Zemsta włamywacza (Lord Lister nr 73)/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kurt Matull, Matthias Blank
Tytuł Zemsta włamywacza
Pochodzenie
Tygodnik Przygód Sensacyjnych
Nr 73
Lord Lister
Tajemniczy Nieznajomy
Wydawca Wydawnictwo „Republika”, Sp. z o.o.
Data wyd. 30.3.1939
Druk drukarnia własna, Łódź
Miejsce wyd. Łódź
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin.
Tytuł cyklu:
Lord Lister, genannt Raffles, der grosse Unbekannte
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


TYGODNIK PRZYGÓD SENSACYJNYCH.
Nr. 73.                     Dnia 30 marca 1939 roku.                   Cena 10 gr.
Lord Lister. Tajemniczy Nieznajomy
Zemsta włamywacza
Plik:PL Lord Lister -73- Zemsta włamywacza.jpg


REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.

SPIS TREŚCI


Zemsta włamywacza
Na rozkaz premiera

Inspektor Baxter ze Scotland Yardu wrócił do swego biura pewnego letniego popołudnia w okropnym humorze.
Marholm, jego najbliższy współpracownik, przezwany przez podwładnych „Pchłą“ spojrzał nań z podełba:
— Ciekaw jestem, co go dziś ugryzło? — mruknął do siebie. — Wyszedł z biura w jak najlepszym humorze, ciesząc się perspektywą rozpoczynającego się urlopu.
— Ach, ta sława! Wierzcie mi, Marholm, że to po prostu męczarnia.
Mówiąc to, inspektor Baxter zdjął swą letnią marynarkę i rzucił ją w kierunku wieszaka. Marynarka upadla, oczywiście, na ziemię... Inspektor oczekiwał na próżno, aż Marholm mu ją podniesie.
— Czy sądzicie że już rozpocząłem urlop? — zapytał urażonym tonem.
— O nie... Miałbym wówczas więcej spokoju.
— Będziecie go mieli od jutra. Dopóki jednak tu jestem, powinniście spełnić swe obowiązki tak, jak tego zawsze od was wymagałem...
— Ależ oczywiście... Czy kiedykolwiek uchylałem się od ich spełniania?
Baxter wymownie spojrzał na leżącą marynarkę.
— Czy nie widzicie, co tu leży na ziemi?
— Marynarka — szepnął.
— Nie marynarka, a moja marynarka...
— Zupełnie słusznie, szefie.
— Do wszystkich diabłów! Czy nie spostrzegliście w tym nic szczególnego?
— Zaraz zobaczę, szefie.
„Pchla“ podreptał w stronę marynarki i począł obracać ją na wszystkie strony.
— Nic szczególnego... — rzekł. — Podszewka wymagałaby naprawy...
— Co takiego? — zawołał groźnie Baxter. — Niejeden pozazdrościłby mi tej pięknej jedwabnej podszewki...
— Możliwe — odparł Marholm — jest to kwestia gustu. Dla mnie nie przedstawiałaby ona najmniejszej wartości!
Marynarka wypadła z jego rąk i znów zajęła swe poprzednie miejsce na ziemi.
Marholm zasiadł spokojnie za swym biurkiem.
W pokoju zapanowała cisza, przerywana tylko zgrzytaniem pióra po papierze.
— To niesubordynacja! — zawołał nagle Baxter. — Nigdy w życiu nie spotkałem się z podobnymi objawami arogancji!
— Ale o co chodzi, szefie? — zawołał Marholm zdumiony.
— Widzieliście, że marynarka moja leży na ziemi. Tak, czy nie? Czy wiecie, gdzie powinna się ona znajdować, mój panie
— Na wieszaku, szefie.
— Dlaczego więc położyliście ją z powrotem na ziemi?
Na okrągłej twarzy Marholma odmalowało się znów szczere zdumienie.
— Przecież sam ją pan tam rzucił. Sądziłem, że uczynił to pan umyślnie?
Szef wzruszył ramionami.
— Głupota wasza przekracza wszelkie granice. Jesteście największym półgłówkiem, jakiego dotąd ziemia wydała. Czy podniesiecie wreszcie marynarkę z ziemi czy też nie?
Marholm dźwignął się z krzesła, podniósł marynarkę i powiesił ją na wieszaku.
— Czy zrozumieliście wreszcie, o co mi chodziło?
— Tak... Chciał pan pokazać swą zręczność i marynarka padła jej ofiarą.
— Na przyszłość zachowajcie dla siebie swoje uwagi. Podwładnemu nie wolno wyrażać się w ten sposób o swoim szefie.
W tej chwili do gabinetu wszedł dyżurny policjant.
— Baron Melville, sekretarz prywatny pana premiera, — zameldował uroczyście.
— Jedną chwileczkę — odparł Baxter.
Rozpoczął szybko inspekcję pokoju. Obawiał się bowiem, że oko barona dostrzec może pewne szczegóły, niezbyt przemawiające na jego korzyść. Szybko sprzątnął kilka pustych butelek po whisky.
— Otwórzcie okno, Marholm. Wasza przeklęta fajka czyni powietrze niemożliwym do oddychania.
Marholm zbliżył się do okna i otworzył je szeroko.
— Proszę wprowadzić pana sekretarza — rzekł Baxter do konstabla.
Inspektor usiadł za biurkiem, otworzył jakieś akta i udawał, że jest pogrążony w czytaniu.
Drzwi otworzyły się po raz wtóry i sfanął w nich baron Melville. Był to starszy pan, który dawno przekroczył już sześćdziesiątkę. Baxter na jego widok zgiął się w pół.
Baron Melville zajął wskazane mu przez Baxtera miejsce.
— Przybywam w specjalnej misji. Jego Ekscelencja pan premier pragnąłby otrzymać z ust pana pewne wyjaśnienia...
Otworzył notatnik. Otarł spocone czoło i ciągnął dalej:
— Jego Ekscelencja interesuje się „działalnością“ — podkreślam umyślnie ten wyraz, bowiem premier nie wspominał o przestępstwach — niejakiego Johna C. Rafflesa.
— Mój Boże — jęknął Baxter. — Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej.
Marholm pochylony nad swym biurkiem wił się od tłumionego śmiechu na widok miny Baxtera.
— Jakich informacyj żąda Jego Ekscelencja? — zapytał Baxter.
— W Londynie przebywa od pewnego czasu młody pułkownik książę de Vife... Otóż ów młody człowiek opowiada dość często premierowi o wyczynach Johna Rafflesa, który rzekomo kiedyś był również lordem.
— Zupełnie słusznie, panie baronie. John C. Raffles nazywał się ongiś Lord Edward Lister.
Baron potrząsnął ze zdumieniem głową.
— Niezwykła historia... Nigdybym w to nie uwierzył.
— Smutne, ale prawdziwe — dodał sentymentalnie Baxter.
— Nie tracąc czasu, wracam do żądania Jego Ekscelencji pana premiera. Chciałbym usłyszeć z ust pana odpowiedź na dwa pytania. Po pierwsze: czy lord Lister znajduje się obecnie w Londynie? Po drugie: dlaczego nie zdołał go pan dotąd schwytać?
— Trudno mi będzie odpowiedzieć na to w kilku słowach, panie baronie...
— Żądania są jednak całkiem jasne...
Baxter czuł, że zimny pot występuje mu na czoło. Tylko Marholm mógłby wybawić go z kłopotu. Nie sposób było jednak uciekać się do pomocy sekretarza w obecności wysłannika wysokiego dygnitarza. Należało więc za wszelką cenę zyskać na czasie:
— Czy wolno mi będzie, panie baronie, przesłać jutro rano na piśmie odpowiedź?
— Oczywiście. Liczę, że raport pański otrzymam dość wcześnie i że z tego tytułu ani ja, ani pan nie będziemy mieli przykrości...
Z tymi słowy baron pożegnał się i wyszedł.
Zaledwie znalazł się za drzwiami, Baxter wybuchnął stekiem przekleństw, nie nadających się do powtórzenia.
— Tego na prawdę już za wiele... Nie mógł ten sekretarz przyjść jutro — kiedy byłbym już na urlopie? Byłbym uniknął tej nieprzyjemności... Słuchajcie, Marholm — dodał nagle słodkim głosem.
— Baczność — pomyślał „Pchła“. — Nie lubię jego uprzejmości.
— Pragnę zostawić wam małą pamiątkę z powodu mego wyjazdu — rzekł Baxter. Wyjdziemy razem z biura: na ulicy kupię wam pudełko dobrych cygar, abyście mogli palić je w czasie mej nieobecności.
— Dziękuję, szefie... Zrobię to z prawdziwą przyjemnością.
— Nie zdajecie sobie wcale sprawy z tego, jakie to szczęście mieć takiego szefa, jak ja. Przekonacie się dopiero o tym, gdy przejdę w stan spoczynku...
— Powiedź mi wreszcie do czego zmierzasz? — myślał w duchu Marholm.
— Widzicie, Marholm, zawsze uważałem was za swego współpracownika. Nigdy nie traktowałem was jak podwładnego, lecz jak przyjaciela, dzielącego ze mną wszystkie trudy. Musicie mi więc pomóc: musicie zredagować raport, którego zażądał ode mnie premier za pośrednictwem tego nudziarza.
„Pchła“ podrapał się z zakłopotaniem w ucho.
— Już dwa razy pisałem raporty w tej sprawie do prezydium rady ministrów. Naprawdę nie wiem, co już mam wymyśleć: przecież nie zmienię faktu, że dotąd nie udało nam się schwytać Rafflesa. Nie potrafię również odpowiedzieć na pytanie, czy znajduje się on obecnie w Londynie? Równie dobrze może być w Berlinie, w New Yorku lub Rzymie...
Baxter schylił głowę.
— Co robić? — westchnął głęboko. — Napiszcie więc, co wam ślina na język przyniesie... Jeśli nic nie napiszemy, premier może nas uznać za niezdolnych do pełnienia naszych funkcyj i złożyć nas ze stanowiska.
— Mnie to chyba nie dotyczy, nie jestem przecież inspektorem Baxterem?
Zapanowało milczenie.
— Zgoda — rzekł po chwili Marholm. — Nie mam chwilowo gotówki jeśli wyjedna mi pan zasiłek dziesięciofuntowy z policyjnej kasy samopomocowej, napiszę ten raport za pana.
— Przyjmuję ten warunek — zawołał Baxter z radością — zrobię nawet więcej, zamiast zwracać się do kasy samopomocy co w każdym razie naraziłoby was na zwłokę, daję wam te pieniądze z własnej kieszeni, podwajając sumę. Otrzymacie dwadzieścia funtów, ale dopiero wtedy, gdy wręczycie mi raport.
Marholm zapalił fajkę.
— Dzięki Bogu — pomyślał Baxter. — Pali! Jest to nieomylny znak, że jakaś myśl rodzi mu się w głowie.
— Wysilcie wasz umysł, Marholm — dodał głośno — jeśli wpadnięcie na dobrą myśl, uratujecie honor policji.
Marholm z pod oka spojrzał na Baxtera, zajętego wypisywaniem czeku. Nie tak łatwo było o dobry pomysł.
— Skończyłem — rzekł Baxter, kładąc pod wypełnionym czekiem zamaszysty podpis. Czy i wyście skończyli?
Marholm odłożył fajkę i odetchnął z ulgą.
— Znalazłem, szefie. Wpadłem na doskonały pomysł, który nas uratuje.
— To byłby cud, Marholmie!
„Pchła“ zmarszczył brwi i rozparłszy się wygodnie w fotelu, rozpoczął:
— Wyślemy raport następujący: „Rzekomy John C. Raffles nie istnieje...“
— Jak to nie istnieje?!! — przerwał Baxter — nie możemy przecież pisać podobnych głupstw...
— Niech mi to pan pozostawi. Nie wie pan co zamierzam przez to powiedzieć. Wyjaśniam: rzekomy John C. Raffles nie istnieje jako jednostka.
— A jako co?... Jako widmo?
— Coś w tym rodzaju... Jest to cała banda oszustów, kryjących się pod tym nazwiskiem... Niejaki John C. Raffles, znany również jako lord Lister, dopuścił się pewnych czynów, które uzasadniały jego zaaresztowanie... Prasa podniosła na jego temat tyle krzyku, że od tej chwili cały szereg oszustów poczęło podszywać się pod to nazwisko. Oto nasza linia obrony: nie możemy schwytać Rafflesa, ponieważ jest wielu Rafflesów.
Baxter zamyślił się.
— To już brzmi trochę lepiej. Jego Ekscelencja zrozumie teraz dlaczego Rafflesowi przypisuje się tyle niezwykłych wyczynów... Macie rację, Marholm. Oto wasz czek.
„Pchła“ chwycił czek i niezwłocznie zabrał się do redagowania raportu.
Nagle zadzwonił telefon. Dzwonił sekretarz redaktora „Timesa“. Baxter mrugnął porozumiewawczo w stronę Marholma.
— Przyjmijcie ten telefon i udzielcie mu informacji zgodnie z waszym raportem.
W chwilę później, redaktor naczelny „Timesa“ otrzymał cenną informację, że znany włamywacz i awanturnik John C. Raffles jest poprostu postacią wyimaginowaną, pod którą podszywa się szereg niebezpiecznych przestępców.
Zadowolony z tego szczęśliwego obrotu sprawy, Baxter wyszedł z Marholmem z biura. Obaj panowie skierowali się prosto do sklepu tytoniowego, gdzie Baxter kupił dwadzieścia pięć najprzedniejszych cygar hawańskich i wręczył je Marholmowi.

