Z dramatów małżeńskich/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z dramatów małżeńskich |
Wydawca | Księgarnia nakładowa L. Zonera |
Data wyd. | 1899 |
Druk | Zakłady Drukarskie L. Zonera |
Miejsce wyd. | Łódź |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Mari de Marguerite |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— „Nie jestem w możności zapłacenia mych długów“ — powiedział hrabia.
Oświadczenie to przyjęte zostało głośnem szemraniem. Wszyscy obecni zaczęli razem mówić. Twarze zapłonęły, głosy podnosiły się z każdą chwilą.
Pan de Nancey tylko, sam pozostał spokojny, wyjął cygaro z jednego z pudełek i zapalił takowy.
Hałas wzniecony przez gniewne wykrzykniki wierzycieli, wzmógł się i ucichł powoli.
Gobert pierwszy odzyskał krew zimną zbliżył się do palącego spokojnie cygaro Pawła i rzekł:
— Panie hrabio, naiwność nasza nie sięga tak daleko, jak pan mniemasz.
— Ależ ja panów o naiwność nie posądzam — odparł młody człowiek.
— Grajmy odkrytą grę, pan hrabia czuje dobrze, że my dłużej czekać nie zechcemy, więc obmyśla fortele, by zyskać na czasie... — Otóż my na to nie pozwolimy...
— Nie pozwolimy! — zawołali drudzy jednogłośnie.
— I zaraz powiem dlaczego — ciągnął dalej Gobert...
— Nie tłomacz się pan — przerwał Paweł. — Nie chcę byście panowie z mego powodu tracili czas, tak dla was drogi... Mylicie się, ja na czasie zyskać nie chcę, zwłoka nie doprowadziłaby do niczego... Jestem zrujnowany, słyszycie panowie, zrujnowany do szczętu, zrozumcie to dobrze, bezpowrotnie zrujnowany!... —
Ponownie wszczął się hałas, głośniej tylko krzyczeli wierzyciele tym razem, lecz i teraz Gobert uspokoił gwar wymownemi ruchami, znaczącemi, iż chce zabrać głos.
— Zrujnowany, być może! — zaczął, przeglądając uważnie papier, który wyjął z kieszeni. Jednak nie do takiego stopnia, byś pan nie mógł uiścić naszych należności... Na dopełnienie tego, wystarcza najzwyklejsze wywłaszczenie...
— Posiadasz pan w Paryżu ten oto pałacyk, którego wartość oceniając nizko, dosięga 350,000 fr., w Normandyi zaś, w pobliżu Caen, majętność ziemską, noszącą nazwę Tilleuls, ocenioną na 400,000 franków. Oto wykazy hipoteczne, wydane wkrótce po śmierci ojca pańskiego... Posiadając 750,000 fr. można uiścić dług wynoszący 300,000 fr. Wierz mi pan, że nie byłbym zaciągał dwa lata termu pożyczki dla niego, bez dokładnych informacyi o stanie majątkowym klienta. Jestem zawsze ostrożny...
Mówiąc lichwiarz, uśmiechał się kwaśno.
Nadzieja rodziła się w sercach wierzycieli, zamieniali znaczące spojrzenia.
Pan de Nancey wyjął z pularesu dwa urzędowe dokumenty.
— Niestety! Kochany panie Grobert, spóźniłeś się pan. Informacye powzięte dwa lata temu, były całkiem dokładne wówczas, dziś jednak, zmieniła się postać rzeczy. W przeszłym roku przyszła mi nieszczęsna zachcianka, naśladować tych szaleńców, którzy chcą się zbogacić w jednym dniu, na giełdzie... marzyłem o podwojeniu mej fortuny, zapłaceniu długów it.d. W tym celu zgromadziłem poważną sumę i grałem na zwyżkę, która zdawała się niezawodną i z łaski nieprzewidzianej obniżki, straciłem wszystko, co do grosza, całe 700,000 fr. pożyczone przez bank zaliczkowy, na hipoteki tego pałacu i majętności mej w Normandyi.. Oto są kopje urzędowych dokumentów możecie je przejrzeć panowie...
To mówiąc, Paweł podał papiery zdumionemu lichwiarzowi.
Ten, przebiegłszy je wzrokiem błędnym, wrzasnął z wściekłością:
— Jesteśmy okradzeni!...
— Okradzeni! — powtórzyli inni.
