SPAŁ świat głęboko, nocą otulony.
Obchodząc wartą ciemne człeka gniazdo,
W milczącej cześci, szła gwiazda za gwiazdą;
Niebo przez chmurne patrzało zasłony:
Ucichły hasła, łańcuchy drzymały;
Jak martwe widmo, milczał zamek biały.
I młoda para, w małżeńskiej komnacie,
Na łożu pysznem, na snu majestacie,
Spoczęła mile śród puchów zatopu
Osłonionego w drogie adamaszki,
Co, fałdowane, śród wiatru igraszki,
Spływały nadół ze złotego stropu.
Ucichło wszystko pod zamku sklepieniem;
Chyba sen tęskny ozwie się westchnieniem,
I wiatr, wysłany od nocy szyldwachem,
Smutnem jej hasłem zawyje pod gmachem.
A potem wokrąg milczenie nanowo;
Tylko, łagodnie, brzęk miły i głuchy,
Jakim powietrzne igrające duchy
Noc ożywiają, gra w ciszę zamkową.
2.
Któż-to zatętniał, stuknienież-to czyje
Dało się słyszeć za drzwiami komnaty?
Nie pierś-to lubej żądnem sercem bije,
Lecz goniec puka, od granicznej czaty.
Dyszy pośpiechem, lica trwogą blade.
« Wstań, panie rządco, ciepłe porzuć łoże:
« Złe ci nowiny w tej chwili przywożę;
« Wstań, i posłuchaj, i weź jaką radę.
« Oto nadbrzeżne słyszały dziś straże,
« Jak się po Dnieprze pluskały nie kaczki,
« Jak coś nie ptakiem tłukło się w czaharze[1]:
« Wyraźnie obóz przeprawiał się Szwaczki[2],
« Co aż dotychczas cicho stał za wodą.
« Niechże się kokosz wywija przed szkodą,
« Kiedy ją oczy jastrzębia obwiodą.
« Zamek choć mocny, lecz osada mała
« Aby przed silnym szturmem się ostała,
« Zwłaszcza gdy razem przyjdzie bronić miasta;
« Chociaż i w mieście złego coś wyrasta,
« Bo już gotuią i kosy i noże:
« A nawet w zamku kto wie co być może?
« Zaradzić złemu jak się tylko zjawia,
« Leć do starosty[3]: on, śród Bohusławia,
« Poi gromady, rozstrzeliwa baby;
« Niechaj tu przyśle posiłek choć słaby.
« Leć nim rozświta, nim się zamek dowié;
« A my tu będziem na wszystko gotowi.»
3.
Nie mylne wieści, nie fałszywe trwogi:
Szwaczki-to obóz, nie w dobrym zamiarze,
Pluskał po Dnieprze, tłukł się po czaharze.
Gdzie, w ciasnym łożu skręconej odnogi,
Wrzący nurt Rosi i błyska i pluszcze,
A wiatr pobrzeżną oszczekiwa puszczę,
A w niej gwar dziki klekoce ponuro,
A mgła kłębata, co ciemnieje górą
Nad jej sklepieniem, wkrąg się już rozwlekła, —
Jakby tam anioł śmierci i zagłady
Warzył, dla ziemi, nad płomieniem piekła,
Wszystkie domowych zaburzeń szkarady, —
Niedarmo czujne pałają ogniska,
I jacyś zbrojni leżą u płomieni,
Gdy wieńce borów zrywa wiatr jesieni,
A śrzon sędziwy na darniach połyska.
Choć leżyć oni zdają się spokojnie,
Ach, krwi-to dzieci, i myślą o wojnie!
Noże u pasów, ich czoła w kołpakach;
Dłonie na nożach, choć oczy usnięte,
Do pik utkwionych rumaki przypięte,
A, dniem i nocą, siodła na rumakach.
4.
A jeden kozak, na ustawnej straży,
Niezgasły ogień, czasami, rozżarzy,
I na swą pikę wspiera się bezwładnie.
Słucha i patrzy. Nic, w tym puszczy mroku,
Nieujdzie jego ni ucha, ni wzroku:
Niech strzępek śrzonu na uschły liść padnie,
Niechaj ptak klaśnie gałęzią zdaleka,
Niech pies w dalekim futorze[4] zaszczeka, —
Już on to schwycił w gwarnym borów szumie,
I, pochwycone, wnet rozróżnić umie.
I znowu oko zwrócił do ogniska,
I znowu piką poprawił płomienia:
Kłębią się dymy, czerwony żar pryska,
Rośnie wał ognia, noc się zarumienia.
Pośród bijącej krwawej łuna fali,
Jak mgliste duchy, cienie drzew się kładą.
Dalej noc czarna; tylko, w ciemnej dali,
Jakby zaklętą rozsiany gromadą,
Bezwładny obóz groźnym snem usypia:
Tam się błysk stosu ostrza piki czépia;
Tu wpół-dobyty nóż, czasem, zabłyska, —
Jak rozdraźnionej gadziny oczyska.
Gdzieniegdzie znowu z pod burki kosmatej,
Sen niespokojny wychylił pół twarzy,
I przez sen widać, co każda z nich marzy,
To z brwiów marszczonych, to z wargi wąsatej:
Na tej śmiech dziki, klnące słowa na tej.
A tam, przyjaciel, i wierny, choć panu,
Koń, ułożony tuż pod pana bokiem,
Strzeli niekiedy przebudzonem okiem,
......................................................[5]
W samej cichości, obraz niespokojny
Nadzieją mordów kołysanej wojny.
