<<< Dane tekstu >>>
Autor Oscar Wilde
Tytuł Zbrodnia lorda Artura Savile
Wydawca E. Wende i Spółka
Data wyd. 1906
Druk W. L. Anczyc
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Lord Arthur Savile's Crime
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
V.

PPan Merton czuł się ogromnie dotknięty powtórnym odraczaniem małżeństwa, a lady Julja, mając już zamówioną suknię weselną, czyniła wszystkie wysiłki ku przygotowaniu Sybili do zerwania.
Jakkolwiek mocno kochała jednak Sybila matkę — żadne jej słowo nie zachwiało wiary dziewczyny w narzeczonego, któremu ofiarowawszy rękę oddała zarazem całe swoje życie.
Co się zaś tyczy lorda Artura — potrzeba mu było wielu dni do opanowania doznanego zawodu, i czas jakiś nerwy jego znajdowały się w zupełnym rozprzężeniu.
Tylko dzięki swemu zdrowemu sądowi lord szybko oprzytomniał, zmysł zaś praktyczny niedopuścił w nim długiej chwiejności w wyborze postępowania.
Ponieważ trucizna zrobiła zupełne fiasko, jedynym, pozostającym mu środkiem, był dynamit, lub wogóle jakaś materja wybuchowa.
W rezultacie przejrzał znów listę swych przyjaciół i krewnych, i po głębokiej rozwadze postanowił zgładzić wuja, dziekana Chichesterskiego.
Dziekan, człowiek ogromnej kultury, namiętnie kochał się w zegarach. Posiadał też piękną kolekcję czasomierzów, obejmującą okres od XV wieku aż do naszych czasów. Lord pomyślał, że właśnie to maniactwo kochanego dziekana dostarczało mu znakomitej okazji do wprowadzenia w czyn swych zamiarów.
Całkiem inną jednak kwestją było zaopatrzenie się w maszynę wybuchową. London Directory[1] nie mogła mu dać w tym względzie żadnych informacji, sądził również, że i Scotland Yard[2] niewiele może być użytecznym. Nie informuje się tam nikogo o działaniu i skutkach czegokolwiek, mającego związek z dynamitem, chyba po dokonanym już wybuchu a w dodatku niewiadomo tam nigdy wiele więcej ponad suchy fakt.
Lordowi przyszedł nagle na myśl przyjaciel Rouvaloff, młody rosjanin o tendencjach wybitnie rewolucyjnych, z którym poznali się ubiegłej zimy u lady Windermere.
Hrabia Rouvaloff pisał jakoby życiorys Piotra Wielkiego. Do Anglji przybył pod pretekstem badań dokumentów, dotyczących pobytu cara w kraju tym w charakterze cieśli, — podejrzewano w nim jednak ogólnie działacza nihilistycznego, i nie było żadnej wątpliwości, że obecność hrabiego w Londynie była solą w oku miejscowej ambasadzie rosyjskiej.
Lordowi wydało się, że oto akurat człowiek jakby stworzony dla niego, i pewnego dnia udał się doń na Bloomsbury z prośbą o zdanie i pomoc.
— Pragniesz pan tedy wziąć się poważnie do polityki — rzekł hrabia, wysłuchawszy przyczynę odwiedzin lorda Artura.
Ten jednak, mając wstręt do wszelkiej fanfaronady, zmuszony był wyjaśnić hrabiemu, że kwestje socjalne były mu najzupełniej obojętne, a przyrządu wybuchowego potrzebuje wyłącznie na użytek prywatny, dotyczący tylko jego własnej osoby.
Hrabia popatrzył nań chwilę zdumiony. Następnie jednak widząc jego powagę, wziął skrawek papieru i, zanotowawszy na nim adres opatrzony swemi inicjałami, podał go przez stół gościowi.
— Pamiętaj pan, drogi lordzie, że za ten adres wiele by dała Scotland Yard.
— Nie dowiedzą się go tam nigdy — zaśmiał się lord.
I, uścisnąwszy gorąco dłoń młodego rosjanina, zbiegł ze schodów, spojrzał raz jeszcze na kartkę i polecił jechać ku Soho square. Tu zwolnił fiakra i udał się przez Greek Street ku placowi zwanemu Bayly’s court. Przebył drogę pod wiaduktem i znalazł się w interesującym zaułku, zajętym jakby przez zolarzy francuskich.
