Rozdział IX Z Moskwy do Irkutska • Część II. Rozdział X. • Juliusz Verne Rozdział XI
Rozdział IX Z Moskwy do Irkutska
Część II. Rozdział X.
Juliusz Verne
Rozdział XI

Uwaga! Tekst niniejszy w języku polskim został opublikowany w latach 1876-77.
Stosowane słownictwo i ortografia pochodzą z tej epoki, prosimy nie nanosić poprawek niezgodnych ze źródłem!


Bajkał i Angara.


Jezioro Bajkałskie ma dziewięćset wiorst długości a sto szerokości… Głębokość nieznana. Według podania żaden rossyanin w nurtach tej wody nie utonął.

Wspaniały ten zbiornik wody słodkiej na który trzysta rzek się składało, otoczony jest malowniczo wukanicznemi górami. Jedynem jego ujściem jest Angara; rzeka ta przerzyna Irkutsk i wpada do Jenisseju. Góry zaś otaczające są częścią łańcucha gór Ałtajskich.

Już w tej epoce zimno czuć się dawało. Jesień ginęła we wcześnie nastającej zimie. Były to pierwsze dni Października. Słońce zachodziło o godzinie piątej, zimno podczas nocy dochodziło do zera. Pierwsze śniegi pobieliły już wierzchołki gór nad Bajkałem. W czasie zimy syberyjskiej woda zamarznięta na kilka stóp grubości, przeciążoną bywa kuryerskiemi sankami i karawanami.

Jezioro Bajkałskie podlega gwałtownym burzom, bałwany jego groźne.

Michał niosąc Nadię na ręku przybył do jeziora od strony południowo-wschodniej. Cóż ich tutaj czekało, jeżeli nie śmierć z utrudzenia i wycieńczenia sil.

W jaki sposób przebyć jezioro i rzekę? a jednak gdyby je przebyli, pozostawało by im już zaledwo sto czterdzieści wiorst, to jest trzy dni podróży.

Opatrzność widocznie czuwała nad Michałem, bo stepy te tak puste zazwyczaj, dzisiaj nie były bezludnemi.

Na skraju jeziora znajdowało się około pięćdziesięciu ludzi.

Nadia uradowana krzyknęła:

– To rossyanie! rossyanie!

I po tym ostatnim wysiłku oczy jej zamknęły się, głowa opadła na piersi Michała. Ale spostrzeżono ich. Kilku rossyan podbiegło i przyprowadziło dziewczynę z niewidomym na brzeg jeziora, gdzie była przymocowaną tratwa.

Tratwa gotową była do odpłynięcia.

Rossyanie ci, byli to zbiegowie chroniący się do Irkutska przed tatarami i ich okrucieństwem.

Zamiar ten rozradował serce Michała. Pozornie jednak zachował się obojętnie, nie chcąc zdradzić swego incognito.

Plan uciekających był bardzo prosty. Jodłowe lasy dostarczyły bali, te powiązano łoziną i tym sposobem utworzono statek.

Tamto Michała i Nadię zaprowadzono. Dziewczyna odzyskała zmysły. Kazano im się obojgu posilić, położono na łóżkach usłanych z liści i Nadia głęboko usnęła.

Michał nikogo z podróżnych nie wtajemniczył w swoje przygody. Przedstawił się jako mieszkaniec Krasnojarska który nie mógł dostać się do Irkutska przed wojskami emira, oraz dodał że według wszelkiego prawdopodobieństwa, znaczne siły tatarskie zgromadziły się przed stolicą Syberyi.

Nie było więc chwili do stracenia. Zimno stawało się coraz dokuczliwsze. W nocy temperatura spadała niżej zera. Lody poczynały tworzyć się na jeziorze Bajkałskiem. Dotąd tratwa manewrowała swobodnie, ale jeżeli Angara zacznie marznąć zanim na jej prąd przybędą, wszystko przepadło. Z tych więc powodów podróżni nasi wyruszyli bezzwłocznie.

O godzinie ósmej wieczorem tratwa już płynęła przy wybrzeżu, Kilku wieśniaków kierowało za pomocą wielkich żerdzi zastępujących wiosła.

