<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Święty |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze „Rój” |
Data wyd. | 1933 |
Druk | Sp. Akc. Zakł. Graf. „Drukarnia Polska“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Stella Landy-Feldhorn |
Tytuł orygin. | Saint’s Progress |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Noel stała nad brzegiem rzeki Wye, wśród kwitnących śliw; ułożyła właśnie dzieciątko w hamaku i zaczęła czytać list:
„Moja Najdroższa Nolli,
„Teraz, kiedy jesteś już znowu zupełnie zdrowa, czuję, że nadeszła właściwa pora, abym ci wskazał, co uważam za swój obowiązek w tej przełomowej chwili twego życia. Ciotka i wuj zaofiarowali się w niesłychanej dobroci serca zaadoptować Twego chłopczyka. Wiedziałem już od jakiegoś czasu, że noszą się z tym zamiarem i myślałem o tem dzień i noc przez szereg tygodni. Z towarzyskiego punktu widzenia, byłoby to niewątpliwie najlepsze wyjście. Ale ta sprawa sięga głębiej. Przyszłość naszych dusz zależy od stanowiska, jakie obieramy wobec skutków naszego postępowania. I jakkolwiek bolesne i doprawdy straszne są owe skutki, czuję, że możesz osiągnąć prawdziwy spokój duszy jedynie przez pokorne poddanie się losowi. Proszę Cię, zastanawiaj się dokładnie i tak długo, aż osiągniesz jakąś pewność, która zadowoli Twoje sumienie. Jeżeli postanowisz, jak w to wierzę, wrócić do mnie z Twoim chłopczykiem, zrobię co tylko będzie w mojej mocy, aby Cię uczynić szczęśliwą i będziemy znosić razem wszystko, co nam przyszłość złego, czy dobrego przyniesie. Spełnienie tego, czego sobie Twoja ciotka i wuj w dobroci serca życzą, pozbawiłoby Cię wkońcu mojem zdaniem tej mocy ducha i wewnętrznej pogody, która z woli Bożej jest jedynie udziałem ludzi spełniających swój obowiązek i starających się dzielnie naprawić popełnione błędy. Ufam Ci, moje drogie dziecko.
„Twój kochający Cię zawsze całem sercem
Przeczytała list ponownie i spojrzała na swe dzieciątko. Tatuś był skłonny przypuszczać, że rozstałabym się dobrowolnie z tem cudownem stworzonkiem! Słońce padało przez sieć kwitnących gałęzi na zawiniątko w hamaku, okrywając je kołderką utkaną z jaskrawych plam i dotknęło noska i usteczek dziecka tak, że dziecko kichnęło. Noel zaśmiała się i przytuliła wargi do twarzyczki maleństwa. — Zostawić ciebie! — pomyślała: — O, nie! A szczęśliwa będę i tak; nikt mi tego nie zdoła zabronić.
W odpowiedzi na list odpisała poprostu, że wróci i w tydzień później wyjechała ku rozpaczy wuja i ciotki. Stara niania pojechała również. Jak dotąd Thirza doglądała i pilnowała wszystkiego tak starannie, że dopiero po powrocie do domu Noel uświadomiła sobie w pełni swe położenie.
Gracja została przeniesiona do szpitala w Londynie i mieszkała teraz w domu. Na przyjazd siostry przyjęła nową służbę; a choć było ulgą dla Noel, że nie musi się spotykać z dawnymi domownikami, jednak wyraz zaciekawienia na tych nieznanych twarzach sprawiał jej wyraźną przykrość. Rano w dzień wyjazdu z Kestrel ciotka weszła do jej pokoju podczas gdy Noel się ubierała i wsunęła na trzeci palec jej lewej ręki wąską, złotą obrączkę.
— Zrób to dla mnie Nolli i noś go, skoro już odjeżdżasz; poco głupi ludzie, którzy nic o tobie nie wiedzą, mają się nad tobą zastanawiać?
Noel nie odpowiedziała nic, pomyślała tylko: — Jakie to wszystko głupie! — Ale teraz, kiedy nowa służąca nalewała jej gorącą wodę do mycia, spostrzegła nagle, że okrągłe, błękitne oczy dziewczyny szukały jakby odruchowo jej ręki. A więc ten mały, złoty krążek miał straszliwą moc! Zdjął ją wstręt. Całe życie wydawało jej się nagłe zbiorowiskiem pustych form i pozorów. A więc każdy będzie patrzył na ten mały pierścionek, a ona ukrywa się przed nimi, jak tchórz! Kiedy została znowu sama, zsunęła obrączkę i położyła ją na umywalni w świetle słońca. Więc tylko to małe lśniące metalowe kółeczko, ten mały żółty pierścień ma stać pomiędzy nią, a wrogą wzgardą świata! Wargi jej drżały. Wzięła obrączkę i podeszła do otwartego okna, by ją wyrzucić. Nie uczyniła tego jednak; ogarnęła ją nagła niepewność i bezradność — zaczęła sobie powoli uświadamiać okrucieństwo życia. Usłyszała pukanie i pobiegła z powrotem do umywalni. Weszła Gracja.