Sławny grafolog

W pięknie urządzonej jadalni, za suto zastawionym stołem siedzieli dwaj mężczyźni. Jednym z nich był sławny John C. Raffles, drugim zaś jego przyjaciel i sekretarz, Charley Brand.
— Doskonała kawa — odezwał się Charley. — Przyrządziłeś ją, widzę, po turecku wedle swej własnej recepty?
— Tak — odparł Raffles. — Czy ci smakuje?
— Jest nadzwyczajna — odparł Charley, pogrążając się w lekturze gazet.
— Musisz posłuchać, jaką sensacyjną wiadomość przyniósł nam dzisiejszy „Times“ — odezwał się nagle Raffles.
— Cóż takiego?
— Posłuchaj: „Wczoraj sekretarz prywatny Jego Ekscelencji Pana Premiera złożył wizytę inspektorowi Baxterowi ze Scotland Yardu, pragnąc otrzymać od niego informacje w sprawie niejakiego Johna C. Rafflesa. Chodziło mianowicie o wyjaśnienie dlaczego ten nieuchwytny przestępca nie wpadł jeszcze w ręce policji. Jesteśmy zadowoleni, że możemy podzielić się z naszymi czytelnikami sensacyjną wiadomością. Wedle ostatnich danych śledztwa, John C. Raffles nie jest osobą żyjącą, lecz nazwiskiem, pod którym ukrywa się banda niebezpiecznych przestępców.
W chwili obecnej znajduje się w Londynie około dwudziestu Rafflesów.
W świetle tego wyjaśnienia łatwo zrozumieć, dlaczego policja nie zdołała dotąd schwytać tego oszusta.“
— To poprostu niesłychane! — wybuchaj Charley. — Istniejesz więc w dwunastu egzemplarzach i dlatego nie sposób cię schwytać? I cóż ty na to?
— Nic. Dowiodę, że cała ta historia jest wymysłem. — Rozumiem o co tu chodzi. Ten dureń Baxter chcąc się wykręcić z niemiłej sytuacji wymyślił historię, która narusza moją reputację. Już ja się z nim porachuję!
— Co masz zamiar zrobić? — zapytał Charley.
Raffles roześmiał się.
— Mój drogi! Gdybym wiedział? Muszę przede wszystkim ustalić jedną okoliczność: wiem, że Baxter wczoraj rozpoczął swój urlop. Chcę się dowiedzieć dokąd się udał? Urządzę mu wakacje, które popamięta przez całe życie.
Raffles zapalił papierosa i począł szybko przemierzać pokój. Nagle zatrzymał się przed aparatem telefonicznym i połączył się ze Scotland Yardem.
— Hallo — zabrzmiał jakiś głos.
— Proszę mnie połączyć z inspektorem Baxterem.
W aparacie dał się słyszeć lekki trzask, poczym znów odezwał się inny głos.
— Hallo?.. Tu inspektor Baxter.
Raffles doskonale znał głos Baxtera... Nie wątpił ani przez chwilę, że przy telefonie był Marholm.
— Czy to pan inspektor Baxter osobiście?
— Nie odparł „Pchła“. — Inspektor Baxter jest na urlopie i ja go zastępuję. Czy mogę wiedzieć kto mówi?
John C. Raffles zmienił głos:
— Jeśli nie ma go w biurze, odwiedzę go w jego własnym mieszkaniu. Jestem jego wujem. Wczoraj przyjechałem do Londynu umyślnie po to, aby się z nim zobaczyć.
Marholm nie poznał głosu Rafflesa i był święcie przekonany, że rozmawia naprawdę z wujem Baxtera.
— Inspektor Baxter będzie niepocieszony... Dziś wyjechał do Brighton, gdzie stanął w Hotelu de la Mer.
— Jakże mi przykro — odparł Raffles. — Jestem w Londynie przejazdem... Dziękuję panu za wyjaśnienie. — Żegnam.
Odłożył mikrofon i zbliżył się do Charleya.
— Znam już adres naszego ptaszka. Musimy przygotować się do podróży. Jedziemy do Brighton. Przebierzesz się za starego służącego, z godnością pełniącego swoje funkcje.
Po upływie pół godziny Charley przedzierzgnął się w starego lokaja, a Raffles w starszego jowialnego pana, poczym obaj udali się na dworzec i wsiedli do pociągu, zdążającego do Brighton.
Raffles zapisał się w hotelu jako profesor Conte z Oxfordzkiego uniwersytetu. Na liście gości spostrzegł nazwisko Baxtera.
Następny dzień minął bez specjalnych wydarzeń.
Raffles zawarł znajomość z niektórymi mieszkańcami hotelu a między innymi zaprzyjaźnił się z pewnym Amerykaninem, który z zamiłowaniem zbierał autografy. Był to człowiek niezmiernie bogaty i chwalił się przed Rafflesem, że w Ameryce posiada najbogatszy zbiór autografów wszystkich najsłynniejszych osobistości.
Raffles zaciekawił się.
— Pańskie opowiadanie interesuje mnie — rzekł pewnego popołudnia do amerykańskiego milionera. — Chciałbym obejrzeć pańską kolekcję. Jestem grafologiem.
— Bardzo się cieszę z tego spotkania. — Uważam grafologię za jedną z najciekawszych nauk.
— Tak jest w istocie — odparł Raffles. — Wyspecjalizowałem się w tej dziedzinie do tego stopka, że na podstawie próby pisma mogę określić charakter człowieka.
Tegoż wieczora Raffles zauważył pomiędzy gośćmi inspektora Baxtera. Na widok Amerykanina, wchodzącego na salę w towarzystwie godnie wyglądającego starszego pana, inspektor zerwał się z miejsca i podbiegł w jego stronę. Baxter promieniał. Czerwony goździk tkwił kokieteryjnie w jego butonierce. Inspektor kręcił się, jak młodzik, dokoła pewnej starszej damy, obwieszonej brylantami.
— Pozwoli pan, panie Manning (tak brzmiało nazwisko milionera), że panu przedstawię panią Grayson, wdowę po znanym przemysłowcu... — rzekł.
Mister Manning ukłonił się.
— Bardzo mi miło poznać panią... Znałem nieboszczyka pani męża, z którym łączyły mnie stosunki handlowe.
Pani Grayson uśmiechnęła się, wyciągając ku niemu ubrylantowaną dłoń.
— Czy pan pozwoli, że wypijemy kawę przy pańskim stoliku? — rzekła.
— Z prawdziwą przyjemnością, droga pani. Pozwoli pani sobie przedstawić: Pan profesor Conte z Oxfordzkiego uniwersytetu... Pani Grayson.. Inspektor Baxter ze Scotland Yardu.
Baxter i Raffles ukłonili się sobie uprzejmie.
Mister Mannig wyjął z kieszeni notes i wieczne pióro.
— Posłuchaj mnie, inspektorze — rzekł. — Jako amator autografów chciałbym prosić pana o napisanie mi na kartce swego nazwiska oraz adresu. Otrzyma pan zaszczytne miejsce w mojej kolekcji.
Baxter przełknął komplement, wziął pióro i podpisał się.
Milioner zwrócił się skolei do Rafflesa.
— Ponieważ bardzo wiele słyszałem o pańskich sukcesach w dziedzinie grafologii, chciałbym posiadać również i pański autograf, profesorze.
Wiadomość o specjalności profesora zainteresowała żywo Baxtera i panią Grayson.
— Drogi profesorze — rzekła, szczerząc w uśmiechu żółte zęby — tyle o panu słyszałam, że ośmielam się zwrócić do pana z prośbą: oto list od jednego z moich adoratorów. Czy zechciałby pan na zasadzie pisma określić mi charakter i właściwości osoby, która list ten pisała?
— Bardzo chętnie, droga pani. Czy to ten list?
— Tak... Proszę tylko nie mówić nikomu, jaka jest jego treść.
— Oczywiście... Jest to sprawa dyskrecjonalna.
Profesor wziął list do ręki i począł przyglądać mu się z zainteresowaniem.
— Napiszę pani na karteczce, co o tym myślę. — rzekł.
Wyrwał kartkę z notatnika i napisał co następuje:
„Osoba, która list ten pisała odznacza się wybujałą ambicją, próżnością, chciwością i skłonnością do alkoholu“.
Pani Grayson przeczytała treść kartki. Na twarzy jej odmalowało się żywe zdumienie.
— Zupełnie słusznie... — rzekła. Ja również byłam tego zdania i dla tego nie odpowiadałam na propozycję tego jegomościa. Dziś napiszę mu, że zrywam z nim stanowczo.
— Postanowiła więc pani zerwać ze swym wdowieństwem — rzucił Amerykanin.
Korpulentna dama spuściła skromnie oczy i szepnęła:
— Co robić?... Jestem zbyt młoda, aby samotnie iść przez życie... Nieboszczyk mój mąż błagał mnie na łożu śmierci, abym nie poświęcała swego szczęścia dla jego pamięci. Gdzie jednak znaleźć istotę tak szlachetną, jak był mój drogi zmarły? Gdybym spotkała kogoś zbliżonego do mego ideału, zapisałabym mu cały mój majątek i całe życie służyłabym mu wiernie, jak niewolnica!
— Miejmy nadzieję, że spotka pani takiego człowieka na swej drodze — przerwał jej Baxter. — Należałoby rozejrzeć się wśród wyższych urzędników państwowych.
— Czy sądzi pan, że tam znalazłabym mój ideał? — zapytała dama, obrzucając Baxtera wiele mówiącym spojrzeniem.
— Jestem tego pewien — odparł Baxter.
— Ten dureń zarzuca wyraźnie sidła na tę amerykańską mumię! — pomyślał sobie Raffles.
— I ja również mam list dla pana — odezwał się mister Manning.
Wyjął portfel. Raffles zauważył, że portfel ten wypchany był grubo banknotami.
— Niech pan obejrzy ten list, profesorze. — Pisany jest przez człowieka, który reflektuje na bardzo poważne stanowisko w jednej z moich fabryk. Osoba, która je obejmie, musi posiadać charakter nieskazitelny i dawać mi pełną rękojmię uczciwości. Cóż pan sądzi o tym człowieku?
Lord Lister zbadał dokładnie każde słowo listu.
— Człowiek ten w żadnym wypadku nie zasługuje na pańskie zaufanie, panie Manning — rzekł. — Oszuka pana... Może nawet i okradnie...
— To nadzwyczajne — odparł milioner. — Jeden z pańskich nowojorskich kolegów wydal podobną opinię. Trudno mi było jednak w to u wierzyć, ponieważ człowiek ten posiadała świadectwa, pochodzące od najwybitniejszych osób...
— A jednak to prawda. Wyspecjalizowałem się w określaniu charakterów osób o wyraźnych skłonnościach przestępczych. Doszedłem do takiej wprawy że mogę z góry powiedzieć, czy dany osobnik popełnił w życiu jakieś przestępstwo, czy nie...
— Do kroćset — zaklął Baxter. — To byłoby coś dla mnie. Dziwię się, że nic dotychczas o panu nie słyszałem...
— Możliwe — odparł Raffles. — Ja natomiast słyszałem o panu bardzo wiele.
Baxter nie dostrzegł ironii w glosie Tajemniczego Nieznajomego.
— Czy zechciałby mi pan scharakteryzować człowieka, którego próbę pisma posiadam przy sobie?
— Z prawdziwą przyjemnością, inspektorze...
Baxter wyciągnął z kieszeni list. Raffles z daleka poznał swój charakter pisma.
— Proszę tylko nie oglądać podpisu — rzekł Baxter, zaginając list w ten sposób, że podpis pozostał na odwrocie.
Lord Lister omal nie wybuchnął śmiechem.
„Drogi inspektorze! — czytał Raffles. — Otrzymałem pański list, w którym dziękuje mi Pan za współpracę. Życzę Panu powodzenia i mam nadzieję, że nieraz jeszcze uda mi się współpracować z Panem.
Proszę przyjąć wyrazy prawdziwego szacunku...
— ...Od Johna C. Rafflesa — dokończył w myśli lord Lister.
Zmarszczył brwi, udając, że zastanawia się głęboko.
— Bardzo ciekawe — rzekł po chwili. — Dotychczas spotykałem ten charakter pisma tylko u najwybitniejszych przestępców. Człowiek, który pisał ten list, jest osobnikiem niebezpiecznym, zdolnym do wszystkiego... Krótko mówiąc jest to prawdziwy geniusz zbrodni.
— Zadziwiające... Zadziwiające — rzekł Baxter, składając z podziwu ręce. — Zechce pan przyjąć, profesorze, wyrazy mego najgłębszego uznania. — Odgadł pan tak trafnie charakter tego osobnika jak gdyby wiedział pan, kto pisał te słowa. Chcę przekonać wszystkich, jak wnikliwa była pańska analiza i dlatego zdradzę nazwisko autora listu. Proszę, oto jego podpis.
Wszyscy pochylili się nad listem który inspektor wygładził starannie.
— John C. Raffles — powtórzył mister Manning zbielałymi wargami. Instynktownie włożył rękę do kieszeni, w której zwykł był nosić portfel.
Profesor Conte spojrzał na zegarek, jak gdyby chciał się upewnić, czy ma go jeszcze na ręku. Tylko inspektor Baxter zachował olimpijski spokój.
— Uspokójcie się, mili państwo — rzekł ze śmiechem. — Przy mnie jesteście bezpieczni... Raffles nie ośmieli się zjawić tam, gdzie ja przebywam.
— Dlaczego nie udało się go dotychczas zaaresztować!... Musi się w tym kryć coś niezwykłego? — rzekł mister Manning.
— Czy nie czytaliście państwo ostatniego mojego oświadczenia w „Timesie“?
— Nie... Czytam tylko gazety amerykańskie — odezwał się Manning.
— A więc je powtórzę — oświadczył dumnie Baxter. — Zdobyłem wreszcie pewność, że Raffles nie jest osobą rzeczywistą... Jest to cała banda złoczyńców, ukrywających się pod tym wspólnym mianem. Dlatego też nikt dotąd nie potrafił schwytać Rafflesa.
— Mógł pan przecież, drogi inspektorze, ująć choćby jednego z tych bandytów — wtrącił się do rozmowy Raffles.
— Błagam was, panowie, zmieńmy temat — przerwał Amerykanin.
— Nie denerwujmy się — rzekła pani Grayson — Cieszmy się że mamy wśród nas inspektora Baxtera, który potrafi nas obronić przed każdym niebezpieczeństwem.

