[188]ŚNIEGI SIĘ PALĄ
[190]
Ktoby-ć rzekł, iż widział,
Jako śnieg się pali,
Powiedziałbyś: „zamknąć usta
Takiemu mądrali.
Nie jest dziecko z ciebie,
A tylko chłop duży,
A potrafisz kłamać, aże
Z gęby ci się kurzy.“
Przecież ja do tego
Przyznać się nie boję,
Że widziały śnieg płonący
Żywe oczy moje:
Było to niedawno,
Co tam gadać, wczora:
Siedziałem se na mej przyzbie,
Trapiła mnie zmora.
Mroczno było, chmurnie,
Że jeno się wieszać,
Dość jest belek, a nikogo,
Coby mógł pocieszać.
Aż tu nagle widzę,
Jakaś łuna wielka;
Zapomniałem w swem zdumieniu,
Że jest sznur i belka.
[191]
Łuna się rozszerza,
Łuna ciągle wzrasta,
Czyżby w świecie gdzieś płonęły
Przeogromne miasta?
Wszystko to być może,
Świat się dziś onaczy,
Słyszę, że jest na nim dużo
Różnych podpalaczy.
Alem się pomylił,
Chwała tobie, Boże,
Dyć to tylko popodwieczerz
Zapłonęły zorze.
Słońce spać się kładzie
I chce się pochwalić,
Jakie jeszcze może ognie
Po świecie rozpalić.
I oto na wierchach,
Blisko i w oddali,
Zimny śnieg się pali.
Jak wysokie, jak szerokie,
Płynie od Murania,
Aż gdzie Osoblita,
Przez Kosistą i Świnnicę
Płacheć złotolita.
Jak rozkosznie patrzeć
W tę dal ośnieżoną,
Śniegi nawet na Giewoncie
Palą się i płoną.
[192]
Snać docna zgłupiało
Stare Giewoncisko,
Że dziś tyle bożych cudów
Zobaczył tak blisko.
A i ja patrzęcy,
Jak cud ogni wzrasta,
Zapomniałek, że gdzieś w świecie
Są ogromne miasta,
Że się mogą palić;
Zresztą znam swe cuda,
Wiem, że tak im się zapłonąć
Nie uda, nie uda.