Z teki Chochlika. Piosnki i żarty/Przedmowa
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Z teki Chochlika |
Podtytuł | Piosnki i żarty (1865-1881) |
Wydawca | Księgarnia F. H. Richtera |
Data wyd. | 1882 |
Druk | Drukarnia Ludowa we Lwowie |
Miejsce wyd. | Lwów |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Piosnki i żarty, które Wam w zbiorku niniejszym przedkładam, nie są pomimo pozorów ani wybrykami bezokolicznej wesołości, ani też, a przynajmniej z małym bardzo wyjątkiem, egotycznemi wywnętrzeniami poety. Początek ich jest ten sam, co i początek politycznych mych śpiewek, rozsianych przezemnie w Chochliku, w Szczutku, oraz w innych perjodycznych drukach. Żywiołem i jednych i drugich była walka, a tworzeniu przewodniczyła myśl polityczna; — artystyczna zaś dopiero na drugim znajdowała się planie! — Gdy chodziło o to, aby humorystycznie zaokrąglić ten lub ów numer Chochlika albo Szczutka, i w zbyt poważną symfonię polityczną wpleść jakieś wesołe allegro, wtedy w takt turkotu pospiesznej drukarskiej prasy pisałem żarty te, aby ich swawolną nutą podnieść przez antytezę wrażenie poważnych politycznych śpiewek. Był to więc rodzaj lekkiej kawaleryi, która mi w publicystycznych walkach moich nieraz dobre oddawała usługi! Lekka ta kawalerya staje dziś na magiczny dźwięk rogu mojego wydawcy — tra ra! tra ra! w zwartym szeregu do apelu!
Oczywista rzecz, że wesoła wiara ta, pozbawiona obecnie skutecznej pomocy swych towarzyszy, z którymi niegdyś wspólnie walczyła, nie zawojuje dziś już świata, i nie zdobędzie mi laurowej nagrody. Puszczona samopas bez swej wiernej towarzyszki, piechoty, bez artyleryi strzelającej z dział zasadniczego kalibru, nie przedstawia też ona wcale owych zastępów, które w bój prowadziłem przez lat kilkanaście, biorąc żywy udział w politycznych walkach naszej dzielnicy. Więc też i nie bez pewnego żalu wypuszczam w świat dzisiaj te sieroty, które obecnie z ramek czasu i otoczenia wyjęte, nie posiadają już onej racyi bytu, onego polemicznego uprawnienia, jakie miały niegdyś w chwili pierwszego swego występu; — więc też i ze łzą w oku żegnam tę lekką chorągiew, którą dziś wyprawiam na losu hazardy, a której — ecce dolor! — nie mogę otoczyć troskliwą ojcowskiego serca opieką.
Ale furda! — jak mawiały niegdyś stare wygi: „Subordynacya synku! Oderznij z tyłu, a zakryj przód!“ Ktoby tam płakał, gdy tra ra! tra ra! wesoło dzwoni czarodziejski róg wydawcy? — Zatem do kroć set kroci tysięcy milionów batalionów beczek furgonów! Baczność! Formuj się! — Dwójkami w prawo — marsz! I niech mi tam żaden z oczu gąbki nie robi, bo jakem Chochlik! kula w łeb, a potem — marsz w Kapucyny!
Lwów 31. sierpnia 1881.