5.
Tam, gdzie dąb grubszy i stos pełniej płonie,
Dwoch tam usiadło; a przy nich dwa konie.
Po tym wytwornym atamańskim stroju,
Co, drogiem złotem, czasami, odbłyska
Nagłe, nierówne spojrzenie ogniska;
Po tej postaci złożonej do boju;
Po wąsie, w czarne puszczonym pokręty;
Po dumie czoła, po oblicza krasie; —
Mściwy Nebaba zaraz poznać da się.
W milczeniu, siedział, burką wpół-opięty;
Spokojnie trzymał lewicę za pasem,
I głownię noża pogłaskiwał czasem.
« Nożu mój, nożu! błyskasz do mnie próżno,
« I próżno, widzę, naostrzyłem ciebie;
« Inni swój snopek w naszem polu użną,
« Nim pospieszymy z tobą ku potrzebie:
« I wprzód rdza ciebie, wprzód ja siebie strawię,
« Niżeli, w męskiej z niewiarą przeprawie,
« Ducha radością, ciebie krwią opławię!»
Tak mówił kozak, potrząsając głową;
I, z nocnej rosy, otarł noża ostrze:
Ale wejrzenie nagłe, od słów prostsze,
Wydaje komu przyciął tą przemową.
6.
Naprzeciw niego, jak odblask poczwarny
W chropawem lustrze, siedział kozak drugi:
Na pierś obrosłą zwieszał się wąs długi,
Całe pół twarzy ściągał mu szram czarny;
A chociaż czoło starością bielało,
Młody rumieniec zalewał twarz całą;
A, choć ogniste, ledwo iskrzy oko, —
W zatyłej twarzy tak siedzi głęboko.
To Szwaczka. Pierwszy śród mieszczan Kaniowa:
Choć często, w ucztach, kręci mu się głowa,
I ciałem ciężki, i wiek długi liczy,
Ale ma piętno rozbojów na Siczy,
Ale od Lachów, z dumy, obrzydzony,
I dumy Lachów zwie się wrogiem śmiele;
Więc chętnie stanął na powstańców czele,
I atamanem chętnie okrzykniony.
Zdaje się jednak, że (czy brak zapału,
Czy że kielichem zbytnie się rozgrzéwa)
Więcej, niżeli przystoi, spoczywa;
A tu kozactwo zraża się pomału:
Częściej i głośniej słychać między tłokiem:
« Czemu nieidzie w zamek co pod bokiem?
« Czemu gdy, świeżo, z Żelizniakiem Gonta
« Zawieśdź hulankę uspieli tak rączo, —
« On tylko, gnuśny, myślą się zaprząta,
« Złączyć się z nimi? Czemuż się niełączą?»
I nic niewiedzieć; korzyść badań zwykła:
Bo, przez natrętne naglony pytanie,
Jak zacznie szukać mowy w pełnym dzbanie,
Usnie wprzód z tajnią nim język wywikła.
7.
Niewiele tknął się Nebaby żałobą,
Bo już nadpity dzbanek miał przed sobą:
Jak nie swojemi popatrzył oczami,
Poważnym śmiechem kilka razy chrząknął;
Uderzył w ogień, — gdy prysło iskrami,
Wpół-dosłyszanym językiem przebąknął:
« Widzisz te iskry, słuchaj, atamanie!
« Kto chce szczęśliwym zostać przez kochanie,
« Kto zrobić stałem chce serce kobiéce,
« Niechaj się lepiej zakopie w tej dziczy,
« I liczy iskry, te wszystkie niech liczy!
« Zapomnij z biesem o twojej Orlice!»
— « Już ja się pewno toi[6] nienapiję,
« Aby mi serce wyzdrowiało chore;
« Ani mi rady potrzebne tu czyje!»
I szydnym gniewem wzrok Nebaby gore.
« Czy jest na świecie Orlika, czy niéma,
« Co nam do tego: dla nas bliska zima;
« My puszcz tułacze, Polacy przed nami:
« Patrzaj na burki, patrz koniom na grzywę, —
« Jak twoja głowa, wszystko śrzonem siwe!
« Słuchaj, kozacy jak sieką zębami!
« Bo, biedni, nawet niemają i tego
« Czem ich ataman tak często się grzeje;
« I głód ich strawi, i wicher zawieje,
« I jak po swoich Polacy tu zbiegą.
« I sami, z głodu, poczekawszy troche,
« Wlecą w sidełka, jak ptaszyny płoche!
« Niż grzać się w zamku, czyż to będzie lepsze,
« Płynąć, bez chęci, po pod lodem w Dnieprze?
« Albo z gałęzi poglądać w obłoki,
« I, z każdym wiatrem, straszyć, w gniazdach, sroki?»
A Szwaczka, ognia poprawiwszy piką,
Ode dna flaszy bełknął głuchym łykiem,
I nieposłusznym zaczął coś językiem.
Oko Nebaby zasępione dziko.
Kiedy się serce zachmurzy urazą,
Wzrok wtedy błyskiem, piorunem żelazo!
I biada chmurze co chce być przeszkodą!
Popruta, zbita, rozpłynie się wodą.
A ogień gniewu przejął go aż w szpiku!
Szwaczka przemówić nanowo się musił,
Lecz znowu słowa zaplątał w języku;
Tylko poważnym śmiechem się zakrztusił.
Tu oczy zwolna w powiekach zagasły,
Na obie strony powoli się skłania;
Aż razem tułow przewalił opasły:
Że jeszcze żyje znać z jego chrapania.
