[186]Z WYCIECZKI DO KRZYŻA W KRYNICY.
Wstępujem na wyżynę. — W zamglonej przestrzeni
Piętrzą się tłumnie góry lesistymi garby,
W dole — góralskie chaty przyległy do ziemi:
W nich błyszczą światła, niby palące się skarby.
A tam — zachód purpurą i ogniami pała,
Wieńczy się Jaworyna[1] tych świateł koroną.
Z szat jej królewskich woń się na okół rozlała;
W błękitach gwiazdy jeszcze niedojrzane toną.
Nad nami krzyż ku niebu wyciąga ramiona;
Niewzruszony, wbił stopy w kamienne podnóże.
Jak tu błogo! spokojnie!.. Dusza uskrzydlona
Rozzułaby się z ciała, by lecieć w przestworze.
Nagle rozległ się wystrzał — i setnymi głosy
Odezwały się góry z uśpienia zbudzone;
Niepewne — czy grom na nie zsyłają niebiosy,
Czy Tatry przemówiły w posadach wzruszone.
Wreszcie stłumione echo zapada w otchłanie....
Znów wesoło szczebiocą towarzyszki młode.
Czyż w duszy ich wspomnienie tej chwili zostanie,
Co na jutro tak jasna wróżyła pogodę?
R. P.