<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zatopiony skarb
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 10.8.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Gniazdo przemytnicze

Grota zaroiła się od ciemnolicych, uzbrojonych w noże i rewolwery mężczyzn. Z prawdziwym zdumieniem spoglądali oni na jasnowłosego olbrzyma, poczym spokojnie poczęli posuwać się w głąb groty.
Nie ulegało kwestii, że grota stanowiła zwykłe miejsce ich zebrań. Tutaj odbywały się ich wzajemne rozrachunki, tutaj dzielono łupy i tutaj zwoływano sądy.
Od czasu do czasu, składano tu również pochodzący z przemytu towar, który następnie przenoszono w głąb lądu.
Serce Hendersona zabiło mocniej na myśl o tym, że przemytnicy mogli odkryć obecność łodzi... Pocieszył się jednak, że łódź została dobrze ukryta i że ciemności zapadającej nocy zwiększały jej bezpieczeństwo. Wkrótce miał wprawdzie wzejść księżyc, ale o tym Henderson nie chciał narazie myśleć.
Kilku przemytników pochyliło się nad studnią, oświetlając jej wnętrze elektrycznymi latarkami. Na szczęście oprócz metalowego haka nie spostrzegli nic podejrzanego... Henderson winszował sobie w duchu swego pomysłu z wrzuceniem lin.
Nagle jeden z nich wydał głośny okrzyk: odwrócił się bowiem od studni i światło latarki padło na obitą żelazem skrzynię.
Wkrótce grube drzewo ustąpiło pod razami toporów... Przed zdumionym wzrokiem przemytników ukazały się stosy złotych monet.
Oczy wszystkich zapłonęły blaskiem chciwości i pożądania. Wielka karność panować musiała w tej bandzie, gdyż żaden z nich nie wyciągnął nawet w kierunku złota ręki.
Stali w miejscu, przestępując z nogi na nogę.
— Przypuszczam, że nigdy w życiu nie popełniłem większego głupstwa — mruknął do siebie Henderson, myśląc o straconych skarbach. — Ale cóż miałem uczynić? Czy należało skrzynie te rzucić do studni. Mogłem pozabijać mych przyjaciół!
Przemytnicy nie spuszczali z Hendersona wzroku.. Ustawili się półkolem tuż obok wejścia i po cichu poczęli naradzać się między sobą. Wreszcie wystąpił naprzód jeden z nich, wysoki mężczyzna o czerwono rudych włosach:
— Kim jesteś, skąd przybywasz i w jaki sposób dostałeś się tutaj? — zapytał najczystszą angielszczyzną.
— Dam sobie uciąć głowę jeśli to nie jest Irlandczyk! — zawołał Henderson z prawdziwym zdumnieniem. — Czy nie wstydzisz się, rudzielcu, działać ręka w rękę z tą niecną bandą? Wstyd mi szczerze, że słyszę swą ojczystą mowę w takich ustach!..
W zielonych oczach Irlandczyka zapłonęły ognie:
— Odpowiesz mi czy nie? — powtórzył z groźnym gestem. — Jak dostałeś się do tej groty i skąd masz te skrzynie ze złotem?
— Wszystko ci opowiem, jeśli wyjdziemy stąd na powietrze. Duszę się tutaj.
Irlandczyk spojrzał na niego podejrzliwie. Pochylił się nad brzegiem studni i przez dłuższą chwilę przyglądał się powierzchni wody: niepodobieństwem było, aby ktoś mógł się tam ukryć. Zwrócił się więc w stronę olbrzyma i rzekł wzruszając ramionami.
— Możemy spełnić twą prośbę i wyprowadzić cię na powietrze... Uważaj tylko abyś dotrzymał obietnicy. Inaczej, czeka cię marny los.
Ostrzeżenie to zakończył soczystym hiszpańskim przekleństwem.
— Posłuchajcie tylko: kinie po hiszpańsku jak pierwszy lepszy zbój! — zawołał z oburzeniem Henderson. — Przypuszczam że drzewo na twoją szubienicę nie załamie się pod twym ciężarem! Niezwykły z ciebie łotr mój przyjacielu...
