Żyd: obrazy współczesne/Tom II/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Żyd
Podtytuł Obrazy współczesne
Wydawca Jan Konstanty Żupański
Data wyd. 1866
Druk Czcionkami M. Zoerna
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W czasie dosyć długiego opowiadania Jakóba, milczeli wszyscy słuchając; wrażenia były różne, malowały się one na twarzach przytomnych uśmiechami, powagą, wreszcie znudzeniem i niecierpliwością, ale gdy skończył, wszyscy niezmiernie gorąco dziękować czuli się obowiązani.
Powoli zarzuty z różnych stron odzywać się poczęły.
— Wiele w tém poetycznych fantazyi, rzekł Henryk.
— Tak jest, odpowiedział Jakób, ale każdy wiek osadzając drogie kamienie w arce podań, stara się nadać im blask, aby niemi swe bogactwo, dostatek i charakter oznaczył. Legendy tworzą się na obraz i podobieństwo narodu.
— Ja legend nie lubię, ozwał się inny, to są zmyślenia.
— Tak są to zmyślenia, rzekł broniąc się Jakób, ale prawda historyczna nie większéj jest wagi nad prawdę podaniową, która poświadcza ducha. Dzieje opisują fakta, legenda daje ich pojęcie. Nie mniéj maluje wiek to co człowiek mówi, nad to co czyni.
— Jakoś te dzieje dzikich prześladowań dziś wydają się nieprawdopodobne, mówił trzeci.
— Mogą się przecie powtórzyć z największemi szczegółami dziś jeszcze.
— O! dziś!!
— Tak, odparł Jakób — czy na nas czy na innym narodzie; zemsta dzika upojonego zwycięzcy zawsze idzie jednemi drogami. Za Nerona, Domicyana, Trajana, Hadryana... czy za... Niedokończył, uśmiechano się niedowierzająco.
— Ależ przecie w XIX. wieku!!
— W XIX. wieku! wzdychając rzekł Jakób, utinam sim falsus vates!
— Ale pan nam, przerwała piękna Muza, winieneś przecie coś weselszego, przystępniejszego dla nas... coś z literatury hebrajskiéj.
— Nie trudnoby mi znaleść, odezwał się Jakób, ciężki tylko wybór z tych opowiadań, legend i niekiedy bardzo dowcipnych talmudycznych przypowieści.
— Posłuchajmy!
Jakób przewrócił kilka kart i począł:
— Rabbi Gamaljel rozmawiał raz z pewnym książęciem pogańskim o stworzeniu niewiasty, które mu opisał tak jak ono stoi w księgach biblijnych.
Wysłuchawszy książe się odezwał:
— Mój kochany, pan Bóg wasz był więc poprostu złodziejem; jakże napadł tego biednego Adama we śnie i wychwycił mu — żebro.
Przytomną rozmowie była młoda córka Gamaljela.
— Pozwól, szepnęła mu do ucha... żebym ja mu odpowiedziała.
Rabbi skinął że się zgadza; a dziewczę poczęło nagle żałośliwie narzekać biegając i zbliżyło się ku księciu.
— Panie! zawołała — proszę was o sprawiedliwość!
— Cóż się to stało? spytał książe.
— A! niegodziwą popełniono u nas kradzież, odpowiedziała dziewczyna — wsunął mi się złodziej do domu i ukradł czaszę srebrną, na miejscu jéj zostawując — złotą.
— A cóż to za uczciwy złodziej! zawołał książe, bodaj się tylko tacy trafiali.
— Otoż takim nasz Bóg jest złodziejem, rzekła dziewczyna — wziął on Adamowi część ciała jego, ale mu dał w zamian piękną niewiastę.
— Dobrześ rzekła, odpowiedział książe — ale bądź co bądź, mógł to uczynić otwarcie, nie kryjąc się z tem, byłoby to ze wszech miar lepiéj.
Po chwili dziewczę się odezwało:
— Książe pozwolisz mi tu przynieść kawałek surowego mięsa?
