<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Święty |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stella Landy-Feldhorn |
Tytuł orygin. | Saint’s Progress |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Jakiś żartowniś wypisał kredą wyraz „Pokój“ na trzech sąsiadujących bramach w małej uliczce naprzeciw Buckingham Pałace.
Napis ten przyciągnął oczy Jimmy Forta, kiedy utykając powracał do domu z przydługiej dyskusji w klubie. Lekki uśmiech wykrzywił jego wąskie, gładko wygolone wargi. Był jednym z tych Anglików, którzy nigdzie miejsca nie zagrzeją; młodość swą spędzają w różnych częściach świata, wśród najróżnorodniejszych konfliktów. Opalony, szczupły, prosty, jak trzcina, twardy, jak stal, cały jakby wycięty z pnia hikory, miał czaszkę i proste czoło wojownika. Należał do typu Anglików, którzy w przeciągu jednego, czy dwu pokoleń stają się typowymi Amerykanami lub typowymi mieszkańcami kolonij; a jednak każdy musiał w Jimmy Fort‘cie poznać odrazu Anglika. Choć dobiegał już czterdziestki, w rysach jego było jeszcze coś chłopięcego, jakaś dziecięca szczerość, rycerskość i zdolność do uniesień, a jego małe, spokojne, szare oczy patrzyły w życie z przekornym humorem. Nosił jeszcze mundur, choć w wojsku już z niego zrezygnowano, przyszedłszy do przekonania, że się na nic nie przyda. Postrzał nogi bowiem, który przez dziewięć miesięcy starano się uzdrowić, okazał się nieuleczalny; pracował więc teraz w ministerstwie wojny, gdzie zajmował się końmi, na których się znał. Zajęcie to nie odpowiadało mu, gdyż zbyt długo żył z najróżnorodniejszymi ludźmi, którzy nie byli ani Anglikami, ani urzędnikami, obecne więc środowisko działało mu na nerwy. W istocie życie, jakie teraz prowadził, nudziło go niemożliwie, wołałby sto razy powrócić do Francji. Dlatego też wyraz „Pokój“ wydawał mu się szczególnie dokuczliwy. Zaszedłszy do domu zrzucił mundur; nie wyzbył się bowiem dotąd głęboko zakorzenionej niechęci do tego sztywnego stereotypowego stroju; wyciągnął fajkę, napełnił ją i usiadł przy oknie.
Światło księżyca nie mogło ochłodzić rozgrzanego miasta, które zdawało się pogrążone w niezdrowym śnie — siedem miljonów śpiących ludzi w miljonie domostw. Słychać było niezamierające nigdy odgłosy. Ciasna uliczka wionęła stęchłemi wyziewami, choć lekki wietrzyk starał się osłodzić powietrze. — Niech djabli wezmą wojnę — pomyślał. — Ileżbym dal za to, żeby spać dziś pod golem niebem, a nie w tem przeklętem mieście! — Ci, którzy spali bez dachu nad głową, nie bacząc na prawa moralności, spędzili z pewnością tę noc przyjemniej; nie spadła na nich mianowicie ani kropla rosy, tak, jak żadna rosa nie chłodziła w sercu Jimmy Forta palącej udręki i nieustającej myśli: — Ta wojna! Przeklęta wojna! — W nieskończonych rzędach małych, szarych domów, w olbrzymich karawanserajach, w pałacach bogaczy, w willach i w domach czynszowych najbiedniejszych dzielnic; w urzędach publicznych, we fabrykach i na stacjach kolejowych, gdzie praca trwała nieprzerwanie całą noc; w długich szpitalach, gdzie chorzy leżeli rzędami; w obozach internowanych; w barakach, w przytułkach — nie było jednej głowy, któraby we śnie, czy na jawie mogła się oswobodzić od myśli: — Ta przeklęta wojna. — Wzrok Jimmy Forta zatrzymał się na wieży, górującej, jak senna zjawa nad dachami. Ach! Jedynie kościoły, pozbawione ludzkiej duszy, mogły być nieświadome! Ale całej reszty nawet sen nie zdoła ukoić. Tu matka wyszepcze imię syna; tam znów kupiec będzie śnił, chrapiąc, że tonie, obładowany zlotem; jakaś żona obróci się na łóżku, aby wyciągnąć ramiona — w próżnię; a ranny żołnierz zbudzi się ze snu w okopach z kroplami potu na czole; sprzedawca gazet na poddaszu zawoła przez sen ochrypłym głosem. Tysiące ludzi pozbawionych swych ukochanych rzucają się zapewne niespokojnie, starając się stłumić westchnienia; tysiące zrujnowanych patrzy przerażonym wzrokiem w czarną przyszłość. Tysiące gospodyń ślęczą nad rachunkami; tysiące żołnierzy śpią jak kłody — gdyż jutro czeka ich śmierć; a tysiące dzieci śnią o nich; tysiące prostytutek leżą w odrętwieniu dziwiąc się kolejom swego życia; tysiące dziennikarzy śpią snem sprawiedliwych. A ponad nimi wszystkimi w księżycowej poświacie myśl — ta przeklęta wojna — zawisła, jak złowróżbny kruk, łopocący skrzydłami.