Rudowłosy zacisnął z wściekłości pięści... Byłby się niewątpliwie rzucił na Hendersona, gdyby w tej chwili nie zastąpiła mu drogi jakaś kobieta. Henderson stwierdził ze zdumieniem, że była to ta sama piękna dziewczyna, którą spotkał przed tym na drodze.
Dziewczyna rzekła coś po hiszpańsku do rudowłosego który niechętnie odwrócił się od Hendersona. Z ust jego padł krótki rozkaz: kilku mężczyzn pchnęło Hendersona w stronę wyjścia. Olbrzym skurczył się, aby przedostać się przez zbyt mały dla siebie otwór.
Na brzegu cypla oczekiwał nań Irlandczyk.
— A teraz gadaj — rzekł groźnie. — Tylko bez wykrętów! Ze szpiegami nie robimy sobie ceregieli...
— Otwórz szeroko uszy „rudzielcu“ — zaczął Henderson „uprzejmie“. — Tydzień temu okręt mój rozbił się... Zostałem wyrzucony na brzeg i żywiłem się korzonkami i mchem... Grotę waszą odkryłem przypadkowo i byłem zadowolony, że znalazłem w niej chwilowy przytułek. Dla zabicia czasu łowiłem ryby w tej oto studni. Wyłowiłem dwadzieścia wielkich pstrągów, a nawet udało mi się złowić prawdziwego szczupaka ważącego przeszło dziesięć kilo... W końcu wyciągnęłem te skrzynie, nad których zawartością nawet się nie zastanawiałem! Człowiek nigdy nie może przewidzieć z góry jakie przygody czekają go w życiu. Omal nie zostałem milionerem, aż tu naraz...
Irlandczyk wyciągnął z kieszeni rewolwer i spokojnie skierował jego lufę w stronę Hendersona:
— Radzę ci, człowieku, abyś przestał kpić — syknął przez zaciśnięte zęby. — Dość tych żartów! Mów prawdę, bo zabiję cię jak psa.
— Zrobiłbyś to chętnie, gdybyś nie obawiał się stojących w pobliżu okrętów straży celnej!
— Krótko mówiąc, gadaj zaraz, skąd wziąłeś te skrzynie? Czyś sam ją znalazł czy ci ktoś w tym pomagał?
— Pomagało mi w tym pięciu towarzyszy — odparł Henderson ironicznie. — Siedzą oni pod wodą i czekają aż pójdziecie sobie!
Irlandczyk żachnął się niecierpliwie. Zrozumiał jednak, że z olbrzyma nic nie wydobędzie. Wzruszył przeto ramionami i rzucił po hiszpańsku jakiś krótki rozkaz.
Widać było, że był on wodzem bandy, która pod nosem strażników celnych uprawiała swój niebezpieczny proceder.
Dwaj mężczyźni, przybrani w barwne kostiumy miejscowych wieśniaków, starali się na rozkaz wodza podnieść z miejsca ciężką skrzynię. Szybko jednak rzucili ją na ziemię, przeklinając, głośno.
Henderson zaśmiał się. Wiedział, że siły dwóch mężczyzn nie wystarczają, aby ruszyć z miejsca ciężar, który on podnosił z łatwością.
Na twarzy Irlandczyka ukazał się grymas zniecierpliwienia.
— Zostawcie ją w miejscu — rzekł. Dwóch ludzi pozostanie na warcie, aby strzec skarbu... Staniecie tuż przy wejściu... Jeśliby zbliżył się ktoś podejrzany, zastrzelicie go bez pardonu... Gdzie jesteś, Micaelo? Czyś pomyślała o jedzeniu dla naszych ludzi?
Te ostatnie słowa skierowane były do pięknej dziewczyny, która nieustannie krążyła dokoła Hendersona, nie zważając na groźne spojrzenia, którymi obdarzał go jeden z członków bandy.