Długo Nebaba, po cielsku szerokiem,
Spojrzeniem wzgardy błędne koła pisał;
Długo szum boru myśl jego kołysał;
Nim, w walce uczuć, ozwał się wyrokiem:
« Trzech diabłów synu, przebrzydły opilcze!
« I tobież dzielną przewodzić młodzieżą?
« Chyba mię sami szatani ubieżą,
« Że cię tu zęby nieskosztują wilcze,
« I w bramy zamku twe pięści uderzą!»
A jakby żądło piekła go ubodło,
Porwał się nagłe i skoczył na siodło.
8.
Nie drzymie szyldwach, płomienie ocuca:
A wiatr jesienny gałęzie mu zrzuca, —
I znów, jak usnął, śród drzewa umilka;
Gdzieś tam daleko śpiewa kur przed świtem;
Dalej i głuszej słychać wycie wilka;
Bliżej Roś pluska kręconem korytem, —
Niby sen cichy tej strony kołysze.
Co za świst przykry budzi lasów ciszę?
Jak dziki wicher ocucony w borze,
Takim zakipiał cały obóz gwarem;
Jako gdy wicher zaiskrzy pożarem,
Tak zaiskrzyły wkrąg piki i noże:
Kiedy, na nagłe pogwizdnienie trwogi,
Spłoszony obóz porwał się na nogi.
Jeszcze gwizdnienie: w oka mgnieniu po niem,
Wszystkie kopyta z miejsca zatętniały,
I, ciasnem kołem, stanął obóz cały
Gdzie widmo jezdca mgli się karym koniem.
9.
« Co to, Nebabo?» Zaraz go poznali:
Bo ktożby z koniem wydał się wspanialéj!
« Co to za trwoga?» z obawą spytali.
— « Chcę was pożegnać, bo już ruszam daléj.
« Niech-że to dla was niebędzie niemiłem,
« Że trwogi niema, a ja ją wzbudziłem.
« Lecz, jeźli macie i serce i głowę,
« To niebędziecie na mą głusi mowę.»
Tu go młódź w węższe otoczyła koło;
Bo się patrzała, i słuchała rada:
Jak, męstwem, dumne rozpromienia czoło;
Jak, w szczerej mowie, śmiałem sercem gada.
« Niemyślę długo przed wami ja prawić,
« Co mię przymusza was, bracia, zostawić.»
Zaczął Nebaba. Wyrosły śród czerni,
Zna jej umysły i wzruszać je umie;
I tak przystało mówić jego dumie:
« Atamanowi swemu bądźcie wierni;
« Przy nim, tak dobrze można tutaj drzymać!
« A ja niemogę dłużej z wami trzymać,
« I ziewać z wami: ja jeszcze skłóć mogę
« Choć kilku Lachów, choć dwór jeden złupić:
« Wtedy mi będzie przyjemniej się upić!
« To was i żegnam, i ruszam w swą drogę.»
Ostra przymówka dopięła zamiaru.
Mruk dobrej wróżby, podobny do gwaru
Pierwszego lodu gdy go łamią fale,
Obiegać począł zawstydzoną zgraję.
Nebaba ciągnąć mowy nieprzestaje:
« Odstąpić Szwaczki ja nieradzę wcale.
« Gdy tak wygodnie przy tym atamanie,
« Któż ze mną pójdzie, a z nim niezostanie?
« Sam więc pospieszę, gdzie mię niosą oczy,
« Żwawszych do dzieła znaleźć towarzyszy;
« Jednak co powiem niech z was każdy słyszy,
« I gdy mu zda się, niech na przód wyskoczy.
« ...................................................
« ..............................................
« ..................................................[7]
« Kogo zbawiono lubej narzeczonéj;
« Na ojca boleść, na smutek matczyny,
« Na hańbę dzieci, na łaskę dziewczyny, —
« Tego zaklinam, wołam po imieniu,
« Niechaj wyjedzie i stanie tu przy mnie!»
I tłum orężny mieszać się poczyna,
Jak zakłucona dmuchem wiatru trzcina.
« .................................................
« ...............................................
«...............................................
« .................................................
« ............................................
« ...........................................[8]
« Zaklinam tego, na zemstę, swobodę,
« Niech idzie zaraz gdzie ja go powiodę!»
Tłum wre nieładem, gwar nieładu rośnie:
Postrzegł Nebaba, jak, wybór ochoczy,
W gęstszych szeregach, dokoła się tłoczy;
A więc, z triumfem, zawołał donośnie:
« Teraz, kto tylko mołojca ma duszę,
« Kto się chce ogrzać przy zamku pożarze,
« Kto chce opłukać pikę w polskiej jusze,
« Kto chce zaśpiewać przy pańskim puharze, —
« Jdźcie do zamku! ja drogę pokażę!»
A oko jego, jakby bitwy hasło,
Nagle, w każdego zabłyszczało oku:
« Wszyscy my, wszyscy, do Nebaby boku!»
Wrzące kozactwo dzikim tonem wrzasło.
Podobny odgłos wędrowca krew ziębi,
Gdy go wilczyca zwietrzywszy, w puszcz głębi,
Przeciągle wyciem ozwie się ponurem,
A za nią, głodni zalotnicy, chórem.
I razem głębie zastękały ziemi
Pod rumakami ciężko tętniącemi:
I długo, długo wrzało, nieprzerwanie,
A coraz ciszej, i koni chrapanie,
I chrzęst oręża, i stękanie ziemi;
A ognie straży konały za nimi;
A echa puszczy wołały za nimi,
Kiedy huknęli piosenkę pochodu
Nowemu wódzcy co harcował zprzodu.