Hinduski nabab

Gdy wieczorem tego samego dnia Raffles i Charley znaleźli się wreszcie sami w pokoju hotelowym, Tajemniczy Nieznajomy rozejrzał się dokoła i rzekł:
— Twoja rola wiernego służącego dobiega już końca, drogi Charley. Jutro rano pojedziesz do Londynu i wrócisz następnego dnia. Inspektor Baxter nie zna cię i dlatego nie będziesz musiał bardzo się charakteryzować... Musisz tylko wyglądać trochę starzej, aby móc udawać mojego rówieśnika. Oto tysiąc funtów sterlingów. Postarasz się wydać je jaknajprędzej w tym hotelu. Będziesz grał rolę hinduskiego nababa.
— Mam nadzieję, że wywiążę się z tej roli znakomicie — odparł Charley. — Wydawać pieniądze, to moja specjalność. Chciałbym tylko wiedzieć, jaki jest tego cel?
— Przyczynisz się w ten sposób do zrealizowania pewnego planu... — odparł tajemniczo Raffles.
— Chciałbym jednak wiedzieć o tym coś więcej...
— Po co? — odparł Raffles. — Odebrałoby ci to pewność siebie. Posłuchaj lepiej co masz robić: po pierwsze, zapiszesz się na liście gości jako Arthur Perkins z Kalkuty. Po wtóre, a raczej jeszcze przed tym przyślesz mi telegram, zawiadamiający o twoim przyjeździe. Gdy zjawisz się w hotelu, przy pierwszej okazji dasz do zrozumienia Manningowi, pani Grayson, lub też naszemu przyjacielowi Baxterowi, że my dwaj jesteśmy kolegami szkolnymi. Młodość swą spędziłeś w Indiach. Po ojcu odziedziczyłeś plantacje oraz niezmierzone bogactwa.
Aby opowiadanie to uczynić bardziej wiarygodnym, weźmiesz klucz od mej kasy ogniotrwałej i wyjmiesz z niej pierścień diamentowy, który kiedyś wykradłem z chińskiego skarbca. Gdy ujrzą ten pierścień na twym palcu, nie będą mieli już żadnej wątpliwości. Pamiętaj, że jesteś nie żonaty i asystuj pilnie pani Grayson.
Charley złapał się za głowę.
— Tej starej papudze? Litości Edwardzie?... Wystawiasz mnie na nielada próbę.
— To jest konieczne...
— Trudno — westchnął Charley — nie zechcesz chyba doprowadzić do małżeństwa?
— Możesz być o to spokojny. Musisz tylko wzbudzić w Baxterze przekonanie, że jesteś jego rywalem... To samo dotyczy milionera amerykańskiego, Manninga. Oto książeczka czekowa — rzekł — wręczając mu swą książeczkę. — Książeczkę tę upuścisz kiedyś mimochodem w obecności Manninga. Wypadnie z niej wykaz sumy znajdującej się na moim koncie... Manning zobaczy cyfrę i upewni się, że jesteś człowiekiem majętnym.
Jutro rano, gdy numerowy przyniesie mi śniadanie, zrobię ci przy nim piekielną awanturę. Będzie to pretekst do odesłania cię do Londynu. W ten sposób nieobecność służącego nikogo nie zdziwi.
Następnego ranka numerowy, który przyniósł śniadanie lordowi Listerowi do pokoju, był świadkiem niemiłej sceny, która rozegrała się pomiędzy profesorem a jego służącym.
— Wynoś mi się! Niech cię tu więcej nie widzę! Nie ścierpnę złodziei w pobliżu mej osoby! — krzyczał rozgniewany profesor.
Numerowy nadstawił ciekawie ucha. Zabrał z powrotem tacę, szybko pobiegł do kuchni i opowiedział zgromadzonej tam służbie, że profesor wyrzucił swego lokaja za kradzież. Nie zdziwiło przeto nikogo, że w pół godziny potem, stary służący z zaambarasowaną miną opuścił cichaczem hotel udając się do Londynu.
W porze obiadu Raffles otrzymał telegram.
— Muszę się z państwem podzielić miłą wiadomością — rzekł do pani Grayson, Manninga i inspektora Baxtera, którzy razem z nim siedzieli przy stole. — Mój przyjaciel z lat dziecinnych, którego nie widziałem od szeregu lat telegrafuje mi z Londynu, że zamierza spędzić tutaj ze mną kilka dni. Jest to prawdziwy krezus indyjski...
— Bogaty człowiek? — zapytał mister Manning.
— Niesłychanie bogaty... Sam nie wie, ile posiada w majątku. Gotów jestem założyć się, że gdyby zebrać majątek nas wszystkich, siedzących przy tym stole, nie otrzymalibyśmy jeszcze dziesiątej części jego majątku...
— Oooo... — zawołała pani Grayson. — Chciałabym go poznać, profesorze...
— Zaspokoi pani swą ciekawość dziś wieczorem. Mój przyjaciel przybywa po południu. Przykro mi, że odesłałem dziś właśnie mego służącego do Londynu. Przyjaciel mój przyjeżdża bez lokaja licząc na to, że mój służący obsłuży również i jego.
— Dlaczego wydalił pan swego lokaja? — zapytał Baxter.
— Głupia historia... Okradł mnie.
— Powinien pan w takim razie złożyć skargę — oburzył się Baxter. — Po to istnieje policja?
— Małych złodziei chwyta się tak łatwo, że nie warto alarmować policji. Policja powinna się zająć chwytaniem przestępców w wielkim stylu — odparł profesor ze szczególnym uśmieszkiem.
W tej samej chwili pani Grayson zwróciła się do Baxtera:
— Obiecał mi pan towarzyszyć podczas przechadzki.
— Z przyjemnością, droga pani.
Po ich odejściu Manning pochylił się do Rafflesa:
— Widzę, że nasza wspólna znajoma cieszy się względami inspektora.
— Inspektor zrobi doskonalą partię... Podobno wdowa posiada przeszło milion funtów sterlingów?
— Możliwe... Znałem interesy jej męża. Inspektor będzie mógł spokojnie przejść na emeryturę.
— Byłaby wielka szkoda... — rzekł Raffles.
Manning spojrzał na niego z zainteresowaniem.
— Tak pan sądzi? Dlaczego?
— Pod jego rządami przestępcy wiodą święte życie. Wystarczy choćby wspomnieć o Rafflesie
— To prawda — odparł Amerykanin. — To niezwykły człowiek.. Chciałbym poznać tego waszego Rafflesa.
— Nie wiem, czy spotkanie z Rafflesem byłoby dla pan zbyt przyjemne — odparł profesor przyglądając się milionerowi uważnie.
— Jestem ostrożny... Cały mój majątek umieściłem w banku.
— Raffles często wyszukuje swe ofiary pomiędzy ludźmi zamożnymi którzy do majątku doszli poprzez krzywdę i wyzysk. Raffles karze tych, których prawo dosięgnąć nie może.
— Może pan być o mnie spokojny, profesorze — odparł Manning. — W żadnym wypadku nie mogę być zaliczony do tej kategorii. Jedyną moją namiętnością jest zbieranie autografów: ta niewinna mania nie wyrządziła chyba krzywdy nikomu.
Raffles milczał.
— Czy kilka lat temu nie był pan w Paryżu, panie Manning? — zapytał nagle.
— Nie... Dlaczego pan o to pyta?
— Zdawało mi się, że pana tam spotkałem.
— Mieszkał pan wtedy w Paryżu, profesorze?
— Tak... Występowałem w charakterze eksperta w wielkim procesie o fałszowanie biletów bankowych.
— Proces fałszerzy banknotów? Nie wiem, o czym pan mówi?
— Była to sprawa tuk głośna, że musiał pan o niej niezawodnie słyszeć.
W tej chwili do salonu wszedł boy hotelowy.
— Pan Perkins czeka w hallu na pana profesora — rzekł.
Raffles wstał szybko, przeprosił Manninga i wyszedł wraz z chłopcem.
Po chwili wrócił w towarzystwie Charleya, ubranego niesłychanie wytwornie. Przedstawił go Manningowi, jako sir Arthura Perkinsa, swego przyjaciela z dziecinnych lat.
Trzej panowie usiedli przy stoliku, częstując się nawzajem papierosami.
Amerykanin nie mógł oderwać oczu od cennego pierścienia, błyszczącego na palcu sir Perkinsa. W krawacie bogacza tkwił szmaragd wielkości gołębiego jaja.
— Ja osobiście bałbym się nosić na sobie tyle klejnotów — rzekł wreszcie Manning.
— Dlaczego? — zapytał ze zdumieniem rzekomy gość z Indii.
— Czy pani nigdy nie słyszała o Rafflesie?
— O, tak — odparł sir Perkins z uśmiechem. — Czytałem o nim wiele w Kalkucie. Nie sądzę jednak, aby chciał mnie obrabować. Gdyby tak się nawet stało, nie przejąłbym się tym zbytnio. Jestem ożeniony z córką księcia Golkondy i mam tyle klejnotów, że nie przywiązuję do nich zbyt wielkiej wagi. Jeden mniej, lub jeden więcej, to wszystko jedno...
Amerykanin otworzył ze zdziwienia usta.

