Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Książę Andrzej czuł że umiera, że już przez pół zaumarł. Zwiastowało mu to najwyraźniej zupełne oderwanie od wszelkich spraw ziemskich, a dziwny spokój i uczucie radosne, rozkoszne w głębi duszy. Czekał na to „coś“ groźnego, wiecznego, nieznanego i dalekiego, co przeczuwał przez cały ciąg życia, a obecnie nieuniknionego, bez trwogi i bez pospiechu. To „coś“ było teraz tuż blisko. Odgadywał dotykał się tego prawie.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Niegdyś obawiał się śmierci. Dwa razy przechodził przez straszną mękę konania. Teraz oswoił się z nią i nie lękał się śmierci jak wtedy, gdy z oczami wlepionemi w cuda przyrody, w lasy różnobarwne, w łąki i pola szmaragdowe, w lazur nieba, czuł śmierć pełzającą ku niemu zdradziecko i kręcącą się z świstem złowrogim w piasku, pod postacią kartacza. Gdy odzyskał był przytomność w ambulansie, rozkwitł nagle w jego duszy kwiat przepiękny miłości wiecznej, miłości, nie mającej nic wspólnego z ziemskiemi namiętnościami, jakby już był zrzucił z ramion ciężkie brzemię życia doczesnego. Wtedy po raz pierwszy przestał się bać śmierci. Czemże bo jest miłość wieczna? Oderwaniem serca od wszystkiego i wszystkich, co nas jeszcze wiążą z tym płaczu padołem. Patrzał najobojętniej na swój rychły koniec powtarzając w duchu:
— Tem lepiej!
Po tej nocy jednak, spędzonej w majaczeniach gorączkowych, gdy zjawiła się przed nim ta, którą przyzywał całą siłą wyobraźni, gdy przytknęła do jego ręki usta rozpalone, oblewając łzami rzewnemi, serce jego przeniknęła miłość namiętna do jednej kobiety wyłącznie, i ta związała go i przykuła na nowo do życia ziemskiego. Opanowywały go i opadały rojem myśli nieokreślone, a pełne rozkoszy. Gdy przypomniał sobie ową chwilę, kiedy spostrzegł obok siebie Anatola Kurakina z nogą uciętą, czuł, że obecnie nie mógłby powrócić do uczuć najwyższego miłosierdzia i wzniosłego przebaczenia, jakie wtedy sercem jego były owładły. Udręczony niepewnością, czy Nataszka jest li sennem złudzeniem, czy najmilszą rzeczywistością, nie śmiał o to zapytać nikogo z otaczających.
Śmierć niestety! miała zwyciężyć w tej walce, mimo że miłość odnowiona w jego sercu dla Nataszki, pobudzała w nim pragnienie życia. I to jednak przeminęło, a dziś oczekiwał na nią ze stoicznym spokojem.
Pewnego wieczora, zanim nastąpiło to „coś“, o czem wspominała Nataszka Marji, nie mogąc wypowiedzieć bez ogródek, że chory dogorywa... był rozgorączkowany, jak zwykle o tej porze, co nadawało dziwną jasność jego myślom. Uczuł się nagle przeniknionym szczęściem nadziemskiem. — Ah! Ona nadchodzi! — powiedział w duchu.
Była to rzeczywiście Nataszka. Wśliznęła się cichuteńko, i usiadła w dużem karle, u węzgłowia chorego. Nie omyliło go zatem przeczucie.
Siedziała zwrócona ku niemu pół-ciałem. Głowa jej zasłaniała sobą blask świecy płonącej. Robiła pilnie pończoszkę, od dnia, w którym Andrzej wspomniał był żartem, że najlepiej pielęgnują chorych staruszki, robiące na drutach pończoszkę. Ten ruch jak utrzymywał, spokojny i jednostajny, wpływa zbawiennie na rozstrój nerwowy u chorych i łagodzi ich cierpienia. Zgrabne paluszki młodej dzieweczki, przebierały szybko drutami, z cichym szelestem, on zaś tymczasem, podziwiał z czułością niewymowną, z pod powiek przymkniętych na pozór... jej śliczny profil, o linjach czystych, klasycznych, jakby ukutych w marmurze przez Fidjasza. Wypadł jej nagle z kieszonki od fartuszka kłębuszek z nićmi. Drgnęła przestraszona. Najprzód dłonią świecę zasłoniła, żeby światło zbyt jaskrawe nie zbudziło chorego, podniosła szybko kłębuszek z podłogi i usiadła nazad na dawne miejsce. Patrzył na nią udając śpiącego. Widział jak pierś jej faluje, nie mogąc złapać oddechu. W pierwszych chwilach, po ich spotkaniu, wyznał jej był, że jeżeli zdrowie odzyska, będzie błogosławił i dziękował Bogu najgoręcej, za tę ranę, która ich na nowo pogodziła. Odtąd więcej o tem nie wspominał.