10.
Pośród puszcz gęstwy, pośród jarów cieśni,
Mściwy Nebaba swoje szyki wiedzie.
Jak czuł koń jego że na wszystkich przedzie!
Jak, w piersiach jezdca, rozigrane serce
Dzikiej wojennej wtórowało pieśni!
Kiedy, myślami w przyszłość uniesiony,
Pożary w każdej dostrzegał iskierce
Co błyska za nim skoro lustro stali
Od miesięcznego oka się zapali;
Kiedy zwycięskie odgadywał tony
W dzikich odgłosach wojennego pienia!
« Stójcie!» Od wschodu dzień się zapłomienia.
Księżyc rumiany, niby się krwią zbroczył,
W posępne chmury, jak do śmierci łoża,
Na cichych ranku wiatrach się zatoczył,
I, jak złej wieszczby, wyszła drząca zorza.
« Stójcie! słów kilka.» Tu, zemsty drużyna,
Wkrąg, atamana zawinęła kołem,
Gdzie się okrągli bezdrzewna równina,
Śród ramion boru i przed boru czołem.
« Baczność! Coś, wichrem, zaszumiało w lesie.
« Jeden-to z naszych gęstwą się przerzyna.»
Pilnował skrzydła. Jakież wieści niesie?
Jego pierś robi, jego biegun w pianie.
Między drzew szumem słyszał otrąbianie.
Czyżby Polacy tak blisko być mieli?
« Wytrwałość, dzieci! Bądźcie tylko śmieli,
« Naszem to będzie co mamy przed nami!
« Pod samem miastem ten bajrak[9], czy wiécie,
« Co się rozrasta pomiędzy jarami?...
« Tam do godziny zmierzchu doleżycie.
« Ja później będę, skoro do wieczerzy
« Wezwie nas gwiazda co w zamku na wieży!
« No! w imię trójcy! ruszaj gdzie kto może!»
Jak w tuman iskier rozdęte płomienie,
Jak spiących nagle przerwane widzenie, —
Tak razem zgaśli zwinni jezdcy w borze:
Tu się w promieni tysiąc rozskoczyli,
Tu, między pniami, jeszcze majaczyli,
A tu i śladu po żadnym już niéma;
Niby zaklętych pochłonęły drzewa
Przed śmiertelnego słabymi oczyma:
Pusto, — sam tylko duch boru powiewa.
A za nim nagie klaskają konary;
Pod niemi rumak majaczeje kary;
A na nim jezdziec pręży pilne ucho:
Z tej strony trąbka zdaje się grać głucho;
Lecz głuchszy jeszcze słychać dźwięk z tej strony,
Ranne go wiatry krętym jarem[10] wloką.
Jezdziec posłuchał, pomyślał głęboko:
Jak mu niepoznać! To kaniowskie dzwony
Szczęśliwą wieszczbą do niego mówiły.
Razem się pomknął w sklepienia milczące:
Wnet drzew sklepienia czczością się zaćmiły;
Jeszcze, przez chwilę, echa w czczości biły:
Lecz go już teraz nieznajdzie i słońce. ......... .........
11.
Ponuro echa okoliczne trąca
Zamkowa trąba, wieczór witająca,
Gromadząc zbrojnych na modły wieczorne.
Wielkim kościoła natury sklepieniem,
Już, już, gdzieniegdzie, lampy wieków płoną.
Odkryto głowy, bronie opuszczono,
Utkwiono w ziemię spojrzenia pokorne,
Słów uroczystych słuchano z milczeniem.
« Amen!» I « amen» powtórzono z skruchą.
Echa zamkowe ozwały się głucho:
« Amen.» Ich « amen» tak smutny, niemiły,
Jakby go po raz ostatni odbiły.
Zagrzmiał ryk działa, i skonał śród boru.
Na wieży, ogień zajął się strażniczy.
Milczący szyldwach ciche kroki liczy.
Po oknach, błysły światełka wieczoru.
Mile zamkowa służebna drużyna
Wieczór, niestety, ostatni! zaczyna.
Jak błysk jej światła, ciche jej wesele
Kiedy zasiędzie każda przy swym dziele. O, co za rozkosz obejrzyć te grona,
Gdy, za prababek, bawiły się pracą:
Tu, gazy blaskiem złota się bogacą,
Jak biała zima, mrozem uiskrzona;
Tam, czarodziejka, u krosien schylona,
Tchu nieda słyszyć, niezwróci spojrzenia, —
I trzeba wierzyć, widząc jej oblicze,
Że blask tych oczu, to tchnienie dziewicze,
Cudowną władzą, kwiat wiosny rozplenia.
W tej białych rękach, drót jasny i gładki
Wydaje, w mgnieniu, różnowzore siatki, —
Niby od wiatrów i z wiatrów tworzone,
Tak są przejrzyste i lekkie jak one.
A tutaj okrąg głośniejszej roboty:
Tutaj burzliwe furczą kołowroty,
Tutaj wrzeciono, ze lnami miękkiemi,
Brzmieje nieznacznie, i gwiżdże po ziemi.
A pienie, w prostej, melodyjnej nucie, —
Lube jak pierwsze miłości uczucie,
Ciche jak łono co niezna kochania,
Tęskne jak pamięć rodzinnej zagrody,
Pełne z tem miejscem, z tą godziną zgody, —
Sferą harmonii urok ich osłania.
12.
Czy nie po panu zatęskniła pani?