Zgubiony pierścień

Mister Manning zeszedł tego wieczora przed Rafflesem i jego przyjacielem do jadalni. Przy stole zastał już Baxtera i panią Grayson. Amerykanin z zapałem począł opowiadać o niesłychanych bogactwach nowoprzybyłego.
— Ciekawy jestem czy te drogie kamienie są prawdziwe? — rzekła pani Grayson. Istnieją dziś tak piękne imitacje!
W tej samej chwili do sali jadalnej weszli Raffles i sir Perkins. Obaj panowie ukłonili się i zajęli miejsca przy stole.
Perkins siedział po lewej stronie madame Grayson, Baxter zaś po prawej. Naprzeciw nich zajęli miejsca Raffles i mister Manning.
Podano do stołu.
— Od kiedy to podaje się żółwiową zupę w porcelanie? — zapytał sir Perkins kelnera. — U mnie zupę tę jada się tylko w złotych filiżankach. W porcelanie traci ona swój smak.
Baxter omal nie spadł z krzesła z podziwu. Złote filiżanki!... Nigdy w życiu nie słyszał nawet o czymś podobnym. Od czasu do czasu, rzucał pełne szacunku spojrzenie na lśniące klejnoty Perkinsa, z których każdy przedstawiał sobą wartość daleko przewyższającą jego skromny rachunek w banku. Pani Grayson również zerkała pożądliwie na wspaniale klejnoty.
— Czy pozwoli mi pan przyjrzeć się z bliska temu pierścieniowi? — rzekła. — Diament większy, jest od orzecha.
— Ależ bardzo proszę — odparł sir Perkins, ściągając z palca pierścień i podając go swej sąsiadce.
Drogocenny kamień lśnił wszystkimi blaskami tęczy. Pani Grayson dyskretnie przesunęła diamentem po szklance. Dal się słyszeć lekki zgrzyt. Na szklance pojawiła się wyraźna rysa: diament był prawdziwy.
Profesor Conte spostrzegł te manipulacje i wybuchnął śmiechem.
— Może pani być spokojna — rzekł. — Pierścień pochodzi ze skarbca księcia Golkondy...
Pani Grayson zaczerwieniła się.
— Ten klejnot wart jest przynajmniej pół miliona funtów sterlingów.
— Pani przesadza — odparł z uśmiechem sir Perkins. — Wartość jego nie przekracza sześćdziesięciu pięciu tysięcy.
Baxter drgnął.
— Czy mógłbym obejrzeć pierścień? — zwrócił się do sir Perkinsa.
— Bardzo proszę — odparł gość z Indii.
— Nigdy nie widziałem nic podobnego — rzekł Baxter.
Obejrzał pierścień ze wszystkich stron, poczym wyciągnął rękę, aby z kolei wręczyć go profesorowi Conte.
W tej samej chwili z ust obecnych wyrwał się okrzyk przerażenia. Raffles zamierzał właśnie oddać pierścień jego prawemu właścicielowi, gdy wskutek niezręcznego ruchu, pierścień wypadł z jego ręki i zniknął.
Baxter schylił się. Sądził, że pierścień upadł na dywan. Napróżno jednak szukano. Pierścień zniknął bez śladu.
— Odłóżcie to panowie na później — rzekł sir Perkins. — Zupa żółwiowa ostygnie.
— Jak to?... Przecież chodzi tu o pański cenny pierścień, sir Perkins? — odparł Baxter przerażony,
Hindus machnął niedbale ręką.
— Pierścień nie jest znów aż tak cenny, abym dla niego wyrzekł się zupy — odparł.
— To pańska wina, panie Baxter — rzekł profesor. — Wypuścił pan pierścień z rąk, zanim zdołałem go schwycić.
— Możliwe... Możliwe — odparł inspektor — zdawało mi się jednak, że pan go już miał w swoim ręku...
— Ależ, panowie!... Zjedzcie waszą zupę. Zepsujecie mi cały wieczór — odezwał się Perkins.
Baxter siedział jak na rozżarzonych węglach. Nie mógł zrozumieć tej obojętności hinduskiego nababa, który zupełnie nie przejął się tak wielką stratą. Nie spuszczał oczu z sir Perkinsa, pochłaniającego spokojnie zupę. Jakiż majątek musiał posiadać ten człowiek!
Mister Manning i pani Grayson odnieśli to samo wrażenie.
Po kolacji, pani Grayson skierowała rozmowę na temat pierścienia.
— Pierścień nie mógł zginąć... Musiał go ktoś kopnąć i potoczył się dalej...
— Widzi pani jednak, że nie można go odnaleźć — odparł profesor Conte.
— Może niewidzialny Raffles znajduje się między nami — odparł Amerykanin żartem.
— Cóż znowu! — przewał mu Baxter. — Raffles nie odważyłby się na coś podobnego tuż przed moim nosem...
— A dlaczego, inspektorze? — zapytał profesor Conte. — Dla niego to drobnostka przebrać się za kelnera, służącego lub boya hotelowego...
— Uważam za niewłaściwe zatrzymywać się tak długo nad kwestią pierścienia w obecności tak wytwornej damy — rzekł sir Perkins, spoglądając wymownie na panią Grayson. — Jeśli panowie w dalszym ciągu upierać się będziecie przy tym nudnym temacie, będę zmuszony zaproponować pani przechadzkę.
— Z prawdziwą przyjemnością przyjmę pańską propozycję, sir Perkins, — odparła leciwa dama.
Wstała i z przesadną gracją podała swe ramię towarzyszowi.
Inspektor Baxter odprowadził Perkinsa aż do drzwi wrogim spojrzeniem. W osobie Hindusa wyczuwał niebezpiecznego rywala.
Trzej panowie, paląc papierosy, oczekiwali na powrót sir Perkinsa i pani Grayson.
Inspektor przypomniał sobie, że sir Perkins wspomniał w rozmowie o swym małżeństwie z córką księcia Golkondy.
Uśmiechnął się słodko na widok wchodzącej pary i rąbnął prosto z mostu:
— Czy to prawda, że jest pan żonaty z córką księcia Golkondy?
— Tak — odparł milioner.
Baxter odetchnął z ulgą. Nabab przestawać być dlań niebezpieczny.
Raffles zrozumiał od razu do czego zmierza inspektor.
— Mój przyjaciel ma kilka żon... — dodał tonem wyjaśnienia.
Baxter spojrzał na niego ze zdumieniem.
— Jakże to możliwe?
— Zwyczajnie — odparł Raffles. — Mój przyjaciel jest Hindusem i należy do najwyższej kasty... Pociąga to za sobą obowiązek posiadania licznego haremu.
— Jakie to ciekawe — zawołała madame Grayson. — Niech mi pan powie, panie Perkins, jakie stosunki panują między tymi kobietami. Czy żyją ze sobą w zgodzie?
— Oczywiście, droga pani — odparł Hindus. — Każda z żon ma swój własny pałac, własną służbę... Jedna z nich mieszka w Paryżu, druga w Kalkucie, trzecia zaś w Golkondzie.
— Mógłbyś więc mieć jeszcze jedną żonę w Anglii — rzekł z uśmiechem Raffles.
— Oczywiście — odparł sir Perkins.
— Bardzo w to wątpię — przerwał mu Baxter, starając się odzyskać straconą pozycję. — Nie sądzę, aby mógł pan znaleźć w Anglii kobietę, która by się na to zgodziła. Przecież to poligamia...
— Myli się pan, inspektorze — rzekł profesor Conte. — Mój przyjaciel wyznaje inną wiarę i nie podlega tym prawom, co my.
— Zazdroszczę panu — zawołał Manning.
— Jak to miło być żoną takiego człowieka — myślała sobie pani Grayson. — Oczy jej błyszczały: wyraźnie zdradzała zainteresowanie dla niezwykłego cudzoziemca.
W tej chwili mister Manning wyszedł z pokoju po papierosy. Baxter poszedł za jego przykładem.
— Czy pan Manning prosił już panią o autograf? — zapytał Raffles panią Grayson.
Oczywiście — odparła dumnie pani Grayson. — Już w pierwszych dniach naszej znajomości ofiarowałam mu swój podpis.
— Nie wiedziałem, że mister Manning zbiera autografy — rzekł sir Perkins.
— Podobno posiada najbogatszą w Ameryce kolekcję — rzekł jego przyjaciel.
— Dziwna mania!
— Nie tak dziwna, jeśli wziąć pod uwagę praktyczne korzyści, które można z niej wyciągnąć — rzekł Raffles.
— Praktyczne korzyści? — zapytała pani Grayson. — Zawsze uważałam tę manię za niewinną zabawkę.
— Zdziwiłaby się pani, dowiedziawszy się, ile pieniędzy może przynieść ta „niewinna zabawka“.
— Nie rozumiem pana, profesorze... A propos, zapomniałam, że jest pan wybitnym grafologiem — tu pani Grayson spojrzała nań lękliwie. — Mam do pana pewną prośbę bardzo dyskretnej natury.
— Słucham panią.
— Kiedy dziś po obiedzie wyszłam na spacer z inspektorem Baxterem... — rzekła cichym głosem — zapytał mnie, czy chciałabym zostać jego żoną...
Zaczerwieniła się i wbiła oczy w ziemię.
Charley Brand zagryzł wargi, z trudem powstrzymując się od śmiechu.
Raffles natomiast zachował powagę.
— Nie dziwi mnie to, droga pani... Żaden mężczyzna nie oprze się pani wdziękom.
— Być może — odparła leciwa wdówka. — Przyznaję, że dość często proszono o moją rękę — dodała po namyśle. — Podejrzewam jednak, że większość tych mężczyzn myślała więcej o mym majątku, niż o moim sercu... Inspektor Baxter wydaje mi się jednak mężczyzną godnym zaufania.
— Bez kwestii, droga pani. Jest to człowiek zgoła wyjątkowy...
Oczy starej damy zabłysły.
— Poprosiłam Baxtera, aby przystał mi list z oświadczynami... Sądzę, że otrzymam go pojutrze. Chodziłoby mi o to, aby zechciał pan, profesorze, określić mi na zasadzie jego charakteru pisma, co to za człowiek?... Odda mi pan w ten sposób wielką przysługę.
— Jestem do pani dyspozycji — odparł z galanterią profesor — proszę mi tylko przynieść list natychmiast po otrzymaniu go.
W tej chwili weszli inspektor Baxter z Manningiem. Inspektor zabrał się z miejsca do emablowania leciwej wdówki. Amerykanin natomiast wszczął żywą rozmowę z sir Perkinsem. Poruszano najrozmaitsze tematy, wreszcie mister Manning rzucił pytanie, które już od dawna leżało mu na sercu.
— Skąd dowiedział się pan, sir Perkins, o mojej kolekcji autografów? — Czy z gazet?
— Opowiadał mi o niej profesor Conte — odparł uprzejmie sir Perkins.
— Przeszło to u mnie w prawdziwą manię... Gdy tylko widzę jakąś znakomitość, natychmiast nagabuję ją o autograf.
Wyjął z kieszeni notes i wyciągnąwszy złote pióro, zwrócił się do Perkinsa.
— Czy nie zechciałby pan udzielić mi również swego cennego autografu?
Sir Perkins zawahał się.
— Zapewniam pana, drogi panie Manning, że mój podpis nie będzie przedstawiał dla pana najmniejszej wartości. Jestem człowiekiem skromnym i nie odznaczającym się niczym szczególnym, poza olbrzymią ilością pieniędzy.
— Pozwoli pan, że będę innego zdania — odparł Manning. — Pański majątek upoważnia pana do zajęcia wybitnego miejsca pomiędzy przedstawicielami finansjery. Z tej serii posiadam podpisy Rockefellera, Pierponta Morgana i wielu innych.
— Pomimo moich milionów i klejnotów nie mogę jeszcze równać się z Rockefellerem lub też innym milionerem amerykańskim.
— Trudno mi z panem dyskutować na ten temat. Może się jednak zdarzyć, że wcześniej czy później zajmie pan poważne stanowisko w administracji Indii i stanie się pan znakomitością. Zrozumie pan wówczas, jaką wartość będzie miał dla mnie pański podpis.
Nabab indyjski wybuchnął śmiechem.
— Skoro pan tak nalega...
Wziął pióro i na podanej mu karteczce wypisał zamaszyście: „Sir Arthur Perkins“.
Manning wysuszył starannie cenny autograf.
Późno już było i goście poczęli podnosić się od stołu. Sir Perkins zawołał kelnera, aby uregulować rachunek.
Wyjął z kieszeni portfel, lecz uczynił to tak niezręcznie, że wypadła z niego na ziemię kartka zawierająca wyciąg konta w Banku Angielskim.
Mister Manning schylił się i wręczył kartkę jej właścicielowi.
— Wszystko dzisiaj spada pod stół — zaśmiał się Raffles. — Najpierw pierścień, a po tym ta kartka...
— To prawda — odparł sir Perkins. — Różnica polega na tym, że wyciąg ten nie może się przydać nikomu, podczas gdy pierścień zawsze posiada swoją wartość.
Wzmianka o pierścieniu wywołała nową dyskusję. Każdy starał się znaleźć wyjaśnienie tej zagadki.
— Jestem pewien, że pierścień podniósł jeden z kelnerów, zanim zdążyliśmy to spostrzec — rzekł Baxter.
Sir Perkins ziewnął tak szeroko, że całe towarzystwo poczęło życzyć sobie nawzajem dobrej nocy. Pierwsi opuścili salę sir Perkins z profesorem. Mister Manning wkrótce poszedł za ich przykładem.
Inspektor Baxter pozostał sam na sam z panią Grayson...