— Gdyby Chrystus rzeczywiście istniał, — wpadło mu na myśl, — sięgnąłby po ten księżyc i szedłby od domu do domu po całej Europie, pisząc słowo „Pokój“ na każdych drzwiach. Ale Chrystus nie istnieje, natomiast istnieje Hindenburg i Harmsworth! — Na myśl o nich przypomniał sobie walkę byków, którą widział kiedyś w południowej Afryce. Wydawało mu się, że słyszy znowu tętent kopyt, chrapliwe ryki i chrzęst masywnych czaszek, że widzi znowu, jak rozjuszone zwierzęta z małemi, krwią nabiegłemi oczyma odskakują od siebie i nacierają ponownie. Wyciągnął z kieszeni list i odczytał go raz jeszcze przy świetle księżyca:
„Drogi Panie Fort,
„Dziś wieczór, przeglądając stare listy, znalazłam adres pańskiego Klubu. Czy wiedział Pan o tem, że jestem w Londynie? Opuściłam Steenbok pięć lat temu, po śmierci męża. Od tego czasu przeszłam bardzo dużo. W czasie walk przeciw Niemcom pracowałam w południowej Afryce jako pielęgniarka, ale powróciłam już przed rokiem, aby się tu czemś zająć. Bardzobym się cieszyła, gdybyśmy się mogli zobaczyć, o ile Pan przypadkiem jest w Anglji. Pracuję w wojskowym szpitalu w mojej dzielnicy, ale wieczory mam przeważnie wolne. Czy pamięta Pan jeszcze tę noc księżycową w czasie winobrania? Londyńskie noce nie są bynajmniej tak wonne! Lizoform! Och, ta wojna!
Zasyłam dużo serdecznych pozdrowień
— Przeszłam bardzo dużo! — O ile sobie mógł przypomnieć, Leila Lynch zawsze przeżywała bardzo wiele. Uśmiechnął się na wspomnienie werandy starego duńskiego domu w High Constanca i kobiety, siedzącej tam pod białem kwieciem jakiegoś słodko pachnącego pnączu; pięknej kobiety, z oczyma, które umiały czarować, kobiety w której sieci byłby się niechybnie zaplątał, gdyby nie był się na czas ulotnił! Dziesięć lat minęło i oto pojawiła się znowu, przywodząc z sobą świeży powiew minionych dni. Wchłaniał w siebie zapach małego listu. Że też każdy musial przemycić w liście wiadomość o swęm wojennem zatrudnieniu! Jeżeliby jej odpowiedział, napisałby z pewnością: „Od czasu jak kuleję, pracuję w ministerstwie wojny w sprawach dotyczących koni i bardzo się przy tem nudzę!“ Leila Lynch! Kobiety nie młodnieją z biegiem czasu, a przytem podejrzewał, że była starsza od niego. Pozostało mu jednak przyjemne wspomnienie jej białych ramion i zgięcia szyi, kiedy odwracała głowę, by rzucić komuś spojrzenie wielkich szarych oczu. Cała znajomość trwała zaledwie pięć dni — ale zdołali dużo pomieścić w tych pięciu dniach, jak to często bywa w podróży po obcych krajach. Epizod ten był, jak owe zielone, niebezpieczne, zarosłe mchem bagna, jakie często spotyka się podczas polowania na bekasy; wstąpić na takie miejsce — znaczy zapaść się w ziemię conajmniej po szyję. No, teraz nie groziło żadne niebezpieczeństwo, skoro mąż jej umarł — biedak! W obecnej chwili, kiedy każdy poświęcał czas wyłącznie służbie dla kraju, byłoby bardzo przyjemnie spędzić kilka godzin w jej towarzystwie i nabrać w ten sposób nowych sił do pracy. — Jakimi oszustami jesteśmy wszyscy — pomyślał. — Gdyby tak ktoś brał na serjo to, co wyczyta w gazetach i w przemówieniach, mógłby uwierzyć, że nikt nie myśli o niczem innem, tylko w jaki sposób dać się zabić dla dobra przyszłości! Upijamy się słowami. Ciekaw jestem, z jakiemi minami zbudzimy się pewnego pięknego poranka, kiedy zobaczymy, że rozsłoneczniony pokój zagląda do naszych okien! Ach, żebyśmy już tylko doczekali się tego; gdybyż nam już było wolno cieszyć się znowu życiem! — Spojrzał na księżyc. Tonął już i rozpływał się w półmrokach świtu. W pierwszych brzaskach dnia widać było wozy z wodą i zamiataczy ulic; pod okapami dachów zaświergotały wróble. W szarzejącym mroku miasto ukazywało dziwnie obce oblicze. Z zamkniętemi okiennicami wydawało się opuszczone, jak Babilon. Jimmy Fort wytrząsnął tytoń z fajki i poszedł spać.
