Wesołe opowiadania wesołego chłopca/W cyrku

<<< Dane tekstu >>>
Autor Seweryn Udziela
Tytuł Wesołe opowiadania wesołego chłopca
Pochodzenie Bibljoteka „Orlego Lotu“
Wydawca Księgarnia Geograficzna „Orbis“
Data wyd. 1934
Druk Tłocznia Geograficzna „Orbis“
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

W cyrku.

Przyszedłem do szkoły jak zwykle przed 8-mą. Zaledwie wszedłem do klasy otoczyli mnie koledzy z krzykiem i wrzaskiem: — Czy wiesz, że cyrk przyjechał! Cyrk! Cyrk przyjechał wczoraj wieczorem! Już budują go na Świńskiem Targowisku! Cyrk! Cyrk! Pójdziemy zobaczyć!
— Dajcież mi spokój! — zawołałem. — Jaki cyrk? Co za cyrk? Kto z was widział cyrk?
Wrzawa trwała ciągle, aż wszedł nauczyciel i rozpoczęły się lekcje. Nauka szła tego dnia kiepsko, nikt nie uważał, wszystkie myśli biegły do cyrku. Nie mogliśmy się doczekać dzwonka po ostatniej godzinie, aby wybiec ze szkoły. Ma się rozumieć, że po nauce pobiegliśmy zaraz na Świńskie Targowisko. Tam ruch był niemały. Zwożono deski, wstawiano w ziemię słupy, równano ziemię i wysypywano piaskiem. Myśmy oglądali wszystkie te roboty a niemniej ciekawie zaglądaliśmy do stajni naprędce wybudowanej, gdzie stały konie.
Niektórzy koledzy coś już o cyrku słyszeli, więc objaśniali mnie o wyścigach konnych, o sztuczkach linoskoczków, opowiadając niestworzone rzeczy. Byłem tem wszystkiem mocno podniecony, chciałem to zobaczyć, ale nie spodziewałem się dostać pieniędzy na opłatę wstępu do cyrku. Jeden kolega mówił, że pewnie pójdzie z rodzicami, drugi zapewniał, że dostanie pieniądze na bilet od ciotki, trzeci chwalił się, że ma bardzo dobrą babkę, która pewnie zrobi mu tę przyjemność i da pieniądze, skoro ją poprosi.
Przedstawienia cyrkowe miały się rozpocząć wieczorem. Toteż skoro tylko zmrok się zrobił, pobiegłem na plac cyrkowy, aby przynajmniej zobaczyć ruch cały, a może też uda mi się i coś więcej widzieć. Spotkałem tam już kilku kolegów i pełno studentów z innych klas i szkół, którzy kręcili się wokoło budynku cyrkowego, szukając w ścianach drewnianych jakiejś szczeliny, aby zajrzeć do wnętrza. Niektórzy śmielsi zaczęli nożykami wycinać szpary między deskami. Ja obiegłszy już, nie wiem który raz całą szopę, stanąłem przy chłopcach majstrujących tam coś koło desek, gdy nagle uchwycił mię ktoś silną ręką za kołnierz i znajdującego się obok mnie drugiego studenta. Oglądnąłem się i zobaczyłem wysokiego, barczystego mężczyznę, który popychał nas rękami przed sobą i mówił coś, czego nie rozumiałem. Był to widocznie człowiek z cyrku. Przypuszczając, iż posądzał nas, że nożykami psujemy deski, wołałem: To nie ja! Ja tu nic nie robiłem! — i chciałem się wyrwać i uciec.
Ale ten nie myślał puścić, przyprowadził nas do wejścia, mruknął coś do kasjera i wepchnął nas do wnętrza szopy, prowadząc poza siedzeniami gości dalej i dalej. Tak nas zaprowadził do garderoby artystów. Tam znajdował się jeden Polak, który nas przerażonych uspokoił, żebyśmy się niczego nie bali, bo nam się tu nic złego nie stanie. Będziecie wszystko widzieli zadarmo, stójcie tu przy drzwiach, a gdy ja wyjdę do was i wezmę was za ręce, pójdziecie ze mną i będziecie robić to, co i ja. Potem wyprowadził nas do hali cyrkowej i pozostawił spokojnie. Ochłonęliśmy z przestrachu, i stanęliśmy skromnie i spokojnie, podziwiając oświetlenie i całe urządzenie hali, czegośmy nigdy przedtem nie widzieli.
O, czemuż byłem taki głupi, gdy wtedy, skoro nami nikt się już nie zajmował, nie wmieszałem się w tłum gości, i nie uciekłem. Byłbym uniknął wstydu, jakiego później miałem dosyć.
Gdy już konie objechały cyrk kilka razy, gdy produkowali się różnemi sztuczkami pajace i tresowane konie, wybiegł nagle znajomy nam już Polak, chwycił nas za ręce, i w podskokach wprowadził na arenę cyrkową. My niezgrabnie biegliśmy koło niego, a mnie się w oczach wszystko zakręciło; słyszałem tylko wokoło siebie wrzaski, huk, oklaski rozbawionego tłumu. Przebiegliśmy arenę z powrotem, przyczem błazen wywrócił parę razy koziołka, my staraliśmy się podobnie, ale że nam to szło niezgrabnie, wrzawa i krzyki rozbawionej publiczności nie miały granic. Klown zrzucił nam czapki z głowy, twierdząc, że nam zawadzają i że dlatego ćwiczenia gimnastyczne wykonujemy niezgrabnie, poczem znowu w skokach i przysiadach, wykonując różne ruchy rękami, przebiegł przez arenę na drugą stronę. Tam znowu podniósł czapki nasze ze ziemi i założył nam na głowy. Poczem, przypatrując się nam uważnie, spostrzegł, że jesteśmy zmęczeni i spoceni. — Ach, tak nie może być, muszę wam pot z twarzy zetrzeć — mówiąc to, chwycił za czapki i wytarł niemi nasze twarze.
Z przerażeniem spostrzegliśmy, żeśmy obydwaj byli czarni jak murzyni. Widocznie hultaje posypali nam czapki sadzą. W cyrku hałas i radość podniosły się niesłychanie, a mnie się zdawało, że słyszę tu i ówdzie, ryczące od śmiechu głosy moich kolegów. Błazen odprowadził nas na dawne miejsca. Mnie kręciło się tak w głowie, że nie mogłem ustać na nogach. Sąsiedzi naśmiewali się mówiąc: A chciało ci się cyrku!
Gdyśmy nieco przyszli do siebie, wynieśliśmy się cicho i każdy z nas biegł do domu, aby się umyć, a cieszyliśmy się, że noc już była, ludzi mało na ulicach, a mieszkanie niedaleko.
Możecie sobie wyobrazić, co się działo później w domu, a na drugi dzień w szkole!
Mego współtowarzysza niedoli, który wtedy chodził do trzeciej klasy gimnazjalnej, zobaczyłem dopiero po wielu latach, na posadzie sędziego.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Seweryn Udziela.