Raffles przy pracy

Raffles wszedł natychmiast do pokoju Charleya Branda.
Rzekomy sir Perkins siedział w fotelu i wskazał przyjacielowi miejsce obok siebie.
— Czy mógłbyś mi wyjaśnić tajemnicę zniknięcia pierścienia? — zapytał Charley.
— Oczywiście — odparł Raffles — nie przypuszczam, abyś przez chwilę wierzył w jego zaginięcie, skoro ja trzymałem go w swym ręku?
— Znam cię zbyt dobrze i wiem, że nie dopuściłbyś do tego... Mimo to nie rozumiem tego, co zaszło...
— Zwykła sztuka magiczna — odparł Raffles z uśmiechem. — Cały sekret polega na dużej zręczności palców i na nitce, uwiązanej do pierścienia, w ten sposób, aby nikt jej nie mógł dostrzec.
— A więc ty masz ten pierścień?
— Nie, nie mam go...
— Nie masz pierścienia?
Charley spojrzał na swego przyjaciela z niedowierzaniem i obawą.
— Zapewniam cię, że nie mam pierścienia.
— Któż go może mieć zatem?
— Nie mówiłem bynajmniej, że zginął... Bądź spokojny. Użyłem go dla wypłatania złośliwego figla naszemu Baxterowi. Zapomniałeś o moim celu: muszę dowieść światu, że John Raffles istnieje i jest jeden na święcie.
— Na czym polega ten figiel?
— Nigdy nie zgadniesz — odparł lord Lister z uśmiechem. — Wyobraź sobie, że pierścień znajduje się właśnie u niego...
— Nie żartuj. Nigdy w to nie uwierzę.
— A jednak to prawda, drogi Charley. Będziemy świadkami zabawnych scen... Zapewniam cię, że inspektor Baxter zachowa o tym urlopie niezatarte wspomnienia. Popamięta, jak to przyjemnie wpaść w ręce Rafflesa, po tym, jak się szarpało jego dobrą opinię.
Raffles nacisnął guzik od dzwonka. Natychmiast nadbiegł sam dyrektor hotelu.
— Zechce mnie pan wysłuchać dyrektorze — rzekł Raffles. — Stała się tu rzecz bardzo przykra. Nie rozgłaszaliśmy jej dotychczas przez wzgląd na reputację hotelu, ale pan musiał już prawdopodobnie o niej słyszeć... W czasie obiadu zginął bezcenny pierścień należący do mego przyjaciela.
— Tak, słyszałem o tym.
— Moje zainteresowania grafologiczne dały mi bardzo duże doświadczenie w dziedzinie kryminologii. Muszę więc zwrócić panu uwagę, że bawiący tu osobnik, podający się za inspektora Baxtera, nie jest wcale inspektorem Baxterem. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa jest to znany policji awanturnik — John C. Raffles.
— Na Boga! — zawołał z przerażeniem dyrektor hotelu.
— Zechce pan zachować o tym fakcie jak najdalej idącą dyskrecję. Proszę tylko wezwać komisarza miejscowej policji na jutro rano do hotelu. Jestem prawie pewien, że ów rzekomy inspektor ukradł pierścień. Niech się pan postara za pośrednictwem służby lub też detektywa, stacjonującego w hotelu, przeszukać ubrania oraz walizki tego człowieka.... Mam wrażenie, że odnajdzie pan pierścień... Mój przyjaciel przeznacza dla znalazcy poważną nagrodę. Tylko jedna uwaga: jeśli znajdzie pan pierścień u owego oszusta, ani słowa o tym nikomu, zanim nie rozmówię się z komisarzem policji... Wyjaśnię panu dlaczego. Jak panu wiadomo, za głowę Rafflesa wyznaczona jest poważna nagroda. Jeśli Raffles poweźmie najmniejsze podejrzenie, że domyślamy się prawdy, wymknie się z naszych rąk, a wówczas trzeba się będzie pożegnać z nadzieją otrzymania premii.
Dyrektor ukłonił się z szacunkiem i wyszedł z pokoju.
— Winszuję ci, Edwardzie... W ładną historię wkopałeś biednego Baxtera.
— Trudno... Mógł nie kłamać tak bezczelnie i nie opowiadać, że pod moim nazwiskiem kryje się cała plejada złoczyńców.

Baxter tymczasem w zdenerwowaniu spacerował po swoim pokoju. Myśli jego uparcie błądziły dokoła osoby pani Grayson. Opadły go wątpliwości, czy sprawa jego małżeństwa jest na dobrej drodze. Przypomniał sobie, że miał napisać do niej list z oświadczynami.
Usiadł za biurkiem i począł się zastanawiać. Łatwiej jednak było powziąć postanowienie, niż je wykonać. Inspektor nigdy nie odznaczał się zdolnościami pisarskimi. Zredagowanie najprostszego raportu przekraczało zawsze jego zdolności. Dlatego też wziął sobie do pomocy Marholma, jako sekretarza.
Ale co tu począć bez Marholma? Nagle wspaniała myśl przyszła mu do głowy. Wyjął z walizy rozkład jazdy i stwierdził, że o godzinie czwartej nad ranem ma z Brighton pociąg do Londynu. Mógłby zjeść w pociągu śniadanie, udać się następnie do Scotland Yardu, gdzie Marholm zredagowałby mu planowany list miłosny a następnie około południa byłby już z powrotem w hotelu.
Pogrążony w myślach zapalił grube cygaro i usiadł przed kominkiem w wygodnym fotelu. Nagle błogi wyraz malujący się na jego twarzy ustąpił uczuciu przerażenia. Otworzył usta i począł wpatrywać się w kwiaty na dywanie. Cygaro wypadło na ziemię i potoczyło się daleko... Inspektor powoli począł wyjmować coś z kieszeni. Był to pierścień, zgubiony przez sir Perkinsa. Inspektor z osłupieniem przyglądał się olśniewającemu kamieniowi. W żaden sposób nie mógł zrozumieć, skąd pierścień znalazł się w jego kieszeni. Zimny pot wystąpił mu na czoło. Gdyby ktoś wszedł w tym momencie i zastał go przyglądającego się pierścieniowi, wziąłby go niezawodnie za złodzieja.
Najprościej byłoby wyjść, odnaleźć sir Perkinsa i zwrócić mu pierścień z wyjaśnieniem, że znalazł go przypadkiem w kieszeni swych spodni. Zegar wskazywał jednak godzinę drugą: nie mógł budzić śpiącego człowieka o tej porze. Baxter postanowił, że nazajutrz, gdy sir Perkins tylko wstanie, uda się do niego i zwróci mu klejnot. Począł się zastanawiać co zrobić z pierścieniem do tego czasu? W każdej chwili mógł ktoś wejść... i ukraść pierścień z jego pokoju. Postanowił więc zachować go przy sobie. Kieszeń od spodni nie wydawała mu się zbyt pewną kryjówką. Zdecydował się wreszcie zawiązać pierścień w róg chusteczki, a chusteczkę schować do wewnętrznej kieszeni marynarki.
Zadzwonił na służącego, obstalował herbatę i oświadczył, że ma zamiar wstać przed godziną czwartą, gdyż wybiera się na wycieczkę.
Nie chciał rozgłaszać wiadomości o swej podróży do Londynu.
Następnego ranka około godziny dziesiątej, Raffles zgłosił się do dyrektora hotelu i zapytał, co się dzieje z Baxterem. Dyrektor oświadczył mu, że rzekomy inspektor opuścił hotel o godzinie czwartej nad ranem, udając się na przejażdżkę po morzu. Korzystając z jego nieobecności dyrektor polecił przeszukać jego walizy, ale nic nie znalazł. Na wszelki wypadek zawiadomił o wszystkim komisarza policji w Brighton, który miał wkrótce przybyć do hotelu.
Raffles skierował się następnie do pokoju Charleya Branda. Zastał go podczas śniadania. Zaledwie zdążył się z nim przywitać, gdy do pokoju wszedł dyrektor, oznajmiając o przybyciu komisarza policji Turkinga.
Był to mężczyzna lat około sześćdziesięciu. Raffles przyjrzał się jego inteligentnej twarzy i przyszedł do wniosku, że tego człowieka nie należy lekceważyć.
— Chodzi nam o bardzo poważną sprawę, panie komisarzu — rzekł Raffles. — Słyszał pan zapewne o niebezpiecznym przestępcy, Johnie Rafflesie, zwanym również Tajemniczym Nieznajomym?
Oczywiście...
— Doskonale... Czy pozwoli pan zadać sobie jedno pytanie? Czy zna pan inspektora Baxtera ze Scotland Yardu?
— Osobiście, nie...
Raffles czekał tylko na tę odpowiedź. Pragnąc się jednak jeszcze bardziej upewnić, zapytał:
— Czy pomiędzy pańskimi podwładnymi istnieje ktoś, znający osobiście Baxtera?
— Nie. Nie sądzę...
W tej chwili do pokoju wszedł po raz wtóry dyrektor hotelu. Zbliżył się do Rafflesa i z zakłopotaną miną szepnął mu cicho da ucha:
— Jeden z naszych ludzi widział dzisiaj rzekomego inspektora Baxtera, jak wsiadał do pociągi londyńskiego.
— Doskonale, przyjacielu, bardzo panu dziękuję...
W jednej chwili plan Rafflesa był gotów.
— Musimy natychmiast dowiedzieć się, czy inspektor Baxter jest w Londynie — rzekł do komisarza. — Jeśli prawda, w takim razie zyskamy dowód, że oszust podający się tutaj za inspektora jest zwykłym przestępcą.
— Oczywiście...
— Moim zdaniem mamy tu do czynienia z od dawna poszukiwanym przez policję Johnem C. Rafflesem.
Na twarzy komisarza odmalowało się zdumienie.
— To byłoby nadzwyczajne — odparł po chwili. — Cieszyłbym się, gdyby mnie przypadł w udziale zaszczyt zaaresztowania Rafflesa.
— Będzie to zależało od pańskie dobrej woli, komisarzu, i od tego, czy zechce się pan zastosować do moich instrukcji. Jestem grafologiem i z tej racji bytem dość często w kontakcie z przestępcami. Może pan mieć do mnie pełne zaufanie...
— Oczywiście, profesorze...
— Szczęście nam sprzyja, komisarzu. W tym hotelu mieszka niejaka pani Grayson, amerykańska milionerka, którą Raffles, a raczej rzekomy inspektor Baxter, interesował się niezmiernie. Sądząc z pozorów, osobnik ten zamierzał poślubić tę majętną wdówkę. Jest to okoliczność, która ułatwi nam schwytanie bandyty. Chwilowo Rafflesa nie ma w hotelu, ale wróci niezawodnie. Musi więc pan wraz ze swymi ludźmi trzymać się w pogotowiu i czekać na mój znak. Gdy panów zawezwę, wkroczycie natychmiast i zaaresztujecie go z miejsca. Tylko nie dajcie się speszyć jego oświadczeniom i dokumentom: pewien jestem bowiem, że sprytny Raffles zaopatrzył się we wszystkie potrzebne mu papiery.
— Dziękuję za ostrzeżenie, profesorze. W żadnym wypadku nie dam się wystrychnąć na dudka.
— Musimy przede wszystkim sprawdzić, czy Baxter jest w Londynie — odparł Raffles.
Skierowali się w stronę kabiny telefonicznej, aby połączyć się ze Scotland Yardem.