— Obejrzałam go sobie — rzekła miękkim głosem. — Całkiem podobny do ciebie, Nolli, tylko nosek ma inny.
— Prawie wogóle go jeszcze niema. Ale prawda, że ma bystre oczka? Zdaje mi się, że są cudne. — Podniosła obrączkę wgórę: — Co mam z tem zrobić, Gracjo?
Gracja zaczerwieniła się:
— Noś to. Nie widzę, dlaczego obcy ludzie mają wiedzieć. Zdaje mi się, że powinnaś to zrobić dla dobra tatusia. Pomyśl o parafji.
Noel wsunęła obrączkę zpowrotem na palec:
— Czy tybyś go nosiła?
— Nie wiem. Myślę, że tak.
Noel zaśmiała się nagle.
— Staję się cyniczna; czuję to. Jak tatuś wygląda?
— Bardzo szczupły; pan Lauder wrócił znów na krótki czas z frontu i wyręcza go trochę.
— Czy tatuś jeszcze ciągle bardzo się o mnie martwi?
— Cieszy się strasznie, żeś przyjechała; mówi o tobie tak samo serdecznie, jak zawsze.
— Tak — szepnęła Nolli. — To jest właśnie najokropniejsze. Byłam zadowolona, że go nie zastałam przy przyjeździe. Czy powiedział komu o tem?
Gracja potrząsnęła przecząco głową.
— Nie mam wrażenia, żeby ktokolwiek wiedział; chyba może kapitan Fort. Był u nas kiedyś w nocy i jakoś...
Noel zarumieniła się.
— Leila, — rzekła z niezbadanym wyrazem twarzy. — Czyś ją widziała?
— Byłam u niej z tatusiem w zeszłym tygodniu — tatuś ją lubi.
— Jej prawdziwe imię jest Delilah, jak wiesz. Wszyscy mężczyźni ją lubią. A kapitan Fort jest jej kochankiem.
Gracja stanęła, jak wryta. Noel mówiła czasem rzeczy, które wywoływały w Gracji wrażenie, że ona właśnie jest młodsza od siostry.
— Mówię ci, że tak jest — ciągnęła Noel dalej twardym głosem. — To nie jest zwykła przyjaźń; takie, jak ona, nie mają nigdy przyjaciół, tylko kochanków. Dlaczego przypuszczasz, że on wie o mnie?
— Kiedy się o ciebie pytał, wyglądał tak...
— Aha, znam ten jego wyraz twarzy; ma go zawsze, gdy mu kogoś żal. Niech sobie wie, nie zależy mi na tem. Czy Monsieur Lavendie był u nas ostatnio?
— Tak; robi wrażenie strasznie nieszczęśliwego.
— Jego żona narkotyzuje się.
— Och, Nolli! Skąd wiesz?
— Widziałam ją raz; jestem tego pewna; czułam zapach narkotyku; a przytem ma błędny wzrok i szklane oczy. Jeżeli Lavendie chce, może mnie teraz malować. Przedtem nie chciałam mu pozować. Czy on wie?
— Naturalnie, że nie.
— A jednak musi coś wiedzieć; Lavendie ma zdaje się zdolność jasnowidzenia. Ale on może raczej o tem wiedzieć, niż ktokolwiek inny. Czy portret tatusia jest dobry?
— Wspaniały, choć jakoś dziwnie bolesny.
— Zejdźmy na dół; chciałabym zobaczyć.
Portret wisiał w salonie. Zdecydowanie nowoczesny styl malowidła odbijał ostrym kontrastem od staromodnego pokoju dziwnie sztywnego i bez życia. Czarna postać, dotykająca długiemi, blademi palcami jeszcze bledszych klawiszy, była wprost zatrważająco żywa. Twarz zwrócona en trois quarts do patrzącego, wzniesiona była w górę, jakby w natchnieniu, a rozmarzone i nic nie widzące oczy spoczywały na portrecie dziewczyny zawieszonym w głębi nad fortepianem.
— To sprawia twarz tej dziewczyny — rzekła Gracja, kiedy tak stały czas jakiś, przyglądając się obrazowi.
— Nie — rzekła Noel, — to wyraz jego oczu.
— Ale czemu wyszukał właśnie taką okropną, ordynarną dziewczynę? I jaka ona przytem pełna życia! Zdaje się, że za chwilę zawoła: Vivat!
— Biedny tatuś! Rzeczywiście. To jest właściwie ogromnie smutne.
— To obraza — rzekła Gracja z uporem.
— Nie. Ale to boli. Tatuś — jest zawsze — zawsze trochę nieobecny.