Stary marynarz z jeziora Bajkałskiego przyjął na siebie dowództwo. Był to człowiek sześćdzicsięcio pięcio letni, ogorzały od wichrów jeziora. Gęsta biała broda spływała mu na piersi. Czapka futrzana nadawała głowie wyraz powagi i pewnego majestatu. Opończa pasem przepasana aż do samych stóp okrywała go. Starzec ten zajął miejsce w tyle statku i w milczeniu giestami dowodził i dziesięciu słów nie wymówił w przeciągu dziesięciu godzin. Wreszcie wszystko polegało na tem, aby tratwę utrzymać na prądzie przy wybrzeżu, nie puszczając się na pełne jezioro.

Załogę tratwy składali ludzie rozmaitego powołania. Krajowi wieśniacy, kobiety, starcy i dzieci, dwóch czy trzech pielgrzymów i kilku mnichów. Pielgrzymi śpiewali psalmy głosem żałosnym. Jeden był rodem z gubernii Podolskiej, drugi przybywał z Żółtego morza, trzeci z Finlandyi. Ten ostatni miał u pasa skarbonkę zamkniętą na kłódkę, wyglądającą jak gdyby pochodziła z rabunku kościoła.

Księża przybywali z północy cesarstwa. Od trzech miesięcy opuścili Archangielsk. Zwiedzili oni wyspy święte przy wybrzeżu Cezalie, klasztor Soloretski, klasztor Trójcy Ś-ej, świętego Antoniego i świętej Teodozyi w Kijowie, klasztor Simenof w Moskwie, w Kazaniu, jako też kościół Starowierców i ztamtąd udawali się do Irkutska.

Ksiądz był wioskowy, jakich niezmiernie wielu w Rossyi. Był odziany nędznie, jak prosty wieśniak i w istocie ani stanowiskiem ani władzą w niczem od niego się nie różnił. Sam uprawiał pole, chrzcił, żenił i grzebał. Dzieci i żonę chroniąc przed tatarami, wysłał do prowincyi północnych. Sam zaś aż do ostatniej chwili pozostawał w parafii. Potem kiedy już musiał uciekać, droga do Irkutska była zamknięta.

Różnorodni ci zakonnicy modlili się bezustannie, kończąc każdą strofę modlitwy wyrazami „Chwała niech będzie Bogu”.

Nic nie przerywało żeglugi. Nadia spała głęboko. Michał czuwał nad nią. Sen zaledwo od czasu do czasu sklejał jego powieki, bo myśl nieustannie czuwała.

O wschodzie słońca tratwa jeszcze o czterdzieści wiorst oddaloną była od koryta Angary. Prawdopodobnie dopiero około godziny trzeciej lub czwartej po południu tam przybędzie. Było to niejako szczęśliwym wypadkiem dla naszych podróżnych, bo będą płynąć rzeką wieczorem, w nocy zaś łatwiej im przyjdzie wylądować w Irkutsku.

Jedyną obawą niepokojącą starego marynarza dowódzcę, było tworzenie się lodów na powierzchni wody. Noc była niezmiernie zimna Kawałki lodu coraz częściej się ukazywały. To mogło nietylko utrudnić ale nawet uczynić niepodobnem dalsze żeglowanie. Dla tego też Michał pragnął dowiadywać się co chwila w jakiej ilości ukazywały się lody. Nadia już nie spała, jej więc zapytywał, a ona wiernie objawiała wszelkie zmiany zachodzące na powierzchni wody.

Kiedy tak lody przepływały, dziwne fenomena ukazywały się na jeziorze. Były to wspaniałe wytryski źródeł wody wrzącej, rodzaj studni artezyjskich przez samą naturę zbudowanych w łożysku jeziora. Woda tryskała wysoko, rozpryskując się w parę, prawie natychmiast marznącą. Widok ten zachwycałby spokojnego turystę w spokojnych okolicznościach.

O czwartej po południu wpływano pomiędzy skalami na łożysko Angary. Na prawym brzegu widać było mały port Liwenicznara, kościół i kilka budynków.

Tutaj przekonano się że lody płynęły już na rzece, lecz ilość ich nie była jeszcze przerażającą.