Baxter pisze list miłosny

— O wakacje! O cudne dni wypoczynku! — śpiewał radośnie Marholm każdego ranka, przybywając do biura.
„Pchła“ cieszyć się z nieobecności Baxtera, który działał mu na nerwy. Od czasu jego wyjazdu Marholm przychodził do biura punktualnie w pół godziny po rozpoczęciu urzędowania. Tego ranka wesoły i wypoczęty przekroczył o zwykłej porze progi głównej kwatery policji. Nie spostrzegł, że koledzy, napotykani na korytarzu, dają mu jakieś ostrzegawcze znaki.
Marholm otworzył drzwi gabinetu i okrzyk przerażenia zamarł na jego ustach.... Biedny sekretarz odskoczył w tył, lecz było już za późno.
Inspektor Baxter runął na niego, wymyślając głośno.
Widząc, że ucieczka jest niemożliwa, Marholm wszedł do gabinetu i uprzejmie przywitał swego szefa.
— Co to ma znaczyć? — Czy wiecie, która godzina? — grzmiał Baxter.
— Oczywiście, szefie — odparł, odzyskując pewność siebie. — Pełniąc zastępczo funkcje szefa, mam prawo rozpoczynać urzędowanie o tej samej porze, co on...
Inspektor zagryzł wargi.
— Chcecie przez to powiedzieć, że jestem niepunktualny?
— Tego nie powiedziałem. Stwierdzam jedynie, że jest dokładnie ta sama godzina, o której pan zazwyczaj przybywa do biura. Sądziłem, że jest to zgodne z regulaminem.
— Wasza bezczelność przekracza wszelkie granice — zaperzył się Baxter. Gdybym nie obawiał się, że rozmowa z wami zatruje mi humor na resztę mego urlopu byłbym wam powiedział kilka słów prawdy.
— Bardzo proszę... Nie wolno jednak panu zapominać, że nie pełni pan chwilowo służby. Aż do momentu zakończenia pańskiego urlopu, ja tutaj wydaję rozkazy! Jeśli ma pan do mnie interes, proszę wyjść i zameldować się na korytarzu u dyżurnego policjanta.
— Jestem poważnie zaniepokojony, Marholm... Robicie wrażenie nienormalnego... Ja miałbym się meldować do was?
— Oczywiście — odparł „Pchła“ — urzędnik na urlopie nie jest urzędnikiem. Jest to osoba prywatna, po prostu: interesant... Dlatego też proszę, aby zechciał pan wyjść z biura i nie przeszkadzać mi więcej.
— Dość żartów, Marholm... Powinniście wiedzieć, że jeśli tu jestem w czasie urlopu, to muszę mieć jakiś ważny powód.
— Tak, już o tym pomyślałem... Ciekaw tylko jestem, dlaczego nie przybył pan wcześniej? Tak skrupulatny urzędnik, jak pan...
Baxter nie zauważył ironii w głosie Marholma.
— Macie zupełną rację, Marholm. — Nie chwaląc się, uważam się za jednego z najlepszych funkcjonariuszy w państwie. Posłuchajcie mnie: mam niewiele czasu, chodzi mi o małą przysługę z waszej strony.
— Doskonale — odparł „Pchła“. — Siadajcie i mówcie, o co chodzi.
Usiadł na miejscu, zajmowanym zazwyczaj przez Baxtera, założył nogę na nogę i zapalił krótką fajkę.
— Wypaliliście całe pudełko cygar, które wam podarowałem przed wyjazdem?
— Były tak podle, że posiekałem je na tytoń i używam tego tytoniu do fajki.
— Trudno wam dogodzić. Cygara te palę od szeregu lat...
— Nic też dziwnego, że w naszym biurze panuje tak okropne powietrze.
Baxter nie zdążył odpowiedzieć, gdyż w tej samej chwili zadzwonił telefon. Marholm podniósł słuchawkę.
— Tu inspektorat policji w Scotland Yardzie. Kto mówi? — zapytał.
— Chciałbym wiedzieć, czy inspektor Baxter znajduje się obecnie w Scotland Yardzie — zapytał jakiś daleki głos.
Telefonował komisarz policji z Brighton.
— Tak — odparł „Pchła“. — Inspektor Baxter jest w swym gabinecie.
Baxter aż poderwał się z krzesła. Jak tygrys rzucił się na Marholma i potrząsając nim, zawołał:
— Cóżeście zrobili najlepszego? Wiecie przecież, że jestem na urlopie.
Marholm odłożył słuchawkę:
— Jest pan wprawdzie na urlopie, ale tym niemniej siedzi pan tuż obok mnie.
— Utrapienie z tym człowiekiem... Kto dzwonił?
— Nie wiem. Może pański wuj?
— Nie mam żadnego wuja...
— W tak m razie musiało zajść jakieś nieporozumienie: w dniu pańskiego wyjazdu ktoś telefonował do biura, pytając o pana. Jegomość ten podał się za pańskiego wuja...
— To jakiś kawał. Może któryś z przestępców chciał wybadać, czy jestem w Londynie. Kto to mógł być?
— Źle pan zrobił, nie dając mi mówić. Byłbym się zapytał... Teraz już zapóźno.
Baxter włożył obie ręce do kieszeni i spojrzał na Marholma z wyrzutem.
— Już ja się z wami porachuję...
— Chciałbym, szefie, aby mi pan nie przerywał w pracy. Mam sporo zaległości, które pozostały jeszcze z czasów pańskiego urzędowania...
Wyraz twarzy Baxtera złagodniał. Zakaszlał z zakłopotania kilka razy, splunął na podłogę i zaczął z wahaniem:
— Wiecie dobrze, Marholm, że zawsze byliśmy jak najlepszymi przyjaciółmi...
— Tu cię boli — szepnął do siebie Marholm. — Znam na pamięć tę piosenkę... Ciekaw jestem, z jaskiej opresji mam go znowu wyciągnąć?
— Ze względu na łączące nas więzy przyjaźni postanowiłem zwrócić się do was z prośbą o wyświadczenie mi pewnej przysługi. Wiecie, że niezbyt mocny jestem w literaturze... Otóż chodzi o napisanie pewnego bardzo subtelnego listu...
— Jestem do pańskiej dyspozycji, szefie — odparł Marholm.
— Morowy z was chłop... Papier listowy i kopertę już kupiłem.
— Do licha! — zaklął Marholm na widok różowego papieru. — Czy to list miłosny?
— Zgadliście Marholm... Poznałem pewną wdowę, milionerkę... Wszystko przemawia za tym, że wkrótce zgodzi się ona zostać moją żoną. Mógłbym wówczas rzucić służbę, a wy zostalibyście szefem Scotland Yardu.
— Rozumiem... Mam napisać za pana list miłosny. Słucham, niech pan dyktuje!
Baxter zapalił cygaro i począł nerwowo przechadzać się po biurze.
— Piszcie: „O pani, którą kocham! Istoto najcudniejsza na święcie...“
Nagle zatrzymał się. Na tym fantazja jego wyczerpała się. Minuty upływały za minutami. Marholm zdrzemnął się z lekka...
— Jeśli dalej będzie pan dyktował w tym samym tempie, skończymy późnym wieczorem — rzekł.
— Macie rację, Marholm. Niełatwa to praca wyrazie swoje uczucia.
— Uczynię to za pana. Zredaguję list, a pan go tylko przejrzy.
Baxter ucieszył się, że ta rozsądna propozycja wyszła z ust Marholma, nie zaś od niego.
— Bardzo chętnie... Sądzę, że sobie z tym poradzicie lepiej ode mnie.
— Dobrze — odparł „Pchła“. — Proszę zostawić mnie przez pięć minut w spokoju.
Pióro Marholma ze zgrzytem poczęło przesuwać się po papierze.
— Niech pan posłucha tego, co napisałem:
„O Pani, gorąco przeze mnie ukochana!
Słońce jest chłodniejsze od ognia, który płonie w mym sercu! Chciałbym, jak pies, leżeć u Twych stóp i machać z radości ogonem. Byłbym szczęśliwy, gdybym ujrzał w Twych oczach, błyszczących jak gwiazdy, odpowiedź na mą wierną miłość. Kocham Ciebie, o Pani!
„Pchła“ przerwał, spoglądając pytająco na Baxtera.
— Prawdziwy z was geniusz, Marholm... Ten list to czysta poezja... Jakże piękne jest to porównanie do psa!
— Niechże pan wysłucha do końca.
„O Ukochana Moja! Marzę o chwili, kiedy będę mógł zamknąć Cię w swych ramionach.. Jeśli nie zgodzisz się należeć do mnie, życie moje pozbawione zostanie wszelkiej wartości. W niepokoju czekam odpowiedzi na me gorące wyznanie. Wierny Ci na całe życie
James Baxter
Inspektor Policji“.
Baxter chwycił list, włożył go do kieszeni i z radości ucałował Marholma w oba policzki. Ubrał się szybko i opuścił biuro.
— Czas już wielki, aby nasz przyjaciel Raffles wylał mu trochę zimnej wody na głowę — szepnął do siebie Marholm po wyjściu szefa. — Zupełnie oszalał ten stary! Jestem najmocniej przekonany, że wplątał się znów w jakąś głupią aferę, z której będę go musiał wyciągać.

