Zmartwychwstanie (Tołstoj, 1900)/Część druga/XX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Zmartwychwstanie |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Data wyd. | 1900 |
Druk | Biblioteka Dzieł Wyborowych |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Gustaw Doliński |
Tytuł orygin. | Воскресение |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Straszna rzecz — mówił Niechludow, wychodząc do poczekalni z adwokatem, porządkującym swoją teczkę. — W sprawie jasnej jak dzień czepiają się formy i odmawiają. Straszna rzecz!
— Sprawę sąd popsuł — rzekł adwokat. — I Selenin był za odrzuceniem, to okropne!
— Cóż teraz będziemy robić?
— Pójdziemy do łaski Najwyższej. Podaj pan prośbę, skoro jesteś tutaj. Ja panu napiszę.
W tej chwili maleńki Wolf w mundurze z gwiazdami wyszedł do sali przyjęć i zbliżył się do Niechludowa.
— Co robić, kochany książę! Nie było dostatecznych powodów — rzekł, ściskając ramiona i zamykając oczy.
I poszedł, gdzie miał jakiś interes.
Za Wolfem wyszedł i Selenin, dowiedziawszy się od senatorów, że jego stary przyjaciel Niechludow jest tutaj.
— Nie myślałem nigdy, że cię spotkam tutaj — rzekł, podchodząc do Niechludowa i śmiejąc się ustami, choć oczy jego zachowywały wyraz smutku. Nie wiedziałem, że bawisz w Petersburgu.
— Ja znów nie wiedziałem, żeś został nadprokuratorem.
— Podprokuratorem — poprawił Selenin. — Cóż tu porabiasz w senacie? — rzekł, patrząc smętnie i z wyrazem zmęczenia w twarz dawnego przyjaciela. Żeś przyjechał do Petersburga, słyszałem, ale zkąd tu się znalazłeś.
— Tu? Szukałem sprawiedliwości, chciałem uwolnić niewinnie skazaną kobietę.
— Jaką kobietę?
— Sprawę przed chwilą sądzono.
— A! sprawa Masłowej... Skarga zupełnie bez podstawy prawnej.
— Nie chodzi tu o skargę, ale o kobietę, która cierpi niezasłużenie.
Selenin westchnął.
— Bardzo być może... — rzekł — ale...
— To nie jest „może“, ale bez najmniejszej wątpliwości.
— Zkądże ty wiesz o tem?
— Bo byłem przysięgłym i wiem, jaki błąd popełniliśmy.
Selenin zamyślił się.
— Trzeba było natychmiast to przedstawić.
— Ja zawiadomiłem.
— Trzeba było zapisać do protokułu. Gdyby to było zamieszczone w skardze o kasacyę...
Selenin, zapracowany i mało udzielający się w towarzystwach, nic nie wiedział o znanej powszechnie historyi Niechludowa. Niechludow znów, zauważywszy jego nieświadomość, postanowił, że nie należy nic mówić o swych stosunkach z oskarżoną.
— Przecież i obecnie to było jasne, że wyrok wydany nie ma sensu.
— Senat orzeknąć w ten sposób niema prawa. Gdyby senat uchylał wyroki sądów na podstawie swoich zapatrywań, to zamiast potwierdzać wymiar sprawiedliwości, raczejby go utrudniał i znosił, nie mówiąc o tem, że wyroki sędziów przysięgłych straciłyby zupełnie swoją ważność.
— Ja wiem to tylko, że kobieta niewinna, i ostatnia nadzieja uwolnienia jej od niezasłużonej kary stracona. Wyższa instancya potwierdziła spełnioną niesprawiedliwość.
— Wyższa instancya nie mogła rozpatrywać szczegółowo tej sprawy — rzekł Selenin, przymrużając oczy. — Musiałeś stanąć u ciotki — rzekł, chcąc zmienić przedmiot rozmowy. — Hrabina zapraszała mnie wczoraj razem z tobą na konferencyę przejezdnego kaznodziei.
— Ach, byłem i uciekłem ztamtąd z obrzydzeniem — rzekł Niechludow, zły na to, że Selenin odchodzi od rzeczy.
— Dlaczegóż z obrzydzeniem? Zawsze to jest przejaw religijnego, choć może jednostronnego sekciarskiego uczucia.
— To takie dzikie, takie bezsensowne — rzekł Niechludow.
— Tak znów nie... Źle tylko, że my zbyt powierzchownie znamy naukę naszego Kościoła, że za jakieś rzeczy nowe przyjmujemy zasadnicze dogmaty naszej wiary.
Niechludow popatrzył z podziwem na Selenina.
Selenin nie spuścił oczu, w których, prócz smutku, była pewna nieżyczliwość.
— Zresztą pomówimy o tem potem. Idę natychmiast — rzekł, zwracając się grzecznie do nadchodzącego komisarza.
— Trzeba koniecznie, żebyśmy się z sobą zeszli. Tylko czy cię zastanę? Ja zawsze jestem w domu o godzinie siódmej, na obiedzie, Nadieżdińska — i powiedział numer domu. — Wiele wody upłynęło od tego czasu — rzekł, odchodząc i uśmiechając się ustami tylko.
— Będę u ciebie, jeśli zdołam — rzekł Niechludow, czując, że niegdyś tak blizki i tak kochany przez niego człowiek, po tak krótkiej rozmowie, stał mu się obcym, dalekim, niezrozumiałym, jeśli nie wrogim.