[416]ŚNIEG W LONDYNIE.
Ludzie posnęli; śnieg jął padać świeży,
Szeroką płachtą gród odziewa szary,
Chyłkiem, bez przerwy sypie, warstwą leży
[417]
Coraz to grubszą, ostatnie pogwary
Miasta przytłumia; cicho jego płaty
Snują się, pełzną, senne, lekkie mary;
Leniwie, głucho więżą gzemsy, kraty,
Ulice, dachy, cisną się w szczeliny,
W każdym zakątku rozstawiają czaty.
Siedem tak nocy syci swe głębiny
Ten śnieg, aż w mroźnych niebiosów przestrzeni
Obłoków jego kłąb się rozwiał siny.
I wszyscy wstają wcześniej, zadziwieni
Jasnością rana niezwykłą; przed okiem
Oślepiająca oko biel się mieni.
W uspokojeniu powietrza głębokiem
Wrzask dnia rzednieje, nie turkocą koła,
Cisza się kopie w ślad za ludzkim krokiem.
Wtedy to słyszę, jak szkolna, wesoła
Szaleje gawiedź, kryształową mannę
Bierze na język, przykłada do czoła,
Lub na kolanach zabawia się w sannę,
Albo «popatrzcie na drzewa!» tak wszędy
Krzyki z pod śniegu wznosi nieustanne.
Z lżejszym ładunkiem fur wieśniaczych rzędy
Wloką się, skrzypiąc, drogą pustą, białą;
Zaspy tamują ciężkich kół rozpędy.
[418]
Tymczasem słońce błysło nad wspaniałą
Świętego Pawła kopułą, do znoju
Dzień przywołując swych blasków nawałą.
Praca ze śniegiem stanęła do boju:
Nieprzeliczone spieszą tłumy ludu
Czarnemi ślady stóp; lecz dziś w tym roju
Umilkło gorzkie przypomnienie trudu;
Dusze, troskami bite powszedniemi,
Dziś się nie skarżą: widok tego cudu
Rwie dzisiaj wszystkie myśli ponad mękę ziemi.