Że między niemi, a niekwitnie na niéj
Ta co na wszystkich kwitnie w pełni radość:
Słabość w jej oku, w jej obliczu bladość.
Jak chmur odbicie z mokrego dna stoku,
Wyziera dusza z poza łez w jej oku.
Cerę co zgasła, wargę co pobladła,
Z milczącą skargą, mgła serca osiadła.
Czy się kto kiedy przypatrzył gangrénie?
Jak, utajona tląc w serca głębinie,
Na trupiem ciele wyjdzie małą plamą, —
Jak coraz szerzej, coraz ciemniej mgleje,
Aż stosu śmierci dymem twarz odzieje;
Z młodej rządczyni smutkami toż samo:
Przez nieme wargi, przez ciemne spojrzenia,
W mgłach coraz grubszych widać jak się wloką;
A choć pierś westchnień, a łez pełne oko,
Jakby walczyły z niemi pierś i oko,
To łez niepuszcza, to więzi westchnienia.
Ach! pierwsza rozkosz tak bardzo niezmienia;
Niegasi jagod, niemrozi spojrzenia,
Żałobą duszy czoła nieubiera,
Ciężkiem westchnieniem piersi niezapiera;
Ach! pierwsza rozkosz, w lubego objęciu,
Kiedy kochana i kocha, dziewczęciu
Daje czuć duszę życia anielskiego.
Lecz kiedy, słabą, żądze gwałtu zbiegą, —
I co drugiemu sobie wypieszczono,
W zmierzłej lubości, obca rozkosz skradnie;
Piekło natenczas wciska się tam zdradnie,
I śmierć zapładnia, oblubieńcze łono.
Może, uważną pracą zaprzątnięta,
Zapomni smutku: usiadła za krośna;
Może miłośna, może pieśń żałośna,
Posępną dumą utuli natręta, —
Jak się utula pieszczoszek wrzaskliwy:
Dobre dziewczęta rozpoczęły śpiéwy.
Już na źrzenicy łezka zabłysnęła:
Zbiera się, zbiera, toczy, i stanęła; —
Jakby z pogodą igrać jej niemiło,
Jakby ją zimno smutku zamroziło.
Już dłużej swego ciężaru niewstrzyma:
Powstała z miejsca; lecz tak martwa cała,
I znów stanęła z takiemi oczyma
Jakby się, w izbie, obłędu lękała.
Wlecze, mdlejąca, zwolna, krok rozchwiany,
I obcym rzutem ciska się do ściany.
U okna przecie. Nadstawiła ucha:
Niby jej wietrzyk, co przez szyby dmucha,
Niósł od przyjaźni słowa pociech miłe;
Powoli, widać w poruszeniach siłę,
Promyk nadziei w spojrzenia światełku,
Tęcza radości mgliła się z jej czoła.
Źle z nagłą zmianą! Pojrzała dokoła,
A wszystko przed nią w rozpaczy i zgiełku.
13.
Już, po Kaniowie, straszna wieść latała:
Jak się wzburzyła Ukraina cała;
Jak, zdradą Gonty, dobyto Humania, —
Ile tam mordów, ile krwi rozlania,
Jak samo Lachów zda się ścigać piekło,
A nigdzie schrony przed czernią zaciekłą.
Skoro, wieczorem, powstały tumany
Od nasępionej strony Zaporoża,
I, mglistą bielą osłoniona, zorza,
Z rózgą komety, jak lampa złej doli,
Gasnąć w obłokach zaczęła powoli;
Zdwoił się, w mieście, przestrach niesłychany:
Głuszej się zdały bełtać Dniepru szumy,
Jęczeć okropniej wichry Ukrainy,
I groźniej ciemnieć sklepienia dębiny.
Jak, po cmentarzu, nieme duchów tłumy, —
Snują się milczkiem, po ulicach miasta,
Tłumy mieszkańców trwogą omroczone;
A wieszczba klęski w którą pojrzysz stronę!
Tam dziecię pyta: skąd ten tuman wzrasta,
I w takie kształty miesza się olbrzymie
Jak Lucyfera wojsko w piekła dymie?
Cytnęła matka; wywróżyć się lęka.
Dwóch się przyjaciół zbiegła oto ręka, —
I zimno śmierci ich uściski ziębi;
Dwojga kochanków spotkało się oko, —
I męty śmierci widać w spojrzeń głębi,
I jęki śmierci z westchnieniem się wloką.
A topielicy skrwawione widziadło,
W skrwawionej szacie, ze skronią rozpadłą,
Ciągle Kaniowa przelatuje bruki,
W dziwniejszych ruchach, z dziwniejszemi huki:
Jak co się wyrwał z łona ziemi matki,
Nieprzetoczone unosząc ostatki;
Bo, jak nad trupem, krążą nad nią kruki.
14.
Z rękami w niebo, płakał lud skruszony,
Śród poświęconych sklepień Wszechmocnego:
Ściany świątyni wtórzyły płacz jego.
Księża śpiewali pokutnemi tony.
Kaniowskich dzwonnic jęczały wciąż dzwony.
W każdym ołtarzu światła wciąż pałały.
Nieocenione słano zewsząd wota,
Z drogich kamieni, ze szczerego złota.
Wielkie ofiary, bo i strach niemały!
Płakali wierni, płakali niewierni.
Wprzody niżeli noc barwy poczerni,
Dzieci Solimy, przed arką bożnicy,
Bez płci różnicy, bez wieku różnicy,
Upadli na twarz, w pogrzebowej bieli,
Jakby od gniewu bożego olsnęli.