Sensacyjne aresztowanie

Inspektor Baxter wsiadł do taksówki i pojechał do Banku Angielskiego. Miał zamiar podnieść ze swego konta jakąś sumę, albowiem w Brighton pieniądze topniały, jak lód. Wysiadając z taksówki, ujrzał przed sobą jakąś znajomą sylwetkę. Nie mógł w pierwszej chwili poznać, kto to był, dopiero stojąc przy okienku zauważył, że był to spotkany w Brighton mister Manning.
Baxter schował się za ludźmi stojącymi w ogonku. Nie chciał, aby dowiedziano się w Brighton o jego londyńskim wypadzie. Amerykanin stał przy sąsiedniej kasie. Baxter słyszał dokładnie każde jego słowo. Nagle drgnął, słysząc głos kasjera:
— Proszę — oto dwadzieścia tysięcy funtów sterlingów, wypłaconych na czek pani Grayson. Nie możemy, niestety, honorować czeku Artura Perkinsa, gdyż ten pan nie ma u nas konta.
— Sir Perkins nie ma u was konta? — zapytał Manning zdumiony. — Przecież to on wypisał mi czek na sumę 40,000 funtów.
— Ten pan nie jest naszym klientem, zapewniam pana. Może być, że pokrycie wpłynie jeszcze dzisiaj. W tym wypadku przekazalibyśmy natychmiast panu zakwestionowaną sumę.
Na tym rozmowa skończyła się. Amerykanin niezadowolony odszedł od okienka, zostawiając Baxtera na pastwę dręczących go myśli.
Jakże to się stało, że pani Grayson dala Manningowi czek na tak wielką sumę? Dlaczego sir Perkins uczynił to samo? Mogli przecież powierzyć inkaso czeków któremukolwiek z banków w Brighton?
Sprawa przedstawiała się tajemniczo.
Baxter śpieszy! się. Gdy nadeszła jego kolejka podjął 200 funtów i z pośpiechem ruszył w stronę dworca. Przybył na dworzec na chwilę przed odejściem pociągu. Przed wskoczeniem do wagonu zdążył zauważyć, że mister Manning wraca do Brighton jednocześnie z nim.
Inspektor Baxter był tak zajęty własnymi myślami, że nie spostrzegł dziwnego poruszenia na dworcu w Brighton. Po peronie kręciło się sporo panów w cywilnych ubraniach. Twarze ich jednak nie pozostawiały wątpliwości co do charakteru ich zajęcia. Osobnicy ci nie spuszczali zeń oka od chwili, gdy wysiadł z wagonu.
W hotelu pierwszą czynnością Baxtera było wysłanie listu do pani Grayson. Nie zdążył jednak zdjąć z siebie palta, gdy ktoś zapukał do drzwi jego pokoju.
— Proszę wejść.
Weszło czterech mężczyzn. Baxter spojrzał na nich ze zdumieniem.
— Jestem komisarz Turking — rzekł jeden z nich.
— Bardzo mi przyjemnie, drogi kolego... Czym mogę panu służyć?
Zamiast odpowiedzi, komisarz skinął na dwóch pozostałych panów, którzy rzucili się na Baxtera i bez pardonu poczęli go rewidować.
Jeden z nich chwycił chusteczkę, w której ukryty był pierścień sir Perkinsa. Policjant oddał ją komisarzowi. Na widok pierścienia z ust komisarza padł krótki rozkaz:
— Zakuć go w kajdany.
Zanim Baxter zdążył się zorientować w sytuacji, poczuł na swych rękach łańcuchy.
— Czego ode mnie chcecie? Czyście oszaleli? — ryknął. — Jeśli natychmiast nie wypuścicie mnie na wolność...
— Proszę się uspokoić — rzekł komisarz. — Awanturami wiele pan nie wskóra! Aresztuję pana w imieniu prawa, Johnie Rafflesie!
Inspektor Baxter, mimo swej wściekłości, nie mógł się powstrzymać od śmiechu.
— Co takiego? Pan bierze mnie za Rafflesa? Poszaleliście zupełnie, moi panowie!... Jestem inspektorem policji ze Scotland Yardu. Nazywam się James Baxter!
Odpowiedział mu wybuch pogardliwego śmiechu.
— Zabrać go! — zakomenderował sucho komisarz. — Radzę zachowywać się spokojnie — dodał, zwracając się do więźnia. Jutro zostanie pan przewieziony do Londynu, gdzie rozstrzygną się pańskie losy.

Fałszerz czeków

— Lis wpadł w nasze sidła — rzekł tegoż wieczora Raffles do Charleya Branda. — Nareszcie zemściłem się na nim.
— O co chodzi? O jakim mówisz rewanżu? — zapytał Charley.
— O, to długa historia. Ale muszę ci ją opowiedzieć...
Raffles przysunął swój fotel do fotelu przyjaciela.
— Mniej więcej pięć lat temu spotkałem w pewnym towarzystwie niejakiego hrabiego Czykę. Wkrótce stwierdziłem, że był to jeden z najzręczniejszych w świecie fałszerzy czeków. Urządzał się w ten sposób, że zawierał znajomości z najbogatszymi ludźmi i nawiązywał z nimi korespondencję. W zręczny sposób potrafi wybadać, w jakich bankach ludzie ci mają swoje konta. Zdobywszy tę cenną wiadomość wchodził w kontakt z urzędnikami banków: wyłudzał od nich niezużyte książeczki czekowe. Wypełnienie ich i sfałszowanie nazwisk bogaczy, mających w banku wkłady, było dla niego igraszką. Wstyd mi się przyznać, ale ja sam padłem jego ofiarą. Zabrał mi wówczas czterdzieści tysięcy funtów sterlingów. Byłbym może o tym zapomniał gdyby oszust nie przysłał mi listu pełnego gryzącej ironii. Zaprzysiągłem mu wtedy zemstę. Nareszcie dziś trafiła się okazja do rewanżu. Tym razem trzymam go mocno w ręku!
— Powinieneś raczej jego zaaresztować, a nie Baxtera — rzekł Charley.
— Z Baxterem to zupełnie inna sprawa. Tu chodzi nie o zemstę, a o zwykły żart.
— Czy śledziłeś tego niebezpiecznego ptaszka?
— Nie... Przypadek postawił go na mojej drodze. Mieszka w Brighton w tym samym hotelu, co i my.
— Czy cię poznał?
— Nie. Profesor Conte nie przypomina niczym młodego, niefrasobliwego lorda, którego znał ongiś...
— Zaciekawiasz mnie. Któż to taki?
— Mister Manning.
— Mister Manning? — To niemożliwe! To musi być jakiś kawał.
— O nie...
Charley zamilkł i zamyślił się.
— Rozumiem wszystko — rzekł po chwili. — Jego zamiłowanie do autografów staje się zupełnie zrozumiałe. Biedni ludzie, którzy z całym zaufaniem dawali mu swe podpisy, stawali się jego ofiarami...
— Oczywiście... Pretekst był doskonały. Pozuje na starego maniaka, wspomina często o swym wielkim majątku i olbrzymiej kolekcji autografów i nikt nie odmawia swego podpisu... Następnie dowiaduje się, gdzie ofiara ma swe konto czekowe i... inkasuje gotówkę.
— To nie do wiary — mruknął Charley.
— Zapewniam cię, że to prawda... W tej chwili uzyskałem nowe dowody: telefonowałem do Banku Angielskiego... Zapytałem się, czy nie zjawił się tam niejaki pan Manning i nie przedstawił czeku z podpisem sir Artura Perkinsa. Otrzymałem, oczywiście, odpowiedź twierdzącą..
— Co zamierzasz robić?
— Każę go zaaresztować
— Ale kto to uczyni? Baxter sam jest więźniem.
— I o tym pomyślałem. Dlaczego nie miałbym sprawić tej przyjemności naszemu przyjacielowi Marholmowi? Wyślę mu natychmiast telegram.

