Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880/5. XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Henryk Sienkiewicz
Tytuł Wiadomości bieżące, rozbiory i wrażenia literacko-artystyczne 1880
Pochodzenie Gazeta Polska 1880, nr 247
Publicystyka Tom V
Wydawca Zakład Narodowy im. Ossolińskich, Gebethner i Wolff
Data powstania 5 listopada 1880
Data wyd. 1937
Druk Zakład Narodowy im. Ossolińskich
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór artykułów z rocznika 1880
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


377.

Zaduszny dzień Adamka. Obrazek. Naszkicowała Hajota. Od pewnego czasu w różnych pismach periodycznych coraz częściej spotykamy już to mniejsze lub większe poezje, już nowelki pisane prozą a podpisywane: Hajota. Dotychczas rzeczy te nie zwracały wiele uwagi; my jednak z obowiązku sprawozdawczego powiemy kilka słów o nowelce, której tytuł podaliśmy wyżej, a którą drukowało Echo z dnia 2 i 3 listopada.
Jest to historia chłopca-podrzutka, którego przygarnęli ludzie zacni i ochronili od nędzy. Ale dziecku prócz schronienia, jedzenia i picia potrzeba było czegoś więcej, a mianowicie kochającego serca. Tego nikt mu nie dał, ani opiekunowie, ani zbolała po stracie dzieci pomywaczka, która zajmowała się nim w kuchni bezpośrednio. Tymczasem chłopiec tęsknił za kochaniem i więdł bez niego. Pomywaczka wzięła go wreszcie pewnego razu na cmentarz, na którym każdy z obecnych miał kogo płakać, — każdy — prócz Adamka. Żal wzburzył go, następnie odłączył się od swej opiekunki, zabłądził między grobami i błąkał się póty wśród niepogody i deszczu, aż omdlał. Pomywaczka znalazła go wprawdzie, ale zaziębione dziecko zachorowało i umarło, zaklinając przed śmiercią opiekunkę, by mu zawiesiła wianek na grobie, jakby to uczyniła matka.
Jest to więc opowiadanie na wskroś sentymentalne, o treści błahej i zacieśnionej, jak większość nowelek opłakujących maluchne, codzienne niedole. Jednakże i taki utwór może mieć wartość, a nawet stać się utworem wysoce artystycznym, tak jak niektóre pieśni Moniuszki, jak niektóre szkice Grottgera. Ale na to potrzeba, by płynęło zeń szczere uczucie, by w obserwacji leżała bijąca w oczy prawda, i by błahą treść wynagradzało prawdziwie niepospolite, pełne artyzmu wykonanie, to jest taki styl, w którym by uderzający prawdą realizm opowiadania splatał się w całość, przejętą na wskroś poezją.
Takie warunki i przymioty jeśli zdobędzie Hajota — to chyba później. Dziś niedostaje jej ich zupełnie. Styl jej jest wprawdzie dość obrazowym i dostatecznie poprawnym, ale nie jest jej własnym, nie jest nowym, oryginalnym, nie jest przez nią stworzonym.
Co do obrazowania, niech czytelnik sam osądzi z następującego kawałka: „Stosy zżółkłych liści (pisze p. Hajota) niby wieńce grobowe okrążały pnie drzew obnażonych, wrony kracząc niemile podlatywały na mokrych polach obciągniętych mgłami, wszystko było smutne; natura, jakby wiedząc o święcie umarłych, przybrała się w najsmutniejsze swoje szaty“. Mniej szczęśliwe porównania trafiają się jednak dość często i do takich liczymy np. porównanie „szaro-brudnych obłoków, z których wiatr strząsał ciężkie krople deszczu“ do „niedobrze wyżętej bielizny“. Objaśnianie rzeczy wielkich przez małe, jeśli nie ułatwia do najwyższego stopnia praktyki, nie służy do niczego. Za to opisy lampek, migających żółtemi językami wśród pomroki cmentarnej lub mrugających na kształt źrenic niewidzialnych istot, są o wiele wyższe.
Tu i owdzie więc znajdują się rzeczy dość ładne, ale w takich maleńkich obrazkach, gdzie wszystko polega na wysokim artyzmie i gdzie przede wszystkiem o niego chodzi, mówić: dość ładne, jest to to samo, co mówić: mierne, a zatem odmówić utworowi prawa bytu. Ma on albo być zupełnie pięknym, albo niech wcale go nie będzie.
Co do prawdziwości obserwacji, ta jeszcze bardziej nie dopisuje młodej autorce. Dwuletni Adamek pyta, co to jest matka? następnie, party jakąś wewnętrzną potrzebą kochania, prosi pomywaczki, by mu pozwoliła się matką nazywać, odczuwa niemal świadomie swe położenie, brak uczuć, a potem „długo nie może zasnąć“. Są to rzeczy w dwuletniem dziecku bardzo nieprawdopodobne, niebywałe i w opowiadaniu rażące jak fałszywa nuta. Choćby i zdarzyło się tak wyjątkowe dziecko, czytelnik ani w swych uczuciach, ani w obserwacji nie ma dla podobnych dzieci kryterium. Musiałby się do takich wyjątkowości chyba sztucznie nastrajać; że zaś nikomu się tego dobrowolnie robić nie chce, każdy zatem woli je wprost nazwać fałszem — i, co więcej: ma słuszność.
Ma słuszność tem bardziej, że i autorka także nastraja się sztucznie do smętnego kamertonu. Uczucie jej nie jest ani szczere, ani proste, i zdaje się, że w swego Adamka nie wierzy, a tem mniej go kocha. Taka to jest przepyszna natura prawdy, że frazes choćby najprawdziwszy jej nie zastąpi i że, jeśli kochania i wiary w to, co się pisze, nie ma w sercu, to szydło zawsze jakoś wylezie ze stylowego worka. A wówczas mniej nawet wykształcony czytelnik krzyczy na autora: „zwodzisz! daj to, co w tobie jest, nie co za innymi zrobić postanowiłeś“. Ten zarzut może spotkać Hajotę; my zaś nasz sąd kończymy tem, że gdy wykonanie Adamka nie wychodzi poza zakres powszedniości, gdy brak w nim obserwacji, prawdy, szczerego uczucia i poezji — to lepiej by Adamek zrobił, gdyby był umarł w tece autorki, niż w Echu.