I, w pyle ziemi czoła ponurzywszy,
Podnieśli głucho lament żałośliwszy
Niżli go słyszał świata wiek daleki
Na obcych brzegach babilońskiej rzeki.
I łzy Dawida z ich się ocz polały.
Szczere-to płacze, bo i strach niemały! .................
Syny mej ziemi, o rodacy mili!
Wy szczerej wiary niedacie poecie,
I sami pojrzyć na przyszłość niechcecie,
................................................
.............................................
..................................................
...............................................[11]
Wasi dziadowie widzieli te gody!
Dwory ich były smutnemi świadkami,
Ach, zapomnianej zbyt prędko igraszki!
Kiedy, ze stalą, jak z zemsty wachlami,
Krew żywej piersi lano w trupie czaszki,
I każdą łezkę na pana wylaną,
Jej dymiącemi kroplami spłacano!
Długo, zbyt długo, myślom zostawiona,
Stała u okna młoda rządcy żona.
Czy nie zły wicher szeptał ci, Orliko?
Masz w oczach radość, ale radość dziką.
Ciężkieś westchnienie na łono stoczyła;
Jakby w obawie aby skrytość cała,
Którąś w milczeniu tak długiem warzyła,
Wcześnie przestraszyć świata niezechciała.
« Ho-ha!» Bicz klasnął, brzęknęły łańcuchy,
Opadły mosty, bruk zagrzmiał, bicz klaska,
Rośnie po zamku, zbliża się grzmot głuchy:
« Ho-ha!» bicz klasnął, stanęła kolaska.
Raduj się, zamku! rządca wesół wrócił;
Widać że drogę prędką jazdą krócił,
Bo z wszystkich koni tak się opar dymi.
Ale z wieściami powrócił dobrémi.
Skoro pomówił z kaniowskim starostą,
Wnet wyprawiono dwa oddziały naraz:
Jeden z nich Szwaczkę miał otoczyć zaraz,
A drugi ciągnie do Kaniowa prosto.
Pan wojewoda[12] z Gontą kończy dzieło;
Wkoło, szubienic stawia tysiącami:
Opatrzne oko zeszło już nad nami,
By kres bezbożnej swawoli wytknęło!
Jemu więc, do snu, ufnie zdajcie życie,
I w łoża wasze wstępujcie spokojnie:
Bo w świetle szczęścia oczy otworzycie;
Zasniecie z wojną, wstaniecie po wojnie!
Otoż i nowy goniec, pędem, zmierza.
Coraz pomyślniej. Przybiega z oddziału
Co krążył Szwaczkę u Rosi nadbrzeża:
Bez hasła bitwy, bez jednego strzału,
Znikł on z obozem, — jakby wpadł do ziemi;
I tak bez śladu, że nasi, zdumiali,
Już niewiedzieli gdzie go szukać daléj.
Aż go odkryto między lasy temi.
I wkrótce przyjdzie do rozprawy z nimi.
Lecz męstwu naszych można ufać śmiele,
Że to spotkanie kres położy wojnie.
Więc dzwony, działa niech głoszą wesele!
A zamek z miastem zasypia spokojnie.
Już, w głuchej nocy opoźnioną porę,
Przyćmiona lampa słabo się rozżarza;
Tak, po miesiącu, okna różnowzore
Błyszczą w kaplicy pośrodku cmentarza.
Łoże małżeńskie, zapłonione blado
Światłem co mdlało, buchało, znow mdlało,
Tak się, w półcieniach, dziko wydawało,
Jakby to łoże gdzie umarłych kładą.
Po dniowym trudzie małżonek śpi mocno:
Zmrużonem okiem poco żona czuje?
Czy, jak duch dobry, jego snu pilnuje?
Zegar wybija dwunastą północną.
— « Czego-to, gdzie-to dzwony uderzyły?»
Porwał się nagle rządca przebudzony.
— « Zdało się tobie; to zegaru dzwony.»
I oczy rządcy znow się snem zakryły.
Ale, poczwara przeczucie złowrogie
Pod snu zasłony złośliwie się wkrada,
I z bezzasadnych cierpień duszy rada,
Niewieścią w mężu ciągle budzi trwogę.
— « Czego-to trąby tak nagle zagrały?»
— « Ach, Pan Bóg z tobą! świat, jak umarł, cały.
« To zabrzęczała mucha obudzona.»
I znow, od zmysłów popłoszone zgiełku,
Cichnące czucia wróciły do łona; —
Tak zgraja piskląt, od kani spłoszona,
Tuli się ufnie w matczynem skrzydełku.
Usnął. Rządczyni wciąż mruga powieka:
Jak góra westchnień ciężkie dla niej łono;
I serce rwie się jakby je męczono;
I pot gwałtownych miotań ją ocieka.
Cóż-to tak przykro podraźnia jej oczy?
Czegoż pot mdłości z jej się lica toczy?
Jakaż na pierś jej mogiła się tłoczy?
Czy-to nie szatan igra z nią w bezesnie,
By owoc, którym pierś przeklętą płodni,
Wykołysany jej myślami wcześnie,
Stanął dojrzały na skinienie zbrodni?
Jaśniej i jaśniej błyszcząca źrzenica,
Razem, w powiece, pełno się rozświéca.
Podniosła głowę;.. wyżej, jeszcze wyżéj.
Zyzem nasamprzód przeszyła spiącego:
Potem swe oczy do ocz męża zbliży,
I długo, trwożnie, bada ruchów jego:
Ostrożną ręką serca w piersi bada:
Na piersi jedna, skryta druga ręka.
