Łużeccy (Romanowski, 1913)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Mieczysław Romanowski
Tytuł Łużeccy (wyjątki)
Pochodzenie Wybór poezyi Mieczysława Romanowskiego
Redaktor Julia Dickstein-Wieleżyńska
Wydawca Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Data wyd. 1913
Druk Tow. Akc. S. Orgelbranda S-ów
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ŁUŻECCY
(WYJĄTKI).
WSTĘP.

Stałaś strażnicą przed ołtarzem Pana,
Biała, krwi własnej wstęgą przepasana.
Jako ofiary Jego wielkiej chwały,
Wieczne nad tobą pożogi błyskały;
Góry twe były podnóżami arki,
Na polach czuwał lew, do boju szparki,
Ptacy ku niebu wzlatywali z wieścią,
A lud żył rolą, bojem i powieścią!...
Z okiem i sercem wzniesionem do krzyża,
Słuchał on pieśni gromowego spiża...
Czuwał wigilie... tam już wróg się zbliża!

Zagrzmiały boje: z wieżyc Carogrodu
Zawistnie błyska złoty księżyc wschodu;
Ponad krzyżami wiją się pioruny,
Jak z harfy niebios potargane struny,
Płoną świątynie i zagrody kmieci,
Dym ofiarniczy kłębem w górę leci,

Na gruzach płaczą sieroty, twe dzieci!
Sąsiad spokojny zabawia się tanem,
Kiedy ty harce zawodzisz z poganem,
I knuje zdrady, lub zaprawia wina,
A tyś mu tarczą od strzał poganina;
Ani ci poda ręki ku pomocy,
Choć wie, za kogo walczy lud północy!
Bije godzina, ty czekasz ofiary
Z bronią w prawicy, z sercem, arką wiary:
Krzyż bronić spieszy na pola lud dzielny,
Na polach ginie, a krzyż nieśmiertelny!
Z dziękczynną pieśnią przed obliczem Pana,
Stajesz zwycięzka, własną krwią oblana!




Krwawo twe oczy powitała zorza,
U ramion skrzydła srebrzyste, dwa morza,
Zagrały wichrem jak skrzydła husarzy;
A ptactwo z góry okiem łupy waży
I dziko pieśni pogrzebowe kracze,
Na zagon hordy, na zdrady kozacze;
Coś się strasznego odbiło w ich gwarze,
Lud słucha, duma i zasępia twarze,
Jakby nań dżuma od morza powiała...

Było to u nas za króla Michała
.............

Ty śpisz, Chmielnicki! w grobie do twej głowy
Z sykiem się czołga czarny wąż stepowy,
Niesie ci wieści; w grobie cisza głucha,
Oto już żądło przykłada do ucha...
Słuchaj! pierś dziką rozraduj w nowinie:
Z twojego ziarna rzeź na Ukrainie!
Ty krew lubiłeś, a Dniepr krwią dziś płynie!

Ty śpisz, Chmielnicki! a tu Ukraina
W poły rozdarta płacze i przeklina:
Pocoś zdrad uczył stepowego syna?
Spojrzyj! nad twoją stepową mogiłą
Tysiące orłów w błękity się wzbiło:
To bratnie duchy wiodą korowody...
Te wykrakały z klątwą: Złote Wody!
Tamte z ponurej równiny Batowa
Na grób ci niosą mnogie przekleństw słowa,
Te z Beresteczka, a te z pól Zborowa...
I słychać w górze przeciągłe krakanie:
— Hańba ci, zdrajco! hańba ci, hetmanie!...
Gdy je wiatr zaniósł gdzieś, na step daleki,
Szumiało echo: hańba ci na wieki!
Łuną pożarów klną go niebios sklepy,
I wiatr na grobach i Ławra i stepy,
I klnie jaskółka za gniazdko u chaty,
I przeklinają wszystkie polne kwiaty,
Przeklina matek i dziewic płakanie,

I Sicz rozdarta!... hej! czy śpisz, Bogdanie?...
Tam sen okropny ciśnie twe powieki...
Spij, czarny zdrajco, przeklęty na wieki!
Archanioł biały zasłonił oblicze,
Bogu oskarża hordy buntownicze:
Żórawiem czajki wodził po Bosforze,
Dziś srebrnem skrzydłem nie wzleci na morze,
Żagla na sinej nie rozwinie fali,
Bo kozak powstał, morduje i pali;
W Siczy Dorosza nazwał atamanem,
A Dorosz schylił czoło przed sułtanem!
Przysięgli Turkom, pochylili czoła,
I mają buńczuk, poco im anioła?
Na monasterze Przeczystej Dziewicy
Błyśnie półksiężyc złoty na wieżycy,
I dumny Basza konie poupina,
Gdzie się modliła niegdyś Ukraina.
A niema komu zapędów ukrócić.
Starzy wołają: lepiej ziemię rzucić!
Wzięli kij, lirę i pełni rozpaczy
Poszli daleko, gdzieś, na chleb żebraczy.
Trudno im z wami przemieszkiwać doma,
Znali czas inny, dzisiaj tu Sodoma!
Ten, co ich bronił w ukraińskiej ziemi,
Już dawno w grobie: brat książe Jeremi.
Jego pacholę zasiadło na tronie,
W ręku ma berło a ciernie w koronie.