Następnego ranka pieniącego się z wściekłości Baxtera zapakowano do pociągu i pod eskortą czterech detektywów odesłano do Londynu. Prawie równocześnie na dworzec w Brighton wjechał pociąg londyński, wiozący Marholma wraz z sześciu najzdolniejszymi detektywami. Marholm otrzymał telegram Rafflesa i natychmiast udał się osobiście na miejsce, aby zaaresztować oszusta.
Raffles wiedział, że pociąg Marholma przybywa do Brighton około godziny ósmej. Przed tym więc zainscenizował wszystko, co było potrzebne do ujęcia oszusta. Około godziny siódmej zameldował się u Manninga. Amerykanin wstał już i na jego widok udał zachwyt. Zaprosił miłego profesora, aby razem z nim zjadł śniadanie. Rafflesowi zaprosiny te były szczególnie na rękę.
— Siadajcie, drogi profesorze... Czemu zawdzięczam pańską miłą wizytę?
Raffles uśmiechnął się tajemniczo i nachylił ku swemu rozmówcy:
— Chodzi o sprawę olbrzymiej doniosłości, panie Manning.
— Hm... Czy mógłby pan wyrazić się trochę jaśniej?...
Raffles zamilkł i utkwił bystre spojrzenie w twarzy oszusta.
— Chodzi o pewien czek, panie Manning, którego starzejąca się wdówka nie podpisała z całą pewnością... — rzekł akcentująć każde słowo.
Amerykanin nie spodziewał się tak wyraźnej napaści: zbladł, następnie zaczerwienił się i zupełnie stracił pewność siebie... Zimne spojrzenie Rafflesa utwierdzało go w przekonaniu, że sprawa przedstawiała się poważnie. Przegrał... Odkryto go! Nic gorszego nie mogło mu się przytrafić.
— Wczoraj był pan w Banku Angielskim i zainkasował pan czek na sumę 20,000 funtów sterlingów. Czek ten podpisany był przez panią Grayson.... Pani Grayson domaga się, aby natychmiast zechciał pan wpłacić tę sumę na moje ręce. Poleciła mi zlikwidować jak najprędzej tę przykrą historię. Oczywiście, po tym wypadku nie chce więcej oglądać pana na oczy.
Mister Manning wstał jak automat, wyjął portfel i drżącą ręką wyjął z niego dwadzieścia banknotów po tysiąc funtów.
Raffles przeliczył je i schował do kieszeni.
— Proszę przyjąć ode mnie dobrą radę: niech pan natychmiast opuści ten hotel — rzekł.
Wyszedł z pokoju bez słowa pożegnania. Gdy był już na korytarzu prowadzącym do jego pokoju, do uszu jego doszedł odgłos rozmowy.
— Jaki jest numer pokoju pana Manninga? — pytał jakiś głos.
Raffles poznał głos Marholma.
— Numer trzysta jedenasty, — odparł służący przerażony powtórnym najazdem policji na hotel, cieszący się dotąd nienaganną reputacją.
Po wyjściu Rafflesa Amerykanin rzucił się do pakowania waliz. Czuł, że ziemia pali mu się pod stopami. Nie zdążył jednak dokończyć pakowania, gdy usłyszał gwałtowne dobijanie się do drzwi. Zastanawiał się co dalej robić. W tej samej chwili drzwi otwarły się gwałtownie i do pokoju wpadł Marholm wraz ze swymi ludźmi.
— W imieniu prawa, aresztuje pana, Johnie Rafflesie! — zawołał Marholm.
Mister Manning stanął jak wryty. Ludzie Marholma rzucili się na niego i założyli mu kajdanki.
Zobojętniały na wszystko, Manning opadł bezwładnie na krzesło.
— Otrzymałem dziś telegram z zawiadomieniem, że jest pan prawdopodobnie jednym z wielu oszustów, podających się za Rafflesa — rzekł Marholm. — Oczywiście, nie jest pan prawdziwym Rafflesem, ale dość udanym sobowtórem. A teraz zrewidujemy pańskie walizy.
Policjanci rzucili się do otwartych waliz. Jedna z nich wypełniona była do połowy książeczkami czekowymi, pochodzącymi z najrozmaitszych banków. Obok nich leżały stosy kartek, z podpisami napotykanych przez Manninga ludzi.
Marholm kazał spakować wszystko to, co mogło by ewentualnie stanowić dowód rzeczowy w sprawie i udał się do dyrektora hotelu, aby zawiadomić go o niezwykłym aresztowaniu. Największa jednak niespodzianka oczekiwała Marholma, gdy nazajutrz przybył do Scotland Yardu.
Otoczony czterema detektywami i zakuty w kajeter ny, do gabinetu wszedł Baxter.
— Niech pan inspektor nie zwraca nań uwagi — rzekł jeden z policjantów. — To zacięta sztuka i wypiera się wszystkiego... Od chwili zaaresztowania jest we wściekłym humorze!
— Rozumiem — odparł Marholm ze śmiechem.
Natychmiast po ustaleniu tożsamości, Baxter został zwolniony. Zajął swe zwykle miejsce za biurkiem i spojrzał spodełba na Marholma.
— Co to za spacery urządzacie sobie? — wrzasnął. — Czy tak wygląda wasze urzędowanie?
— Proszę mi wybaczyć, szefie... Dopiero przed chwilą dowiedziałem się o tym, że został pan przez omyłkę zaaresztowany jako Raffles... Byłem w Brighton gdzie zaaresztowałem innego Rafflesa...
— Co takiego? W Brighton? Przecież dopiero stamtąd wracam... Tam spędzałem mój urlop! Nigdy nie zapomnę tego komisarza policji z Brighton! Takich ludzi powinno się zamykać w domu wariatów. Jakże można było wziąć mnie za Rafflesa? Czy jestem do niego podobny?
Marholm uśmiechnął się ironicznie, myśląc o tym, jak bardzo w rzeczywistości inspektor różni się od Rafflesa.
— Co was sprowadziło do Brighton?
— Mówiłem już panu... Zaaresztowałem tam innego Rafflesa... Jest to oszust od dawna poszukiwany przez policję. Będę go miał zaszczyt zaraz panu przedstawić.
Otworzył szeroko drzwi i wprowadził Manninga, który z kajdankami na rękach oczekiwał w przed pokoju na swa kolej.
Inspektor Baxter nie zapomniał jeszcze ironicznego śmiechu, którym przywitał go Amerykanin poprzedniego dnia.
Ostro zabrał się do jego przesłuchania. Zapytał go przede wszystkim, co zrobił z sumą, którą podjął z konta pani Grayson.
Manning zgodnie z prawdą opowiedział mu cały przebieg rozmowy z profesorem Conte. Wyjaśnił, że zwrócił profesorowi pełną sumę, na którą opiewał czek.
Baxterowi przyszła myśl, że znalazł sposób odzyskania względów majętnej wdowy.
— Mam wrażenie, że nie obejdziemy się tu bez przesłuchania pani Grayson w charakterze świadka — rzekł zwracając się do Marholma.
— Słuszna myśl — odparł Marholm.
— Poślijcie więc detektywa jo Brighton i każcie mu sprowadzić tu natychmiast panią Grayson i profesora Conte. Detektyw wyjaśni im powody, które skłoniły mnie do wezwania ich na policję.
Następnego ranka pani Grayson, w towarzystwie detektywa przybyła do Scotland Yardu. Miała na sobie wszystkie klejnoty i lekkim krokiem sunęła przez sale i korytarze policyjnego gmachu. Profesora Conte nie było u jej boku. Pani Grayson wyjaśniła, że profesor został wezwany wczoraj wieczorem nagle do Paryża. Nie wspomniała jednak ani słowem o odzyskaniu 20.000 funtów, które profesor Conte odebrał dla niej od Manninga. Baxter zapytał ją, czy otrzymała tę sumę. Pani Grayson spojrzała na niego ze zdumieniem. Baxter powtórnie zadał jej to samo pytanie: Wówczas czcigodna dama wpadła w wściekłość... Jest milionerką i kobietą uczciwą — mówiła. — Nigdyby nie pozwoliła na to, aby jej starsi panowie w rodzaju profesora Conte robili prezenty z dwudziestu tysięcy funtów...
Tym razem Baxter spojrzał na nią ze zdumieniem.
— Kto mówi o prezentach, droga pani? — Chodzi o zwrot sumy, którą profesor odebrał z pani polecenia od rzekomego pana Manninga... Padła pani ofiarą oszustwa.
Zdumienie jej było szczere i Baxter zrozumiał, że biedna kobieta nie ma o niczym pojęcia. Opowiedział jej przeto, jak to profesor Conte ustalił, że milioner Manning jest znanym oszustem Czyką, jak to Czyka sfałszował jej podpis na czeku i podjął z jej konta dwadzieścia tysięcy fumów. Na szczęście, ujęty w porę, Czyka zwrócił profesorowi Conte podjętą przez niego sumę i dzięki temu pani Grayson nie poniosła żadnej straty...
Tutaj zacna wdowa nie wytrzymała i przerwała inspektorowi potok jego wymowy.
— Nigdy nie rozmawiałam na ten temat z profesorem Conte i nie upoważniałam go do podjęcia pieniędzy. Uważam go zresztą za skończonego gentlemana i nie chciałabym, aby nazwisko jego zostało wmieszane do tej sprawy.
— Gdzież więc się podziały pieniądze? — zapytał Baxter.
W tej chwili ktoś zapukał do drzwi: dyżurny policjant przyniósł list adresowany do Baxtera.
Inspektor rozdań kopertę. Twarz jego stała się purpurowa, następnie zaś weszła w odcień lekko fioletowy:
List zawierał treść następującą:
„Drogi inspektorze.
Dowiedziałem się z prawdziwą przyjemnością, że został Pan wypuszczany na wolność, co umożliwi Panu staranie się o rękę tej starej czarownicy, zwanej panią Grayson.
Oszust Manning wręczył mi 20.000 funtów, które zaliczyłem sobie na poczet sumy, którą mi ongiś zabrał w podobny sposób.
Nie wątpię, że zachował Pan dla mnie uczucie wdzięczności: ostatni mój wyczyn stanowi barwną ilustrację do raportu złożonego przez Pana Jego Ekscelencji Premierowi. Czy nie zaaresztował Pan fałszywego Rafflesa? I czy sam nie został Pan zatrzymany zamiast prawdziwego?
Proszę przyjąć wyrazy prawdziwego szacunku, od Pańskiego przyjaciela z okresu wakacyj

profesora Conte, alias Johna C. Rafflesa“

KONIEC.



   Kto go zna?
   ——————
   — oto pytanie, które zadają sobie w Urzędzie Śledczym Londynu.

   Kto go widział?
   ————————
   — oto pytanie, które zadaje sobie cały świat.
LORD LISTER
T. ZW. TAJEMNICZY NIEZNAJOMY
spędza sen z oczu oszustom, łotrom i aferzystom zagrażając ich podstępnie ze-
branym majątkom. Równocześnie Tajemniczy Nieznajomy broni uciśnio­nych
i krzywdzonych, niewinnych i biednych.
 Dotychczas ukazały się w sprzedaży następujące numery:
    1. POSTRACH LONDYNU
    2. ZŁODZIEJ KOLEJOWY
    3. SOBOWTÓR BANKIERA
    4. INTRYGA I MIŁOŚĆ
    5. UWODZICIEL W PUŁAPCE
    6. DIAMENTY KSIĘCIA
    7. WŁAMANIE NA DNIE MORZA
    8. KRADZIEŻ W WAGONIE SYPIALNYM.
    9. FATALNA POMYŁKA
  10. W RUINACH MESSYNY
  11. UWIĘZIONA
  12. PODRÓŻ POŚLUBNA
  13. ZŁODZIEJ OKRADZIONY
  14. AGENCJA MATRYMONIALNA
  15. KSIĘŻNICZKA DOLARÓW.
  16. INDYJSKI DYWAN.
  17. TAJEMNICZA BOMBA
  18. ELIKSIR MŁODOŚCI.
  19. SENSACYJNY ZAKŁAD
  20. MIASTO WIECZNEJ NOCY.
  21. SKRADZIONY TYGRYS
  22. W SZPONACH HAZARDU
  23. TAJEMNICA WOJENNEGO OKRĘTU
  24. OSZUSTWO NA BIEGUNIE
  25. TAJEMNICA ŻELAZNEJ KASY
  26. SKARB WIELKIEGO SZIWY
  27. PRZEKLĘTY TALIZMAN.
  28. INDYJSKI PIERŚCIEŃ
  29. KSIĄŻĘ SZULERÓW
  30. DIAMENTOWY NASZYJNIK
  31. W PODZIEMIACH PARYŻA
  32. KLUB JEDWABNEJ WSTĘGI.
  33. KLUB MILIONERÓW.
  34. PODWODNY SKARBIEC
  35. KRZYWDZICIEL SIEROT.
  36. ZATRUTA KOPERTA
  37. NIEBEZPIECZNA UWODZICIELKA
  38. OSZUST W OPAŁACH.
  39. KRADZIEŻ W MUZEUM
  40. ZGUBIONY SZAL.
  41. CZARNA RĘKA.
  42. ODZYSKANE DZIEDZICTWO.
  43. RYCERZE CNOTY.
  44. FAŁSZYWY BANKIER.
  45. ZEMSTA WŁAMYWACZA
  46. KONTRABANDA BRONI.
  47. OBROŃCA POKRZYWDZONYCH.
  48. PRZYGODA W MAROKKO
  49. KRADZIEŻ W HOTELU.
  50. UPIORNE OKO.
  51. TAJEMNICZA WYPRAWA.
  52. DETEKTYW I WŁAMYWACZ.
  53. NIEZWYKŁY KONCERT.
  54. ZŁOTY KLUCZ.
  55. KOSZTOWNY POJEDYNEK.
  56. BRACIA SZATANA
  57. SPRZEDANA ŻONA.
  58. CUDOWNY AUTOMAT.
  59. PAPIEROŚNICA NERONA.
  60. CHIŃSKA WAZA.
  61. SEKRET PIĘKNOŚCI
  62. W SZPONACH SPEKULANTÓW
  63. TAJNY AGENT
  64. AFERA SZPIEGOWSKA.
  65. UWIĘZIONA KSIĘŻNICZKA
  66. WALKA O DZIEDZICTWO
  67. TANIEC DUCHÓW
  68. SYN SŁOŃCA
  69. PONURY DOM
  70. DRAMAT ZA KULISAMI
  71. TRZY ZAKŁADY
  72. ZĄB ZA ZĄB...
CZYTAJCIE        EMOCJONUJĄCE i SENSACYJNE        CZYTAJCIE
PRZYGODY LORDA LISTERA
Cena 10 gr. ———————————————— Cena 10 gr.
REDAKTOR: Antoni Weiss. — Odpow. za ogłoszenia I reklamy Konstanty Łosiew. Zamieszkali w Łodzi.
WYDAWCA: Wydawnictwo „Republika“ Sp. z ogr. odp. — Odbito w drukarni własnej. Łódź, ul. Piotrkowska 49 i 64.
Konto P. K. O. 68.148, adres Administracji: Łódź, Piotrkowska 49, tel. 122-14. Redakcji — tel. 136-56.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Matthias Blank, Kurt Matull i tłumacza: anonimowy.