mikołaja. Jedno i drugie opisywało mu przebywane sioła. Wiedział czy jedzie płaszczyzną czy lasem. Mikołaj lubił gawędkę i dzielił się chętnie wrażeniami z Michałem.

Pewnego dnia Michał zapytał jaka pogoda.

– Dość ładna ojczulku, ale to już ostatnie dni lata. Jesień krótko trwa na Syberyi i wkrótce nastanie zima. Może Tatarzy zawieszą swoje działania wojenne?

Michał pokręcił głową.

– Nie sądzisz tak ojczulku. Myślisz że przeniosą się do Irkutska?

– Lękam się tego.

– Tak… masz słuszność. Zły człowiek jest w pośród nich, ten nie zezwoli na ostudzenie zapału. Czy słyszałeś o Iwanie?

– Słyszałem.

– Wiesz co, to nikczemnie, być zdrajcą własnego kraju!

– Tak to nikczemnie odparł spokojnie Michał usiłując pokryć wyrażenie.

– Ojczulku, ciebie nie dosyć oburza Iwan.

– Wiesz mi przyjacielu, nikt go więcej odemnie nienawidzić nie może.

– Niepodobna, przerwał Mikołaj, niepodobna Ja skoro pomyślę o Iwanie, o złem jakie wyrządza taka mnie złość ogarnia że gdybym go miał…

– Gdybyś go miał przyjacielu?…

– Sądzę że zabiłbym go.

– A ja jestem pewnym tego, odparł spokojnie Michał.