Przeciwległe domy połączone były siecią sznurów zawieszanych bielizną i w rannym powietrzu falowały białe płótna.
Lord Artur zmierzał ku końcowi tej suszarni, gdzie nareszcie zapukał do pewnego zielonego domku.
Wszystkie okna zaroiły się naraz wyścibianemi na chwilkę głowami mieszkańców, a wreszcie do bramy krokiem ciężkim nadszedł jakiś cudzoziemiec, pytając lorda bardzo kiepską angielsczyzną, czegoby sobie życzył.
Ten podał kartkę, otrzymaną od hrabiego Rouvaloff.
Ujrzawszy ją, jegomość skłonił się i prosił oddawcę, aby się raczył pofatygować do maleńkiego pokoiku frontowego na parterze.
Wkrótce nadszedł pośpiesznie niejaki Herr Winckelkopf, jak go w Anglji nazywano, z zaplamioną winem serwetą pod brodą i widelcem w lewej dłoni.
— Hrabia Rouvaloff — lord skłonił się zlekka — udostępnił mi poznanie pana; będzie mi bardzo miło pomówić z nim parę słów w pewnej kwestji. Jestem Smith... Robert Smith, przybywam zaś pragnąc uzyskać zegar eksplodujący.
— Rad pana widzę, lordzie Savile — zachichotał naraz złośliwy niemczyk. — Nie patrz pan na mnie z takim niepokojem. Obowiązkiem moim jest znać każdego, pamiętam też pana z jednego wieczoru u lady Windermere. Spodziewam się, że Jego Miłość cieszy się dobrym zdrowiem. Zechciej pan zająć sąsiednie miejsce, zaraz załatwię się ze śniadaniem. Mam tu wyśmienity pasztet, przyjaciele zaś moi są tak uprzejmi, że pozwalają sobie twierdzić, jakoby moje wino Reńskie przewyższało gatunki używane w ambasadzie niemieckiej.
I nim ford ochłonął ze zdumienia, znalazł się już za stołem w tylnym pokoiku, popijając z żółtawego pucharu o insygniach cesarskich najdoskonalsze Marcobrunner, i gwarząc przyjaźnie ze słynnym spiskowcem.
— Zegary eksplodujące — mówił ten — są niedogodne przy wysyłce zagranicę nawet wówczas, gdy udaje się przewieźć je przez kordon. Funkcjonowanie ekspedycji odznacza się taką niedokładnością, że wybuch następuje zwykle przed przybyciem aparatu na miejsce przeznaczenia. Jeśli przyrząd ten ma służyć jednak na użytek krajowy — podejmuję się dostarczyć panu doskonałą sztukę z gwarancją za pomyślne rezultaty. Czy wolno mi jednak zapytać o jej przeznaczenie? Jeśli to bowiem na policję lub kogokolwiek stojącego w związku ze Scotland Yard’em — żałuję, lecz nie mógłbym dla pana nic uczynić. Detektywi angielscy są doprawdy naszemi najlepszemi przyjaciółmi. Stwierdzam zawsze, że, biorąc pod uwagę ich głupotę, możemy czynić co tylko się nam zamarzy; nie chciałbym, aby któremu z nich spadł bodaj włos z głowy.
— Upewniam pana — odparł lord — że nie ma to żadnego związku z policją. Mechanizm bowiem zegarowy przeznaczony jest dla dziekana chichesterskiego.
— Ho ho ho! Nie wyobrażałem sobie, abyś pan w kwestji religii był aż tak radykalny, lordzie. Młodzież dzisiejsza zgoła się tym nie zajmuje.
Lord zarumienił się.
— Przecenia mię pan. Nie znam się bowiem zgoła na teologji.
— Więc mamy do czynienia ze sprawą osobistą.
— Najzupełniej.
Herr Winckelkopf opuścił pokój, wzruszając ramionami.
W cztery minuty później pan ten wrócił z krążkiem dynamitu wielkości 1 penny i małym zegarem, ozdobionym u szczytu figurką Wolności depcącą hydrę despotyzmu.
Oblicze lorda rozjaśniło się na ten widok.
— Oto wszystko czego mi potrzeba. A teraz chciałbym ujrzeć jak to wybucha.
— Sekretu zdradzić panu nie mogę — odparł Herr Winckelkopf, obejmując dumnym wejrzeniem swój wynalazek. — Niech pan tylko naznaczy mi godzinę wybuchu, abym mógł odpowiednio nastawić mechanizm.