378.

Przekłady obcych poetów Felicjana. Gdyśmy przeglądali te piękne przekłady, po prostu żal nam było, że poeta i tłumacz tak zdolny nie zdobył się na wielki i całkowity przekład jakiego arcydzieła. Na czytelniku robi to wrażenie, jakby wszedł do składu, w którym pokazują próbki bardzo pięknych materyj, aksamitów i koronek, ale tylko próbki. Czemu nie całość? Z czternastu poetów daje nam Felicjan po większej części okruchy. Jest tu więc Hezjod, Horacy, Wirgiliusz, Juwenalis, Jacopone z Todi, Dante, Petrarka, Szekspir, Walter Scott, Szyller, Wiktor Hugo, Heine, Musset i Béranger. Pięknością celują szczególniej przekłady klasyków. Autor zna ten świat, włada jego językiem, rozumie jego ducha i tak swobodnie mu nawet w stosunkach prywatnego życia Greków i Rzymian, jakby był u siebie. Nie piszemy recenzji, nie będziem więc po szczególe rozbierać tłumaczeń, nadmienimy tylko, że głównie uderzyły nas przekłady satyr Juwenalisa. Autor sam, jak wiemy z różnych poprzednich jego utworów, posiada niemałą dozę satyrycznego usposobienia, w Juwenalisie więc trafił swój na swego. Łakomstwo, rozpustę, niewierność małżeńską i tym podobne wady dawnych Rzymian chłoszcze polski tłumacz za łacińskim autorem z taką werwą, z taką satysfakcją, że wszystko to sprawia i na czytelniku wrażenie tak żywotne, jakby chodziło o rzeczy dzisiejsze. Dla przykładu przytoczymy ustęp, tyczący się kobiet ówczesnych:

A ta znów pani? O! to wielka dama!
Tak było: że raz kubek wina sama
Mężowi dłonią gdy podała białą,
To mu się wprędce coś takiego stało,
Że wziął i umarł. — Odtąd dusza tkliwa
W opiece mając wszelką cześć kobiecą,
Jeśli się kędy zdarzy, jak to bywa,
Że mąż, przypadkiem zmarłszy, sczerniał nieco,
Radzi: jak wprędce w sposób go najgładszy
Na stos wyprawić, nim się gmin opatrzy. etc.

Z tego już ustępu czytelnik może powziąć wyobrażenie, z jaką swobodą porusza się tłumacz w swych przekładach. Nie poprzestaje on na oddaniu słów oryginału, ale — chwyta w lot jego ton i ducha. Zadanie zaś to niemałe, albowiem satyra, jako poruszająca się wśród obyczajów wielkiego miasta i stosunków prywatnych, musi oddawać odcienia pojęć i języka, właściwe wyłącznie danemu miastu. Wówczas nie ma innej rady, aby nie zatracić ducha, jak odszukać w języku przekładowym pokrewnych idiotyzmów językowych najtrafniej rzecz malujących. Tak też poczyna sobie Felicjan, ale rzecz to arcy-ślizga i trudna, wymaga bowiem doskonałej znajomości dwu języków i takiego stopnia biegłości, na którym zwrot wszelaki przestaje być trudnością.
Znajdujemy też pełno idiotyzmów, zwłaszcza w przekładach Juwenala. Takiemi wyrazami i zwrotami, jak: wziął, dać drapaka, jeść, aż się uszy trzęsą, szuja, mości etc. posługuje się tłumacz bez żadnej ceremonii, i choć mu to niektórzy za złe biorą, naszem zdaniem, o ile idzie o satyrę, słusznie robi. W innych też przekładach albo spotykamy idiotyzmy bardzo rzadko, albo wcale nie, natomiast wszędzie znajdujemy pisarza władnącego językiem doskonale. Do najpiękniejszych ustępów liczymy przekład ustępu z Ryszarda II z aktu IV Szekspira. Jest to znana scena ze zwierciadłem. Najmniej może udał się Jacopone da Todi: Stabat mater speciosa i Stabat mater dolorosa, ale też i oryginał nie nastręczał wiele sposobności. Z Heinego znajdujemy tylko dwa małe urywki (47 i 64) z Lirycznego Intermezzo, — czego żałujemy bardzo, bo, według nas, ze wszystkich poetów, którzy u nas przekładali Heinego, Felicjan ma bezwarunkowo najwięcej danych po temu. Być może, że dla jego usposobienia wstrętnym by się wydał cynizm heinowski, ale owej soli i pieprzu heinowskiego, które zginęły w dotychczasowych przekładach, nikt by łatwiej odnaleźć nie potrafił.
Przede wszystkiem jednak, powtarzamy jeszcze raz, przykro mam, że znajdujemy wprawdzie wyborne próbki, ale tylko próbki. Książka robi takie wrażenie, jak gdyby tłumacz chciał powiedzieć: „żeby mi się tylko podobało, to bym mógł!“ Ależ nikt o tem nie wątpi, a raczej gotowi byśmy wątpić, czy się Felicjanowi chce przyłożyć pióra, głowy i czasu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Henryk Sienkiewicz.