<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


Zgubiony pierścień

Mister Manning zeszedł tego wieczora przed Rafflesem i jego przyjacielem do jadalni. Przy stole zastał już Baxtera i panią Grayson. Amerykanin z zapałem począł opowiadać o niesłychanych bogactwach nowoprzybyłego.
— Ciekawy jestem czy te drogie kamienie są prawdziwe? — rzekła pani Grayson. Istnieją dziś tak piękne imitacje!
W tej samej chwili do sali jadalnej weszli Raffles i sir Perkins. Obaj panowie ukłonili się i zajęli miejsca przy stole.
Perkins siedział po lewej stronie madame Grayson, Baxter zaś po prawej. Naprzeciw nich zajęli miejsca Raffles i mister Manning.
Podano do stołu.
— Od kiedy to podaje się żółwiową zupę w porcelanie? — zapytał sir Perkins kelnera. — U mnie zupę tę jada się tylko w złotych filiżankach. W porcelanie traci ona swój smak.
Baxter omal nie spadł z krzesła z podziwu. Złote filiżanki!... Nigdy w życiu nie słyszał nawet o czymś podobnym. Od czasu do czasu, rzucał pełne szacunku spojrzenie na lśniące klejnoty Perkinsa, z których każdy przedstawiał sobą wartość daleko przewyższającą jego skromny rachunek w banku. Pani Grayson również zerkała pożądliwie na wspaniale klejnoty.
— Czy pozwoli mi pan przyjrzeć się z bliska temu pierścieniowi? — rzekła. — Diament większy, jest od orzecha.
— Ależ bardzo proszę — odparł sir Perkins, ściągając z palca pierścień i podając go swej sąsiadce.
Drogocenny kamień lśnił wszystkimi blaskami tęczy. Pani Grayson dyskretnie przesunęła diamentem po szklance. Dal się słyszeć lekki zgrzyt. Na szklance pojawiła się wyraźna rysa: diament był prawdziwy.
Profesor Conte spostrzegł te manipulacje i wybuchnął śmiechem.
— Może pani być spokojna — rzekł. — Pierścień pochodzi ze skarbca księcia Golkondy...
Pani Grayson zaczerwieniła się.
— Ten klejnot wart jest przynajmniej pół miliona funtów sterlingów.
— Pani przesadza — odparł z uśmiechem sir Perkins. — Wartość jego nie przekracza sześćdziesięciu pięciu tysięcy.
Baxter drgnął.
— Czy mógłbym obejrzeć pierścień? — zwrócił się do sir Perkinsa.
— Bardzo proszę — odparł gość z Indii.
— Nigdy nie widziałem nic podobnego — rzekł Baxter.
Obejrzał pierścień ze wszystkich stron, poczym wyciągnął rękę, aby z kolei wręczyć go profesorowi Conte.
W tej samej chwili z ust obecnych wyrwał się okrzyk przerażenia. Raffles zamierzał właśnie oddać pierścień jego prawemu właścicielowi, gdy wskutek niezręcznego ruchu, pierścień wypadł z jego ręki i zniknął.
Baxter schylił się. Sądził, że pierścień upadł na dywan. Napróżno jednak szukano. Pierścień zniknął bez śladu.
— Odłóżcie to panowie na później — rzekł sir Perkins. — Zupa żółwiowa ostygnie.
— Jak to?... Przecież chodzi tu o pański cenny pierścień, sir Perkins? — odparł Baxter przerażony,
Hindus machnął niedbale ręką.
— Pierścień nie jest znów aż tak cenny, abym dla niego wyrzekł się zupy — odparł.
— To pańska wina, panie Baxter — rzekł profesor. — Wypuścił pan pierścień z rąk, zanim zdołałem go schwycić.
— Możliwe... Możliwe — odparł inspektor — zdawało mi się jednak, że pan go już miał w swoim ręku...
— Ależ, panowie!... Zjedzcie waszą zupę. Zepsujecie mi cały wieczór — odezwał się Perkins.
Baxter siedział jak na rozżarzonych węglach. Nie mógł zrozumieć tej obojętności hinduskiego nababa, który zupełnie nie przejął się tak wielką stratą. Nie spuszczał oczu z sir Perkinsa, pochłaniającego spokojnie zupę. Jakiż majątek musiał posiadać ten człowiek!
Mister Manning i pani Grayson odnieśli to samo wrażenie.
Po kolacji, pani Grayson skierowała rozmowę na temat pierścienia.
— Pierścień nie mógł zginąć... Musiał go ktoś kopnąć i potoczył się dalej...
— Widzi pani jednak, że nie można go odnaleźć — odparł profesor Conte.