Leila Lynch, powracając ze służby w szpitalu, postanowiła odbyć godzinną przechadzkę, zanim pójdzie do domu. Miała dwie sale pod opieką i z reguły brała tylko dyżury dzienne; jakieś drobne wydarzenie spowodowało, że wyznaczono jej tę nadprogramową służbę. Po 18 godzinach w szpitalu wyglądała naturalnie bardzo źle, a może właśnie przez to najkorzystniej. Policzki jej były blade, koło oczu ukazywały się drobne zmarszczki, zwykle niewidoczne. Twarz ta kojarzyła w sobie w zadziwiający sposób miękkość z hartem. Oczy, nieco pełne wargi i blade policzki były z natury łagodne, ale wyraz ich zaostrzało opanowanie wewnętrzne, jakie wytwarza się w kobietach, które w życiu są zdane na własne siły i — świadome swej piękności — pragną ją utrzymać wbrew niszczącym usiłowaniom Czasu. Było też dużo przeciwieństw w jej postaci, gdyż gorset nadawał jej miękko modelowanym kształtom zbyt ostre linje. Idąc w półmroku przez opustoszałe ulice w długim, niebieskim, niezapiętym płaszczu, wykręciła kapelusz na palcu tak, że poranny wietrzyk mógł swobodnie wichrzyć jej jasno bronzowe, lekko przyfarbowane włosy. Choć nie mogła na siebie popatrzeć, była zadowolona ze swego wyglądu, kiedy tak mijała falującym krokiem samotne drzewa i domy. Szkoda tylko, że nikt jej nie mógł podziwiać podczas godzinnej blisko przechadzki po Regent Parku, gdy tak szła, pogrążona w rozmyślaniach i śledziła z radością barwy powracające na świat, jakby były przeznaczone wyłącznie dla niej.
Leila Lynch była zdecydowanie swoistym typem, a życie jej było pod pewnemi względami bardzo interesujące. Jako młoda dziewczyna rozgrzewała niejedno serce, nie mówiąc już o sercu swego kuzyna Edwarda Piersona. Jako osiemnastoletnia panna wyszła z szalonej miłości za młodego przystojnego urzędnika cywilnego w Indjach, nazwiskiem Fane. Po dwunastu miesiącach miłość obojga wypaliła się docna. Potem zaczął się pięcioletni okres zgryźliwości, nudów, wzrastającego cynizmu, przerywany coraz częstszemi wyjazdami wypoczynkowemi do Simla i do domu, dla poratowania zdrowia, zagrożonego przez gorący klimat. Wszystko to skończyło się naturalnie nową szaloną miłością do oficera strzelców Lyncha. Nastąpił rozwód i powtórne zamążpójście, następnie wojna boerska, w której Lynch został ciężko ranny. Leila udała się do niego i pielęgnowała go tak długo, póki nie powrócił choć w połowie do dawnego, krzepkiego zdrowia; jako dwudziestoośmioletnia kobieta zaczęła z nim nowe życie na farmie, położonej w głębi południowej Afryki. Tak przeszło dalszych dziesięć lat, spędzonych poczęści na samotnej farmie, poczęści w starym duńskim domu w High Constanca. Lynch nie był złym człowiekiem, ale jak większość żołnierzy starej Armji, nie posiadał ani krzty poczucia estetycznego. A na nieszczęście Leili bywały w jej życiu momenty, w których poczucie estetyczne wydawało jej się rzeczą niezbędną. Starała się pokonać tę swoją słabość — i drugą słabość — zbyt wielką przyjemność, jaką jej sprawiała adoracja mężczyzn. Mimo to jednak zdarzały się okresy, w których jej usiłowania nie były zbyt owocne. Znajomość z Jimmy Fortem datowała się właśnie z takiego okresu, i już wtedy, gdy nagle odjechał do Anglji, miała dla niego dużo serdeczności. Jeszcze teraz wspominała go z