— Rozbój na prostej drodze!
— To niegodziwie, potwornie! — wrzeszczeli wierzyciele.
— Pan hrabia jesteś...
Nie zdołali dokończyć.
Paweł de Nancey powstał, blady i głosem donośnym, który górował nad panującym w gabinecie gwarem, zawołał:
— Żadnych obelg panowie! Przestrzegam was, że mimo, iż jestem waszym dłużnikiem, nie znoszę byście mi ubliżali, i pierwszego, któryby mi uchybił, ukarzę surowo!.. Wierzcie mi, w własnym interesie waszym radzę, pozostańmy w zgodzie. Niech dzisiejsza rozmowa nasza zakończy się poważnie. Tym poważnym finałem z mej strony jest zapewnienie, iż, od was samych zależy odebranie należności co do grosza!
Najwrażliwszą istotą pod słońcem jest: wierzyciel. Lada drobiazg go pognębia i zraża, byle słowo wraca mu nadzieję i złudzenia. Jak rozbitek na morzu, miotany przez bałwany, chwyta się najmniejszej gałązki, szukając w niej ratunku, tak i temu niekiedy wystarcza jedno rzucone słowo, by z najsilniejszego wzburzenia, przejść w stan ciszy i spokoju.
Słowem, wierzyciel, to tygrys, którego najbłahszy promyk nadziei, zmienić w baranka potrafi.
Ostatnie wyrazy pana de Nancey, tak mało spodziewane po wyznaniu ruiny majątkowej, uśmieżająco podziałały na umysły obecnych. Gwar ucichł, twarze złagodniały, nawet wyraz oblicza lichwiarza, stracił podobieństwo do drapieżnego ptaka.
— Rad jestem — rzekł Paweł — żeście panowie zrozumieli odrazu, iż spokój i takt w postępowaniu, są głównemi cechami ludzi wyższych. Winszuję wam tego. Do czego służyć mają te nieludzkie wrzaski, któreście wyprawiali przed chwilą. Hałas nic nie dowodzi!.. Czy słyszycie bym przeklinał giełdę, która mnie tak szybko pozbawiła mienia? Chciejcie się zastanowić, że gdy moja niewypłacalność uszczupliłaby zaledwie w drobnej części wasz dobrobyt, ja postradałem wszystko, bezpowrotnie?.. A jednak widzicie mnie filozofem!... Naśladujcie mnie, będzie to wam honor czynić...
Zaczęto szemrać, widocznie wierzyciele hrabiego, oczekiwali innego rezultatu przemowy...
Widząc to Paweł, ciągnął dalej pośpiesznie:
— Nie będę nadużywał cierpliwości waszej moi przyjaciele, obiecuję to, ale proszę was, zechciejcie posłuchać mnie jeszcze przez trzy minuty czasu, nie przerywając mi... Muszę najpierw powiedzieć wam parę słów o sobie, ale jedynie w waszym interesie...
W smutnym stanie moich interesów, co robić? co przedsięwziąć? Pojmiecie panowie, że pytanie to stawiałem sobie w różnej formie i sądzę, że znalazłem odpowiedź... Widzieliśmy ludzi, którzy jak ja, utracili mienie będąc w sile wieku i za pomocą pracy i wytrwałości, odzyskali, jeśli nie dobrobyt, to choć skromne utrzymanie. Tych ja naśladować nie myślę, Za dobrze znam sam siebie... Nawyknienia moje i gusta, nie pozwoliłyby mi wytrwać przy zajęciu i pracy. Walczyć z brakiem, jest dla mnie niemożebnem!.. Czy należę do kategoryi ludzi, którzy potrafią wieść nędzny żywot, przy lichej pensyjce jakich 3000 fr.? Powiedźcie sami? Czy potrafiłbym się obejść bez koni, powozów, ładnych kobiet, smacznych obiadków i wykwintnych cygar?... Nigdy! przenigdy!!! Kpiłbym sam z siebie, wsiadając do omnibusu! A zresztą, cóż by wam przyszło z mego bohaterstwa? Trudnoby zapłacić dług wynoszący sto tysięcy talarów, pobierając tysiąc talarów pensyi! Usuńmy więc myśl o pracy! Nie trudno by mi było, w łeb sobie strzelić... Już nawet o tem myślałem... byłbym nawet to uczynił.. Rozwiązanie to, szybkie i praktyczne, lecz znalazłem inne, o wiele lepsze... Rozwiązanie ciekawe, sprytne, piękne, w dobrym guście, czyniące mnie znów możnym, wypłacalnym, zawsze wiernym i nie skąpym kljentem i dające mi sposób, do dalszego wesołego życia i rozrzucania pieniędzy?... Cóż wy na to?... Wszak piękne to marzenie?... Otóż marzenie owo jeśli zechcecie mi dopomódz, stanie się wkrótce rzeczywistością... Od decyzyi waszej moi panowie, zależy przyszłość moja. Cóż, zgadzacie się?