Gracja ujęła rękę siostry i uścisnęła ją mocno.
— Czy chcesz, żebym została z wami przy kolacji, czy też wolisz być z nim sama? Mogę z łatwością upozorować moją nieobecność.
Noel potrząsnęła przecząco głową:
— Ucieczka nie przyda się na nic. Chciał żebym przyjechała, więc mnie ma. Czemu tego żądał? To będzie straszne dla niego.
Gracja westchnęła:
— Robiłam, co w mojej mocy, ale odpowiadał mi zawsze: — Myślałem o tem już tak długo, że nie zdołam więcej. Czuję tylko, że najtrudniejsza droga jest najlepsza. Tych, co znoszą los z odwagą i pokorą, czeka miłosierdzie i przebaczenie.
— Nieprawda, — rzekła Noel.
— Tatuś jest święty i nie widzi, co się wokół niego dzieje.
— Tatuś, tatuś jest święty. Ale człowiek musi myśleć sam za siebie, musi poprostu. Nie mogę już wierzyć w to, w co on wierzy; a ty, Nolli?
— Nie wiem. Kiedy przechodziłam to wszystko, modliłam się, ale nie wiem, czy szczerze wierzyłam. Właściwie wszystko mi już jedno.
— A mnie to bardzo dręczy, — rzekła Gracja. — Chcę prawdy.
— Nie wiem, czego ja chcę, — rzekła Noel powoli, — pozatem, że czasem chcę — żyć pełną piersią!
Obie siostry umilkły, patrząc na siebie w zdziwieniu.
Wpadło Noel na myśl włożyć tego wieczora jaskrawo błękitną suknię. Na szyi zawiesiła stary metalowy bretoński krzyżyk, który kiedyś należał do jej matki. Kiedy skończyła się ubierać, weszła do dziecinnego pokoju i stanęła obok kołyski dziecka. Stara niańka, siedząca przy chłopczyku, wstała natychmiast i rzekła:
— Żabusia śpi, aż miło. Zejdę na dół i napiję się herbaty, proszę wielmożnej pani i wrócę na górę jak usłyszę gong. — W sposób właściwy ludziom, których zadaniem jest zastosowywanie się do sytuacji, jakie inni dla nich tworzą, a nie samodzielne działanie, stara niania wmówiła sobie, że Noel jest w istocie wojenną wdową. Znała prawdę dokładnie, gdyż krótkotrwały, a gorący romans w Kestrel rozwijał się w jej oczach. Uczucie litości zacierało jednak owe wspomnienia, tak, że umiała sobie z łatwością wyobrazić ślub, który byłby się niechybnie odbył i który powinien się był odbyć, starała się też, aby i inni w to mogli uwierzyć. Upraszczało to sprawę i czyniło ją naturalniejszą, a ponadto przywracało „jej“ dzieciątku należny mu szacunek. Poszła nadół na filiżankę herbaty myśląc: — Istny obrazek — moja pani i maleństwo — niech Pan Bóg ma oboje w swej opiece; taka śliczna mała mamusia, sama jeszcze dziecko, jak Boga kocham.
Noel stała kilka minut nieruchomo w półmroku, zapatrzona w twarzyczkę śpiącego dziecka; kiedy podniosła wzrok, ujrzała w lustrze odbicie ciemnej postaci ojca przy drzwiach. Słyszała, że oddychał ciężko, jakby się zmęczył wchodząc na schody; posunęła się do wezgłowia kołyski, położyła na niej rękę i zwróciła twarz ku ojcu. Podszedł bliżej i stanął obok niej, spoglądając w milczeniu na dziecko. Widziała, jak zakreślił nad niem w powietrzu znak krzyża i jak wargi jego poruszały się, szepcząc słowa modlitwy. Miłość do ojca i bunt przeciw niepotrzebnemu wstawiennictwu za jej wspaniałem dzieciątkiem walczyły tak gwałtownie w sercu Noel, że łzy zaczęły ją dusić w gardle; była szczęśliwa, że ojciec nie może dostrzec jej oczu w mroku. Potem ujął jej rękę i podniósł ją do ust ciągle jeszcze bez słowa, a Noel też nie mogła w żaden sposób wydobyć z siebie głosu. W milczeniu ucałował jej czoło; nagle zbudziło się w Noel gwałtowne pragnienie, by pokazać ojcu, jaka dumna jest ze swego dziecka i jak je kocha. Dotknęła palcem rączki maleństwa. Delikatne, śpiące paluszki rozwinęły się, jak mały anemon wodny i zamknęły się wokół jej palca. Słyszała, jak ojciec westchnął głęboko; widziała, jak obrócił się szybko i wyszedł cicho z pokoju.
Stała dalej bez ruchu, powstrzymując oddech, podczas, gdy rączka dziecka ściskała jej palce.