[48]
ŚLEPIEC
Kiedy chorował, w oczach szalały mu gwiazdy i tęcze,
Wzory o tle purpurowem, ogniste burze, obręcze.
A potem ciemność przyszła i noc nieprzepatrzona;
Że dzień dla niego — nocą, nie dawał się przekonać.
W dzień chodził poomacku, palcami szukał światła,
W rozpaczy chciał okiem oślepłem przebić czarności atłas.
Wyrywał garściami włosy i ręce gryzł z niemocy,
Że dnia nie może odróżnić od nieprzeniknionej nocy.
Wdarła się wreszcie do mózgu: we snach już przestał widzieć.
Wtedy pił świt przez skórę i słyszał, jak dzień idzie.
Coraz częściej zdawało mu się, że nigdy oczu nie miał,
Że zawsze słyszał... dotykał... że czuł, jak pachnie ziemia.
W straszliwej — dni bez światła i nocy — monotonji.
Nauczył się grać na starej, schrypłej, dziadowskiej harmonji.
A teraz po podwórkach prowadza go małe chłopię,
Ból swój i smutek w tonach banalnych melodyj topi.