Siedm lat ubiegło, jak Montwiłła dzieci,
Z mieczem, z nadzieją, na Ruś wyjechali.
Mindows na Litwie swobodnie panował,
Kuronów więzy przywiązał złotemi,
Ugłaskał dzikich i połączył z swemi.
Mindows z Zakonem Niemieckim wojował,
Lecz Zakon jego, ani on Zakonu
Pożyć nie mogli; jak dwaj zapaśnicy,
Sparli się, stali i sił sprobowali,
I nieruchomi trzeciego czekali,
Coby dopomógł zwycięztwem przeważyć.
A z Rusi wieści dziwne przybiegały,
I Mindows wierzyć nie chciał uszóm swoim,
Posłańców z wzgardą i śmiechém odprawiał.
Trzéj synowcowie, Montwiłłowe dzieci,
Poszli, na Rusi trzy xięztwa zdobyli,
W trzech wielkich xięztwach siedzieli swobodni,
Żaden daniny Mindowsu nie płacił,
Żaden z pokłonem nie przysłał Bojara;
I Mindows wierzyć nie chciał głuchéj wieści,
Śmiał się, urągał, odgrażał, a czasem
Za miecz porywał i na Ruś iść żądał,
To znów miecz rzucał i oko sokole
Zwracał na Prusy, na Zakon, co z jaja
Kłuł się, jak orzeł, coraz rosnąc w siły,
I już do lotu skrzydła podejmował.
Prawdą to było, czemu on nie wierzył,
Sprzyjały Bogi siérocéj wyprawie —
Pustą Ruś stała z mogulskich łupieży,
Lud rozproszony tułał się po lasach,
Warownych grodów wały zarastały,
Mury waliły, Zaborole gniły,
I puszczyk z wierzchu wieży się odzywał.
Gdzie sioła były, popioły zostały,
Gdzie cerkwie święte — belki osmalone
Na czarnéj ziemi leżały zbroczone —
Na łąkach trawy spasły Tatar konie,
Na polach chwast się pożółkły kołysał,
Gdzieniegdzie tylko ślad życia pozostał
W świéżych mogiłach, w białych jeszcze krzyżach.
I weszli na Ruś odważne otroki,
Zajęli zamki, lud z lasów zwołali,
Wały podnieśli, Zaborole wbili,
I mury puste kamieniem podparli.
Lud wyjrzał z lasów, cisnął się pod grody,
I zasiał sioła, zamieszkał swe chaty,
Łąki zieloność okryła majowa,
Pola pod pługiem czerniały nanowo,
Cerkwie się święte żółciły na wzgórzach,
Wróciło życie, odwaga, nadzieje.
Tak Wikind Witebsk z garstką swego ludu
Podbił, i w zamku xiążęcym panował,
Towciwiłł Połock zajął pod moc swoją,
Erden z Smoleńskiem Drucko opanował.
A tyle kraju krwi nie kosztowało,
Ni łez, ni boju, bo pustką leżało.
Z garstką tam ludzi wygnańcy przybyli,
Tysiące Rusi pod władzę podbili,
I z ludem swoim łącząc się, na wieki,
Litwy się Bogów, ojców swych zaparli,
I w cerkwi świętéj chrzest wszyscy przyjęli,
Krzyż całowali, na piersi nosili,
Chorągwie swoje krzyżami znaczyli,
Litewską pogan skórę, precz rzucili.
Ale w ich duszy było pogan znamię,
Chęć zemsty trwała, gniew niezapomniany.
Złączeni z ludem, ostrzyli oręże
Na matkę swoją, na Mindowsa głowę,
I przez lat siedém zemstę swą kowali,
Siedém lat rękę Kniazióm podawali,
Siedm lat z Zakonem szeptali pocichu,
Siedém lat wojsko tajemnie zbiérali.
Aż silni związki i wojskiem stanęli,
I rzekli — Pora za ojca, za stryja,
Za ciężką naszą młodych lat niewolę,
Pomścić się. Puścić ogień w Litwy lasy,
I kopytami roznieść zboże z łanów,
Mieczem do kropli wylać krew litewską,
Zasiać na miejscu grodów i siół mnogich,
Pustynie, zgliszcza, mogiły zielone —
Tryznę dla duchów sprawić niepomszczonych! —