— To zależy — odparł lichwiarz.
— Jeśli nie trzeba będzie do interesu dopłacić, zobaczymy — dodał tapicer.
— Naturalnie — potwierdzili inni. — Lecz co do pieniędzy, na nie prosimy nie liczyć.
— Bądźcie spokojni, kończył hrabia — nie nie dodacie, a odebrać możecie wszystko.
— W jaki sposób?
— Zaraz wam to powiem... Nie mam już pałacu, dóbr, powozów, koni, ani kredytu... Kapitały znikły bezpowrotnie, wśród burzy spekulacyi, pozostała mi tylko jedna rzecz wartościowa i tę chętniebym spieniężył...
— Cóż to jest? — zapytali ciekawie obecni.
— Moja osoba! — rzekł Paweł tonem, jakim teatralny bohater woła przy końcu dramatu: „Ja, mówię wam, czyż to nie dosyć?“ Mam lat dwadzieścia ośm, białe zęby i ani jednego siwego włosa. Należę do najwyższych sfer spółecznych w Paryżu. Damy wszystkich światów uważają mnie łaskawie za ładnego chłopca i nazywam się: Paweł Armand Gaston hrabia de Nancey, a jest to stare nazwisko, uwieńczone starym tytułem. To wszystko razem warte, milionów... Idzie tylko o wyszukanie kobiety, — dość rozumnej i dość bogatej, by. to nabyć mogła...
— Prawda — bąknął powoźnik — lecz gdzie jej szukać?
— Gdzie jej szukać? niewiem i wcale się o to nie troszczę. Już to nie ja jej szukać będę...
— A kto?...
— Wy, moi przyjaciele..
— My! — powtórzyli zagadnięci z niekłamanem zdziwieniem.
— Tak, wy, powtarzam i znajdziecie ją poszukawszy dobrze. — Któżby się tem zajął jak nie wy? Rozumiecie dobrze, że ja sam takim interesem zajmować się nie mogę... Wystawiać siebie samego na licytacyę, byłoby w najgorszym guście. Zresztą, poszukiwania odbywać się mają w świecie całkiem dla mnie obcym... Ja widzę rzeczy tak jak są. Aby odzyskać majątek, będzie trzeba zniżyć się... Przyszła hrabina de Nancey, będzie to jakaś mieszczaneczka, rozdęta pychą, żądna tytułu i herbu na drzwiach karety... Wasze stanowisko pierwszorzędnych dostawców sprawia, iż macie stosunki z ludźmi wzbogaconymi przez handel i spekulacye. W tej to kopalni metalu, trzeba zacząć poszukiwania... Praca wasza dając mnie poważne rezultaty i wam korzyść przyniesie... Postępowanie nader łatwe... Chwalcie mnie, wystawiajcie moje rzeczywiste zalety i przymioty urojone. Niechże z waszej łaski stanę się feniksem, białym krukiem, rajskim ptakiem! Reklamujcie mnie, jak to zwykliście czynić z towarem podejrzanej wartości. Bo wszak tem najwięcej wynosicie, prawdziwie dobry, sam się zaleca. Posłuchajcie naszego przyjaciela Meyera gdy chce wsunąć naiwnemu klientowi konia „czystej krwi anglika, niezrównanego w chodach“, który po ośmiu dniach będzie kula. Co za zapał, jaka pewność siebie! Ujmuje, zapala, oczarowywa słuchacza i sprzedaje szkapę! Naśladujcie go panowie. Osłońcie kwestye należności i braków, gdyż ta popsułaby rzecz niezawodnie! W rezultacie, nie oszuka się nikogo... Jestem człowiekiem dobrze wychowanym, w całem tego słowa znaczeniu... Nie mam innych wad prócz (jeśli to wada) zamiłowania do zbytku i przyjemności... Małżeństwo może mnie poprawi... wolno mieć nadzieje...