I dziko w stepie: śród bojów i wrzawy
Umilkły pieśni i dziewic zabawy,
Tylko rżą konie, słychać broni szczęki,
I szumy Dniepru i konania jęki.
Gdy rano słońce na niebo wypłynie,
Dziewice stepu kryją się w pustynie,
Dzień dla nich straszny, bo tu jasyr czeka
I w Tureczczyznę pielgrzymka daleka;
A w noc, gdy złoty księżyc patrzy z góry,
To zasmucony chowa się za chmury,
Albo czerwono świeci ziemi zbrodni
W kształt pogrzebowej na niebie pochodni!




Chorągwie, oddziały
Na słowo „baczność“ w jeden mur się zlały.
W polu, przed frontem ołtarz ustawiono...
Step mu posadzką, niebiosa zasłoną,
Dęby filary, widnokrąg pustyni
To modre ściany olbrzymiej świątyni,
I jak posągi w dali czarne głazy,
A słońce w chmurach maluje obrazy.
Wojsku grom często nucił miast organów,
Dzisiaj szum głuchy bohowych bałwanów
Zawtórzy pieśni: „Rodzicielko Pana,
„Prowadź nas w ogień, Ty Niepokalana!...“

A wojsko wierzy, że stąd prostsza droga
Łzom i modlitwom i duszom do Boga.

Mszę rozpoczyna mnich, ojciec Gaudenty,
Biały jak gołąb, w oczach zapał święty...
„Et iltroibo ad altare Dei...“
„Chryste, sztandarem bądź naszych kolei!“
Modli się wiara... „a trzymaj w nadziei!...
„My do stóp Twoich bisurmana złożym!“
A starzec klęka przy ołtarzu bożym,
Na licu uśmiech, broda srebrnowłosa,
Oczy zwrócone w błękitne niebiosa,
W całej postaci jakaś tęskność błoga,
Jakby się dusza stęskniła do Boga.

Dziwne też o nim w obozie posłuchy...
Mówią, że w nocy doń spływają duchy,
Że czyta przyszłość, a są, co widzieli,
Jak rozmawiali z Gaudentym anieli...
Wieść nawet często słyszana od wroga,
Że ten kapucyn ma łaskę u Boga.
Wojsko go kocha, on im wzajem płaci,
Kocha ich wszystkich jak dziatwę, jak braci...
W bój z nimi idzie, przed bojem spowiada,
Więc od lat wielu sercami ich włada...

Cisza w powietrzu wśród polnej modlitwy...
Żelaźni ptacy nim pomkną na bitwy,

Groty i miecze nim stępią na wrogu,
Siebie i ostrza powierzają Bogu.
Poranne słońce rozlewało blaski,
Jakby promienie czystej niebios łaski,
Ksiądz ewangelię począł w imię Boga,
Błysnęły w słońcu szable, jak na wroga,
A chórem grzmiały piersi rozrzewnione:
„Pod Twoje skrzydła weź Lud i Koronę!
Nad zagrodami u nas łuna świeci...
W zagrodach, Panie, nasze żony, dzieci!

Kraju i świątyń dziś bronim piersiami;
Jutro, gdy zorza zejdzie nad polami,
Czy im nie powie, że są sierotami?!...“

„Sanctus!“ dzwoniono! „sanctus Deus“, woła
Mnich przy ołtarzu, schylają się czoła,
Kasztelan szablą skinął, skłonił głowę,
Hucznie zagrzmiały kotły obozowe,
Znaki rycerskie, kopie i sztandary
Trzykroć schylono przed ołtarzem wiary,
A szeregami modlitwa zabrzmiała:
„Na wysokości Panu cześć i chwała!
„Pokój wybranym, ludziom dobrej woli...
„Panie! w pokutę przyjm to, co nas boli!“




Wrzawa pogoni już w dali przycicha,
Patrzy chorąży na klęskę i wzdycha;
Patrzy na słońce: wstawało tak cudnie...
A takie krwawe oświeca południe!
Na step pogląda: tam, na wszystkie strony,
Pierzcha nieszczęsny hufiec rozgromiony!
I na Boh patrzy: jak szumiał, tak szumi,
A nad brzegami kozactwo się tłumi.
Spojrzał na ołtarz: Maryi obrońca
Zadrżał, tej klęski nie śmie marzyć końca.
Ból mu ściął piersi, których nie zna trwoga.
Kapłan gorąco modli się do Boga,
Na jego twarzy niema przerażenia,
W oczach gra zapał boskiego natchnienia;
Kląkł, stawia kielich na nakryciu białem,
Serce pożywił Pana krwią i ciałem,
A zatopiony w dziękczynnej modlitwie,
Przepomniał widać o wrogach i bitwie.

