[47]
WOŹNICA
Mój bracie, od konia swego już niczem się prawie nie różnisz.
Obadwaście starzy wędrowcy, strudzeni drogą podróżni.
Młodość i miłość, garść myśli przez głowę przewiały ci burze.
A teraz chodzisz za wozem bezmyślny, okryty kurzem.
Kiedy wieczorem dosypiesz do żłobu obroku swej szkapie,
Zasiadasz sam za stołem przy wódce i nędznym ochłapie.
Potem jak kłoda drzewa w zleżały walisz się barłóg,
A koń twój w gnoju grzeje wyleniały, żebrzysty kadłub
Rankiem naciągasz buciory, odmawiasz codzienny klątw pacierz
I z kąta w kąt się wałęsasz, myśląc o skromnej zapłacie.
Tak pracujecie — koń twój i ty — od początku do końca roku,
Już żadnych innych myśli nie macie, tylko o wódce... obroku.
Będziesz tak chodził za wozem, jadł i spał lat trzydzieści.
I nigdy ci się w głowie nic nadto nie pomieści.
A kiedy konisko schorzałe zdechnie na środku rynku,
Na śmierć się, bracie, zapijesz w brudnym, podmiejskim szynku.