[304]ZBIGNIEW MORSZTYN.
ŻALE ŻOŁNIERSKIE.
(Z POEMATU: „VOTUM“).
Prawdać, że żywot zda się być przystojny
Służyć żołnierską i pilnować wojny,
Miłej ojczyźnie z własnej krwie ofiary
Przynosić w dary.
Ale to jabłko sodomskiej krainy,
Z wierzchu pozorne, a wewnątrz perzyny
I szczery popiół, że, kto go skosztuje,
Każdy wypluje.
Minąwszy biedy rozliczne, — ach, i te
I z serc kamiennych czasem łzy obfite
Toczą! — klnie drugi, że go kiedy miła
Matka zrodziła.
Gdyć się być przyda w ciężkiem oblężeniu
A już na wszytkiem zejdzieć pożywieniu,
Zjesz mysz, zjesz kotkę, zjesz z głodu ciężkiego
I psa zdechłego.
Często i w polu bywa, że, suchara
Pogryższy tylko, drugi już jak mara,
Nie człowiek, ale straszydło człowiecze
Ledwo się wlecze.
Rzucą się w wojsko choroby straszliwe,
Aż i powietrze czasem zaraźliwe,
A to najbardziej w owe nieprzyjemne
Pluty jesienne.
Że, choć nie widzą i nieprzyjaciela,
W kompucie się ich nie doliczą wiela,
Że się i całe wojska, choć próżnują,
W szczęt zruinują....
Gdyś zdrów a przyjdzie jechać na podsłuchy,
Choć cię wskroś prawie mróz przejmuje suchy,
[305]
Choć cię deszcz z śniegiem, w same siekąc oczy,
Do szczętu zmoczy.
Trwaj przecię i stój, bo, jak ruszonego
Z pierwszego miejsca albo zdrzymanego
Najdzie cię strażnik a powieć trzy słowa,
Toć spadnie głowa.
Będzieszli też stał i na dniowej straży,
źle cię deszcz zmoczył, lepiej cię wysmaży
Słońce, gdy ziem ognistemi koły
Pali w popioły.
Ach! Wtenczas, pomnę, gdy się nam trafiało
Potykać, jako gardło usychało,
Jako już dusza była na ramieniu
W ciężkiem pragnieniu....
A kiedy przyjdzie do walnej potrzeby,
Niech kto przysięga, nie uwierzę, żeby
Pod kolany mu, lub wiele lub mało,
Zadrżeć nie miało.
Śmierć przed oczyma lata, gdy się szyki
Straszne mieszają, brzmią nieba okrzyki,
Świata nie widać, dzień z nocą zrównany,
Z piaskiem zmieszany.
Tak rzeki szumią, kiedy z gór spadają,
Tak wiatry, kiedy drzewa wywracają,
Tak huczy, nagłym wichrem poruszone,
Morze szalone.szalone,
Tak niebo trzaska, gdy straszne powodzi
Z gradem spadają, a piorun ugodzi
W zamek wyniosły lub w dąb zastarzały
Lub w morskie skały.
W takowym razie, chocieś sławy chciwy,
Choć masz dość serca, choć koń natarczywy,
Próżno w nim, próżno w inszym tam rynsztunku
Szukasz ratunku.
[306]
Gdy ci nie będzie sam Pan Bóg łaskawy,
Nietylko żadnej nie nabędziesz sławy,
Lecz czasem hańby, sam nie zwiesz, jak snadnie
Serceć upadnie,
Że cię ustraszy list, wiatrem ruszony,
I marnie pierzchać będziesz, wylękniony,
Potem nie będziesz śmiał nikomu w czoło
Pojrzeć wesoło.
Lub też w potrzebie broń nieuchroniona
Od głowy twojej oddzieli ramiona,
Lub cię podepcą, z konia zwalonego,
Napół żywego.
Choć cię też z ciężkim uprowadzą razem,
Zadanym kulą lub bystrem żelazem,
Będziesz kaleczał, będziesz nieszczęśliwy
Chodził, trup żywy.
Jeśli w ostatku na tę przyjdziesz dolą,
Że się w pogańską dostaniesz niewolą,
Pójdziesz, nieboże, od okrutnej ręki
Na ciężkie męki,
Że sobie, z gorzkim steskniwszy żywotem,
Śmierci pożądać będziesz, by z kłopotem
Rozłączyła cię, gdy na gallijony
Będziesz kupiony.
Lub, choćbyś na swej nie szwankował głowie,
Kiedy utracisz prawie wszytko zdrowie,
Gdyć wszytkie życia odejmą sposoby
Gorsze choroby,
Nieraześmy się tego napatrzyli,
W co się żołnierze dobrzy obrócili,
Gdy od Zbaraża, Kamieńca, Sokala,
Szli do szpitala.
Chociaż prosili, choć supplikowali,
Choć swe kajdany pod nogi rzucali,
[307]
To tylko słowy ich pożałowano
A nic nie dano.
Takim to tylko dają dziś daniny,
Co sobie piżmem pudrują czupryny;
Ci to daniny, jak psi flak, łapają,
Tych tu kochają.
A ty, nieboże, chocieś już ćwiczyznę
Niejedną spędził, służąc za ojczyznę,
Chocieś ostatni ząb wyłamał stary,
Głodząc suchary:
Już, jak za płachtą, tak za portiriją
Stój za tą i za inszą okaziją,
Tak wiele weźmiesz, jako ci pobrali,
Co tu stawali....
Wszytkieby jednak, wszytkie mówię, były
Znośniejsze biedy, choćby się sprzykrzyły, —
Jeszcze ci, co są na tak gorzkim chlebie,
Nie będą w niebie.
Bo to rzecz pewna, niech kto, co chce, mówi,
Kto wiadom a da miejsce rozumowi,
Niech przyzna, jeśli żołnierz który żywy
Był sprawiedliwy....
O, jakie płacze, jakie narzekania,
Jakie za nimi idą przeklinania,
Które samego dosięgają nieba:
Że miasto chleba
Łzami ludzkiemi napełniają wozy,
Któremi swoje taborzą obozy;
Stąd też częstokroć przywodzi Bóg na nie
Ciężkie karanie....
Dlatego znowu już was żegnam, moje
Wojska, obozy, szyki, krwawe boje,
Żegnam cię, pole, witam, spracowany,
Domowe ściany....
|