Anielka w szkole/Zabijamy prosiaka

<<< Dane tekstu >>>
Autor Janina Zawisza-Krasucka (opr.)
Tytuł Anielka w szkole
Podtytuł Powieść dla panienek
Data wyd. 1934
Druk Drukarnia „Rekord”
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Zabijamy prosiaka.

Kwik! Kwik! Kwik! kwiczało zarzynane prosię tak głośno, że w całej wsi je było słychać. Anielka wybiegła przed dom.
— Stefek! Stefciu, prosię Styków zarzynają, — zawołała, wbiegając do sieni, — chodź prędko!
Stefek pośpiesznie zbiegł po schodach. Do zagrody Styków było zaledwie kilka kroków.
— Patrz, już nie żyje, — rzekła Anielka ze smutkiem, — cała krew mu wyciekła. Patrz, Stefciu, szaflik jest pełen krwi. Ach, biedne prosiątko, napewno je bardzo bolało.
— Głupia jesteś, — zawołał Stefek. — Powinnaś się cieszyć, bo dostaniesz kawałek doskonałej kiełbasy. Napewno pan Styk wszystkich nas poczęstuje.
Anielka nie mogła jednak odzyskać dobrego humoru i gdy prosię włożono do balji z gorącą wodą, wyszeptała z przerażeniem:
— Stefciu, zobacz, przecież ono żyje, rusza się!
— Co tam pleciesz, — obruszył się Stefek — to nam się tylko zdaje, ale prosiak jest zabity i nic już nie czuje.
— Czy pewny jesteś?
— Tak, tak.
Na dwóch powrozach rzeźnik i Wojtek wyciągnęli prosiaka z wody i zataszczyli na szeroką deskę.
— Teraz jest już całkiem czysty, — zauważył Stefek. — Zobaczysz, jak mu będą szczecinę oskrobywać.
Anielce jednak zrobiło się dziwnie słabo i ucieszyła się ogromnie, gdy matka nagle zawołała:
— Dzieci, dzieci, najwyższa pora pójść do szkoły!
Anielka już ani razu się nie obejrzała, tylko Stefek przystanął jeszcze na chwilę, a potem, idąc wraz z nią do domu, opowiadał z zapałem:
— Teraz prosiaka poćwiartują wielkim rzeźnickim nożem, a napewno będzie z niego dużo mięsa i dużo słoniny. Szkoda, że ten prosiak nie jest nasz, bo mielibyśmy duży zapas schabu, porobiłoby się kiełbasy i uwędziło w kominie. To byłoby dopiero cudowne! Ale strasznie się cieszę dzisiejszym wieczorem, bo napewno dostaniemy od Styków kiełbasy. Przecież przez cały rok przynosiliśmy im jedzenie dla świń, więc kiełbasa nam się stanowczo należy. Lubisz kiełbasę, Anielciu?
Anielka energicznie skinęła głową. Przez cały czas w szkole myślała ustawicznie o kiełbasie. Poprostu na żadnej lekcji uważać nie mogła. Biedne zabite prosię poszło wkrótce w niepamięć.
— Anielciu, Anielciu, o czem ty myślisz dzisiaj? — zwrócił się do niej popołudniu nauczyciel.
Anielka zaczerwieniła się, bo dobrze wiedziała, o czem myśli. Nareszcie, nareszcie lekcje się skończyły. Gdy dzieci przyszły do domu, matka oznajmiła:
— Wojtek był tu pół godziny temu. Macie przyjść wieczorem do Styków i zabrać ze sobą talerze.
— Ach, cudownie! — cieszyły się dzieci, tańcząc z radości po izbie.
Poprostu doczekać się nie mogły oznaczonego czasu. Stefek stanął przy stole i zaśpiewał:

„Będę śpiewał o kiełbasie,
Na tem każde dziecko zna się.
Lubię też wieprzową nogę,
Ale dużo zjeść nie mogę.
Do szynki mi leci ślinka,
Smaczna jest ta wieprzowinka.”

Reszta dzieci wtórowała mu wesoło, a wszyscy z niecierpliwości przestępowali z nogi na nogę. Wreszcie, gdy mrok zapadł, matka zawołała z przyległej izby:
— Teraz możecie już iść, ale podziękujcie pięknie, gdy dostaniecie kiełbasy!
Pobrzękując talerzami, dzieci poskoczyły ku drzwiom. Na dworze padał śnieg. Przed chatą Styków stała gromadka roześmianych dzieciaków, śpiewając głośno:

„Maluś, maluś nie powiem nikomu,
Dajcie mi kiełbasy, to pójdę do domu.
Zamiast jednej, dwie mi dajcie,
Resztę sobie zabierajcie.
Dajcie trzecią na kolację,
Wtedy mieć będziecie rację.

Gdy kończono tą pieśń, rozpoczynano ją znowu od początku i tak śpiewano bez końca. Anielka i jej rodzeństwo podeszli, pukając do drzwi kuchni.
— Proszę wejść! — zawołała Stykowa.
Dzieci otworzyły drzwi. Ach, jak tu pięknie pachnie, jak wesoło skwierczy na kominie! Wielkie misy napełnione mięsem stały na stole, a na desce leżały dymiące kiełbasy.
— Dobrze, że przyszliście, — rzekła Stykowa, — ale musicie chwileczkę zaczekać, bo mam dzisiaj pełne ręce roboty.
Po chwili zaniosła ogromną wazę dymiącej zupy do przyległej izby, gdzie dokoła dużego stołu siedzieli rozweseleni goście. Wróciła następnie po dwa półmiski z mięsem, a Amelka musiała jej pomóc, zanosząc garnek kartofli i miskę świeżo ugotowanych kiełbas.
— Teraz na was kolej, — rzekła Stykowa, wracając znowu do kuchni. — Dajcie wasze talerze!
Nałożyła na talerze całe stosy kiełbasy i mięsa, a Stefek dostał nawet ucho wieprzowe, Anielka zaś wieprzowy ogonek. Wszystkie talerze napełnione były pod górę.
— Dziękujemy pięknie, dziękujemy ślicznie, — wołały uradowane dzieci i szybko wymknęły się z chaty Styków.
— Mamo, mamo, — cieszyła się Anielka, — dostałam ogonek, patrz, dostałam ogonek! Prawda, że mogę go zjeść?
— Możesz, możesz, — śmiała się matka, kładąc mięso na patelni, tylko kiełbasy postawiła na stole i dzieci natychmiast wzięły się do jedzenia.
— Ach, jaka doskonała! — zachwycał się Stefek. — Byłbym bardzo zadowolony, gdyby Stykowie codziennie zabijali prosiaka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Janina Zawisza-Krasucka.