Tratwa przybiła do portu, Tam dowódzca postanowił odpocząć godzinę, dla poczynienia niejakiej naprawy w statku. Bale rozdzieliły się i groziły zupełnem rozsypaniem, należało je więc powiązać na nowo, aby mogły się oprzeć prądowi Angary.

Podczas lata port Liwenitchnara jest miejscem wylądowania podróżujących na jeziorze Bajkałskiem, bądź udających się do Kiachty ostatniego miasta przed granicą rossyjsko-chińską, bądź powracających ztamtąd.

Ale w obecnych okolicznościach Liwenicznara była to także pustynia. Mieszkańcy musieli opuścić obydwa wybrzeża Angara, gdzie bezustannie uwijali się tatarzy. Załoga portu wszystkie statki wysłała na zimowisko do Irkutska.

Tak więc stary marynarz nie mógł się spodziewać, iż wypadnie mu zabierać ztąd passażerów, a jednak w chwili kiedy tratwa przybijała do lądu, dwóch podróżnych przybiegło całym pędem do przystani.

Na ich widok Nadia o mało nie krzyknęła. Pochwyciła rękę Michała tak gwałtownie, że ten z podziwieniem zapytał:

– Co ci się stało Nadiu?

– Nasi dwaj towarzysze podróży są tutaj.

– Czy ten francuz i anglik których spotkaliśmy w wąwozach gór Uralskich?

– Ci sami.

Michał zadrżał, aby nie zdradzono jego incognito.

Wszak teraz Alcydes Jolivet i Harry Blount znali jego prawdziwe nazwisko, wiedzieli iż był Michałem Strogoff kuryerem. Dwaj dziennikarze od epoki rozłączenia się w Iszym już dwa razy się spotkali, raz w obozie Zabedeiro, kiedy knutem uderzył w twarz Iwana, drugi raz w Tomsku, kiedy na jego osobie wykonywano wyrok emira. Tak więc dokładnie byli wtajemniczeni co do jego prawdziwej osobistości.

Michał szybko uczynił postanowienie.

– Nadia, powiedział, skoro tylko ten francuz i anglik przybędą na statek, proś aby się zemną zobaczyli!

W istocie był to Harry Blount i Alcydes Jolivet. Ich nie prosty przypadek a siła okoliczności sprowadziła do Liwenicznara.

Jak wiadomo po wkroczeniu wojsk tatarskich do Tomska, opuścili oni miasto przed wykonaniem okrutnego wyroku na osobie Michała. Nie wiedzieli więc wcale że ich dawny towarzysz podróży nie zginął, a z rozkazu emira został oślepiony tylko.

Tak więc dostawszy koni, tego samego wieczora wyjechali z Tomska z zamiarem, iż następną kronikę już będą pisać z obozu rossyjskiego.

Alcydes Jolivet i Harry Blount spieszyli do Irkutska w nadziei że zdołają wyprzedzić emira i byłoby im się to niewątpliwie powiodło, gdyby nie nadspodziewane ukazanie się owej trzeciej kolumny, przybywającej od strony Jenisseju. Tymczasem przecięto im drogę zanim przybyli do Dinki, musieli się więc udać nad jezioro Bajkałskie.

Skoro przybyli do portu Liwenicznara znaleźli go ostatecznie wyludnionym, a niepodobieństwem było myśleć o natychmiastowem udaniu się do Irkutska, przy coraz liczniejszem napływie wojsk tatarskich. Tak więc od trzech dni czekali nie widząc żadnego punktu wyjścia dla siebie, kiedy na ich szczęście nadspodziewanie tratwa przybiła.

Uciekający wtajemniczyli ich w swoje zamiary. Było niejakie prawdopodobieństwo iż nocą podróżni zdołają dostać się do Irkutska. Postanowili spróbować szczęścia.

Alcydes Jolivet udał się więc natychmiast do starego marynarza z ofiarą zapłaty jakiej sam zażąda, byle ich tylko zabrał z sobą.

– Tutaj się nie płaci, odrzekł poważnie marynarz, tutaj ryzykuje się tylko własne życie.

I Nadia zobaczyła wkrótce dziennikarzy wstępujących na tratwę.

Harry Blount pozostał zawsze tym samym milczącym Anglikiem.