— Ja wierzę w nawrócenie — rzekł Lebel-Girard, który odzyskał dobry humor.
— Zresztą — dodał złotnik — po cóż zmieniać trybu życia, jak będą pieniądze? Bogacze powinni podtrzymywać przemysł.
— Pan hrabia bo putał nie zgorzej — kończył handlarz koni — ale faktem jest, że najrozrzutniejsi kawalerowie, są później najlepszymi mężami, każde źrebie zołzuje, każde młode piwo szumi.
— A co, nie miałem racyi! — cieszy mnie kochani przyjaciele, że się ze mną zgadzacie. Czuję, że lekkie zajście przed chwilą, nie wpłynie na zmianę dobrych między nami stosunków. Ja liczę na was, możecie też na mnie polegać... Nie mnie nie zrazi, bylem się mógł wypłacić. Zastrzegam tylko jedno: Oto chciejcie pamiętać, że odrzucając na bok wszelkie przesądy, jednej ostateczności uniknąć pragnę, a tą jest: śmieszność. Ożenię się z kim chcecie, byle przyszła hrabina Nancey, nie była zbyt stara i koniecznie przystojna. Brzydkiej garbatej lub starej, nie wezmę za żonę.
— Oh! niech p. hrabia się uspokoi! — zawołał Lebel-Girard — nie będziemy żądać podobnej ofiary.
— Pan hrabia jest znawcą, nie wystawiemy jego gustu na próbę — mówił Dawid Meyer dobierając wyrazy:
— Pamiętajcie też panowie, że posag przyszłej hrabiny, ma wynosić co najmniej milion dwakroć. Trzykroć dla was, siedmkroć na oczyszczenie hipotek pałacu i dóbr moich, reszta na drobne bieżące wydatki, Więc najmniej 1,200,000 fr.
— Bardzo słusznie — kończyli zagadnięci — osoba p. hrabiego tyle warta.
— Dajmy na to, że dla wyszukania osoby i sumy w mowie będącej, zużytkujecie panowie jeden miesiąc czasu. Przez ten miesiąc, spodziewam się, iż cieszyć się będę zupełnym spokojem. Żaden z was upominać się nie będzie o swoją należność, prawda?
— Do licha! — zawołał tapicer — to się rozumie. Dręczyć pana w tych warunkach, byłoby tyle, co obniżać jego wartość, a tem samem tracić dane do powodzenia.
— W razie przegranej, pomyślcie o stratach! — wtrącił Paweł,
— Pan hrabia może być spokojny — rzekł lichwiarz. — Weksle pozostaną do czasu w pularesie moich kapitalistów. Biorę to na siebie.
— Wszystko jest przewidziane — kończył pan de Nancey, rozejdziemy się dziś przyjaciołmi, by się znów spotkać, ufam, w sprzyjających okolicznościach.
Dostawcy żegnając gospodarza w najlepszych humorach, wyrazili nadzieję, iż będzie o nich pamiętał, przy urządzaniu nowego gospodarstwa, co prawdopodobnie. wkrótce nastąpi.
Otrzymawszy solenne przyrzeczenie hrabiego, opuścili pałac. Dawid Meyer wdrapawszy się na szczyt wysokiego kozła breack’u, ujął lejce i puścił w bieg parę dzielnych kłusaków, które właśnie ujeżdżał. Lebel-Girard rozsiadł się w powoziku, który był jego własnością.
Pozostawszy sam, Paweł de Nancey pootwierał okna, by wypędzić „zapach wierzycieli* jak się wyrażał.
Następnie włożył papiery do pularesu i rozśmiał się śmiechem drwiącym i okrutnym.
— Tak — pomyślał — wszedłem do jamy tygrysiej i wychodzę z niej żywy! Poskromiłem dzikie zwierzęta! Myśl moja jest genialną! Z dziesięciu zajadłych wierzycieli, wyłoniło się, dziesięciu faktorów niezmordowanych, zręcznych i pewnych. Nie dość, że mnie nie pożarli, ale mnie żywić będą. Ożenią i wzbogacą mnie! Ja ożeniony! To będzie zabawne! Ba! trzeba do wszystkiego przywyknąć!... Może się do stanu małżeńskiego przyzwyczaję? A jak nie... no, moja żona będzie mężatką, ja zostanę i tak wolnym...