— Dobrze! Dziś wtorek, — jeśli może pan przygotować go napoczekaniu...
— Co to, to nie. Jestem ogromnie zajęty, mam naprzykład bardzo ważną pracę dla jednych przyjaciół w Moskwie.
— No, mamy czas do jutra, albo nawet do czwartku rano. Moment wybuchu naznaczmy, dajmy na to, na piątek w południe. Dziekan zwykle bywa wówczas w domu.
— Na piątek więc o godzinie dwunastej — powtórzył Herr Winckelkopf.
I zanotował to sobie w wielkim otwartym registratorze na biurku koło pieca.
— A teraz — lord podniósł się — co jestem winien panu za wszystko?
— Drobnostka! Obliczę panu jaknajdokładniej. Dynamit kosztuje siedm szylingów sześć pensów. Zegar — trzy funty dziesięć szylingów, porto około pięciu szylingów. Jestem bardzo szczęśliwy, mogąc zobowiązać sobie przyjaciela hrabiego Rouvaloff.
— A praca pańska, nie liczy jej pan?
— Głupstwo! Stanowi to moją przyjemność. Nie pracuję dla pieniędzy: żyję wyłącznie oddany mej sztuce.
Lord Artur złożył więc na stole cztery funty, dwa szylingi, sześć pensów, podziękował małemu niemcowi za jego grzeczność i uchyliwszy się od zaproszenia na sobotnią herbatkę anarchistyczną, opuścił dom pana Winckelkopfa udając się do Parku.
Całe dwa dni następne lord Artur znajdował się w stanie ogromnego podrażnienia nerwowego. W piątek w południe udał się do klubu Buckinghamskiego, oczekując tam wiadomości.
Calutkie popołudnie głupi lokaj znosił mu telegramy ze wszystkich kątów kraju, zawierające wyniki wyścigów końskich, sądów w sprawach rozwodowych, stany temperatury i tym podobne informacje, rozwijając nudne szczegóły nocnego posiedzenia izby deputowanych oraz drobną panikę w Stock Exchange[3].
O czwartej nadeszły dzienniki wieczorne i lord Artur zniknął w czytelni razem z Pall Mall Gazette, James Gazette, Globe i Echo ku wielkiemu oburzeniu kapitana Goodchilda, pragnącego ujrzeć sprawozdanie z własnej rozprawy, wygłoszonej rano w pałacu lorda prezydenta w kwestji misji południowo afrykańskich i konieczności posiadania w każdej prowincji biskupów-negrów.
Następnie kapitan z tej czy innej racji miał żywe uprzedzenie do Evenings News. Tymczasem żaden dziennik nie zawierał najdrobniejszego napomknienia o Chichesterze — i lord pojął, że zamach spełznął na niczym.
Rażony tym okropnym ciosem, lord siedział czas jakiś zupełnie zgnębiony.
Herr Winckelkopf, do którego lord udał się nazajutrz, gmatwał się w zawiłych usprawiedliwieniach, ofiarując się dostarczyć mu drugi zegar na własne konto lub skrzynkę bomb nitroglicerynowych po cenie kosztu.
Lord Artur stracił jednak wszelką wiarę w materjały wybuchowe, a Herr Winckelkopf przyznał, że wobec niesłychanych na każdym kroku fałszerstw — niepodobna dziś nawet dostać niepodrabianego dynamitu.
Przekładając tak wciąż, że mechanizm zegarowy mógł mieć pod jakiemiś względami wady, niemczyk nie tracił jednak nadziei, że zegar będzie eksplodował. Na poparcie zaś swego twierdzenia cytował wypadek z barometrem, wysłanym pewnego razu do gubernatora wojennego Odessy i nastawionym do wybuchu na dziesiąty dzień. Otóż barometr ten nie dawał znaku życia przez całe trzy lata. Był wszakże w jaknajlepszym stanie, gdyż eksplodując nareszcie, rozerwał w kawały kogoś ze służby — gubernator bowiem od sześciu tygodni miasto już opuŚcił; fakt sam przecież dowodził, iż dynamit jako siła niszcząca kierowana mechanizmem zegarowym, jest środkiem potężnym, choć trochę niedokładnym.
Lord pocieszył się nieco tym przykładem, lecz wkrótce przeznaczonem mu było i pod tym również względem doświadczyć zawodu.
W dwa dni później wstępując na schody zobaczył się z księżną, która prosiła go do swego buduaru dla ujrzenia listu przybyłego właśnie z dziekanji.