— Czy toby mogło teraz nastąpić? — pytał w duchu, przysłuchując się lekkiemu szelestowi drutów poruszanych. — Po cóżby nas los sprowadzał? Czy po to jedynie, żebym umierał na jej rękach?... Czyż prawda życiowa, na to tylko została mi objawioną, aby mnie na nowo pogrążyć w ciemnościach kłamstwa? Kocham ją nad wszystko na świecie i czyż mógłbym przestać ją kochać? — dodał z jękiem bolesnym, do czego był nawykł w skutek bólów okropnych, dręczących go po całych dniach i nocach.
Na ten jęk, Nataszka złożyła natychmiast robotę na stoliku, pochyliła się nad nim, a widząc jego oczy rozpromienione i błyszczące, spytała:
— Nie spisz książę?
— Od dawna!... patrzę na ciebie dziecię drogie, odkąd tu usiadłaś. Wiesz? przeczułem ciebie zanim weszłaś. Nikt prócz ciebie jednej, nie udziela mi tak słodkiego, tak błogiego ukojenia... takiej jasności... Miałbym prawie ochotę płakać z nadmiaru szczęścia!...
Nataszka przybliżyła się jeszcze bardziej, a twarzyczka jej spłonęła radością i miłością namiętną, bez granic.
— Nadto cię kocham dziecię... kocham nad wszystko na świecie!...
— A ja!... — Odwróciła główkę, aby ukryć łzy cisnące się gwałtem do ócz: — Dla czego nadto? — spytała cichutko. — Czy można kiedy kochać za wiele?
— Dla czego?... pytasz... Powiedz że mi dziecię szczerą prawdę, jakie masz przeczucie w głębi serca?... Czy będę żył? Jak sądzisz?...
— Jestem tego pewna! najpewniejsza! — wykrzyknęła Nataszka w uniesieniu coraz wzrastającem, przyciskając namiętnie do ust jego obie dłonie.
Zamilkł.
— Jakby to było dobrze — odszepnął po chwili, całując ją w czoło nad nim pochylone.
Nataszka nie posiadała się z radości, przypomniawszy sobie jednak, że nadto wielkie wzruszenie, mogłoby pociągnąć za sobą skutki najfatalniejsze dla chorego, wtrąciła, opanowując siłą woli własne uniesienie.
— Nie spałeś książę... To źle... Trzeba spać... błagam o to!...
Uścisnął jej rękę, ona zaś usiadła na dawnem miejscu. Dwa razy spojrzała ukradkiem na niego, spotykając się zawsze z jego wzrokiem w nią utkwionym. Zaczęła coraz szybciej przerabiać drutami, aby nie podnosić wcale oczu. Wkrótce usnął.
Sen jego nie trwał długo. Obudził go pot zimny, występując jak rosa na czoło.
Myśl jego zaczęła błąkać się pomiędzy życiem a śmiercią.
— Miłość? Czemże jest właściwie miłość? — powtarzał w duchu. — Miłość jest negacją śmierci, miłość jest źródłem życia. Co tylko pojmuję, miłość mi to wyjaśnia. Wszystko w niej się mieści. Miłość jest Bogiem, umrzeć zaś, to przelać iskrę nieśmiertelnej miłości, tkwiącą w każdym, a więc i we mnie, do źródła ogólnego, nieśmiertelnego, wiecznego.
Te marzenia, były mu wielką pociechą. Były to jednak tylko sny błogie, które majaczyły w jego mózgu gorączką podnieconym, nie zostawiając po sobie ani cieniu rzeczywistości. Usnął na nowo, oddany na pastwę takim samym chorobliwym halucynacjom.
Zobaczył się we śnie, leżącym w tym samym pokoju, który teraz zamieszkiwał. Odzyskał był jednak zdrowie najzupełniej. Przesuwało mu się przed oczami mnóstwo osób dotąd całkiem nie znanych. Rozmawiał i dysputował z niemi o rzeczach najrozmaitszych i chciał wyjść razem, choć nie wiedział właściwie dokąd i po co? Perswadował sam sobie tymczasem, że marnuje czas na takie błachostki, gdy powinienby się zająć czemś o wiele ważniejszem; sprawami niesłyszanej doniosłości. Nie przestawał atoli rozmawiać z niemi, wprawiając w zachwyt i podziw świetnemi cytatami i argumentami, w których on sam nie mógł się sensu dopatrzeć... Zwolna... zwolna... ulotniły się te wszystkie nieznane mu figury, cała zaś jego uwaga wytężyła się i skupiła na drzwi izby cokolwiek odchylone... Czy zdoła zaryglować je dość szybko?... Wszystko od tego zawisło. Wstaje, zbliża się do drzwi, aby je na klucz zamknąć, ale czuje jak się nogi pod nim uginają... czuje że nie zdąży na czas! Zbiera resztę sił, chce rzucić się naprzód, w tem straszna niemoc go ubezwładnia... coś mu oddech w piersi zapiera... ściska za serce... Ta niemoc, to trwoga przed śmiercią... Tam za drzwiami niedomkniętemi, stoi widmo złowrogie... W chwili gdy doczołgał się do progu, zziajany i zadyszany, widmo potrąca go, drzwi otwiera szeroko i wchodzi niemi do pokoju... To widmo straszne, bez nazwiska, jest śmiercią, śmiercią najniezawodniej, on zaś musi uciec przed nią za jaką bądź cenę!... Chwyta drzwi... niepodobna zamknąć je... Może jednak z wysiłkiem nadludzkim potrafi widmu drogę zagrodzić... Niestety! siły go opuszczają, napróżno macha rękami w powietrzu... nadaremne wszelkie usiłowania!... Widmo wchodzi... weszło... a książę Andrzej czuje że umiera!...