Patrzy na oczy, wstaje i usiada.
Znalazła serce, wstaje i uklęka.
Mignęła w ręku błyszczącem żelazem.
Mąż się obudził, i zawołał razem:
« O jakże sny mię strwożyły niemiło!
« Jakby się w zamku razem zapaliło
« Taką mniemałem widzieć błyskawicę.
« A twoje czego tak błądzą źrzenice?
« Ciebie zmieszało moje pomieszanie.
« Był-to sen tylko. Prawda, sen niemiły;
« Ale te myśli co mię w dzień kłuciły
« Wróciły na noc. Spij już, spij, kochanie.»
A więc usnęli. Biada temu, biada!
Kto, nazbyt ufny w trwożną cnotę ludzi,
Przy swojem sercu, w swem łożu układa
Serce zatrute śmiertelną obrazą.
Usnął; a w ręku małżonki żelazo.
Bóg-że wie kiedy i gdzie się obudzi!
Pono nie we snie, rządcy, biły dzwony,
Nie we snie, rządcy, trąby grały głośno,
Nie we snie, rządcy, płonęły pożary:
Trudno jest poznać śród nocy zgęszczonéj,
Ale, nad miastem, jakieś dymy rosną,
I, zasłyszane, wrą tam jakieś gwary.
« Czyż zaraz każde ma trwożyć zjawisko?
Milczenie nocy jest nocy kapłanką,
Milczenie nocy jest marzeń kochanką,
W niemem jej łonie próżnych mar siedlisko.
Com wziął za oręż, za tentnienie koni,
Ani to konie, ani błysk oręży.»
Szyldwach zamkowy, gdy oko snem cięży,
Tak sobie myślał, i usnął na broni.
Lecz zawsze błyska, lecz zawsze coś dzwoni,
Niby blask stali, niby tentent koni;
I coś się wznosi podobne do huku, —
Tutaj przed zamkiem, a tu już po bruku.
Razem zagrzmiało, wrzasło, zabrzęczało:
Zginąłeś, zamku! Piekło się zaśmiało!
Bramy rozbite, straż wycięta w chwili;
A hajdamacy w zamek się wtłoczyli.
I, w tejże chwili, srogość rzezi cała,
Z blaskiem pożaru, wkoło się rozlała.
Śród nocnej ciszy, wściekłych wrzasków wrzenie,
Tentent konnicy, brzęk broni, dział grzmienie,
Łupanych murów, baszt rąbanych trzaski,
Krwawe maszkary widne z każdej strony,
Pożogi wiatrem rozdymanej blaski,
Czarny sklep nieba łunem zakrwawiony,
Dzwony kaniowskie jęczące donośnie, —
Wszystko to razem wszczęło się i rośnie:
A głos watażki[13] ryczy nieprzerwanie;
Wszakżeto niejest Nebaby wołanie.
18.
Tak drogiej chwili piekło mu zazdrości;
Żart sobie z jego zrobiło wściekłości,
Biesiadę w zamku Szwaczce przeznaczyło. Już wojsko zbiegłe tentniało daleko,
Gdy mu się oko we snie wytrzeźwiło
I zabłyszczało pod wązką powieką.
Jakże się ciężko, jak wściekle zadumiał,
Gdy się sam ujrzał na tę puszczę całą!
Dziełem to czarów z początku rozumiał:
Żegnał się, żegnał; — nic niepomagało.
Teraz jak było poznał rzeczywiście:
I wnet pogonią chciał lecić za nimi;
Ale mu śladu nieda zwiędłe liście.
Więc się drogami puścił pewniejszémi:
Wprost do Kaniowa. Skrycie tam przybyły,
Dla wrzącej czerni był to gość zbyt miły.
Bez trudu, krwawe uiścił zamysły;
A wiódł rzecz swoję tak skrycie, tak śmiele,
Że skoro zorza północne zabłysły,
Już go ujrzano na powstańców czele:
I bramy zamku pod szturmem rozprysły!
A tak, i na tych co go odstąpili,
I na Polakach, mści się w jednej chwili.
A jak grzmot działa gradem śmierci rzuca,
Tak czerń rozjadła rzuciła się tłumem,
Z piskiem wściekłości, z głowni skrzących szumem,
Na drzwi, na dachy, na ściany, na kraty.
A stare echo zawyło z przestrachu,
Kiedy po całym rozleli się gmachu,
Drzwiami, oknami, wyłomami dachu.
« A teraz, dzieci, na rządcy pokoje!
« On, widzę, zamknął przed nami drzwi swoje!»
Ale jak siłą poparli drzwi całą,
Runęły, z dźwiękiem przykrego gwizdnienia, —
Jakby je żywcem wyrwano z korzenia.
Czemuż ten kozak co wprzód skoczył śmiało,
Jak śmiało skoczył, tak się cofnął z trwogą?
Cóż-to ma znaczyć ta w ciele diablica?
Ona niesłyszy, niewidzi nikogo:
Takie spokojne jej oko i lica.
Przed nią trup leży w rozrzuconem łożu;
W ręku nóż trzyma, krew pieni po nożu;
A na niej całej skrwawiona koszula:
Ona ją bierze, macza w trupa ranę,
I żmie ją niby i niby wypiera,
Potem martwego pościelą otula,
Wymawia scicha słowa ucinane,
Zbroczonem płótnem cała się wyciera,
I, wolnym krokiem, idzie do zwierciadła:
Stanęła, z lampą w ręce konającą;
Spokojna, — tylko oczy się jej mącą.