— Jane pisuje prześliczne listy — mówiła. — Masz tu ostatni: ciekawy jak romanse Mudie’go.
Artur żywo ujął podany sobie papier. List brzmiał jak następuje.

DZIEKANJA, CHICHESTER
27 Maja

Najdroższa Cioteczko,
Dziękuję Ci bardzo za flanelkę dla Dorcasów.
Co do ich manji strojenia się, graniczącej z absurdem — podzielam najzupełniej Twe zdanie, wszyscy jednak są dziś tak radykalni i niereligijni, że doprawdy niepodobna nawet dać im do zrozumienia, jak dalece poczucie elegancji klas wyższych jest dla nich niestosowne. Zaiste nie pojmuję, gdzie dążemy! Według zdania papy, wplatanego często w kazania, — żyjemy w wieku niedowiarstwa.
Mieliśmy tu zabawne zdarzenie z niewielkim zegarem, nadesłanym papie w ubiegły czwartek przez nieznanego wielbiciela. Przybył on opłaconym frachtem z Londynu w drewnianej skrzynce i papa sądzi, że nadesłał go jakiś czytelnik jego wybitnego kazania p. t. »Czy Swawola jest Swobodą«, gdyż zegar wieńczy postać kobieca, odziana jak to mówią w czapkę frygijską.
Co do mnie, uważam to za niewłaściwe, papa twierdzi jednak, że to historyczne. Ale wracam do rzeczy.
Parker zatym rozpakował ów zegar i papa umieścił go w bibljotece na kominku. Byliśmy tam zebrani wszyscy w piątek rano, aż tu nagle, w chwili kiedy zegar bił dwunastą, dało się słyszeć coś jak poszum skrzydeł, z pod piedestału figurki wydobył się mały kłębek dymu i bogini wolności spadła, tłukąc sobie nos o kratę kominka.
Marja przeraziła się, ale wszystko to było tak zabawne, że James i ja pokładaliśmy się ze śmiechu. Papa nawet wtórował nam. Zbadawszy następnie zegar przekonaliśmy się, że był to rodzaj budzika. Nastawiając skazówkę na pewną godzinę i podsypując prochu oraz nakładając kapiszon pod maleńki młoteczek, możemy w dowolnej chwili otrzymać wybuch.
Papa orzekł, że zegar jest zbyt hałaśliwy, aby mógł stać w bibljotece.
Regina przeniosła go zatym do szkoły, gdzie cały dzień sobie wystrzela.
Nieprawdaż, że coś takiego podobałoby się Arturowi jako prezent ślubny? Przypuszczam, że w Londynie jest to w modzie.
Papa utrzymuje, że zegary te są w stanie czynić dobrze, gdyż wykazują one, że wolność jest nietrwałą, i że panowanie jej musi zakończyć się upadkiem. Papa mówi, że wolność wynalezioną została podczas rewolucji francuskiej. To okropne!
Idę zaraz do Dorcasów, którym przeczytam Twój pouczający list. Wielka prawda, że jak na ich stanowisko — noszą się zgoła niewłaściwie. Powiem nawet, że ich dbałość w ubieraniu się jest nonsensem wobec tylu innych potrzeb na tym i tamtym świecie.
Cieszy mię, że Twoja popelina w kwiaty tak dobrze robi Ci do twarzy i że koronka nie podarła się. We środę ubiorę się w tę żółtą jedwabną toaletę, którą niegdyś dostałam od Ciebie. Myślę, że uda mi się wywołać dobre wrażenie.
Czy kochana Ciocia ma kokardki? Jennings twierdzi, że obecnie są one w powszechnym użyciu, koszule zaś winny mieć żaboty. Regina skazaną jest na słuchanie coraz to nowych eksplozji. Papa kazał wynieść zegar do stajni. Zdaje się, że nie ceni on go już tak jak w pierwszej chwili, jakkolwiek pochlebia mu bardzo tak dowcipny i piękny podarek. Dowodzi to, że kazania są czytane, i że przynoszą one pożytek.
Papa załącza Cioci pozdrowienie, toż samo czyni Jenny, Regina i Marja. Wujek Cecyl ma się pewnie lepiej na podagrę.
Całuję Cię, droga Ciociu

kochająca Cię siostrzenica
Jane Percy.

P. S. Czekam odpowiedzi w kwestji kokardek. Jennings utrzymuje ciągle, że są one w modzie.

Lord Artur popatrzał na list z miną tak poważną, że księżna roześmiała się.