Zrozumiał w tej chwili, że to sen tylko i gwałtownem woli wytężeniem zbudził się z tej ciężkiej zmory piersi przytłaczającej.
— Tak, to była śmierć! Umrzeć i zbudzić się! Czyżby i po śmierci następywało przebudzenie?
Ta myśl przemknęła mu przez głowę jak błyskawica. Podniósł się jeden róg zasłony, która dotąd zakrywała przed nim zazdrośnie, to „coś“ nieznanego i nieokreślonego. Uczuł nagle, jak opadają z niego wszelkie więzy cielesne, przykuwające go do ziemi. Dusza uwolniona od ciężaru zbytecznego wznosiła się coraz wyżej i wyżej... było mu dziwnie błogo... a ta błogość nadziemska już go nie odstąpiła do tchu ostatniego. O tem czemś nieokreślonem, wspomniała Nataszka Marji, i opowiedziała na samym wstępie... Od tej chwili gorączka się wzmogła, i wbrew zapewnieniom lekarskim, Nataszka przeczuwała bliski koniec, sądząc po usposobieniu moralnem chorego. Gdy się wtenczas obudził z owego snu strasznego, spytała go, czy czego nie potrzebuje? Wypatrzył się na nią okiem szklannem, bezmyślnem, takiem jakiemś dziwnem, jakby jej wcale nie rozumiał i nie poznawał. To usposobienie rozwijało się w chorym z niesłychaną szybkością, potęgując się z każdą chwilą.
Ostatnie jego dni i godziny upływały cicho, spokojnie, bez żadnych wstrząśnięć nadzwyczajnych.
Księżniczka Marja i Nataszka nie odstępywały go ani na chwilę. Czuły jednak, że udzielają starań i usług temu „czemuś“, co wkrótce stanie się dla nich drogim cieniem, drogiem i bolesnem wspomnieniem. Duchem książę Andrzej przebywał już w innym świecie, niczem z niemi nie związany.
Boleść u jednej jak i u drugiej, była tak głęboka, na myśl, że przyjdzie im pożegnać i rozłączyć się niebawem z człowiekiem, którego obie kochały nad życie, że po za tem nie czuły prawie grozy śmierci. Uznały, że niepotrzebują podniecać bolu, który i tak serca im rozrywał. Nie płakały ani przy nim, ani gdzie indziej. Nie mówiły nawet o nim. Czyż słowami można wyrazić coś takiego? Widziały jak im niknie w oczach, zwolna, spokojnie, dążąc w światy wyższe i nieznane. Czuły obie, że tak jest dobrze, skoro Bóg żąda od nich tej bezmiernej ofiary.
Wyspowiadał się, przyjął Komunię i pożegnał swoich najbliższych. Gdy mu synka przyprowadzono, dotknął się z lekka ustami jego główki i odwrócił się, nie z żalu za życiem, tylko sądząc, że dopełnił wszystkiego, czego żądano i oczekiwano po nim. Poproszono jeszcze, żeby dziecię pobłogosławił. Dokonał i tego, patrząc badawczo po wszystkich, czy niczego więcej nie będą od niego wymagali?
Oddał w końcu Bogu ducha, w podtrzymujących go ramionach księżniczki Marji i Nataszki.
— Stało się — szepnęła siostra głucho, przymykając umarłemu powieki na wieczny sen...
Nataszka jęknęła żałośnie:
— Gdzież on teraz?! — spytała łamiąc ręce rozpaczliwie.
Gdy go złożono do trumny, wszyscy zbliżali się kolejno, aby według zwyczaju w Rosji istniejącego, ucałować zwłoki po raz ostatni. Biedny, mały sierotka, czuł jak mu ból dotąd nieznany, o mało serca nie rozsadzi. Wszyscy we łzach tonęli. Hrabina i Sonia płakały nad Nataszką i nad tym, który tak wcześnie i po tylu mękach straszliwych, musiał odejść w świat inny. Stary hrabia płakał nad samym sobą; czuł bowiem, że i on niebawem podąży za księciem Andrzejem.
Nataszka i Marja płakały również; nie tyle nad stratą poniesioną ile pod wpływem wzruszenia głębokiego, które wywołuje w nas wszystkich widok tajemnicy uroczystej, a jednak tak prostej... tkwiącej w śmierci.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.