Czerń rozjuszona właśnie wtedy wpadła
Gdy, w tej postaci, stała u zwierciadła.
I konające potępieńca oczy,
Gdy je śmierć grzeszna pod swe bielmo toczy,
Już oblężone katów piekła zgrają,
Piekielnych krain witane już cieniem, —
Nic groźniejszego widzieć niezdołają
Przed ostatecznem na wieki zgaśnieniem.
Ta wpół kobieta, wpół grobów maszkara,
Z gasnącą lampą w rękach ubroczonych, —
Jak gdyby z gwiazdą swych dni policzonych;
Ten kozak za nią, co, jak zbrodni kara,
Choć piętnem mordu cechowany cały,
Przecież, niewolnie, staje osłupiały
Przed okropnością złoczyńców sumienia;
Ten blask pożaru; skrwawione tło cienia;
A ci mordercy, co, w głębokiej dali,
Pomiędzy nocą, orężem błyskali:
Prawdziwy obraz pieczar potępienia!
20.
« Dalejże, dzieci! a wam co się stało?»
Był-to głos Szwaczki świeżo przybyłego,
Gdy pozierano po sobie nieśmiało.
A choć na chwilę stanął i głos jego,
Onby się zaśmiał do diabła samego.
« Ho, ho! niewiecie co to za diablica,
« Niewiecie tego, — a mój nóż odgadnie.
« Patrzcie, iak we krwi skąpał się już ładnie!
« A choć tak we krwi, jeszcze się rozświéca!
« Stójże mi, widmo! nóż-to doświadczony,
« I poświęcony i dobrze ostrzony.
« Rzuć go na wicher co tańczy po drodze,
« A gdzie się kręcił świeżą krew zobaczysz!
« Jeżeli tylko dotrzymać mi raczysz,
« W Bogu nadzieja, dobrze cię ugodzę!»
Nóż błysnął, gwizdnął... Po niewieścim jęku,
Po smutnym lampy rozbryźnionej dźwięku, —
Głucho i ciemno. Kozacy zdumieli
Jeszcze krwawego widma niepojęli,
Kiedy ryk Szwaczki rozległ się olbrzymi:
« Podajcie głownię co się o-tam dymi!
« Zniknęła larwa, to jej ślad te plamki...
« Przyświecaj lepiej,... bliżej,... tu, do klamki...
« Znać otwierała,... wyszła temi drzwiami.
« Już to nie diabeł co uciekł przed nami!»
O, zmykaj, zmykaj! W zbrodniach tobie równi
Ścigają ciebie, przy iskrzącej główni.
Skopcony ogniem, krwią ofiar ociekły,
Toczy się Szwaczka przed rozjadłą zgrają:
Tu, jego usta « łamać drzwi!» wyrzekły, —
I tu drzwi nowe z zawias wypadają.
Długo trwać będzie ta igraszka dzika:
Ci dobrze gonią, ta dobrze umyka.
Zbestwiona pogoń drzwi po drzwiach wysadza:
Tu już stracili, tu znow krew ją zdradza,
Skoro o ścianę oprze się jej ręka;
Tu drzwi łupnęły; tu zasuwa brzęka;
Tu, biegiem skorszym, zbudziła podłogę;
Tu prawie słychać jak serce jej bije:
Tu ją dokona przeznaczenie srogie,
Niech tylko drzwi te wyprze ramię czyje; —
Już-to ostatni przytułek za niemi;
Chybaby szatan schował ją do ziemi!
↑Jestto prawdziwe nazwisko kaniowskiego mieszczanina który tamże robił powstanie w r. 1768.Przyp. autora.
↑Jan Potocki, banit, starosta kaniowski i bohusławski. Jest-to jedna z osób żyjących w podaniach gminu. Jego życie, bezprawia, później pokutę, opowiadają w tysiącznych szczegółach. Są pieśni o nim, o jego miłostkach, i okrucieństwach. Jeszcze teraz można znaleźć starców którzy go znali osobiście; a powieść ich lubo nie w tak dalekie przenosi się czasy, ale w jakże dalekie od nas obyczaje i zdarzenia! Starosta kaniowski leży w Poczajowie, i jego ciało pokazują, ze szczególną attencyą, miejscowi księża bazyliani. On-to w skutek pokuty za nabrojone w Ukrainie sprawki, pyszny ten klasztor wydźwignął i nadał.
↑Futor: zagroda na łące, lub pośród lasu, w pewnem oddaleniu od wioski.P. W.
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Niby kochanie śród świata tumanu.
↑Toja: u botaników, tojad mordownik. Własności jego narkotyczne uważa lud pospolity za lekarstwo na smutki.P. W.
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Komu rózgami ojciec zasieczony, Czyja się panu podobała żona, Komu najmilsza córka pogwałcona,
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Kto w pańskiém za to umierał więzieniu Że jak pies podły o głodzie i zimnie Dla usług jego przemarnował lata; Kogo najdroższa boli przez to strata, Kto chce odemścić te krzywdy, te zbrodnie I tylko sobie odtąd żyć swobodnie,
↑ Zapewne ingerencja cenzury. W innym wydaniu następuje tu tekst: Na ucztę długo tłumionej swobody.
↑Wojewoda Stempkowski poskromił bunt ukraiński. Trzeba wyznać, że kary nieustępowały w srogości zbrodniom przestępców; one rozjątrzyły jeszcze bardziej niż przestraszyły lud ukraiński.