— Nie pokażę ci już nigdy panieńskich listów — zawołała. — Ale co myślisz o tym zegarze? Zdaje mi się, że to doprawdy ciekawy wynalazek. Chciałabym bardzo mieć coś takiego.
— Nie ufam tak bardzo tym zegarom — uśmiechnął się lord posępnie.
I uścisnąwszy matkę opuścił pokój.
Przybywszy na górę padł na fotel ze łzami w oczach.
Dołożył wszystkich starań, aby spełnić zbrodnię, lecz oto dwukrotne już zamachy spełzły na niczym — bez żadnej winy z jego strony. Usiłował spełnić swój obowiązek, sam jednak los go zdradzał.
Poczucie bezpłodności dobrych chęci, bezpożyteczności dobrych usiłowań — przytłoczyło go.
Lepiej może było zerwać małżeństwo. Prawda, że Sybila cierpiałaby z tego powodu, lecz charakter tak szlachetny zniósłby je pomyślnie.
Co do niego — wszystko mu jedno! Zawsze toczy się gdzieś jakaś wojna, na której człowiek może dać się zabić, jakiś cel, dla którego można poświęcić życie, a jeśli nie miało ono dlań już uroku — to i śmierć również nie przerażała go.
Niechże przeznaczenie knuje sobie los jego dowoli — nie będzie on wcale starał się je przebłagać.
Po pół do siódmej odział się i poszedł do klubu.
Zastał tam Surbitona w towarzystwie młodzieży i zmuszony był zjeść z niemi obiad. Ich banalne rozmowy, próżne koncepty nie zajmowały go, zaraz też po kawie opuścił towarzystwo pod pretekstem jakiegoś rendez-vous.
We drzwiach już otrzymał z rąk odźwiernego list.
Pochodził on od Winckelkopfa. Zapraszał on lorda na następny wieczór, w celu obejrzenia eksplodującego parasola, wybuchającego w momencie otwierania. Był to ostatni wyraz techniki. Parasol pochodził z Genewy.
Podarł list na drobne kawałki. Postanowił zaniechać już nowych zamachów.
Następnie poszedł tułać się po wybrzeżu Tamizy, i całe godziny spędził nad rzeką.
Poprzez płową zasłonę obłoków jak lwie oko z za grzywy ukazał się księżyc, a niezliczone gwiazdy rozwidniały przepaść nieba na podobieństwo złotego pyłu rozsianego w purpurowej kopule.
Od czasu do czasu widać było na rzece jakiś statek.
To znów pociągi gwiżdżąc przewlekle przebywały most, a zielone sygnały kolejowe zamieniały się za każdym razem z czerwonemi.
Wreszcie zapadła północ, oznajmiona ciężkim zgrzytem małej wieży Westminsterskiej, a za każdym uderzeniem dzwonu noc zdawała się wzdrygać.
Teraz światła kolejowe przygasły. Tylko jedna samotna lampa płonęła dalej jak wielki rubin na gigantycznym maszcie, a hałas miasta przycichał.
O drugiej po północy lord podniósł się i powlókł dalej wybrzeżem.
Jakże nierealnym zdało mu się wszystko, jakże podobnym do dziwnego snu.
Po drugiej stronie rzeki domy zdawały się wchłaniać mrok. Rzekłbyś — srebro i cień odnowa ukształtowały świat.
Wielka katedra świętego Pawła przybierała w ciemnej atmosferze kształty bani.
Zbliżając się do obelisku Kleopatry, lord Artur dostrzegł jakiegoś człowieka wychylonego przez parapet. Znalazszy się bliżej, ujrzał w pełnym świetle latarni, padającym na twarz postaci — osobę znajomą.
Był to Mr. Podgers.
Niepodobna było zapomnieć tej tłustej rozlazłej twarzy, złotych okularów, lekkiego chorobliwego półuśmiechu, zmysłowych ust chiromanty.
Lord Artur przystanął.
Olśniła go nagle błyskawicą pewna myśl. Cichaczem przysunął się do Mr. Podgers’a. W jednej chwili porwał go za nogi i rzucił do Tamizy.
Jedna ordynarna klątwa, plusk — i oto wszystko.