— Może niewidzialny Raffles znajduje się między nami — odparł Amerykanin żartem.
— Cóż znowu! — przewał mu Baxter. — Raffles nie odważyłby się na coś podobnego tuż przed moim nosem...
— A dlaczego, inspektorze? — zapytał profesor Conte. — Dla niego to drobnostka przebrać się za kelnera, służącego lub boya hotelowego...
— Uważam za niewłaściwe zatrzymywać się tak długo nad kwestią pierścienia w obecności tak wytwornej damy — rzekł sir Perkins, spoglądając wymownie na panią Grayson. — Jeśli panowie w dalszym ciągu upierać się będziecie przy tym nudnym temacie, będę zmuszony zaproponować pani przechadzkę.
— Z prawdziwą przyjemnością przyjmę pańską propozycję, sir Perkins, — odparła leciwa dama.
Wstała i z przesadną gracją podała swe ramię towarzyszowi.
Inspektor Baxter odprowadził Perkinsa aż do drzwi wrogim spojrzeniem. W osobie Hindusa wyczuwał niebezpiecznego rywala.
Trzej panowie, paląc papierosy, oczekiwali na powrót sir Perkinsa i pani Grayson.
Inspektor przypomniał sobie, że sir Perkins wspomniał w rozmowie o swym małżeństwie z córką księcia Golkondy.
Uśmiechnął się słodko na widok wchodzącej pary i rąbnął prosto z mostu:
— Czy to prawda, że jest pan żonaty z córką księcia Golkondy?
— Tak — odparł milioner.
Baxter odetchnął z ulgą. Nabab przestawać być dlań niebezpieczny.
Raffles zrozumiał od razu do czego zmierza inspektor.
— Mój przyjaciel ma kilka żon... — dodał tonem wyjaśnienia.
Baxter spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Jakże to możliwe?
— Zwyczajnie — odparł Raffles. — Mój przyjaciel jest Hindusem i należy do najwyższej kasty... Pociąga to za sobą obowiązek posiadania licznego haremu.
— Jakie to ciekawe — zawołała madame Grayson. — Niech mi pan powie, panie Perkins, jakie stosunki panują między tymi kobietami. Czy żyją ze sobą w zgodzie?
— Oczywiście, droga pani — odparł Hindus. — Każda z żon ma swój własny pałac, własną służbę... Jedna z nich mieszka w Paryżu, druga w Kalkucie, trzecia zaś w Golkondzie.
— Mógłbyś więc mieć jeszcze jedną żonę w Anglii — rzekł z uśmiechem Raffles.
— Oczywiście — odparł sir Perkins.
— Bardzo w to wątpię — przerwał mu Baxter, starając się odzyskać straconą pozycję. — Nie sądzę, aby mógł pan znaleźć w Anglii kobietę, która by się na to zgodziła. Przecież to poligamia...
— Myli się pan, inspektorze — rzekł profesor Conte. — Mój przyjaciel wyznaje inną wiarę i nie podlega tym prawom, co my.
— Zazdroszczę panu — zawołał Manning.
— Jak to miło być żoną takiego człowieka — myślała sobie pani Grayson. — Oczy jej błyszczały: wyraźnie zdradzała zainteresowanie dla niezwykłego cudzoziemca.
W tej chwili mister Manning wyszedł z pokoju po papierosy. Baxter poszedł za jego przykładem.
— Czy pan Manning prosił już panią o autograf? — zapytał Raffles panią Grayson.
Oczywiście — odparła dumnie pani Grayson. — Już w pierwszych dniach naszej znajomości ofiarowałam mu swój podpis.
— Nie wiedziałem, że mister Manning zbiera autografy — rzekł sir Perkins.
— Podobno posiada najbogatszą w Ameryce kolekcję — rzekł jego przyjaciel.
— Dziwna mania!
— Nie tak dziwna, jeśli wziąć pod uwagę praktyczne korzyści, które można z niej wyciągnąć — rzekł Raffles.
— Praktyczne korzyści? — zapytała pani Grayson. — Zawsze uważałam tę manię za niewinną zabawkę.
— Zdziwiłaby się pani, dowiedziawszy się, ile pieniędzy może przynieść ta „niewinna zabawka“.
— Nie rozumiem pana, profesorze... A propos, zapomniałam, że jest pan wybitnym grafologiem — tu pani Grayson spojrzała nań lękliwie. — Mam do pana pewną prośbę bardzo dyskretnej natury.
— Słucham panią.
— Kiedy dziś po obiedzie wyszłam na spacer z inspektorem Baxterem... — rzekła cichym głosem — zapytał mnie, czy chciałabym zostać jego żoną...