Jakkolwiek rozmowa toczyła się w języku hiszpańskim, z którego Henderson rozumiał zaledwie parę stów, domyślał się dokładnie, o co chodzi... Widząc zakłopotanie przemytników, uśmiechał się z zadowoleniem.
Własnym swym losem przejmował się najmniej. Cieszył się, że przemytnicy ruszyli w głąb lądu, zostawiając skarb na miejscu.
Raffles i Brand mieli jeszcze zapas powietrza wystarczający najwyżej na kwadrans.. O tym, że na górze wydarzyło się coś niezwykłego byli już uprzedzeni... Olbrzym wierzył, że Raffles potrafi sobie dać radę w najtrudniejszej sytuacji. Nikt z nich nie pomyślał ani nawet przez chwilę, że Henderson mógł przez nieuwagę wypuścić z ręki liny. Jeśli to uczynił, musiały go skłonić do tego poważne przyczyny. Henderson wierzył, że Raffles nie pozostawi go własnemu losowi lecz ruszy jego śladem.
Gdy podobne myśli przechodziły mu przez głowę, ujrzał nagle tuż obok siebie Micaelę. Ująwszy się pod boki, piękna dziewczyna spojrzała na niego zalotnie i zaśmiała się wesoło.
— Jaka szkoda, że nie jesteś Hiszpanem — rzekła. — Mógłbyś przystać do nas i wszystko byłoby w porządku — Zgrabny z ciebie chłop, podobasz mi się... Czy wiesz o tym?
— Gadaj sobie na zdrowie dziewczyno, — odparł Henderson z humorem — przyjemnie się słucha twego gwarzenia... Nie patrz tylko na mnie takim wzrokiem bo to nie ma żadnego sensu... Już tam jakiś z twych przyjaciół pali się z zazdrości... Co za głupiec!... Patrz chwyta za nóż.
W tej chwili jeden z przemytników zbliżył się do Micaeli... Zmarszczył brwi i spojrzał na nią wzrokiem, w którym malowała się wściekłość... W prawej ręce trzymał ostry nóż.
— Bądź ostrożna, Micaelo — rzekł chrapliwie. — Ze mną nie ma żartów. Za twoje zachowanie się dwóch ludzi przypłaciło już życiem!
— Dłużej już tego nie ścierpię, Silvio — odparła dziewczyna. — Cóż ty sobie wyobrażasz? Nie jestem twoją niewolnicą!... Jestem wolnym człowiekiem i mogę robić co mi się podoba...
Mężczyzna noszący imię Sylvio zaklął i schował nóż za pas. Zbliżył się do Hendersona. W zapadającym zmroku białka jego oczu i ostre zęby lśniły niesamowicie.
— Broń się, jeśli potrafisz! — zawołał zduszonym głosem.
Henderson zrozumiał, że sprawa przedstawia się poważnie. Puścił w ruch swe potężne pięści i zanim Silvio zdążył zorientować się w sytuacji, leżał już na ziemi... Niefortunny amant miał złamane dwa żebra i zwichnięte ramię...
Micaela nie przejęła się zbytnio losem swego adoratora. Z ust jej padł wprawdzie lekki okrzyk, lecz nie był to okrzyk wywołany litością dla zwyciężonego, lecz podziwem dla zwycięzcy. Zbliżyła się znów do Hendersona i rzekła przymilnie:
— Pięknie go wykończyłeś, chłopcze!... Jaka szkoda, że nie należysz do naszych. Mam nadzieję, że zdołam cię tutaj zatrzymać. Czy będziesz mnie kochał, mój siłaczu?
— Nie rozumiem, co szczebioczesz, dzierlatko — odparł Henderson, delikatnie odtrącając od siebie śliczną dziewczynę. — Czy to ma znaczyć, że chcesz mi pomóc w uwolnieniu się od tych drabów? Chyba tak daleko twoja miłość nie sięga... Muszę ci zresztą przyznać, że nie lubię brunetek od czasu, gdy pewna czarnuszka zdzieliła mnie parasolką po głowie... Hiszpanki w ogóle nie są w moim guście... Jeśli kiedykolwiek się ożenię, to napewno z Angielką, albo w najgorszym razie ze Szkotką. A teraz uciekaj duszko, bo będę wzywał pomocy!
