Zbrodnia lorda Artura Savile/VI
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Zbrodnia lorda Artura Savile |
Wydawca | E. Wende i Spółka |
Data wyd. | 1906 |
Druk | W. L. Anczyc |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Anonimowy |
Tytuł orygin. | Lord Arthur Savile's Crime |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Podczas ślubu, to jest w jakieś trzy tygodnie później, katedra świętego Piotra zatłoczona była najlepszym towarzystwem.
Nabożeństwo odprawił wielce wzruszony dziekan Chichesteru, zebrani zaś zgadzali się jednomyślnie, że nie widziano nigdy piękniejszej pary nad obecnych małżonków.
Byli oni więcej niż piękni, gdyż — szczęśliwi.
Lord Artur nie żałował bynajmniej cierpień poniesionych z miłości dla Sybili, ona zaś również ze swej strony dawała mu co tylko wogóle kobieta najpiękniejszego mężczyźnie dać może, to jest szacunek, tkliwość i miłość.
Rzeczywistość nie zburzyła im marzeń.
Zachowali zupełną świeżość uczuć.
W kilka lat później, kiedy narodziło im się już dwoje pięknych dzieci, złożyła im pewnego razu wizytę lady Windermere.
Było to w Alton Priory, starym ulubionym majątku, stanowiącym prezent ślubny starego księcia. Siedząc któregoś popołudnia z lady Artur pod lipą i patrząc na bawiących się jak dwa blade promienie wśród klombu róż chłopca i dziewczynkę — lady Windermere ujęła naraz obie ręce gospodyni w swe dłonie, pytając:
— Czy jesteś szczęśliwą, Sybilo?
— Tak, kochana pani, jestem najzupełniej szczęśliwą. A ty?...
— Nie mam na to czasu, Sybilo. Lubiłam zazwyczaj ostatnią z przedstawianych mi osób, zwykle jednak od chwili poznania kogoś jestem nim znużona.
— Czyżby lwy twoje nie dawały pani żadnego zadowolenia?
— Moja droga, lwy są dobre tylko na jeden sezon. Jak tylko obetnie im się grzywę, stają się najnudniejszemi stworzeniami w świecie. Przytym, jeśli obchodzić się z niemi delikatnie, zaczynają sobie zanadto pozwalać. Pamięta pani tego okropnego Mr. Podgersa? Co to był za szalbierz! Nie zorjentowałam się zrazu i nawet pożyczyłam mu później pieniędzy, ale nie mogłam już znieść jego towarzystwa. Obrzydził mi też zupełnie chiromancję. Dziś zajmuję się telepatją, jest to znacznie zabawniejsze.
— Niech pani nie mówi nic przeciwko chiromancji — wtrąciła Sybila. — Jest to jedyna rzecz, z której Artur nie pozwala żartować. Na każdym innym punkcie jest najzupełniej neutralny.
— Nie zechcesz chyba utrzymywać, żeby Artur wierzył w coś podobnego?
— Najlepiej zapytaj go sama. Idzie właśnie.
Lord Artur zbliżał się istotnie z wielkim bukietem żółtych róż w dłoni, otoczony dwojgiem uwijających się przy nim dzieci.
— Lordzie...
— Słucham, lady.
— Doprawdy, czy możesz pan utrzymywać, że wierzysz w chiromancję?
— Owszem — uśmiechnął się młody mężczyzna.
— Z jakiegoż to powodu?
— Zawdzięczam jej bowiem całe szczęście mego życia — rzekł lord przyciszonym głosem, zagłębiając się w trzcinowym fotelu.
— Jak to pojmujesz, kochany lordzie?
— Sybilo — w odpowiedzi zwrócił się Artur do żony, patrząc w jej fijołkowe oczy i podając jej róże.
— Co za nonsens! — wybuchnęła lady Windermere. — Nigdy w życiu nie słyszałam czegoś głupszego.