Wtem groźne „hurra!“ rozległo się w ciszy;
Pan Rożniatowski sprawił towarzyszy,
Gonią kozacy; lecz cobądź się zdarzy,
On takiej świętej nie opuści straży.
Wziął sztandar, księdzu błogosławić daje,
Potem spiął konia i przed frontem staje:
„Formuj półkole!“ Żelaźni stanęli,
Świecą skrzydłami jak jaśni anieli,

Mnich podniósł ręce:... „Chwalimy Cię, Panie,
Przez krew dzisiejszą i wiernych konanie!
Przez nocne ognie, jęk matek i dzieci,
Gdy wieść o ojcach do ich strzech doleci!...
Lecz jedno mgnienie od Twojego tronu —
Wróg w proch upadnie jak wieże Syonu.“

Straszny był napad, że aż ziemia jękła;
Tam szabla w dłoni, tu misiurka pękła,
Lecz chorążemu kozak nie dostoi,
Skruszyli piki na stalowej zbroi,
Chwycili szable, ale hełm za twardy...
„Poddaj się!“ krzyczą — chorąży za hardy...
Dokoła niego towarzyskiej roty
Błyskają długie, skrwawione brzeszczoty;
Bój wiodą dziko te krwawe straszydła,
Z przyłbic lśnią kity, a od ramion skrzydła.

Uskoczył kozak, pogląda z daleka,
Strzela i, zda się, sam napadu czeka,
Lecz Rożniatowski powstrzymuje konia;
A kiedy dymy uleciały z błonia,
Dziwno kozactwu... „Taka garstka mała!
Ha! czy szalona?... czy zapamiętała?...
A choćby przy nich był szatan z Budziaku,
Toż wszystkich w jednym pomieścić kołpaku!“

Znowu jak wicher zerwali się razem,
Wpadli i kruszą żelazo żelazem.

Legli pancerni, Rożniatowski pada...
Ha! już na ołtarz puszcza się gromada:
Na strzał już tylko... ołtarz i naczynie
Krwią niewinnego księdza wnet opłynie!
Wtem mnich się zwraca z krzyżem Zbawiciela,
Błogosławieństwo poległym udziela,
I — „w imię Ojca! — “ tłuszcza krwi nie syta
Wstrzymała lejce, stanęła jak wryta.
Lękliwsi krzyżem naznaczyli czoła...
Marzą, że widzą z Ławry apostoła;
I wnet pacierza rozległy się gwary...
Wtem najzuchwalszy krzyknął: „Hej, to czary!
Lecz boże zioła taki czar rozbroją:
Hurra!“ chciał pomknąć, spojrzał, wszyscy stoją.

Mnich stał, ku niebu miał twarz obróconą,
Zapadłe oczy jak dwie gwiazdy płoną.
Kiedy prawicą czynił krzyż widomy,
Oczyma z niebios, zda się, zaklnie gromy;
A była cisza nad całym obozem...
Kozacy milczą, drżą, jak ścięci mrozem,
Skoczyli z koni, padli na kolana...
Ich dusze trwoga ciśnie niezbadana,

A sotnikowi rzecze kozak z cicha:
„Patrzaj! na czole blask u tego mnicha...
Idźmy, bo żadna nie ujdzie stąd noga!
To jakiś święty! łaskę ma u Boga!“
Wskoczyli na koń, szlak tętni za nimi,
Znikli...

Mnich czytał psalm nad poległymi.
„...I oto lećcie do pańskiego tronu,
Żywot wasz spłynął wedle słów zakonu...“
Wtem Rożniatowski zwolna podniósł głowę...
„Ojcze! posiłki daj wiatykowe,
Bo mi głęboko w pierś utkwiła rana;“
„Dziś jeszcze staniesz przed obliczem Pana,
Synu wybrany! Wy bracia wybrani,
Archanioł Michał już wam zahetmani!
Idźcie odpocząć w Cherubinów kraju,
Przeczysta Panna powita was w raju!
Idźcie się w Pańskiej rozradować twarzy...
Boście polegli u Jego ołtarzy!“
Na to chorąży bolami złamany:
„Za tych, co w trwodze, proś, ojcze kochany,
„My już bezpieczni!...“
Mnich przeżegnał stronę,
Kędy pierzchały hufce rozpędzone.
Łzy błysły w oczach, on modlił się: „Panie!
„Nad nieszczęsnymi powstrzymaj karanie!“
Rożniatowskiego nie doszły już słowa:

Skonał waleczny, w proch upadła głowa.
A mnich się modli, podniósł obie dłonie:
„O Panie! ziemia cała we krwi tonie.
Spuść nam ratunek, Boże!... my ci wierni;
Za Twoją chwałę wiecznieśmi pancerni!
Dzisiaj nas srodze zgnębił lud zdradziecki;
Kasztelan pierzchnął! ......
......jest inny Łużecki!...“
Kląkł, ręce obie podniesione trzyma,
Umilkł — i Bogu modli się oczyma.
A niebiosami, niby łańcuch biały,
Ku zachodowi łabędzie leciały,
Szemrały brzozy, dąb zaszumiał stary,
Zanucił ptaszek, skacząc na konary...
Potem ucichło, znikły białe gońce,
Tylko mnich klęczał i świeciło słońce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Mieczysław Romanowski.