Lord niespokojnie rzucił wzrokiem na powierzchnię rzeki, nie dostrzegł jednak żadnego śladu chiromanty, prócz małego kapelusza, kołującego w wysrebrzonym poświatą miesięczną wirze wodnym. W parę minut kapelusz spłynął, poczym już nie pozostało po Mr. Podgers’ie żadnego śladu.
W pewnej chwili lord zdawał się dostrzegać wznoszącą się na schodach koło mostu dużą niekształtną sylwetę, i obejmowało go już straszliwe uczucie niepowodzenia. Jak tylko jednak księżyc, wyłoniwszy się z za chmur, zabłysnął na nowo — widzenie znikło.
Zdało mu się naówczas, że wykonał wyroki przeznaczenia. Odetchnął głęboko, na usta zaś wybiegło mu imię Sybili.
— Wpadło panu co do wody? — odezwał się nagle tuż za nim jakiś głos.
Lord obejrzał się szybko i ujrzał policjanta z latarką o okrągłej szybce.
— Nic takiego, sierżancie — uśmiechnął się zlekka.
I skinąwszy na przejeżdżającą dorożkę, wskoczył do niej, polecając woźnicy kierować się ku Belgrave square.
Przez parę dni następnych lord był wyjątkowo niespokojny i wesoły.
Przychodziły chwile, że widział już prawie wchodzącego Mr. Podgers’a, kiedyindziej znów czuł, że los nie może być już tak dalece niesprawiedliwy.
Dwa razy udawał się lord do chiromanty na West-Moon Street, lecz nie był w stanie przemóc się i zadzwonić.
Z utęsknieniem oczekiwał upewnienia się i wątpił.
Wreszcie jednak i pewność nadeszła.
Siedział właśnie w palarni klubowej. Popijał herbatę słuchając z pewnym znużeniem Surbitona, streszczającego ostatnią operetkę z la Gaîté, gdy lokaj przyniósł dzienniki wieczorne.
Wziął Gazette de Saint-James i w roztargnieniu przerzucał karty, aż oto nagle uderzył go dziwny nagłówek:

SAMOBÓJSTWO CHIROMANTY
Pobladł ze wzruszenia i zabrał się do czytania.

Artykuł brzmiał jak następuje.
WCZORAJ O GODZINIE 7 RANO WODA WYRZUCIŁA CIAŁO MR. PODGERSA, ZNAKOMITEGO CHIROMANTY, NA WYBRZEŻE GREENWICH, WPROST SHIF HOTELU.
NIESZCZĘSNY GENTLEMAN ZNIKNĄŁ OD PARU DNI, WSKUTEK CZEGO CENTRA CHIROMANTYCZNE OBJAWIAŁY OGROMNY NIEPOKÓJ. PODEJRZEWAMY TU SAMOBÓJSTWO POD WPŁYWEM CHWILOWEGO ROZSTROJU WŁADZ UMYSŁOWYCH, SPOWODOWANEGO ZNUŻENIEM, ŚLEDZTWO ZAŚ WŁAŚCIWYCH URZĘDNIKÓW WYDAŁO DZIŚ POPOŁUDNIU W SPRAWIE TEJ FORMALNE ORZECZENIE.
MR. PODGERS WYKOŃCZYŁ WŁAŚNIE RYS NAUKI O DŁONI LUDZKIEJ. DZIEŁO TO ZOSTANIE OPUBLIKOWANE W NAJBLIŻSZYM CZASIE I BEZWĄTPIENIA WYWOŁA ŻYWE ZACIEKAWIENIE.
ZMARŁY MIAŁ 65 LAT I, JAK SIĘ ZDAJE, NIE POZOSTAWIŁ ŻADNEJ RODZINY.
Lord Artur z dziennikiem w dłoni wybiegł z klubu ku wielkiemu zgorszeniu służącego, który napróżno usiłował go zatrzymać.
Poleciał prosto do Park Lane.
Sybila, stojąca naówczas akurat przy oknie, ujrzawszy go była jakby tknięta przeczuciem, że przynosi pomyślne nowiny. Wybiegszy zaś na jego spotkanie, przekonała się, że miała słuszność.
— Kochana Sybilo, pobierzmy się jutro — zawołał lord Artur.
— Szaleńcze, a cóż będzie z ciastami? Nie są przecież jeszcze wcale zamówione! — wykrzykiwała Sybila ze łzami radości w oczach.





  1. Instytucja do spraw handlowych (p. t.).
  2. Prefektura policji (p. t.).
  3. Giełda londyńska.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Oscar Wilde.