Zaczerwieniła się i wbiła oczy w ziemię.
Charley Brand zagryzł wargi, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
Raffles natomiast zachował powagę.
— Nie dziwi mnie to, droga pani... Żaden mężczyzna nie oprze się pani wdziękom.
— Być może — odparła leciwa wdówka. — Przyznaję, że dość często proszono o moją rękę — dodała po namyśle. — Podejrzewam jednak, że większość tych mężczyzn myślała więcej o mym majątku, niż o moim sercu... Inspektor Baxter wydaje mi się jednak mężczyzną godnym zaufania.
— Bez kwestii, droga pani. Jest to człowiek zgoła wyjątkowy...
Oczy starej damy zabłysły.
— Poprosiłam Baxtera, aby przystał mi list z oświadczynami... Sądzę, że otrzymam go pojutrze. Chodziłoby mi o to, aby zechciał pan, profesorze, określić mi na zasadzie jego charakteru pisma, co to za człowiek?... Odda mi pan w ten sposób wielką przysługę.
— Jestem do pani dyspozycji — odparł z galanterią profesor — proszę mi tylko przynieść list natychmiast po otrzymaniu go.
W tej chwili weszli inspektor Baxter z Manningiem. Inspektor zabrał się z miejsca do emablowania leciwej wdówki. Amerykanin natomiast wszczął żywą rozmowę z sir Perkinsem. Poruszano najrozmaitsze tematy, wreszcie mister Manning rzucił pytanie, które już od dawna leżało mu na sercu.
— Skąd dowiedział się pan, sir Perkins, o mojej kolekcji autografów? — Czy z gazet?
— Opowiadał mi o niej profesor Conte — odparł uprzejmie sir Perkins.
— Przeszło to u mnie w prawdziwą manię... Gdy tylko widzę jakąś znakomitość, natychmiast nagabuję ją o autograf.
Wyjął z kieszeni notes i wyciągnąwszy złote pióro, zwrócił się do Perkinsa.
— Czy nie zechciałby pan udzielić mi również swego cennego autografu?
Sir Perkins zawahał się.
— Zapewniam pana, drogi panie Manning, że mój podpis nie będzie przedstawiał dla pana najmniejszej wartości. Jestem człowiekiem skromnym i nie odznaczającym się niczym szczególnym, poza olbrzymią ilością pieniędzy.
— Pozwoli pan, że będę innego zdania — odparł Manning. — Pański majątek upoważnia pana do zajęcia wybitnego miejsca pomiędzy przedstawicielami finansjery. Z tej serii posiadam podpisy Rockefellera, Pierponta Morgana i wielu innych.
— Pomimo moich milionów i klejnotów nie mogę jeszcze równać się z Rockefellerem lub też innym milionerem amerykańskim.
— Trudno mi z panem dyskutować na ten temat. Może się jednak zdarzyć, że wcześniej czy później zajmie pan poważne stanowisko w administracji Indii i stanie się pan znakomitością. Zrozumie pan wówczas, jaką wartość będzie miał dla mnie pański podpis.
Nabab indyjski wybuchnął śmiechem.
— Skoro pan tak nalega...
Wziął pióro i na podanej mu karteczce wypisał zamaszyście: „Sir Arthur Perkins“.
Manning wysuszył starannie cenny autograf.
Późno już było i goście poczęli podnosić się od stołu. Sir Perkins zawołał kelnera, aby uregulować rachunek.
Wyjął z kieszeni portfel, lecz uczynił to tak niezręcznie, że wypadła z niego na ziemię kartka zawierająca wyciąg konta w Banku Angielskim.
Mister Manning schylił się i wręczył kartkę jej właścicielowi.
— Wszystko dzisiaj spada pod stół — zaśmiał się Raffles. — Najpierw pierścień, a po tym ta kartka...
— To prawda — odparł sir Perkins. — Różnica polega na tym, że wyciąg ten nie może się przydać nikomu, podczas gdy pierścień zawsze posiada swoją wartość.
Wzmianka o pierścieniu wywołała nową dyskusję. Każdy starał się znaleźć wyjaśnienie tej zagadki.
— Jestem pewien, że pierścień podniósł jeden z kelnerów, zanim zdążyliśmy to spostrzec — rzekł Baxter.
Sir Perkins ziewnął tak szeroko, że całe towarzystwo poczęło życzyć sobie nawzajem dobrej nocy. Pierwsi opuścili salę sir Perkins z profesorem. Mister Manning wkrótce poszedł za ich przykładem.
Inspektor Baxter pozostał sam na sam z panią Grayson...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.