przyjemnością. Zanim jeszcze Lynch umarł, owe „okresy“ przerwała na czas dłuższy fala powracającego uczucia dla chorego człowieka, z którym związała swe życie wśród romantycznych okoliczności rozwodu. Lynch nie nadawał się naturalnie na farmera tak, że po jego śmierci nie zostało jej nic, prócz własnego, stałego dochodu stu pięćdziesięciu funtów rocznie. Fakt, że w przyszłości zdana była na to, aby jako trzydziestoośmioletnia kobieta zarabiać prawie że na całe swoje utrzymanie, zatrwożył ją tylko na chwilę, była bowiem prawdziwie dzielnym człowiekiem. Miała wrażenie, jak wiele osób, które bawią się w amatorskie przedstawienia, że posiada talent aktorski; po dłuższych trudach doszła jednak do przekonania, że jedynie jej głos i świetnie zachowane nogi znajdowały uznanie w oczach krytycznych dyrektorów teatrów i publiczności południowej Afryki. W ciągu trzech lat pełnych przygód starała się stawić czoła losowi, wykorzystując te dwie zalety pod przybranem nazwiskiem. Przy tem wszystkiem potrafiła zachować pewną kulturalną wytworność obejścia, a sposób jej życia był o wiele uczciwszy, niżby go sobie umiała stworzyć niejedna bardziej od niej dystyngowana dama w jej położeniu. Nigdy przynajmniej nie rozwodziła się żałośnie nad „smutną zmianą warunków materjalnych“, a jeśli nawet jej życie w tym okresie było trochę rozwiązłe i mieściło w sobie conajmniej trzy epizody miłosne, było ono jednak bezsprzecznie bardzo ludzkie.
Dzielnie przyjmowała uśmiechy i niepowodzenia losu, umiała się zawsze zabawić i nauczyła się współczuć z twardą dolą bliźnich. Po pewnym czasie poczuła się jednak śmiertelnie zmęczona. Kiedy wojna wybuchła, Leila przypomniała sobie, że była dobrą pielęgniarką; wróciła do swego dawnego nazwiska i zmieniła zawód. Dla kobiety która lubiła się podobać mężczyznom i być przez nich podziwianą, zajęcie pielęgniarki podczas wojny posiadało pewien urok; teraz jeszcze po dwóch latach sprawiało jej przyjemność, gdy pozostający pod jej opieką żołnierze odwracali głowę, aby patrzeć na nią, kiedy przechodziła koło ich łóżek. Twarda szkoła życia nauczyła ją jednak zupełnego panowania nad sobą, a choć nawet tetrycy i purytanie ulegali jej urokowi, wiedzieli dobrze, że ma lat czterdzieści trzy. Żołnierze lubili ją wszyscy, praca szpitalna sprawiała jej mało kłopotu. Wojna nie wywoływała w niej zbyt głębokich refleksyj, wyznawała bowiem nieskomplikowany patrjotyzm, powszechny w klasie społecznej, z jakiej pochodziła. Ojciec jej był marynarzem, pierwszy mąż urzędnikiem, drugi żołnierzem; żadne abstrakcyjne rozmyślania nie komplikowały w niej zagadnień wojny. Ojczyzna przedewszystkiem! A choć przez owe dwa lata pielęgnowała tyle młodych pokaleczonych ciał, uważała to poprostu za swą codzienną pracę i obdarzała współczuciem każdego żołnierza z osobna, nie zaprzątając sobie głowy jakiemś ogólnem uczuciem żalu nad niepotrzebną zagładą tylu istot ludzkich. Tak, pracowała doprawdy ciężko, spełniała, „co do niej należało“; ale od jakiegoś czasu czuła, że budzi się w niej znowu ta dawna nieuchwytna tęsknota za „życiem“, za radością, za czemś więcej, niż bierny podziw, którym ją darzyli jej żołnierze. Owe stare listy — sam fakt, że je przeglądała, był niechybną oznaką tych nieuchwytnych pragnień. Spotęgowały w niej uczucia żalu, że Życie omijało jej drogę, choć była jeszcze ponętną kobietą. Tyle lat spędziła poza Anglją i taka była zapracowana od chwili powrotu, że niewiele zostało nici, do którychby mogła nawiązać. Dwa listy z pośród tej małej spuścizny przeszłości, tak bardzo różne, rozbudziły w niej sentymentalne pragnienia:
Exiturus (sic) te saluto. Poczta morska zawiezie Ci te słowa pożegnania. Jeżeli mam być szczery, to muszę wyznać, że mi strasznie przykro odjeżdżać z południowej Afryki. Zpośród wszystkich wspomnień, wspomnienie ostatnich dni będzie najtrwalsze. Winobranie w Constanc‘y i Pani śpiewająca: „Gdybym być mogła rosą srebrzystą“. Jeśli kiedykolwiek Pani i mąż Jej wybierzecie się do Anglji, proszę mi dać znać, a będę się starał odwdzięczyć tam choćby w części za najszczęśliwsze pięć dni, jakie spędziłem u Państwa.
W pamięci została jej twarz bardzo opalona, wysoka, smukła postać i jakaś bijąca z niej rycerskość. Jakże wyglądał teraz po dziesięciu latach? Posiwiały, żonaty, z kupą dzieci? Jak okropną rzeczą jest czas! A mały, żółty liścik kuzyna Edwarda. Mój Boże! Pisał go dwadzieścia sześć lat temu, zanim został proboszczem, zanim się ożenił. Świetny tancerz, prawdziwie muzykalny, dziwak, miły chłopak, serdecznie oddany, strasznie wrażliwy, a jednak płonął w nim jakiś ukryty ogień.
„Po naszym ostatnim tańcu odszedłem. Nie mogłem wrócić na salę. Udałem się wdół ku rzece i szedłem wzdłuż brzegu. Cudownie było, na wszystkiem leżały szare opary mgły, drzewa szeptały, a krowy wyglądały, jak święte; szedłem i myślałem o Tobie. Jakiś wieśniak wziął mnie za warjata, widząc mój wieczorowy strój. Droga Leilo, taka piękna byłaś wczoraj i tak cudnie się z tobą tańczyło. Mam nadzieję, że nie jesteś zbyt zmęczona i że Cię będę mógł niedługo zobaczyć.
A potem odszedł i został proboszczem i ożenił się i był od piętnastu lat wdowcem. Pamiętała, że żona jego umarła na krótko zanim ona sama odjechała do południowej Afryki w tym pełnym upokorzeń okresie jej życia, kiedy rozwodem tak bardzo wzburzyła rodzinę. Biedny Edward, doprawdy najmilszy z jej kuzynów! Właściwie jedyny, z którym miałaby się ochotę zobaczyć. Musiał być dziś bardzo stary, bardzo dobry, bardzo na miejscu!
Leila okrążyła już prawie cały Regent Park szerokim lukiem. Słońce zaczęło się ukazywać z za domów, nie słychać było jednak jeszcze żadnego odgłosu ulicznego ruchu. Pochyliła się nad grzędą heliotropów i długo i z rozkoszą wchłaniała w siebie zapach kwiatów. Nie mogła się powstrzymać od zerwania jednej gałązki i wdychania jej woni. Zbudziła się w niej nagła tęsknota za miłością i targała każdym jej nerwem. Stała tak chwilę drżąca, z oczyma nawpół zmrużonemi, trzymając ciągle przy twarzy bladoliljowy nawpół rozkwitły kwiat. Potem rzuciła okiem na zegarek w branzoletce i zaczęła spiesznie iść w kierunku domu, aby się położyć, gdyż była już czwarta, a w południe miała znów objąć dyżur. Ach ta wojna! Była zmęczona. Gdyby się to wszystko już raz skończyło, gdyby już znów wolno było żyć!...
Gdzieś w stronie Twickenham tonął księżyc; gdzieś w stronie Kentish Town słońce wzbijało się w górę, zaturkotały koła, a siedem miljonów śpiących w miljonie domów zbudziło się z rannego snu do tej samej myśli.