Wojna i pokój (Tołstoj, 1894)/Tom IX/XXVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Lew Tołstoj
Tytuł Wojna i pokój
Tom IX
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1894
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Война и мир
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom IX
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXVII.

Kutuzow, jak starcy w ogóle, w nocy spał mało, a za to w dzień drzemał prawie bez ustanku. Na noc kładł się na łóżku nie rozebrany, i dumał przez ten cały czas, sparłszy na ręku swoją wielką głowię, poznaczoną licznemi bliznami, z okiem jedynem tonącem w jakąś dal mglistą i nieokreśloną.
Od chwili kiedy Bennigsen, osobistość najwybitniejsza i najwięcej znacząca po wodzu główno-dowodzącym, zaczął korespondować i znosić się z carem na własną rękę, po za plecyma Kutuzowa, unikając zetknięcia z nim, ten stracił był wszelką swobodę działania. Z drugiej jednak strony zyskał na tem o tyle, że już go nie molestował co chwila Bennigsen, aby atakował bez potrzeby i pożytku nieprzyjaciela. — Powinniby zrozumieć nareszcie — powtarzał w duchu Kutuzow, myśląc o nauce wypływającej z potyczki pod Tarutynem — że możemy wszystko stracić atakując pierwsi. Czas i cierpliwość w wyczekiwaniu, oto moi dwaj główni sprzymierzeńcy! — Był najmocniej przekonany, że owoc dojrzawszy, sam mu wpadnie w ręce, nie strząsany. Jako strzelec doświadczony, czuł i to, że zwierzę jest ciężko ranne, przy współudziale sił połączonych całej Rosji, czy jednak rana jest śmiertelną? Ta zagadka nie była dotąd rozwiązaną. Spodziewał się tego po trochę, z raportów składanych mu z różnych stron; czekał jednak ostatecznie na dowody niezbite. — Proponują mi obroty zaczepne, atakowanie. Po co? Dla odznaczenia!... powiadają... Głupcy! niby to wojna jest czemś tak rozkosznem!... Jeszcze z nich prawdziwe dzieciaki!...
Wszystko potwierdzało domysły Kutuzowa, że armja nieprzyjacielska jest złamaną, i myśli o rejteradzie jak najspieszniejszej: raport Dokturowa o dywizji Broussier’a, wieści głuche zbierane tu i owdzie przez oddzialiki partyzantów, nędze i choroby rozmaite trapiące wojsko francuzkie. Były to jeszcze tylko przypuszczenia, w oczach młodzików niedoświadczonych, zupełnie wystarczające, ale dla Kutuzowa, wcale niedostateczne. Stary, szczwany lis, wiedział ile warte takie pogłoski z ust do ust podawane. I to było mu znanem doskonale, jak ludzie lubią wyciągać wnioski i robić najrozmaitsze kombinacje, z każdej bajeczki puszczonej w świat, według własnych pragnień i widzimisię; jak nie lubią w razie podobnym wierzyć i trzymać się tego, co sprzeciwia się ich poglądom, psuje im szyki niejako. Im bardziej pożądał Kutuzow ostatecznego kwestji rozwiązania, tem mniej puszczał wodze fantazji, stając się coraz ostrożniejszym i niedowierzającym. Tą myślą był zajęty wyłącznie. Reszta były to sprawy podrzędne, jak zwykłe wymogi i zatrudnienia codzienne, do których należała stała korespondencja z panią de Staël i z jego nielicznemi, ale doświadczonymi przyjaciołami w Petersburgu; pogadanki z jego sztabem, czytanie najnowszych romansów francuskich i rozdawanie nagród. Najgorętszem atoli pragnieniem, do czego serce mu się rwało, był pogrom Francuzów, bliski, nieomylny, który on jeden jedyny przeczuł i przewidział od samego początku kampanji.
Był wyłącznie zajęty tem rozpamiętywaniem, gdy usłyszał szelest kroków w sieni. Weszli byli Toll, Konowniczym i Bołhowitynow, kurjer.
— Kto tam? Proszę! proszę! Co nowego? — wykrzyknął wódz naczelny.
W chwili gdy służący zapalał świece, Toll podzielił się z nim otrzymaną wiadomością.
— Któż ją przywiózł? — spytał Kutuzow tonem lodowato-surowym, który zdziwił Tolla niesłychanie.
— To jest niewątpliwem, ręczę słowem honoru waszej książęcej mości.
— Wprowadzić kurjera!
Kutuzow z jedną nogą na podłodze, w postawie pół lżącej, spierał się na łóżku drugą nogą. Swojem jednem okiem na pół przymkniętem, fiksował Bołhowitynowa, jakby chciał wyczytać w wyrazie jego twarzy, to, czego pragnął tak gorąco.
— Mów, mów prędko, mój kochany przyjacielu — mruczał z cicha, osłaniając pierś koszulą rozpiętą. — Bliżej... przystąp bliżej... Jakież mi zatem przywozisz pomyślne wiadomości? Czy rzeczywiście Napoleon Moskwę opuścił? Czy można temu wierzyć?
Oficer wyrecytował najprzód raport ustny, który mu powierzono.
— Spiesz się, nie każ mi czekać tak długo! — przerwał mu Kutuzow.
Kurjer dokończył opowiadania i zamilkł, oczekując na dalsze rozkazy. Toll usta otworzył, chcąc coś powiedzieć, ale Kutuzow wstrzymał go ruchem energicznym. Próbował i on przemówić, nie mógł jednak na razie głosu z piersi wydobyć. Z twarzą drgającą kurczowo zwrócił się w stronę izby, gdzie był ustawiony Ikonostas.
— Panie Boże wszechmogący, Stwórco mój i Odkupicielu. Wysłuchałeś nareszcie moich próźb niegodnych... — Głos mu stłumiło łkanie gwałtowne. — Ro...Ros...sja...u...ra...to...wana! — wybełkotał zalewając się łzami rzewnemi.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Lew Tołstoj i tłumacza: anonimowy.