Alcydes Jolivet zdawał się być cokolwiek poważniejszym jak zazwyczaj, a zaprzeczyć niepodobna, iż okoliczności usprawiedliwiały chwilową jego powagę.

Tylko Alcydes Jolivet zajął miejsce na przodzie statku, kiedy uczul iż dotknięto jego ramienia.

Odwrócił się i poznał siostrę Mikołaja Korpanoff a raczej siostrę Michała Strogoff, kuryera, jak to wiedział obecnie.

O mało nie krzyknął z zadziwienia, ale Nadia położywszy palec na ustach, nakazała mu milczenie.

– Pójdź! powiedziała Nadia.

I Alcydes Jolivet wezwawszy z sobą Harrego Blount, udał się za dziewczyną. Podziwienie jego zdwoiło się jeszcze na widok mniemanego brata Nadi, o którym sądził iż dawno nie żyje.

Michał nie ruszył się.

Alcydes Jolivet spojrzał pytająco na dziewczynę.

– On nas nie widzi panowie, przemówiła Nadia. Tatarzy wypalili mu oczy! Mój biedny brat jest niewidomy!

Żywe współczucie odmalowało się na twarzach dziennikarzy.

Po chwili siedzieli już obok Michała, ściskali za ręce, oczekując jego przemówienia.

– Panowie, przemówił nakoniec Michał, nie powinniście wiedzieć kim jestem i w jakim celu jadę na Syberyę. Proszę, zechciejcie uszanować moją tajemnicę. Czy przyrzekacie mi to?

– Przyrzekam na mój honor, odrzekł Alcydes Jolivet.

– A ja daję słowo szlachcica, dodał Harry Blount.

– Dziękuję wam, panowie.

– Czy nie moglibyśmy być panu w czem pomocnymi? zapytał Harry Blount. Może coś w spełnieniu jego poselstwa?

– Nie, wolę sam działać, odpowiedział Michał.

– Ależ ci barbarzyńcy pozbawili cię wzroku, rzekł Alcydes Jolivet.

– Mam Nadię, a oczy jej wystarczają mi!

W pół godziny potem tratwa już wypłynęła z przystani i szybowała po rzece. Była godzina piąta po południu. Noc się zbliżała. Miała być bardzo ciemną i zimną, bo temperatura spadła niżej zera.

Alcydes Jolivet i Harry Blount przyrzekli Michałowi zachowanie tajemnicy, ale nie odstępowali go. Wiedli z nim cichą rozmowę, wtajemniczając niewidomego w nieznane mu jeszcze wypadki, tak że sam mógł już sobie wyrobić pogląd na obecny stan rzeczy.

Nie ulegało wątpliwości że tatarzy oblegli Irkutsk i że trzecia kolumna już z główną armią się połączyła, a tym sposobem emir i Iwan byli pod murami stolicy.

Ale dla czego kuryer tak spieszył do Irkutska po utracie listu, ani Alcydes Jolivet, ani Harry Blount zupełnie nie pojmowali.

– Powinniśmy pana prosić o przebaczenie za nie podanie mu ręki w Iszym, przemówił Alcydes Jolivet.

– Nie, bo mieliście prawo uważać mnie za nędznika!

– Bądź co bądź, wspaniale wyknutowałeś twarz temu łotrowi i długo ślady na niej nosić będzie!

– Nie, niedługo! odparł bez uniesienia żadnego Michał.

W pół godziny potem dwaj dziennikarze wiedzieli już o wszystkich przygodach Nadi i Michała. Podziwiali ich wspólną odwagę i poświęcenie młodej dziewczyny. O Michale zaś myśleli: „Oto prawdziwy człowiek!”

Tratwa wśród lodów szybko przepływała. Wybrzeża malowniczo się przedstawiały. Tutaj wysokie odłamy granitowe, tam gęstwiny zkąd huczące rzeki wypływają, gdzieniegdzie wioska dymiąca jeszcze po pożarze, dalej łuny pożogi. Tatarzy wszędzie pozostawili ślady swego przejścia, ale ich samych widać jeszcze nie było, gdyż wyłącznie zgromadzili wszystkie swe siły pod murami Irkutska.

Tymczasem pielgrzymi odmawiali głośno modlitwy, marynarze odpychali lody, a tratwa szybko płynęła prądem Angary.