Zaplątał się w jej włosy zwiędły jeden liść,
gdym z nią zstępował ścieżką w dół z lesistej góry
ów raz ostatni. Skryta radość wezbrała we mnie,
kiedym w zwichrzonych włosach ujrzał zwiędły liść,
niemego świadka przeżytych z nią świętych upojeń;
więc uśmiechnięty radośnie zstępowałem z nią,
a po koronach drzew biegł szczęścia wonny wiew!
I nim przed nami błysła miejskich domów biel,
wyjąłem skrycie zwiędły liść z jej dumnej głowy.
A kiedym znów jej drogich szukał oczów,
co poglądały syte i przymglone w dal,
pytanie mi rzuciła: co wyjąłeś z włosów?
W milczeniu pokazałem. — Ciemny obłok krwi
przysłonił twarz jej bladą. Ale zaraz
uczułem, że pragnienie we krwi mamy jedno —
i nagły blask pożądań i oddania żar
uderzył nas; rozwartych ust jej wargi drżały;
w piersi mej biło serce, jak na trwogę dzwon!...
Ująłem dłoń jej drżącą i do moich warg
w ostatnim, długim przycisnąłem pocałunku, —
a po koronach drzew szeleścił szczęścia wiew...