Czy dziewczyna zrozumiała treść tych słów należy wątpić... W każdym razie, gesty jego były dość wymowne i na twarzy Micaeli ukazał się cień smutku. Odsunęła się od olbrzyma i rzekła żartobliwie:
— Namyśl się jeszcze dobrze, mój chłopcze... Mam nadzieję że zmienisz zdanie.
Irlandczyk przyglądał się tej scenie z wyraźnym zniecierpliwieniem.
— Uważać na niego, żeby nie uciekł — rzekł krótko, wskazując na Hendersona. — Okręty straży celnej nie spuszczają tej zatoki z oka. Musimy jak najprędzej dostać się do naszej kryjówki w górach. Gdybym to wszystko był wcześniej przewidział wylądowałbym w innym miejscu.
— A co zrobimy ze skrzyniami złota? — zapytał mały, krępy przemytnik o lisich, chytrych oczach.
— Masz rację, Bastos byłbym o nich zupełnie zapomniał — odparł Irlandczyk. — Zostawimy je tutaj i po tym wrócimy po nie... Przede wszystkim musimy pozbyć się towaru, który może nas zdradzić... Skarb jest tutaj zupełnie bezpieczny... Nasz nowy „przyjaciel“ — dodał, zwracając się z ironią do Hendersona — może się namyśli po drodze i wyjaśni nam jego pochodzenie... Nie zdziwiłbym się, gdyby gdzieś w pobliżu były ukryte jakieś zapomniane skarby.
Henderson, jakkolwiek nie zrozumiał słów wypowiedzianych po hiszpańsku, domyślił się jednak z gestów o co chodzi. Wzruszył tylko obojętnie ramionami i spojrzał pogodnie na Irlandczyka. Przy najmniejszym ruchu sznury wpijały mu się w ciało.
Tymczasem przemytnicy poczęli opuszczać grotę. Towar załadowany w spore paki przedstawiał wartość conajmniej pół miliona pesetów.
Przemytnicy zarzucili sobie skrzynie na plecy i ustawili się w szeregu. — — Henderson pilnowany przez dwóch uzbrojonych w rewolwery i noże mężczyzn, musiał przyznać, że banda zorganizowana była doskonale.
Tragarze czekali na rozkaz. Na dany znak, niewielki oddział począł posuwać się wąską ścieżką w głąb lądu.
Micaela szła obok Hendersona... Nie żywiła do niego widać złości za niezbyt uprzejme przyjęcie jej oświadczyn, gdyż śmiała się i gadała do niego w swym ojczystym języku bez przerwy... Olbrzym rewanżował się jej żartami w języku francuskim lub angielskim... Z kolei Micaela, która nie rozumiała ani słowa, wybuchała za każdym razem dźwięcznym wesołym śmiechem.
— Uspokój się, Micaelo — zabrzmiał surowy głos Irlandczyka — skończy się tym, że sprowadzisz nam oddział straży celnej na głowę...
Dziewczyna posłusznie zamilkła.
Henderson kroczył wraz z innymi, pogrążony w myślach. Uwagi jego nie uszedł fakt, że przed grotą pozostawiono na warcie dwóch mężczyzn, którzy mieli strzec skarbu... Przy łodziach ukrytych w przystani pozostało dwóch innych, reszta zaś w liczbie około trzydziestu ludzi, obładowanych jak juczne wielbłądy, mozolnie posuwała się w górę.
Pół godziny minęło zanim dotarli do celu wyprawy.
Dróżka przez cały czas wyprawy pięła się wśród stromych skał, poczym nagle urwała się u stóp występu skalnego. Zdawało się w pierwszej chwili, że na tym ścieżka się urywa. Było to jednak złudzenie. Henderson spostrzegł ze zdumieniem że przemytnicy znikają kolejno w niewielkim otworze, mieszczącym się w północnej ścianie owej skały.