— Dobrze! rzekł zdziwiony poganin.
Natychmiast podano mięsiwo, dziewczę zabrało się do krajania, siekania i gotowania go w oczach coraz bardziéj zdziwionego księcia. A gdy było gotowém, prosiło aby jadł.
— Moja kochana, zawołał książe usuwając potrawę, wiem ja że to się tak zawsze z mięsem robić zwykło, ale gdy na te przygotowania patrzę, już się pożywać odechce.
— Otoż panie, odparła dziewczyna, tak właśnie począł Bóg z Adamem. Nie wiem czyby mu w smak było, gdyby w oczach jego tworzył kobietę. (Talmud — Sanhedrin 39. a.)
Wszyscy się śmiać poczęli, chociaż widocznie dowcip dziewczęcia jakoś niebardzo wytwornemu towarzystwu naiwnością swą przypadł do smaku.
— Talmud, mówił daléj Jakób, wie nawet dla czego nie z rąk, nie z nóg, nie z oczów, nie z ust utworzoną była Ewa.
— Daj pokój temu, przerwał Henryk pocichu, słyszę dobijanie się jakieś do drzwi, ktoś się domaga wnijścia, rzućmy te Talmudy.
— Toż pewnie nie obcy, co to nam szkodzi? spytał Jakób.
— Ale po co ma nas zastać zatopionych w téj żydowszczyżnie!! dodał Henryk.
Jakób smutnie spuścił głowę.
— Zawsze się więc przeszłości naszéj wstydzić będziemy? szepnął, czyż jéj przez to nie potępiamy.
Domawiał tych wyrazów gdy Kruder blady i widocznie poruszony wpadł do salonu... po twarzy jego poznać można było że się jemu lub komuś blizko go obchodzącemu coś przytrafić musiało... cały był drżący, ale spojrzawszy na kobiece towarzystwo zamilkł.
— A! przepraszam że przerywam! rzekł cicho.
— Co ci jest? co się stało? spytał go Bartold na ucho.
— W téj chwili, rzekł ponuro, głęboko wzruszony Kruder, gdy wy tu spokojnie siedzicie za stołem, na Starem mieście....
— Co? co? zdały się słyszeć przyspieszone zewsząd głosy.
— Na starém mieście wojsko tłumy zebrane morduje! Jakaś niespodziana demonstracya się odbywała... wystąpiło wojsko.... Mówią o wielu zabitych i ranionych....
Jakób rzucił książkę.
— Chodźmy! zawołał z zapałem, chodźmy, tam gdzie się krew leje, gdzie potrzeba ofiar... tam i my być powinniśmy.
Kobiety wielce przerażone ruszyły się z krzykiem z miejsc, nie wiedząc co począć.
— A! co robić? gdzie się podziać? wołano, możnaż będzie powrócić do domu... pokazać się w ulicach... wojsko....
Wrzawliwie posypały się pytania, Kruder ochłonąwszy począł spokojniéj opisywać stan miasta... ale głos mu drżał, wyrazy się rwały....
Jakób już chwycił za kapelusz, gdy Bartold surowo go powstrzymał.
— Czekaj, rzekł, widoczną jest rzeczą że się na coś większego zanosi... są to preludya dopiero; nie przeczę, iść winniśmy razem, ale nie bez rozmysłu i narady. Z mowy Krudera widzę że to co dziś zaszło jest rzeczą skończoną, na dalsze wypadki rozsądnie przygotować się potrzeba.... Tylko nie bez narady, powtarzam, nie bez jedności, porywczo i poosobno... zobaczymy, pomówim... Zbierzmy się....
— Gdzie? pytali młodsi.
— Musimy się zebrać u Manna, nie możemy nic zrobić bez niego....
A zatém rano.
— Jutro!!
Kruder padł na krzesło blady z załamanemi rękami.
A zatém... kość rzucona! zawołał.
I głowę spuścił na piersi, ledwie dosuszanym dodając głosem:
— Biedny kraj!!



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.