Otwór ten był tak mały, że Henderson prześlizgując się przezeń musiał wstrzymać oddech. Prowadził on do wnętrza obszernej groty o średnicy około dwudziestu metrów. Pełno w niej było nierozpakowanych skrzyń, beczek i bel towaru, pochodzących z przemytu.
— Zupełnie jak u Ali-Baby i czterdziestu rozbójników — odezwał się Henderson łamaną francuzczyzną do Micaeli.
Dziewczyna zaśmiała się wesoło i spojrzała nań przebiegle swymi płomiennymi oczami. Henderson począł się oglądać za wynalezieniem dla siebie jakiegoś kąta, gdy nagle tuż bok niego ozwał się głos Irlandczyka.
— Zrobiłbyś najrozsądniej gdybyś teraz przyznał się do wszystkiego!...
— Złą obrałeś drogę, Flannagan — wtrąciła się Micaela, stając między obu mężczyznami. — W ten sposób nic z niego nie wydobędziesz... Pozwól mi zająć się tą sprawą! Już ja go skłonię do mówienia!... Możesz mi zaufać, że w ciągu kwadransa dowiem się wszystkiego.
Przemytnicy złożyli w jedno miejsce przyniesione towary. Śmiertelnie znużeni trudami ostatniej wyprawy, legli pokotem na gołej ziemi...
Wkrótce zmorzył ich sen.. W obszernej grocie rozlegało się miarowe chrapanie kilkudziesięciu ludzi.
Micaela chwyciła Hendersona za rękę i pociągnęła go za sobą do ciemnej niszy, znajdującej się w pobliżu wejścia do groty. Rozejrzała się dokoła lękliwie:
— Pragnę cię uwolnić, chłopcze — szepnęła cicho. — Spodobałeś mi się, lubię takich siłaczy, jak ty... Zresztą mam już po uszy tego gbura Silvia. Zaprowadzę cię z powrotem do „Głowy Szatana“. Tylko dwóch ludzi pozostawiono na warcie, aby strzegli skarbu!... Dla ciebie to fraszka! Dasz sobie z nimi rady w ciągu kilku minut. Zabierzemy skarb i ucichniemy razem... Dość mam już życia w tym stadzie, dość mam ślepego posłuszeństwa. Tęsknię za wolnością!
Dziewczyna mówiła łamaną francuzczyzną, którą Henderson rozumiał zupełnie dokładnie... W ręku jej nagle zalśniła klinga noża.
— Czy chcesz przeciąć krępujące mnie sznury? — zapytał szeptem — nie trudź się, dziecko. Patrz.
Obejrzawszy się raz jeszcze dokoła, wyciągnął ku niej obie swe potężne pięści. Micaela stwierdziła ze zdumieniem, że sznury, którymi był skrępowany, wisiały jak pozrywane nitki.
— Pedro Santo! — zawołała ze zdumieniem, — A to siłacz z ciebie.
Przysunęła się do olbrzyma, zbliżając swoje usta do jego ust. Henderson odsunął się.
Dziewczyna ukryła nóż w fałdach sukni:
— Zbliża się właściwa chwila — szepnęła mu do ucha. — Nasi chłopcy śpią snem kamiennym... Nawet gdybyś im teraz strzelił nad uchem, nie obudziliby się. Chodź.
Wyślizgnęła się przez wąski otwór groty... Henderson poszedł za jej przykładem.
Dwaj wartownicy pilnujący wyjścia, skierowali w jego stronę lufy rewolwerów. Na widok kobiety schowali je z powrotem za pas... Micaela cieszyła się w obozie specjalnymi względami i sama jej obecność stanowiła gwarancję, że wszystko było w porządku.
Henderson spojrzał na idącą tuż przed nim kobietę i mruknął do siebie.
— Ciekaw jestem, jak się tej paniusi pozbędę. — Trudno! Z sumieniem jestem w porządku... Nic jej nie obiecywałem. To ona zaproponowała mi ucieczkę! Zresztą mam nadzieję, że lord znajdzie na to dobrą radę.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.